Mieszkam na wsi i bardzo lubię reakcję osoby pytającej mnie o miejsce mojego zamieszkania. Pytający patrzy i w oczach ma wypisane zdziwienie. Nie wiem czy nie pasuje do wyobrażeń, czy też inne okoliczności powodują opisaną reakcję. Moja znajoma na pytanie gdzie pani mieszka, udzieliła odpowiedzi na wsi i usłyszała: a nie wygląda pani! Zastanawiałyśmy się wtedy jak powinna wyglądać, żeby spełnić wyobrażenie pytającego.
Podobno większość Polaków ma wiejskie pochodzenie, trzeba tylko sięgnąć do historii pochodzenia rodziców i dziadków, dlaczego więc jest to powód do wstydu i tak zwanego „obciachu”.
Moje mieszkanie na wsi to wypadkowa wielu okoliczności. W 1995 roku kiedy pobraliśmy się z mężem, nie było 100 procentowych kredytów dla nieruchomości, deweloperów budujących wszędzie, a mieszkania na wynajem pozostawiały wiele do życzenia i było ich mało. Nasze miejsca pracy położone były w różnych miastach, więc zdecydowaliśmy, że na początek zamieszkamy z rodzicami, gdyż większość czasu i tak jesteśmy w drodze do pracy i w pracy, zaś za zaoszczędzone pieniądze kupimy nowego Fiata 126p. Wiejskie mieszkanie rodziców było oddalone 200 m od centrum pobliskiego małego miasta, jednak administracyjnie jest to teren wsi. Śmieszne jest to, że zarówno ja i mąż pochodzimy z dużych miast, a zamieszkanie na wsi to wyłącznie wynik ówczesnej sytuacji mieszkaniowej i życiowej. Mieszkanie, o którym piszę rodzice otrzymali jako służbowy przydział gminy dla nauczycieli, którzy w latach 80 zdecydowali się nieść kaganek oświaty na wsi. Wybudowane na terenach zalewowych, w standardzie serialu Alternatywy 4, doprowadzane latami do używalności i do dziś budzące zdziwienie kolejnych fachowców od remontów. Jednak w tamtych czasach opisane lokum to było coś. I tak sobie myślę, że gdyby dziś nauczyciel dostał ów prezent, jako zachętę do pracy na wsi, pewnie zostałby wieśniakiem, gdyż w kieszeni miałby oszczędności z tytułu niezaciągniętego kredytu, stałą pracę i więcej czasu dla siebie. Obecnie samorządy tego pomysłu już nie powielają, gdyż łatwiej jest im sprzedać grunty prywatnym inwestorom niż prowadzić budowy dla pracowników państwowych instytucji. Zważywszy, że gmina pozbywała się mieszkań służbowych sprzedając je zamieszkałym lokatorom.
Podobnie nie rozumiem stereotypów o ludziach mieszkających na wsi. Są miejsca i ludzie w Polsce gdzie wydawałoby się, że cywilizacja jeszcze nie dotarła, zwłaszcza pokazywane w programach typu „Damy i wieśniaczki”. Według mnie to obraz przekłamany, a jeżeli w części prawdziwy to opieka socjalna dawno już powinna tam dotrzeć i pomóc, ale chyba nie może, bo wcześniej pojawia się Pani Kasia z ekipą pomagając wraz z innymi w trudnej sytuacji życiowej potrzebujących.
Częściowo obraz ludzi wsi telewizja odczarowała pokazując jak silny, bogaty i atrakcyjny mężczyzna szuka żony (czasami rola przypada wiejskim kobietom). Tu znowu mamy grupę posiadaczy ziemskich, mających status rolnika a raczej rolniczego biznesmena tylko w branży, w której nie każdy chciałby pracować, stąd rekrutacja na stanowisko odbywa się przez telewizyjny program. Rekompensatą zaś jest występ w telewizji, gdzie perypetie bohaterów śledzą telewidzowie i nie przeszkadza nikomu wieś, bo przecież to całkiem normalne, że rolnik szuka żony, nawet wśród kobiet z miasta.
Prawdą jest, że na terenach wiejskich dostęp do lekarza, edukacji, środków komunikacji i innych usług użyteczności publicznej nie jest taki jak w mieście, co może wpłynąć na wygląd i jakość wiejskich ludzi. Jednak przywóz z za zachodniej granicy samochodów używanych spowodował, że w gospodarstwie stoi ich kilka, to pozwala na rozwiązanie problemów komunikacyjnych. Dzieci mają autobusy do szkoły a lekarz i tak jak jest bardzo potrzebny dostępny może być prywatnie. Faktem jest, że tereny po PGR-ach i ludzie tam zamieszkali nie są tak zamożni, ale po tylu latach najgorsze czasy ma już za sobą.
Porównując opisane usługi w mieście to wcale nie jest lepiej. Długie terminy oczekiwania na lekarza specjalistę, w szkołach walka o miejsce związane z rankingiem, korki, smog, problemy z infrastrukturą, parkingi płatne w całym centrum i galerie jak dawne bazary coraz bardziej oblegane, bo przecież drobny handel przy nich nie ma szans.
Jako przykład niech posłuży moja sytuacja, codziennie dojeżdżam do pracy w mieście, dlatego że w moim zawodzie na wsi pracy nie ma (dopiero w ostatnich latach pracodawcy pozwalają na pracę zdalną pracownika, a firmy wyprowadzają biura pod większe miasta). Problem dojazdu wzięłam więc w swoje ręce i zakupiłam samochód, z braku połączeń na taki sam pomysł wpadli inni pracujący i teraz wszyscy stoimy w korkach. I to jest wiocha, ciągle słyszeć, że miasto nie ma pieniędzy, gdy ruch turystyczny jak w Europie, opłaty, podatki i ciągły brak rozwiązań.
Odnosząc się do osób, które zamieszkują wieś, to zawsze jednak przypominam sobie moją babcię, która mieszkała w małym mieście, a wyniku działań administracyjnych zmieniono rodzaj gminy z miejskiego na miejsko-wiejski, co w praktyce oznaczało zmniejszenie obszaru miasta i wyłączenie z niego dawnych wsi. Zawsze mieszkała w mieście, ale mając pochodzenie chłopskie pamiętając hrabiego, u którego służyła jako dziecko, nigdy nie czuła się mieszczką. Babcia skończyła 7 klas szkoły podstawowej i nie mogła się uczyć dalej, bo wybuchła wojna. Oddawała kontyngent z pola dla Niemców, a w czasach komuny z części pola została wywłaszczona, zaś za otrzymane pieniądze mogła kupić sobie płaszcz. Ówczesne władze miejskie wybudowały na tzw. ojcowiźnie bloki, zamieszkałe do tej pory. Obecnie lokatorzy mają już wykupione mieszkania a niektórzy ze sporym zyskiem już je sprzedali, z uwagi na panującą koniunkturę. I co mnie dziwi często za tak uzyskane pieniądze, zdecydowali się na zakup działki na wsi. Babcia miała krowę, pracowała na polu, była wdową i sama musiała wyżywić dwoje dzieci. Dziadek zmarł wcześnie na zapalenie opon mózgowych, był jednym z założycieli ochotniczej straży pożarnej, jednak nie zostawił po sobie żadnego uposażenia. System rentowy w tamtym okresie nie zabezpieczał ludzi w renty rodzinne i inne zasiłki. Ziemia, którą zostawił dawała marne płody, ale umożliwiała przeżycie jej i dzieciom. W małym mieście dla osoby z podstawowym wykształceniem pracy nie było, a uzupełnienie edukacji, to rzecz niemożliwa dla samotnej matki. W związku z tym babcia pracowała w parku wycierając ławki, jako salowa w lokalnej porodówce, potem awansowała na kucharę w stołówce zorganizowanej izby chorych. I tylko dzięki ludziom dobrej woli miała możliwość pracy, a że była osobą jak to się dziś mówi „mega ogarniętą” za zarobione pieniądze oszczędzała, ale co ciekawe pomagała jeszcze miastowym, gdyż obie córki były w mieście. Dziewczyny założyły tam rodziny, mieszkały u mężów, czekając na swoje M. Nie raz korzystały z zaradności i ofiarności matki. Babcia potrafiła robić na drutach, szyć, haftować, upiec mega szarlotkę, w ogródku miała grządki więc soki, kompoty i inne wiktuały w piwnicy były zawsze. Można powiedzieć teraz też ludzie to umieją, ale czy to robią, przecież nic się nie opłaca. Wtedy też nie wszystko się opłacało, ale jedno uzasadniało tą pracę, pewnych rzeczy w sklepie nie można było kupić. Wakacje babci to urlop z pracy i wszystkie wnuki, które tylko wtedy widziała, gdyż córki w mieście pracowały. A Pani Józia, szefowa babci w kuchni, wiedziała, że musi dać jej urlop, bo inaczej wnuków nie zobaczy. Ot taka babska solidarność. Babcia miała też zaprzyjaźnionego Pana Tadzia, który prowadził księgarnię. Regularnie zamawiała u niego różne książki, czytała i poszerzała swój księgozbiór. Trylogię, dzieła Mickiewicza, powieści Reymonta i inne polskie klasyki, które według niej trzeba było mieć. Znała historię i zawsze pytała nas o daty, królów i inne szczegóły, a jak nie umieliśmy odpowiedzieć zastanawiała się czego nas w tej szkole uczą.
Postanowiłam napisać o mojej cichej bohaterce, bo ona w zupełności nie wpisuje się w stereotyp osoby ze wsi czy małego miasta. Jej przykład jest pewnie jeden z wielu, o których przeciętny mieszczuch nie ma zielonego pojęcia. Jak widać również osoby, z którymi przyszło jej żyć to prawdziwi przyjaciele pomocni w biedzie i rozumiejący położenie innych. Czasy są już inne i lepsze, chcemy się czuć europejsko, miastowo i kulturalnie.
Jedno jest pewne gdyby nie wieś i ich ludzie pewnych miast w Polsce po wojnie dziś nie widzielibyśmy, nasza stolica sama z gruzów nie powstała, a jedzenie do niej nie przyjechało z Hiszpanii. Gdyby nie wieś dzieci nie wiedziałyby skąd jest mleko. Gdyby nie babcia nie umiałabym być wytrzymała w mieście, które dużo zabiera a wiele w zamian nie daje, a jak daje to za wszystko skrzętnie pobiera pieniądze, przy czym nie stwarza przyjaznej przestrzeni dla człowieka, który nie wiedzieć czemu coraz częściej ucieka na wieś. Tylko na tej wsi jak widzi ludzi, którzy z dziada pradziada pozostali i nadal mieszkają, to często czuje się od nich lepszy. Tylko pozostaje pytanie dlaczego?
Proszę więc doceńmy wieś, ich mieszkańców, zwłaszcza że chcemy żyć zdrowo i ekologicznie.
Przestańmy dzielić się na ze wsi i z miasta, bo przecież jedni drugim bardzo dużo zawdzięczamy.
Pozdrawiam, miejsko-wiejska kobieta.