Projekt bez tytułu (5)

Sposób na seksizm

Dlaczego kobieta zawsze musi walczyć o swoją pozycję w pracy? Dlaczego to kobieta musi wysłuchiwać komentarzy pod swoim adresem? Aluzji, obleśnych, odrzucających komplementów, podtekstów, docinek. Jak reagować gdy od szefa słyszy się komentarze w stylu „gdzie byłaś? tęskniłem” albo „super dziś wyglądasz, nie będę mógł spać w nocy”. Oburzyć się? Uciąć żarcik? Poprosić o zaprzestanie? Stanowczo zaznaczyć, że sobie takich żartów nie życzymy? Co dalej? Co zrobić gdy nie chcemy każdego dnia borykać się z tymi pytaniami, gdy chcemy po prostu spokojnie wykonywać swoje obowiązki mając pewność, że wygląd naszego tyłka nie będzie mieć wpływu na to co chcemy powiedzieć.

Żyjemy w kraju gdzie na szczęście kobieta jako osobna jednostka ma znaczenie. Kobieta może głosować, może się rozwieść, może samodzielnie wychowywać dzieci, może pracować, mieć pasję, prowadzić dom. Może pasjonować się wędkarstwem tak samo jak sztuką wizażu. Czasy gdy rola kobiety sprowadzała się głównie do prowadzenia domu, wychowywania dzieci i funkcjonowania jako ozdoba mężczyzny już dawno minęły.
Jeżeli nie chcemy się cofać, zależy nam na rozwoju i ogólnym położeniu kobiet w przestrzeni społeczno-gospodarczej powinnyśmy się wspierać i stawać za sobą murem. Stawać murem za każdym razem gdy ktoś nieadekwatnie próbuje podkreślić, że jesteśmy kobietami, gdy na każdym kroku przypomina nam że posiadamy cycki i tyłki zupełnie tak jakbyśmy nie miały o tym pojęcia. Bycie kobietą nie idzie w parze z chęcią wysłuchiwania lubieżnych tekstów zawsze wszędzie i od każdego. Bycie kobietą nie idzie w parze z automatyczną zgodą na znieważanie, wyśmiewanie, komentowanie wyglądu czy zachowania, seksistowskie uwagi, wulgarne komentarze, nieetyczne zachowanie i niemoralne propozycje.

Jedyny sposób na seksizm i zatrzymanie tych nieprzyjemnych, uciążliwych, krepujących zdarzeń i zachowań to stanowcze wyrażenie swojego sprzeciwu nie tylko w konkretnej sytuacji która dotyczy „mnie samej”. Należy reagować zawsze gdy dotyka to każdej kobiety w naszym otoczeniu, zawsze gdy jesteśmy świadkiem manipulacji, znieważania, zastraszania, ośmieszania i umniejszania. Za każdym razem gdy słyszymy „co jesteś taka nerwowa? Masz okres?”, „Gośka chyba długo seksu nie miała bo chodzi taka spięta”, „tej to by się ostry numerek przydał, może by wyluzowała gacie”. Jeżeli nie dajemy zgody na tego typu opinie i komentarze powinnyśmy okazać swój sprzeciw. To jedyny sposób na seksizm.
Jeżeli wiemy, że koleżanki w pracy mają taką samą jak my opinię na temat dyskryminacji ze względu na płeć, możemy umówić się, że za każdym razem gdy padnie nieodpowiedni komentarz pod naszym adresem, koleżanka która będzie tego świadkiem wspomoże nas w wyrażeniu niezgody na tego typu sytuacje. Zawsze łatwiej i bezpieczniej jest protestować w grupie, a nasze działania mają większą szansę na powodzenie. Działając wspólnie dajemy wyraźny sygnał, że coś wyraźnie jest niestosowne, że to nie tylko opinia jednostki, ale zdanie większości. W takim położeniu „agresor” zwykle uznaje iż najlepszym wyjściem jest wycofanie się i zaprzestanie ponieważ wie, że jego szanse na wygranie konfliktu są marne. Dlatego warto razem walczyć o wspólne dobro. Siła jest kobietą, nie pozwólmy aby to się zmieniło. A skąd brać siłę do walki? Przeczytaj tutaj: http://kobietazklasa.pl/menedzerskie-bhp-cz-2/.

kokos(1)

Olej kokosowy na twarz

Olej kokosowy to już właściwie evergreen, jeśli chodzi o emolienty stosowane w szeroko pojętej pielęgnacji. Jest często używany w zabiegach odżywczych i ujędrniających na ciało czy jako olej bazowy w rytuale olejowania włosów. Ostatnio coraz częściej proponuje się go także do aplikacji na twarz, a konkretnie - do olejowania twarzy.

W tym celu zdecydowanie warto wybierać jego wersję nierafinowaną – zachowuje ona bowiem pełnię substancji odżywczych, które zawdzięcza m.in. kwasowi laurynowemu i wielu witaminom. Ten wariant kosmetyku jest bogatym źródłem składników mineralnych (m.in. żelaza, magnezu, potasu, wapnia, kwasu foliowego, cynku i fosforu) oraz witamin C, E i tych z grupy B.

Olej kokosowy na twarz jest wysoko ceniony za swoje właściwości antybakteryjne, przeciwgrzybicze i antywirusowe. Dobrze sobie radzi ze stanami zapalnymi skóry i łagodzi jej podrażnienia. Dobrze jednak zachować ostrożność w jego aplikowaniu na twarz, ponieważ sam w sobie jest dość ciężki i komedogenny. Oznacza to po tyle, że zatyka ujścia gruczołów łojowych, więc jeśli masz cerę ze skłonnością do tak zwanego zapychania, lepiej wybrać emolient innego rodzaju. Dzięki zawartości witaminy E, czyli tzw. witaminy. Olej dobrze odżywia cerę i pozostawia po sobie delikatny film ochronny – warto więc stosować go na noc i w sytuacji, gdy twarz narażona jest na działanie niekorzystnych warunków atmosferycznych, jak np. silny mróz czy wiatr. Regularne używanie kosmetyku sprawia, że skóra staje się miękka, odżywiona i pełna blasku.

Olej kokosowy doskonale sprawdza się także jako środek do demakijażu, który nie wywołuje podrażnień ani ucznia pieczenia. Radzi sobie nawet z trudnymi przestrzeniami wokół oczu, nawet przy delikatnej skórze. Jest to kosmetyk bardzo wydajny - wystarczy nawet niewielka ilość, by skutecznie zmyć makijaż. Dodatkowym plusem, o którym warto wspomnieć, są właściwości nawilżające. Po aplikacji olej kokosowy odżywia rzęsy i dba o skórę wokół oczu. W takiej sytuacji może się pojawić wrażenie delikatnej mgiełki na oczach. Wystarczy wtedy położyć na powieki waciki nasączone ciepłą wodą. Po kilku minutach uczucie powinno minąć.

Olej kokosowy jest także doskonałym surowcem do produkcji domowych kosmetyków. Przysłuży się do produkcji m.in. peelingu, nawilżającego balsamu do ust czy nawet pasty do zębów. Bohater dzisiejszego tekstu jest kosmetykiem wielozadaniowym, który sprawdzi się w wielu sytuacjach.

Zrzut ekranu 2020-09-08 o 10.24.14

Przychodzi Irenka do lekarza

Byłam ostatnio na badaniu okresowym USG. Lekarz, do którego chodzę już od kilku, jeśli nie kilkunastu lat, po moim wejściu z radosnymi słowami dzień dobry, odpowiedział również dzień dobry, z tą tylko różnicą, że był do mnie odwrócony plecami. Usiadł przed komputerem i patrząc w ekran, wyciągnął do mnie rękę. Wymówił słowo badania. Po tylu latach już wiedziałam, że chodzi o historię wydruków poprzednich USG, które przyniosłam i posłusznie wręczyłam, mówiąc proszę. Jak się można domyślić, dziękuję nie było. Lekarz przeanalizował, co trzeba, i wskazał leżankę: tu się pani położy. Pomyślałam sobie z przekorą: może się położy, a może nie. Jednak nie wypowiedziałam tego, bo wchodziło się na badanie już po uiszczeniu opłaty w wysokości 350 zł, więc doliczając koszt taksówek, straciłabym sporo pieniędzy. A poza tym czekałam już na to badanie parę miesięcy, więc nie mogłam sobie pozwolić na utratę kolejki. Po upływie pięciu minut, czyli już po USG, lekarz zapytał, kiedy była mammografia. Przyznałam, że dosyć dawno.
- To zrobi sobie pani mammografię.
- To okropnie bolesne – wycedziłam ze strachem.
- To niech się pani znieczuli. Całkowicie. – dodał z szyderczym uśmiechem.
- Chyba będę potrzebowała skierowanie?
- To pójdzie sobie pani do recepcji i jak pani dadzą, to ja to podpiszę.
Pomyślałam, że kiedy już uzyskam skierowanie z recepcji, to będę musiała znowu poczekać, aż kolejna pacjentka wyjdzie, a i tak moje badanie było ponad pół godziny opóźnione.
- A pan doktor nie może mi tego wypisać?- zapytałam ostrożnie.
- Szkoda mojego czasu.
Zamurowało mnie.
- Mojego też. – odpowiedziałam i wlepiłam wzrok w twarz lekarza. Moja cierpliwość wyczerpała się. W tym momencie lekarz spojrzał mi w oczy. Po raz pierwszy. Ja się nie ruszyłam. Ani drgnęłam. Żarty się skończyły. Wziął kartkę, jakiś długopis i zabrał się do wypisywania skierowania. Ja milczałam. Kiedy skończył, spojrzał na kartkę, pogniótł ją i wyrzucił. Chyba się pomylił. Wypisał jeszcze raz. Widać było zdenerwowanie. Za to ja siedziałam już spokojnie. Moja cierpliwość powróciła. W końcu udało się wypisać skierowanie. Podziękowałam i wyszłam. Po moim pożegnaniu, myślę, że można było wyłączyć klimatyzację…
Wróciłam do domu. Zadzwoniła moja mama. Też była na badaniu, tyle że u laryngologa. Kiedy weszła do gabinetu, lekarz przywitał moją matkę jeszcze ciekawiej, bo powiedział: Siad! Nie, proszę Państwa, moja mama się nie przesłyszała. Ostatnim razem – pół roku temu – tak sądziła, bo nie wierzyła własnym uszom, więc tym razem postanowiła uważać. Teraz było to samo wskazanie na krzesło i Siad! - jak do psa. Dalszy ciąg wizyty był w podobnym tonie. Mama wyszła z krwawiącym uchem po brutalnie wykonanym zabiegu usuwania woskowiny. Na następną wizytę pójdę z mamą, a mojego lekarza z gabinetu przy ul. Miłej (nomen omen) – będę omijała z daleka.
IKR

shutterstock_1211071171

W podziwie dla kobiet „siedzących w domu"

Wiecie co?

To już 9 tydzień kiedy jestem pełnowymiarową „gospodynią domową”. Mam dwóch synów, męża i owczarka niemieckiego ( aktualnie się leni ). Piorę, sprzątam, gotuję ( codziennie dwa dania!), prasuję i zajmuję się dziećmi. Codziennie to samo, w kółko. Nieprawdopodobne jest to uczucie gdy wykonujesz ciągle te same prace a one się nie kończą. I do tego jeszcze nikt nie doceni Twoich starań o to by było czysto, pysznie i miło. Tak jakby pachnące koszulki same wskakiwały do szafy a obiad przywozili kurierzy z Pyszne.pl. Niektóre z Was się uśmiechną, a może nawet popatrzą z pogardą czytając ten artykuł bo wiele z Was żyje tak na co dzień i jest to normalne. I właśnie do Was się teraz zwracam – podziwiam Was! Ja dotychczas łączyłam pracę z domem i dzięki dobremu „ożenkowi” nie musiałam robić tych rzeczy sama. Przy dzieciach pomagała mi niania, w domu pomoc domowa a jedliśmy z mężem głównie na mieście w czasie pracy. Byłam nauczona, że jeśli wykonuję jakieś zadanie to na końcu czeka mnie jakaś gratyfikacja, zazwyczaj zarobek czy zadowolenie klienta albo po prostu satysfakcja. Dzisiaj jestem w sytuacji gdzie praca mojego męża jest ważniejsza od mojej, musi skupić się na prowadzeniu firmy, która jest naszym głównym źródłem utrzymania. W czasie kryzysu nie jest to łatwe. Wyprowadziliśmy się tym czasowo z naszymi dziećmi na wieś. Dlatego wszystkie obowiązki domowe spadły na mnie. Ten wpis postanowiłam poświęcić właśnie kobietom, które zajmują się domem, dziećmi i poświęcają się temu w 100%. Mając doświadczenie z obydwóch stron moim zdaniem, te kobiety maja trudniej. Często same się na to decydują i czerpią satysfakcję z takiego życia, ale bezwzględnie jest to praca 24/h, która nigdy się nie kończy. I to praca ciężka… . Na myśl przychodzą mi teraz te wszystkie rozmowy między nami kobietami gdzie pada pytanie: czym się zajmujesz? I wstyd przyznać się, że niczym, bo siedzę w domu, zajmuję się domem. I ja się teraz pytam jak to niczym?! Pasowałoby odpowiedzieć zupełnie inaczej: WSZYSTKIM, zajmuję się wszystkim.

Chodząc do pracy, robiąc karierę jest łatwiej. Naprawdę. Są trudności i czasami mamy ochotę zamknąć się w domu, ale to jest na chwilę, później wracamy do zadań, projektów, rozwoju osobistego. Zawsze też mamy wybór. W domu, zajmując się dziećmi, dbając o dom często tego wyboru nie ma. Nie ma L4, urlopów ani gratyfikacji. Dzień za dniem leci, każdy taki sam. Jest jeszcze jedna kwestia, o której wspomniałam powyżej. „Praca mojego męża jest ważniejsza”. I chociaż w moim kontekście chodzi o tymczasową sytuację związaną z koronawirusem to takiego samego stwierdzenia można użyć w odniesieniu do sytuacji panującej w wielu domach. Jeśli mężczyzna pracuje i utrzymuje rodzinę to często używa się stwierdzenia, że to jego praca jest ważniejsza, a ja nazwałabym to inaczej:W podziwie dla kobiet „siedzących w domu”… Nie ważniejsza a bardziej zauważalna i doceniana. Często praca mężczyzny wymaga od niego dużo mniej wysiłku niż praca kobiety zajmującej się domem. Stereotyp faceta wracającego z pracy i leżącego na kanapie na szczęście odchodzi już do lamusa, ale wciąż jeszcze panuje ten przeklęty stereotyp, że kobieta zajmująca się domem po prostu „siedzi w domu’. Ona nie siedzi! Ja się o tym w ostatnim czasie przekonałam. Mam wrażenie, że wydeptuję codziennie te same ścieżki: pralka, suszarka, kuchnia. Jestem sprzątaczką, kucharką, psychologiem dziecięcym, mediatorem, słuchaczem dla mojego męża, a między czasie usiłuję pisać na bloga i fanpage, które prowadzę. Oczywiście świetnie by było gdybym to wszystko robiła z uśmiechem na twarzy a między czasie znajdowała jeszcze czas na bycie kochanką. Dużo tych ról prawda?  Powiem Wam jedno, mija mi 9 tydzień kwarantanny i ja bym już bardzo chciała wrócić do pracy, żeby trochę odpocząć.

JW-G

shutterstock_1702626652

Związek w koronie

Koronawirus to nie tylko zaraza, która dotyka nas cieleśnie, ale w większości z nas dotyka nas mentalnie, psychicznie. Mamy już dość tej sytuacji. Została ograniczona nam wolność czyli jedna z naszych podstawowych wartości. A jak wpływa to na nasze związki? O tym porozmawialiśmy z naszą ekspertką od rozwodów - Anną Klaus- Zielińską - założycielką Wise Mind.

Joanna Wenecka-Golik: Pani Anno, co z Państwa punktu widzenia dzieje się w tej chwili z naszymi związkami? Czy jak pokazują nam telewizyjne reklamy przeważnie siedzimy uśmiechnięci na kanapach i rodzinnie gramy w planszówki, zagryzając domową szarlotką?

Anna Klaus- Zielińska: Na pewno są domy w których tak się dzieje. Do nas odzywają się Panie, które przeżywają w swoich czterech ścianach zupełnie inną rzeczywistość. W rodzinach w których nie było komunikacji, nie było poszanowania granic i uważności na drugą osobę, często za to była pogarda czy poniżanie, nie mówiąc już o przemocy, teraz żyje się tylko trudniej...

JW-G: Związki w których jest przemoc zostawmy poproszę na razie na boku, chciałabym do nich wrócić jeśli Pani powoli w dalszej rozmowie. Dopytałabym natomiast o relacje których naokoło nas najwięcej; dwójka ludzi, zajętych codziennością, nie mających czasu na nic, a już najmniej na uważną rozmowę o sobie. Ja myślę tak; jeżeli nie było komunikacji, to mamy wreszcie czas, żeby zacząć rozmawiać, więc czemu jest trudniej?

AK-Z: Znowu, nie w każdym związku jest trudniej. Są relacje w których dwoje ludzi od jakiegoś czasu za dużo ze sobą nie rozmawiało, bo faktycznie, w codziennym kołowrotku nie mieli na to zbyt wiele czasu. Natomiast przez lata bycia razem nauczyli się uważności na siebie nawzajem. Wypracowali też (albo mieli „wyniesioną“ z domu) kompetencję pozwalającą na bycie w dobrym kontakcie ze swoimi potrzebami i emocjami, a idąc dalej – na mówienie o nich bez poczucia winy czy ukrytej agresji.

Jeżeli umiem spokojnie powiedzieć; „ chciałabym teraz posiedzieć parę godzin sama -  potrzebuję tego, czuję się przeciążona ciągła odpowiedzialnością za naukę dzieci, jestem zła bo mam poczucie że zbyt dużo w tej kwestii jest scedowane na mnie“.

A partner potrafi to przyjąć i możemy razem zacząć myśleć nad rozwiązaniem, które weźmie pod uwagę potrzeby nas obojga, to kolejne tygodnie czy miesiące narodowej kwarantanny w naszym życiu związkowym wiele nie napsują.

JW-G: A w jakim życiu związkowym w takim razie napsują?

AK-Z: W takim, w którym partnerzy zamiast rozmawiać o  trudnych emocjach regulowali je sobie przeważnie „na zewnątrz“ relacji. Czyli bardzo intensywną pracą, spotkaniami towarzyskimi, sportem, zakupowym szaleństwem czy używkami. A trudne tematy odkładały się i odkładały, czasem latami. Były skrzętnie omijane, chowane za kanapą, obstawiane doniczkami, bądź pudrowane.. Zależy w jakiej rodzinie i jaki temat.

JW-G: I w taką przypudrowaną rzeczywistość wkracza nam teraz koronawirus, i co robi?

AK-Z: Najkrócej i najprościej – urealnia. Jesteśmy teraz dostępni dla siebie 24 godziny na dobę, obcięto nam całkowicie możliwość „upuszczania“ ciśnienia na zewnątrz - trudno w takiej sytuacji nosić maski lub ustawicznie powstrzymywać się od wylewania zadawnionych żali i pretensji.

JW-G: A na to jeszcze nakładają się wielu osobom obawy o zdrowie, o źródło utrzymania...

AK-Z: Sofokles mówił: „Człowiekowi który się boi, wszystko szeleści“. Boimy się teraz niemal wszyscy; o bezpieczeństwo swoje i najbliższych, o przyszłość, o to jaki świat zostawi po sobie epidemia.

Mamy w związku z tym większą podatność na zranienie, raczej drugą osobę oceniamy niż próbujemy zrozumieć.

Przez ustawiczny kontakt mamy ze sobą więcej punktów styku – szukamy podświadomie powodów do zaczepki żeby rozładować napięcie które się w nas gromadzi. Drobne napięcia są eskalowane i przerzucane na kolejnych członków rodziny. Mąż robi żonie awanturę o brak ulubionego napoju w lodówce, kobieta krzyczy na syna za zbyt głośną muzykę, a skarcony chłopiec idąc przez kuchnię szturchnie boleśnie młodszą siostrę. Wszyscy czują się w tej sytuacji źle, ale nie mając narzędzi by porozmawiać o swoich obawach, lękach i i związanych z tym potrzebach – tylko nawzajem się krzywdzą eskalując konflikty. Dochodzimy do wniosku że żyjemy w prawdziwym piekle.

JW-G: Czytałam, że w Państwach które już się uporały z koronawirusem, odsetek rozwodów wzrósł dwukrotnie w porównaniu z analogicznym okresem z zeszłego roku.

AK-Z: Mamy zachwianą mapę świata zgodnie z którą interpretujemy rzeczywistość – więcej teraz znaków zapytania niż pewników, a z taką sytuacją mało kto z nas czuję się komfortowo.

Żyjemy w stałej niepewności. Ewolucyjnie w takich sytuacjach mamy wdrukowane; walcz albo uciekaj. Uciec w tym momencie nie możemy, więc walczymy, albo planujemy ucieczkę.

I coraz mocniej nabieramy przekonania, że nasz związek jest bez szans.

JW-G: Ile macie teraz Państwo takich klientek, z poczuciem że ich małżeństwo nie ma szans?

AK-Z: Od dwóch – trzech tygodni jest wyraźnie więcej Pań które piszą i dzwonią z pytaniem co mają robić. Opisują trudności jakie mają w związku, mówią o silnych emocjach. W Wise Mind uruchomiliśmy darmowe poradnictwo psychologiczne i prawne które cieszy się dużym zainteresowaniem. Po świętach ruszamy też z dyżurami mediatorów, ale mam poczucie że prawdziwe zapotrzebowanie na naszą pomoc zacznie się dopiero po korona wirusie. Jak ludzie wyjdą z domów, przestaną się bać o zdrowie czy życie, rozejrzą się wokół siebie i zaczną podejmować decyzje bazując na doświadczeniach z ostatnich, niezwykle trudnych tygodni.

JW-G: I co Pani wtedy doradzi swoim klientkom?

AK-Z: Staram się wogóle mało radzić, za to działać tak, żeby Panie pewne rzeczy same dostrzegły.

W moim poczuciu ten dziwny czas to nie jest w ogóle dobry moment na podejmowanie życiowych decyzji. To dobry czas na weryfikacje i urealnienie – związku i siebie w relacji.

JW-G: Czyli dobry czas na pracę nad związkiem?

AK-Z: Dokładnie. Zachęcam – porozmawiajmy o tym, co się teraz dzieje. Na początek zacznijmy od siebie i swoich uczuć; „Martwi  mnie że przestaliśmy ze sobą rozmawiać, „Smuci mnie poczucie że nie lubimy już ze sobą spędzać czasu“.

Możemy też zacząć od mówienia o swoich obawach związanych z epidemią i być otwartym na to, jak to widzi druga strona. To jest ok że Ty się nie boisz, ale też jest ok że ja się boje.

Bądzmy dla siebie wyrozumiali – starajmy sie mniej oceniać partnera a bardziej starać się go zrozumieć.

JW-G: A co zrobić gdy raz po raz słyszymy zaczepki, drobne złośliwości? „Mówisz jak twoja matka“,  „dobrze ci wychodzi tylko wydawanie moich pieniędzy“, „jedz dalej tyle ciasteczek a  zaraz się w drzwi nie zmieścisz“?

AK-Z: Czasami takie zaczepki są wołaniem. Wołaniem o nawiązanie kontaktu, o zainteresowanie, o uważność, o czułość. „Zauważ mnie“, „zainteresuj się mną“.

Słyszymy słowa, które ranią, a pod spodem jest lęk i frustracja.

Jeżeli tylko mamy na to zasoby i zgodę możemy się nad tą frustracją partnera pochylić, rozbroić jego złośliwość żartem, zaopiekować się tym, co pod spodem.

Powtarzam – jeśli mamy na to zasoby, bo w sytuacji w ktorej się znajdujemy, o zasoby z których można czerpać jest bardzo ciężko. Z drugiej strony, dobry związek, moze być w trudnych, a ja wolę określenie pełnych wyzwań czasach które nadchodzą, naszym największym zasobem. Więc może warto teraz o niego szczególnie zadbać..

JW-G: Miałyśmy jeszcze Pani Anno, porozmawiać o przemocy w związkach która w okresie epidemii nabiera szczególnych rozmiarów?

AK-Z: Tak, i o temacie który się z tym wiąże -  uzależnieniach jako regulatorach emocji. Ale to dłuższy temat, i proponuje o tym porozmawiać następnym razem.

shutterstock_1455202499

Odwieczny problem ze wsi czy z miasta.

Mieszkam na wsi i bardzo lubię reakcję osoby pytającej mnie o miejsce mojego zamieszkania. Pytający patrzy i w oczach ma wypisane zdziwienie. Nie wiem czy nie pasuje do wyobrażeń, czy też inne okoliczności powodują opisaną reakcję. Moja znajoma na pytanie gdzie pani mieszka, udzieliła odpowiedzi na wsi i usłyszała: a nie wygląda pani! Zastanawiałyśmy się wtedy jak powinna wyglądać, żeby spełnić wyobrażenie pytającego.
Podobno większość Polaków ma wiejskie pochodzenie, trzeba tylko sięgnąć do historii pochodzenia rodziców i dziadków, dlaczego więc jest to powód do wstydu i tak zwanego „obciachu”.
Moje mieszkanie na wsi to wypadkowa wielu okoliczności. W 1995 roku kiedy pobraliśmy się z mężem, nie było 100 procentowych kredytów dla nieruchomości, deweloperów budujących wszędzie, a mieszkania na wynajem pozostawiały wiele do życzenia i było ich mało. Nasze miejsca pracy położone były w różnych miastach, więc zdecydowaliśmy, że na początek zamieszkamy z rodzicami, gdyż większość czasu i tak jesteśmy w drodze do pracy i w pracy, zaś za zaoszczędzone pieniądze kupimy nowego Fiata 126p. Wiejskie mieszkanie rodziców było oddalone 200 m od centrum pobliskiego małego miasta, jednak administracyjnie jest to teren wsi. Śmieszne jest to, że zarówno ja i mąż pochodzimy z dużych miast, a zamieszkanie na wsi to wyłącznie wynik ówczesnej sytuacji mieszkaniowej i życiowej. Mieszkanie, o którym piszę rodzice otrzymali jako służbowy przydział gminy dla nauczycieli, którzy w latach 80 zdecydowali się nieść kaganek oświaty na wsi. Wybudowane na terenach zalewowych, w standardzie serialu Alternatywy 4, doprowadzane latami do używalności i do dziś budzące zdziwienie kolejnych fachowców od remontów. Jednak w tamtych czasach opisane lokum to było coś. I tak sobie myślę, że gdyby dziś nauczyciel dostał ów prezent, jako zachętę do pracy na wsi, pewnie zostałby wieśniakiem, gdyż w kieszeni miałby oszczędności z tytułu niezaciągniętego kredytu, stałą pracę i więcej czasu dla siebie. Obecnie samorządy tego pomysłu już nie powielają, gdyż łatwiej jest im sprzedać grunty prywatnym inwestorom niż prowadzić budowy dla pracowników państwowych instytucji. Zważywszy, że gmina pozbywała się mieszkań służbowych sprzedając je zamieszkałym lokatorom.
Podobnie nie rozumiem stereotypów o ludziach mieszkających na wsi. Są miejsca i ludzie w Polsce gdzie wydawałoby się, że cywilizacja jeszcze nie dotarła, zwłaszcza pokazywane w programach typu „Damy i wieśniaczki”. Według mnie to obraz przekłamany, a jeżeli w części prawdziwy to opieka socjalna dawno już powinna tam dotrzeć i pomóc, ale chyba nie może, bo wcześniej pojawia się Pani Kasia z ekipą pomagając wraz z innymi w trudnej sytuacji życiowej potrzebujących.
Częściowo obraz ludzi wsi telewizja odczarowała pokazując jak silny, bogaty i atrakcyjny mężczyzna szuka żony (czasami rola przypada wiejskim kobietom). Tu znowu mamy grupę posiadaczy ziemskich, mających status rolnika a raczej rolniczego biznesmena tylko w branży, w której nie każdy chciałby pracować, stąd rekrutacja na stanowisko odbywa się przez telewizyjny program. Rekompensatą zaś jest występ w telewizji, gdzie perypetie bohaterów śledzą telewidzowie i nie przeszkadza nikomu wieś, bo przecież to całkiem normalne, że rolnik szuka żony, nawet wśród kobiet z miasta.
Prawdą jest, że na terenach wiejskich dostęp do lekarza, edukacji, środków komunikacji i innych usług użyteczności publicznej nie jest taki jak w mieście, co może wpłynąć na wygląd i jakość wiejskich ludzi. Jednak przywóz z za zachodniej granicy samochodów używanych spowodował, że w gospodarstwie stoi ich kilka, to pozwala na rozwiązanie problemów komunikacyjnych. Dzieci mają autobusy do szkoły a lekarz i tak jak jest bardzo potrzebny dostępny może być prywatnie. Faktem jest, że tereny po PGR-ach i ludzie tam zamieszkali nie są tak zamożni, ale po tylu latach najgorsze czasy ma już za sobą.
Porównując opisane usługi w mieście to wcale nie jest lepiej. Długie terminy oczekiwania na lekarza specjalistę, w szkołach walka o miejsce związane z rankingiem, korki, smog, problemy z infrastrukturą, parkingi płatne w całym centrum i galerie jak dawne bazary coraz bardziej oblegane, bo przecież drobny handel przy nich nie ma szans.
Jako przykład niech posłuży moja sytuacja, codziennie dojeżdżam do pracy w mieście, dlatego że w moim zawodzie na wsi pracy nie ma (dopiero w ostatnich latach pracodawcy pozwalają na pracę zdalną pracownika, a firmy wyprowadzają biura pod większe miasta). Problem dojazdu wzięłam więc w swoje ręce i zakupiłam samochód, z braku połączeń na taki sam pomysł wpadli inni pracujący i teraz wszyscy stoimy w korkach. I to jest wiocha, ciągle słyszeć, że miasto nie ma pieniędzy, gdy ruch turystyczny jak w Europie, opłaty, podatki i ciągły brak rozwiązań.
Odnosząc się do osób, które zamieszkują wieś, to zawsze jednak przypominam sobie moją babcię, która mieszkała w małym mieście, a wyniku działań administracyjnych zmieniono rodzaj gminy z miejskiego na miejsko-wiejski, co w praktyce oznaczało zmniejszenie obszaru miasta i wyłączenie z niego dawnych wsi. Zawsze mieszkała w mieście, ale mając pochodzenie chłopskie pamiętając hrabiego, u którego służyła jako dziecko, nigdy nie czuła się mieszczką. Babcia skończyła 7 klas szkoły podstawowej i nie mogła się uczyć dalej, bo wybuchła wojna. Oddawała kontyngent z pola dla Niemców, a w czasach komuny z części pola została wywłaszczona, zaś za otrzymane pieniądze mogła kupić sobie płaszcz. Ówczesne władze miejskie wybudowały na tzw. ojcowiźnie bloki, zamieszkałe do tej pory. Obecnie lokatorzy mają już wykupione mieszkania a niektórzy ze sporym zyskiem już je sprzedali, z uwagi na panującą koniunkturę. I co mnie dziwi często za tak uzyskane pieniądze, zdecydowali się na zakup działki na wsi. Babcia miała krowę, pracowała na polu, była wdową i sama musiała wyżywić dwoje dzieci. Dziadek zmarł wcześnie na zapalenie opon mózgowych, był jednym z założycieli ochotniczej straży pożarnej, jednak nie zostawił po sobie żadnego uposażenia. System rentowy w tamtym okresie nie zabezpieczał ludzi w renty rodzinne i inne zasiłki. Ziemia, którą zostawił dawała marne płody, ale umożliwiała przeżycie jej i dzieciom. W małym mieście dla osoby z podstawowym wykształceniem pracy nie było, a uzupełnienie edukacji, to rzecz niemożliwa dla samotnej matki. W związku z tym babcia pracowała w parku wycierając ławki, jako salowa w lokalnej porodówce, potem awansowała na kucharę w stołówce zorganizowanej izby chorych. I tylko dzięki ludziom dobrej woli miała możliwość pracy, a że była osobą jak to się dziś mówi „mega ogarniętą” za zarobione pieniądze oszczędzała, ale co ciekawe pomagała jeszcze miastowym, gdyż obie córki były w mieście. Dziewczyny założyły tam rodziny, mieszkały u mężów, czekając na swoje M. Nie raz korzystały z zaradności i ofiarności matki. Babcia potrafiła robić na drutach, szyć, haftować, upiec mega szarlotkę, w ogródku miała grządki więc soki, kompoty i inne wiktuały w piwnicy były zawsze. Można powiedzieć teraz też ludzie to umieją, ale czy to robią, przecież nic się nie opłaca. Wtedy też nie wszystko się opłacało, ale jedno uzasadniało tą pracę, pewnych rzeczy w sklepie nie można było kupić. Wakacje babci to urlop z pracy i wszystkie wnuki, które tylko wtedy widziała, gdyż córki w mieście pracowały. A Pani Józia, szefowa babci w kuchni, wiedziała, że musi dać jej urlop, bo inaczej wnuków nie zobaczy. Ot taka babska solidarność. Babcia miała też zaprzyjaźnionego Pana Tadzia, który prowadził księgarnię. Regularnie zamawiała u niego różne książki, czytała i poszerzała swój księgozbiór. Trylogię, dzieła Mickiewicza, powieści Reymonta i inne polskie klasyki, które według niej trzeba było mieć. Znała historię i zawsze pytała nas o daty, królów i inne szczegóły, a jak nie umieliśmy odpowiedzieć zastanawiała się czego nas w tej szkole uczą.
Postanowiłam napisać o mojej cichej bohaterce, bo ona w zupełności nie wpisuje się w stereotyp osoby ze wsi czy małego miasta. Jej przykład jest pewnie jeden z wielu, o których przeciętny mieszczuch nie ma zielonego pojęcia. Jak widać również osoby, z którymi przyszło jej żyć to prawdziwi przyjaciele pomocni w biedzie i rozumiejący położenie innych. Czasy są już inne i lepsze, chcemy się czuć europejsko, miastowo i kulturalnie.
Jedno jest pewne gdyby nie wieś i ich ludzie pewnych miast w Polsce po wojnie dziś nie widzielibyśmy, nasza stolica sama z gruzów nie powstała, a jedzenie do niej nie przyjechało z Hiszpanii. Gdyby nie wieś dzieci nie wiedziałyby skąd jest mleko. Gdyby nie babcia nie umiałabym być wytrzymała w mieście, które dużo zabiera a wiele w zamian nie daje, a jak daje to za wszystko skrzętnie pobiera pieniądze, przy czym nie stwarza przyjaznej przestrzeni dla człowieka, który nie wiedzieć czemu coraz częściej ucieka na wieś. Tylko na tej wsi jak widzi ludzi, którzy z dziada pradziada pozostali i nadal mieszkają, to często czuje się od nich lepszy. Tylko pozostaje pytanie dlaczego?
Proszę więc doceńmy wieś, ich mieszkańców, zwłaszcza że chcemy żyć zdrowo i ekologicznie.
Przestańmy dzielić się na ze wsi i z miasta, bo przecież jedni drugim bardzo dużo zawdzięczamy.

Pozdrawiam, miejsko-wiejska kobieta.

shutterstock_1521682595

Był opiekuńczy, szarmancki - a później zaczęło się piekło

Historia jakich wiele, ale ta jest moja i niestety ciągle jeszcze w niej tkwię. Reszta równie ,,przyjemnych to już historia ,,

Dziś, po 12 tygodniach terapii na oddziale leczenia nerwic, po tych wszystkich dniach wiem że takich facetów wybierałam, że to mechanizm i że wszystko ze mną w porządku .

Kiedy odchodzisz z toksycznego związku nawet kiedy już myślisz ze jesteś wolna to myśli zostają. Może gdybym się bardziej postarała albo gdybym wtedy zamknęła buzie. No właśnie , zostaje to uporczywe „gdybym". Dzisiaj rozumiem, jak bardzo ważne jest dowiedzieć się, że nie mamy na to wpływu i że nie mamy takiej mocy by to się udało .

Marcina poznałam 5 lat temu w mojej rodzinnym Wrocławiu. Ja miałam szkolenie, on przyjechał na jakieś sympozjum. Wpadliśmy na siebie na śniadaniu w hotelowej restauracji . Nie zwróciłam na niego uwagi totalnie! Nie mój typ. Zajadałam swoją kaszankę kiedy spytał czy może się przysiąść . Zamieniliśmy kilka zdań , nic specjalnego . Na przerwie znów się na niego natknęłam. Kiedy wychodziłam z hotelu do domu, zagadnął mnie i zapytał czy zjem z nim kolacje. Odmówiłam.  Bardzo nalegał wiec dałam mu swój numer telefonu. Był bardzo wytrwały i w końcu się z nim umówiłam, później drugi raz i  nie wiem kiedy kompletnie straciłam głowę . Teraz widzę jaki był sprytny, jak dobrze wiedział czego w tamtym momencie potrzebowałam .

A po 10 latach bycia samą potrzebowałam uwierzyć że miłość istnieje .

Był opiekuńczy, szarmancki. Kiedy rozładował mi się telefon podczas kolacji wysłał taksówkarza do sklepu po ładowarkę dla mnie . Innym razem dostałam 500 róż pocztą kwiatową. Kiedy potłukłam telefon dostałam kurierem nowy. Wtedy nie miałam pojęcia, że tak to się właśnie dzieje, że to jest wyrachowana gra . W styczniu się poznaliśmy, w lutym się oświadczył, a w czerwcu braliśmy ślub . Zabrałam moich synów (Aleksander 14, Franek 4) i przeprowadziliśmy się do Krakowa.

Niby wszystko było jak z bajki to dziś dopiero rozumiem ze sen, w  który zapadłam na 3 doby po ślubie, przez który musieliśmy odwołać podróż poślubną to były sygnały które mój organizm mi dawał . Przez kolejne 5 lat było różnie. Były momenty noszenia na rękach i spełniania wszystkich moich zachcianek, a były też momenty zimnej obojętności .

Nigdy nie było przemocy fizycznej, nigdy na mnie nie krzyczał, wszystko działo się po cichu we mnie. Nie mogłam mieć koleżanek, a raczej nie miałam czasu bo on ciągle był przy mnie. Dzieci miały mieć nianie, a ja miałam być do dyspozycji . Wydawał fortunę na wyjazdy do 5 gwiazdkowych hoteli , na prezenty, biżuterię bieliznę. Dziś wiem, że wszystko co robił było dla niego, a nie dla mnie. W ten sposób się karmił .

Marcin miał dwa oblicza:  jedno to ciepły spolegliwy miś który robił wszystko co chciałam, drugie  to zimny i bezwzględny kat. Były okresy kiedy pił i wtedy się zmieniał , potrafił być okrutny  , starał się za wszelka cenę pokazać ze jestem dla niego nikim. Kiedy pił znikał w burdelach. Zawsze to był taki zestaw wódka =burdel. Potem przepraszał, opowiadał ze to nic, że tam nic nie robi, że to po prostu taki mechanizm jak pije itd. A ja to wytrzymywałam. Po którymś ciągu spakowałem się u wróciłam do Wrocławia. Wtedy się przestraszył. Pojechał do kliniki i po powrocie nie pił prawie dwa lata. To wtedy zaszłam w ciąże i urodziłam naszą córeczkę .

Jeszcze zanim to nastąpiło podjęłam prace w jego firmie. Po długim nalegania w końcu zgodził się bym pracowała. Nie było mowy żebym czegoś szukała przecież niczego mi nie brakuje . Po kilku miesiącach pracy wylądowałam na zwolnieniu psychiatrycznym. Ja, manager z 10 letnim stażem nagle nie radziłam sobie z prostymi sprawami . Dziś wiem ze cała firma pracowała na to bym się załamała . Leczył mnie jego psychiatra. W pewnym momencie dostawałam 3 antydepresanty i Xanax. Miałam fobię społeczną, panicznie bałam się ludzi z jego firmy, czułam się głupia i nic nie warta. Kiedy zaszłam w ciąże odstawiłam wszystkie leki i czułam się świetnie. Dziś wiem, że byłam celowo wprowadzana w stan depresji .

Kiedy nasza córka skończyła rok znów zaczął popijać i znów zdarzył się jakiś wypad na noc. Potem znów przeprosiny i znów sielanka . Któregoś dnia natknęłam się na dokumenty finansowe z których wynikało ze ma ogromny dług we własnej firmie . Wpadłam w szał, zagroziłam rozwodem, wyparł się.  Kiedy zaczęłam drążyć, a cała księgowość siedziała ze mną i przeglądała papiery to czułam, że robili wszystko bym nic nie zrozumiała i po kilku dniach się poddałam.

Wtedy coś jednak we mnie pękło. 

On znów zaczął pić i znikać. Któregoś dnia jak wrócił mnie i dzieci już nie było. Wynajęłam mieszkanie i się wyprowadziłam. Wersja mojego męża jest taka, że porzuciłam go.  Myślałam ze będzie walczył o nas, że nas kocha i coś zrozumie.  Miesiąc po tym jak się wyprowadziłam już spotykał się z kimś innym 

Właśnie mija półtora roku od mojego odejścia. Niestety ten czas pokazał jak naiwna byłam sądząc, że wystarczy się wyprowadzić by skończyć ten koszmar. Wyprowadziłam się w czerwcu 2018 roku tuż przed naszą 4 rocznica ślubu. Jak już pisałam on natychmiast znalazł moją, jak ją nazywam zmienniczkę , wyjechali na urlop ja w tym czasie z dziećmi również. Brakowało mi go tak cholernie , mój chory, zatruty przez niego mózg domagał się go jak narkotyku. On też po pewnym czasie zaczął odczuwać brak ulubionej zabawki bo nagle zaczął pisać, nagle zatęsknił za dziećmi. Dziś wiem że spotkania z dziećmi były tylko pretekstem by znów zbliżyć się do mnie. Za którymś razem odwożąc dzieci rozpłakał się wyznając jak bardzo mnie kocha i jak nie może żyć bez nas, a ja …uwierzyłam. Odwołałam pełnomocnictwo i zrezygnowałam ze złożenia pozwu o rozwód .

Wprowadził się do nas, do wynajętego mieszkania. Znów przez chwile było jak w bajce.  Nie pamiętam już co się wydarzyło, że go wyrzuciłam. W ciągu tego roku kilka razy wracał do mnie i odchodził. Zawsze do tamtej kobiety. Po powrocie mówił mi jak to szukał ukojenia u niej, ale tylko ja się liczę . Któregoś dnia upił się i wtedy kazałam mu się wynosić. Był na moim terenie, w moim mieszkaniu i tutaj miałam odwagę postawić granice . Przez 8 miesięcy się nie odzywał, nie dzwonił, nie pisał, nie interesowały go dzieci. W styczniu złożyłam pozew o rozwód z orzekaniem o winie i wniosek o zabezpieczenie alimentów dla mnie j dla córki. 

W lutym znów się pojawił, znów płakał i wyznawał miłość. W efekcie wrócił, który to już raz… . Jak się później okazało tylko po to by mataczyć w sprawie i doprowadzić mnie do kolejnego załamania nerwowego, licząc na to ze skłoni mnie do ugody. W którymś momencie się ocknęłam zaczęłam słuchać swojej intuicji, włożyłam mu podsłuch do samochodu i w końcu miałam dowód.  Przez cały ten czas był z tamtą kobietą! Chciał zamknąć mnie w psychiatryku i odebrać córkę. Nie udało mu się. Po tych nagraniach zmieniłam zamki w drzwiach j i to był koniec. Nie reaguję na żadne maile ani inne próby kontaktu. Leczę się. Wiem ze czeka mnie długa droga. Wiem ze nie będzie łatwo. 

Komentarz naszych specjalistów:

Anna Klaus - Zielińska - Psycholog / Coach/Doradca Rozwoju Osobistego

Każda z nas ma siłę żeby wygrać siebie.

Dokładnie taka myśl jako pierwsza przyszła mi do głowy po przeczytaniu historii opisanej przez czytelniczkę. Druga myśl to refleksja o wielkim braku. Braku jakiegokolwiek wsparcia zewnętrznego, które przy wychodzeniu z „przemocowego” związku jest kluczowe. Mamy tu wszystkie charakterystyczne elementy takiej relacji; odcięcie kobiety od jej środowiska, ograniczenie niezależności, okresy miodowe w trakcie których gromadzi się napięcie któremu agresor w końcu musi dać ujście. Chwile sielanki (hotele, kwiaty, biżuteria) są coraz krótsze, wybuchy agresji coraz częstsze i silniejsze. Ofiara jest coraz słabsza. Na tyle słaba, że nie ma nawet siły bronić dzieci które w całej tej historii schodzą siłą rzeczy na plan dalszy. Z takiego związku jest ogromnie trudno się wydostać. Nasze w nim bytowanie często same przed sobą usprawiedliwiamy za pomocą Wielkiego Uczucia. Wizja Wielkiej Miłości którą od małego karmią nas przekazy medialne, której tak bardzo szukamy i za którą tak niesamowicie tęsknimy zamyka nam na początku relacji oczy na realność, a potem powoduje, że trwamy w toksycznym związku latami, w jej imię właśnie. Tworzeniu narracji o Wielkiej Miłości sprzyjają takie przekazy kulturowe jak np. prawdziwa miłość wszystko pokona, warto cierpieć dla miłości, cierpienie uszlachetnia itp. Paradoksalnie więc, im partner jest człowiekiem trudniejszym w relacji tym większą mamy często skłonność wierzyć w to, że jest to właśnie wielka miłość. A jeżeli mężczyzna ma np. nałogi, czy skłonności psychopatyczne to ta nasza wielka miłość go wyleczy. Z całym szacunkiem - nie wyleczy! Mit wielkiej miłości fatalnie robi kobietom właściwie na wszystko; na tworzenie bliskich relacji, na odczuwaną satysfakcję z aktualnego wystarczająco dobrego związku, i na umiejętność ochrony własnych granic w toksycznym związku zwłaszcza. Kobiety uwikłane w związki z obniżonym poczuciem wartości, z piętnem niemocy własnej, które partner przez lata w nich intensywnie buduje, mogą się wydostać w zasadzie wyłącznie dzięki zasobom zewnętrznym. Dopiero takie zasoby (rodzina, przyjaciele, środowisko pracy, praca jako taka) mają szansę uruchomić zasoby wewnętrzne i dać siłę do podjęcia decyzji. Wracając do początku wątku – w liście bohaterka o tych zewnętrznych zasobach nie wspomniała, a zatem albo ich nie było albo nie były dla niej dostępne.  Wyszła więc z tej niezwykle, trudnej sytuacji sama, korzystając z własnych zasobów, a to, powtórzę, oznacza że każda, naprawdę każda z nas ma siłę żeby wygrać siebie. I jeszcze jedno. Proszę pamiętać że ofiara NIGDY nie jest winna przemocy. ZAWSZE winien jest TYLKO sprawca. Co prawda jak pokazują badania około 75% sprawców przemocy domowej doświadczało przemocy w domu, a więc sami są ofiarami, ale to osobna historia. To nie wy Drogie Panie powinnyście im pomagać stanąć na nogi i uporać się z własnymi traumami, tylko psychoterapeuci i psychologowie. Nie odbierajcie nam pracy 🙂

Dr Anna Rustecka - Krawczyk - psycholog dla dzieci i młodzieży, pedagog.

Stanisław Lem napisał kiedyś: "Nie żałuj, nigdy nie żałuj, że mogłeś coś zrobić w życiu, a tego nie zrobiłeś. Nie zrobiłeś, bo nie mogłeś".

Cytat ten skojarzył mi się z opisaną historią. Bohaterce udało się po wielu, niewyobrażalnie trudnych momentach odciąć od męża o socjopatycznych cechach, pracuje nad sobą, uczestniczy w terapii, dostrzega mechanizmy działania. Nadszedł moment, w którym już mogła, była w stanie wziąć życie w swoje ręce. Historia głównej Bohaterki to także historia jej dzieci. Domyślam się, że to one mogły stanowić motywację do poszukiwania zmian. Równocześnie w takich sytuacjach dzieci często są wykorzystywane do uwikłania kobiety w toksycznej relacji. To bardzo ważny moment, aby wspomóc się konsultacją u specjalisty, podjąć decyzję o terapii. Dostrzegać swoje możliwości, ale obwarować się zewnętrznym wsparciem. Jeśli możemy liczyć na bliskich, prośmy, przyjmujmy ich pomoc, konsultujmy, rozmawiajmy. To może dać tak ważne, w tej i podobnych sytuacjach, poczucie dystansu. Odejście z tak toksycznego związku daje dzieciom szansę na prawidłowy rozwój i nabranie odporności. Mimo iż zmiany są trudne i wymagają ponownej adaptacji. Bez względu na to, jak dobre zamiary w relacjach mamy, nie mamy wpływu na zachowania innych ludzi, nie mówiąc już o wpływaniu na ich charakter. Warto o tym pamiętać i nie przypisywać sobie odpowiedzialności za zachowania innych.


Anna Klaus - Zielińska

Psycholog społeczny (Uniwersytet Warszawski), coach i trener warsztatów psychoedukacyjnych (Uniwersytet Warszawski) Absolwentka podyplomowych studiów "Psychologia zachowań" (UW), oraz „Pomoc psychologiczna i interwencje systemowe w rodzinie“ (SWPS).
Ukończyła liczne szkolenia m.in z dialogu motywującego, uważności i współczucia, pomocy psychologicznej osób zgłaszających niepowodzenie w związkach. A także wywiadu, pracy z genogramem, i diagnozy w systemowej terapii rodzin. Od kilkunastu lat pracuje, słuchając i zadając pytania, które pozwalają klientom odkryć, że mają w sobie wszystko, co jest im potrzebne do osiągnięcia poczucia satysfakcjonującego życia.
Ma szerokie doświadczenie w pracy coachingowej również ze starszymi nastolatkami (wybory ścieżki życiowej).
Szkoleniowiec i trener warsztatów z kompetencji miękkich (m.in; komunikacji werbalnej i niewerbalnej, asertywności, odporności na stres), autoprezentacji (firmy prywatne, Fundacja Polsko – Amerykańska, Szkoła Liderów) i warsztatów dla rodziców. Prowadzi też różnego rodzaju grupy rozwojowe. Pracowała jako wykładowca w Akademii Leona Koźmińskiego. Podróżnik, żeglarz, szczęśliwa żona i mama. Założycielka Wise Mind - gabinetu kompleksowej pomocy dla osób z problemami w związkach.

Dr Anna Rustecka - Krawczyk

Psycholog dla dzieci i młodzieży, pedagog. Na Uniwersytecie SWPS prowadzi zajęcia dotyczące znaczenia bliskich związków. Prowadzi konsultacje wychowawcze dla rodziców, wspiera psychologicznie dzieci i młodzież w Centrum Pomocy Rodzinie i prywatnym gabinecie Wise Mind.

156J9667

"Dzięki tej decyzji od dziewięciu lat jestem szczęśliwą żoną i mamą" - o kompleksowym wsparciu w czasie rozwodu opowiada Anna Klaus-Zielińska

Pani Anna Klaus-Zielińska, twórczyni innowacyjnego projektu Wise Mind w kilku cyklicznych artykułach opowie nam o tym jak ważne jest kompleksowe wsparcie dla kobiet, które podjęły decyzję o rozwodzie i jak ważne jest by kobiety, które boją się jej podjąć wiedziały, że taka pomoc istnieje.

Joanna Wenecka-Golik: Pani Anno stworzyła Pani, no właśnie jak to nazwać? Projekt? Działalność? Wpierającą kobiety w czasie rozwodu. Proszę przybliżyć naszym czytelniczkom co to jest Wise Mind i skąd pomysł na jego stworzenie.

Anna Klaus-Zielińska: Wise Mind to projekt skupiający specjalistów z różnych dziedzin; prawników, mediatorów, psychologów, psychologa dla dzieci i młodzieży, psychoterapeutę i doradcę majątkowego. Wszyscy razem tworzą zespół który kompleksowo wspiera osoby w procesie rozstania i rozwodu. Pomysł zrodził się z naszych osobistych doświadczeń - większość z nas jest po rozwodzie. W tamtym, trudnym okresie sami szukaliśmy wsparcia i doradztwa u wielu specjalistów - ja np w trakcie rozwodu spotykałam się z psychologiem, a zaraz potem rozpoczęłam roczną psychoterapię. Z perspektywy czasu, oceniam decyzję o sięgnięciu po kompleksowe wsparcie jako najlepszą z możliwych. Jestem też przekonana, że decyzji tej zawdzięczam to, że od dziewięciu lat jestem szczęśliwą żoną i mamą. Tak więc wracając do pani pytania - stworzyłam miejsce, którego lata temu ja, i specjaliści z którymi pracuje, sami szukaliśmy, i o którego przydatności jesteśmy osobiście przekonani.

JW-G: W jednej z rozmów telefonicznych wspomniała Pani, że najwięcej wniosków rozwodowych wpływa w styczniu? Dlaczego tak jest? Może to Pani jakoś uzasadnić czy to przypadek?

AK-Z: Tak, to prawda. Dokładnie w pierwszej połowie stycznia - zwykle między trzecim a ósmym stycznia jest składanych w większości krajów europejskich najwięcej wniosków rozwodowych. Druga, podobnie duża fala wniosków nadchodzi pod koniec wakacji. Czy to przypadek? Nie. Oba te okresy; wakacje, ale szczególnie święta to czas wielkich oczekiwań i nadziei. Myślimy sobie; na codzień jest jak jest, mało rozmawiamy, i mijamy się sporym łukiem, ale magia choinki i kolęd spowoduje że.. no właśnie co? Sami do końca nie wiemy. Oglądamy kolorowe reklamy z idealnymi rodzinami gdzie mama ma długie blond włosy, wpatrzony w nią tata sweter z reniferem a dzieci (koniecznie dwoje) uśmiechnięte pieką pierniczki. Gdzieś tam z tyłu głowy lubimy mieć myśl że u nas też tak będzie; wyjątkowo, blisko, ciepło, serdecznie i harmonijnie. A potem nadchodzą święta i nawet nie jest tak jak zawsze, tylko znacznie gorzej, bo stres, bo sprzeczne oczekiwania i potrzeby których nie umiemy komunikować, bo nakładają się na to nieprzegadane kwestie dotyczące ról i obowiązków w domu ( kto i co sprząta, kto robi zakupy, kto gotuje, kto zajmuje się dziećmi?). Sytuacji nie poprawiają zwykle odmienne wzory spędzania świąt które mamy wyniesione ze swoich rodzin generacyjnych ("u mnie w domu zawsze mama robiła dziesięć makowców i cztery rodzaje pierogów i okna były umyte już tydzień przed wigilią" - "a u mnie w ogóle się nie piekło ciast - były symboliczne ryby na kolacje, a w pierwszy dzień świąt jechaliśmy na narty - domu nikt nie sprzątał bo nas w nim przez cały świąteczny tydzień i tak nie było"). I jak to pogodzić?

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jedna kwestia - w trakcie świąt zwykle spędzamy ze sobą dużo więcej czasu niż w normalnym tygodniu czy miesiącu. Jesteśmy nijako skazani na siebie i swoje towarzystwo. Już nie da rady się mijać w biegu. Do pracy nie wyjdę. Sklepy zamknięte. Znajomi spędzają czas z rodziną. Siadam więc z parterem w domu na kanapie/ przy stole. I nagle uderza cisza i pustka. To mocne bardzo doświadczenie.

JW-G: Jak już kobieta podejmie decyzję to zwykle skupia się tylko na jednej sferze i kieruje kroki do prawnika lub samodzielnie pisze pozew..

AK-Z: Tak, oczywiście, czasem jest to bardzo dobre rozwiązanie. Ale proszę pamiętać że prawnik jest reprezentantem jednej strony –wszystkie informacje i ogląd sytuacji jaki posiada jest subiektywnym oglądem tej jednej strony właśnie. W trakcie całego procesu komunikuje się z reprezentantem drugiej strony, też posiadającym siłą rzeczy fragmentaryczną wiedzę. W takiej sytuacji trudno o dobrą, efektywną komunikację, natomiast łatwo o zaostrzenie konfliktu który czasem ciągnie się latami oddziałując nie tylko na małżonków i ich dzieci, ale również na dalszą rodzinę i bliskich przyjaciół. Tworzą się koalicje, stronnictwa, są tematy tabu i frustrujące sytuacje społeczne. Cierpi wiele osób.

JW-G: Co zatem Państwo doradzacie kobiecie, która nie wie od czego zacząć cały ten "rozwód"?

AK-Z: W Wise Mind doradzamy naszym klientom jednorazowe skorzystanie z doradztwa prawnika – który przedstawi wszystkie aspekty prawne związane z procesem rozwodu, a następnie – udanie się na mediacje.

JW-G: Czyli przechodzimy do dbania o drugą sferę zmian rozwodowych – komunikację?

AK-Z: Dokładnie. Jeżeli para podjęła decyzje o rozwodzie, to z dużą dozą prawdopodobieństwa ich wzajemna komunikacja nie była dobra.  Niewypowiedziane, trudne emocje, narastając latami, często prowadzą do całkowitego zablokowania komunikacji i procesów decyzyjnych. I nagle teraz, małżonkowie muszą się porozumieć co do szeregu mniejszych i większych kwestii związanych z rozstaniem – podziału majątku, kredytu, wysokości alimentów. No i przede wszystkim – jesli mają dzieci – muszą stworzyć wspólnie plan wychowawczy.

JW-G: Dużo tego...

AK-Z: I są to wszystko tematy złożone i trudne, a pamiętajmy że poruszamy je w szczególnej sytuacji wielkiego poruszenia emocjonalnego, poczucia bycia w kryzysie  lub w trakcie doświadczania wielkiej złości na partnera.Tym bardziej nie do przecenienia jest tu rola mediatorów (zwykle pracują w parze żeby lepiej czuwać nad przebiegiem procesu). Mediatorzy są bezstronni i nie angażują się w żaden sposób w konflikt. Czuwają na straży niezakłóconego procesu komunikacji – pomagają nam dostrzec nasze potrzeby i wyrazić je w taki sposób żeby nie ranić drugiej osoby. Wreszcie, mediatorzy pomagają nam znaleźć kompromis z którego obie strony są zadowolone.Dodać należy że ugoda mediacyjna ma moc ugody sądowej.

JW-G: Czyli miałybyśmy tu pierwszy wymiar dobrego rozwodu – dobra komunikacja?

AK-Z: Tak, to paradoks, prawda? Para, która do tej pory miała problem z komunikacją, nagle uczy się porozumiewać bez przemocy, w duchu wzajemnego szacunku.

JW-G: Tylko że oni już się rozstają, ta umiejętność do niczego im się nie przyda..

AK-Z: Tu bym się mocno nie zgodziła. Rozstają się jako para, ale jeżeli mają dzieci to komunikować się jako rodzice będą musieli jeszcze bardzo, bardzo długo. Dlatego wzory dobrej komunikacji które sobie wypracują w trakcie mediacji będą dla ich dziecka bezpiecznym gruntem, na którym można spokojnie wzrastać. Jak pokazują różne badania, dzieci których rodzice dobrze współpracują po rozwodzie, zwykle wracają do dobrostanu emocjonalnego w przeciągu dwóch lat.

JW-G: A jeżeli para nie ma dzieci?

AK-Z: Wtedy nabyte w trakcie rozwodu kompetencje komunikacyjne można potraktować jako zasób rozwojowy. I zacząć się temu przyglądać głębiej – jak ja się z tym czuję że nagle potrafię głośno i wprost powiedzieć czego potrzebuje?

JW-G: Pani Anno proszę przybliżyć sylwetkę Pani klientek, jakie to są kobiety? Różne czy są jakieś schematy?

Myślę, że najczęściej pojawiającym się wzorem jest chwytanie się przez kobiety różnych złudzeń i fantazji dotyczących tego, że mąż/ parter się zmieni. Że dojrzeje, że weźmie na siebie część obowiązków domowych, że przestanie poniżać, że przestanie uciekać w nałogi, że zacznie odpowiedzialnie funkcjonować w roli ojca.. Czekamy, czekamy, tłumaczymy go przed rodziną i znajomymi, liczymy na wielki przełom który nastąpi; pewnie w wakacje, pewnie w te święta. Powiem brutalnie; raczej nienastąpi. Proszę mnie źle nie zrozumieć; nikogo nie namawiam do rozwodu. Ale samo trwanie w takim związku nic dobrego nikomu (a szczególnie dzieciom) nie przyniesie. Trzeba iść na terapię par, zacząć pracować nad komunikacją i definicjami ról w rodzinie. Jednym słowem trzeba COS robić. A jeśli te działania nie przyniosą poprawy relacji - trzeba podjąć decyzję o rozstaniu i przeprowadzić je w sposób spokojny i z poszanowaniem potrzeb i uczuć wszystkich stron. I nie bać się rozwodu. Rozwód to tylko wynik. Wynik nieudanego związku.

JW-G: A jak kobieta już trzyma rozwód, jest wolna. Jak zazwyczaj wygląda jej dalsze życie? Ma Pani kontakt z tymi kobietami?

AK-Z: Tak, niektóre z klientek jeszcze jakiś czas po rozwodzie nas odwiedzają. Spotykają się z psychologiem dla dzieci i młodzieży budując się w poczuciu wartości własnej jako mamy, korzystają z porady doradcy majątkowo / podatkowego bo zakładają swoje firmy. Sporo osób przechodzi po rozwodzie psychoterapię lub coaching.. To bardzo dobry życiowo moment na taką decyzję. Mamy szansę lepiej poznać i zrozumieć siebie, swoje potrzeby, i priorytety. Z czego w nowym związku nie będziemy w stanie zrezygnować, a co możemy odpuścić? Jakie obszary dotyczące ról mieliśmy w poprzednim związku niedoprecyzowane?  Jakie konflikty to generowało? Czego w związku z tym oczekuje od nowego związku? Jakie błędy popełniłam? CO ta informacja mi daje w perspektywie nowego związku? I kluczowe; jakie mam zasoby? Na czym mogę budować to moje nowe życie? Na te i inne pytania możemy sobie odpowiedzieć na psychoterapii lub sesjach coachingowych. To ciężka praca, ale z własnego doświadczenia wiem, że warta każdego wysiłku.

JW-G: Przypadek klientki, który najbardziej utkwił w Pani pamięci?

AK-Z: Każda Klientka jest wyjątkowa, i każda pisze swoją unikalną historię. Ale szczególnie pamiętam naszą najstarszą klientkę. Pani tuż po sześdziesiątce , szczupła, wysportowana (w młodości trenowała lekką atletykę). Przyszła i opowiedziała historię czterdziestoletniej wielkiej samotności w związku, który był w jej życiu pierwszym i jedynym. Do samotności się przyzwyczaiła, a gdy dzieci się wyprowadziły wszystkie swoje uczucia przelewała w grę na pianinie. I tak by pewnie już zostało, że pusty dom, samotność i muzyka, gdyby nie to, że pewnego dnia, mąż Pani to pianino umyślnie uszkodził, tak że grać już na nim nie mogła. Moja klientka podjęła wtedy decyzję do której zbierała się odkąd dzieci wyprowadziły się z domu - chcę tę część życia która mi została, spędzić na własnych warunkach. I jeśli w samotności, to z poczuciem że to samotność z wyboru.Pani po rozwodzie przeprowadziła się do Hiszpanii.

JW-G: Serdecznie dziękuję za rozmowę.

AK-Z: Dziękuję bardzo

W kolejnym miesiącu zapraszamy na kontynuację tematu. Porozmawiamy o emocjach, które występują w czasie rozwodu.

szczęście

Kilka słów o szczęściu

W miłości mówi się o szczęściu, gdy ludzie spotykają się w niespodziewanie. Z pewnością masz wśród swoich znajomych przynajmniej jedną parę, która poznała się przypadkiem i tak już jest razem kawał czasu. Właśnie o nich mówi się, że mieli szczęście. Skoro jest im ze sobą dobrze, to pewnie, że mieli!

Ale według mnie, przypadków nie ma. Są natomiast sytuacje, które pojawiają się w życiu, aby nam coś zakomunikować, pokazać. Jeśli spotykasz kogoś na swojej drodze i obecność tej osoby powoduje jakiś przewrót w Twoim życiu, to dzieje się to po to, abyś lepiej przyjrzała się sobie.

A wracając do szczęścia. To, co dla kogoś jest szczęściem, dla Ciebie wcale nie musi nim być. Stan szczęśliwości nie jest nie jednostajny. Czasem czujesz, że masz skrzydła i nic tego nie przysłoni. Innym razem szczęście siedzi sobie cichutko w kącie i patrzy, co robisz. Czasem masz poczucie, że już nigdy szczęśliwa nie będziesz, bo ono Cię opuściło.

Stan szczęśliwości to Twój stan ducha, umysłu i ciała. To sposób, w jaki patrzysz na to, co cię spotyka, w jaki na to reagujesz. Dla przykładu, wyświechtany już tekst: „szklanka jest w połowie pełna czy pusta?”. Jeśli w tej chwili jesteś w kiepskim nastroju, masz trudny czas, nic ci nie wychodzi, to powiesz, że jest pusta i jeszcze na dodatek woda jest brudna. Jeśli jesteś na etapie odnoszenia sukcesów, tryskasz radością i optymizmem, to powiesz, że jest pełna i cudownie krystaliczna.

Pamiętaj - szczęścia nikt ci nie da i nikt Ci go nie zabierze. Sama to robisz. Dlatego mam dla Ciebie małe prezenty - dwa przepisy na szczęście;)

Pierwszy:

• łyżka miodu,

• dwa całusy, 

• litr uśmiechu, 

• pić codziennie rano, wstrząśnięte, niemieszane!

Drugi:

• zapisz, co jest dla Ciebie szczęściem, 

• narysuj skalę od 1 do 10 (gdzie 1 to wynik najniższy, a 10 najwyższy), 

• na skali zaznacz poziom swojego szczęścia, 

• jeśli chcesz, żeby było na wyższym poziomie, to dodaj jeszcze jeden składnik – wyobraźnię, 

• wyobraź sobie, że jesteś na 10, 

• jak się czujesz?

• jak wygląda szczęście? 

• co robisz? 

• jak wyglądasz? 

• a teraz wróć do liczby zaznaczonej na początku, 

• napisz, co zrobisz, żeby wizja z 10, stała się rzeczywistością?

Dla mnie stan szczęśliwości to życie w zgodzie ze sobą, zaufanie do siebie. To ostatnie jest według mnie stanem idealnym. Znasz swoją wartość i nie potrzebujesz nikomu niczego udowadniać. Kochasz, bo chcesz i bierzesz od drugiej osoby to wszystko, co chce Ci dać, bez poczucia, że jesteś cokolwiek komukolwiek winna. Mówisz to, co chcesz powiedzieć. Umiesz poradzić sobie ze słowami krytyki lub uwagami. Wiesz, że są skierowane do Twojego zachowania, a nie tożsamości.

Szczęścia nikt ci nie zabierze. No chyba, że na to pozwolisz!

trudne wybory

Czyja to wina, że nie ma wina?

Obserwuję różnych ludzi, zawodowo i prywatnie, pod kątem decyzyjności i wiążącymi się z nią konsekwencjami. I coraz częściej dochodzę do jednego wniosku. Nieumiejętność robienia czegoś nie wynika z braku predyspozycji i możliwości, kiepskich genów lub niekorzystnego układu gwiazd, ale z obawy przed podjęciem decyzji i jej wynikiem.

Brak partnera

Zastanówmy się na problemem braku partnera. Po pierwsze należy zastanowić się, czy naprawdę chcesz być z kimś. Czy podjęłaś decyzję, że jeśli spotkasz odpowiednią osobę, to akceptujesz ją z dobrodziejstwem inwentarza? Ty dołączasz swój i idziecie przez życie razem. Czy może tylko wydaje Ci się, że chcesz. Wydaje się, czyli co? Otóż karmisz się wyobrażeniami o idealnym partnerze. Snujesz marzenia o cudownym życiu przy jego boku. Rozmyślasz o tym, co razem zrobicie, jak będziecie wspólnie podbijać świat, epatować swoją miłością, płynąć przez życie na fali romantycznych uniesień. Aż sama się rozmarzyłam podczas pisania.

No właśnie, gdzie w tym wszystkim jest równowaga?

Związek, jeszcze zanim się pojawi, powinien mieć ramy. Twoim zadaniem jest się dowiedzieć, jak relacja się zmienia. Bo gwarantuję Ci, że się zmienia i będzie zmieniała. Na początku ludzie zakochani myślą w bardzo wybiórczy sposób i widzą tylko pozytywy. I to jest piękne i potrzebne, jak powietrze do oddychania. Jednakże ten etap mija, raz szybciej, raz wolniej, i pojawia się zwykła rzeczywistość. Wiedza na temat rozwoju związku ułatwi Ci zrozumienie tego, co dzieje się z Tobą i partnerem oraz pozwoli na znalezienie rozwiązań dla ewentualnych trudności. Tak właśnie wygląda podjęcie świadomej decyzji i poniesienie jej konsekwencji. Niektórzy nazywają to również dorosłością.

W związku nikt nie będzie prowadził Cię za rękę. Jesteś odpowiedzialna za to, co robisz i mówisz. Tutaj wymaga się bycia dorosłym mężczyzną lub dorosłą kobietą. Znajomi czy rodzina mogą Ci podpowiedzieć, co zrobić w danej sytuacji, jednakże to Ty jesteś odpowiedzialna za efekty lub ich brak.

Podam Ci przykład z własnego podwórka. Jako młoda matka nie wiedziałam, czy podać dziecku lek, czy nie. Bezradna zapytałam osobę, która mi pomagała przy dziecku, a ona odpowiedziała, że sama muszę zdecydować. Wtedy dotarło do mnie, że to ja będę ponosiła konsekwencję swojej decyzji. Biorę w tym momencie odpowiedzialność za życie dziecka i swoje. Poważna sprawa.

To samo dotyczy decyzyjności w związku. Bierzesz odpowiedzialność za życie swoje i drugiej osoby. Jak się popsuje, to słabego ogniwa szukasz w Waszej relacji, a nie u sąsiada. Nawet jeśli sąsiad ma w tym swój udział. Podjęcie decyzji zwyczajnie zobowiązuje.

Samo słowo odpowiedzialność może kojarzyć się z czymś ciężkim, tak ważnym, że, myśląc o niej, nie możesz złapać powietrza z przejęcia. I w połowie masz rację. Jest to temat ważny. I istotnym jest, abyś chciała podjąć wyzwanie bycia odpowiedzialnym. Odpowiedzialność za to, co robimy z własnym życiem, w związku, w relacjach międzyludzkich, uwalnia nas od poczucia winy, że coś nam nie wyszło. W myśl powiedzenia, że nie popełnia błędów ten, co nic nie robi. Męczenie się poczuciem winy wcale nie czyni Cię lepszym człowiekiem. Wręcz przeciwnie, w ten sposób nie możesz się rozwijać.

Czyja to więc wina, że nie ma wina?

„Temu, komu przypisujesz winę, temu oddajesz władzę nad swoim życiem…”

Jak doskonale już zauważyłaś, za wszelkie niepowodzenia i brak sukcesów, za zły nastrój i kiepskiego partnera obwiniane jest coś lub ktoś. Musi się znaleźć kozioł ofiarny, który spalony na stosie uwolni od najgorszego zła, jakie człowieka spotyka.  A jeśli kozioł był bogu ducha winien i nie sprawi, że Twoje życie będzie lepsze? Powiem więcej. Kozioł nie wiedział, po jaką cholerę został spalony.

O co chodzi z tą winą i oddawaniem władzy nad życiem? Na początek opowiem Ci historię jednej z klientek.

Kobieta po trzydziestce, nazwijmy ją Zofia. Kiedy się poznałyśmy, rozpoczęła spory projekt, który wymagał dużego zaangażowania. Od samego początku stawało jej „coś” na drodze i przeszkadzało realizować zadanie. Najpierw było zbyt mało czasu, bo miała dzieci i zajmowanie się nimi było mocno absorbujące. Potem osoba, która miała jej pomagać przy dzieciach, nie robiła tego, co obiecała. To spowodowało, że projektu nie realizowała. Do tego doszedł brak zrozumienia i wsparcia ze strony partnera.

Okazało się, że klientka utknęła, a nawet nie miała szansy dobrze zacząć pracy, bo oddała swoją moc decyzyjną. Najpierw opiekunce dzieci, bo nie potrafiła wyjaśnić, czego tak naprawdę oczekuje i sądziła, że ta się domyśli. Potem partnerowi, bo wszelkie decyzje konsultowała z nim. Na podstawie jego zadowolenia lub jego braku podejmowała kolejne kroki, zamiast przegadać temat z kimś, kto już robił podobny projekt. O brak sukcesów obwiniała oczywiście obie wspomniane osoby. Klientka dbała o emocje i uczucia innych, natomiast nie zadbała o to, czego sama potrzebowała. O czas na pracę. Została niewolnikiem gustu partnera i „domyślania się” opiekunki. Tak naprawdę nie potrafiła wziąć na siebie odpowiedzialności. Za wychowanie dzieci, pracę i relacje z partnerem.

Jeśli obwiniasz więc coś lub kogoś o brak sukcesu, to znaczy, że zależysz od tego czegoś lub kogoś. Jesteś emocjonalnym niewolnikiem. I nie masz możliwości działać tak, jak chcesz i podejmować własnych decyzji. Zauważ, że analogicznie wygląda to przy poszukiwaniach miłości lub utrzymaniu związku. Jeśli za brak powodzenia obwiniasz swój wygląd, to znaczy, że krzywe nogi lub garbaty nos mają więcej do powiedzenia niż Ty! Jeśli za kiepskie relacje w związku obwiniasz teściową, to zastanów się, z kim wzięłaś ślub? 

Zobacz jak łatwo można oddać władzę nad sobą byle czemu i byle komu.

W tym miejscu zastanów się nad pytaniem: „Za co bierzesz odpowiedzialność w relacji z drugą osobą?”. A jeśli jeszcze tego nie umiesz, to zadzwoń. Sprawdzimy, czy będę mogła Ci pomóc.

sprzaątający mężczyzna

Dlaczego to ja mam wychowywać swojego faceta?

Jakiś czas temu zamieszkałam z chłopakiem. Dobrym człowiekiem, bardzo czułym, inteligentnym, delikatnym, zwracającym uwagę na moje potrzeby. I wszystko fajnie, tylko po jakimś czasie zaczęłam mieć wrażenie, że gdybym nie była praczką, sprzątaczką i kucharką na pełen etat, to utonęlibyśmy w śmieciach, kurzu, brudnych naczyniach i ciuchach. Oboje pracujemy, to nasza wspólna przestrzeń, więc dlaczego tylko ja mam wypełniać obowiązki domowe, czy raczej DLACZEGO 30-LATEK NIE JEST NAUCZONY PODSTAWOWYCH ZASAD WSPÓŁŻYCIA?!

"Przecież nikt Ci nie każe tego robić" albo jeszcze gorsze "odpocznij sobie"

Fajnie, jasne, że zmęczona po pracy w tygodniu chętnie bym usiadła i siedziała i pachniała. Z książką w ręce albo przed jakimś serialem. Tylko że potem w któreś rano i tak muszę wyprasować mu jakąś koszulę do pracy, bo on robi to 40 minut i jeszcze nie daj Boże zapomni wyłączyć żelazko albo ja sama nie będę miała się w co ubrać, bo nikt za mnie prania nie postawi (prawidłowo nie postawi dodajmy, bo to dość istotne), nie powiesi i nie wyprasuje. Z chęcią, naprawdę ogromną, chciałabym nie przypominać, że po zjedzonym posiłku "talerz do zmywarki, bo sam się tam nie dostanie", śmieci również nie dostaną nóżek i same do śmietnika nie trafią, wniesienie zakupów to dopiero połowa sukcesu, bo od ich przetrzymywania w domu jest lodówka. Która swoją drogą też się sama nie umyje. Nie wspominając o prysznicu, podłodze, oknach.

Ale nie przesadzajmy, wiadomo, że jakiś podstawowy podział obowiązków musi być. Ja jeszcze jestem z tego starego rozumienia świata, gdzie podział na obowiązki męskie i kobiece nie uwłacza żadnej ze stron i nikt nie ma z nim problemu. Tak więc te okna spokojnie zostawiam dla siebie, ale skręcenie stołu i wykaszanie trawnika pozostawiam mojemu mężczyźnie. Tylko że o stół dopraszałam się trzy tygodnie, a trawa dalej reprezentuje sobą niewykoszony obraz nędzy i rozpaczy, bo już przecież koniec listopada.

Kwestia zaczęła mnie mocno frapować. Czy to tylko mój chłopak jest taki... nie do życia? Zaczęłam podpytywać koleżanki. Czego się nie dowiedziałam! Że dokładnie to samo, albo i jeszcze gorzej. Nie dość, że całej tej domowej krzątaniny trzeba skrupulatnie pilnować i się kilka razy dziennie dopominać, bo mężczyzna nie widzi, że kosz pełny, że trzeba odkurzyć, może mokre pranie rozwiesić, to jeszcze trzeba go nauczyć płacić rachunki, oszczędzać i robić zakupy. Bo to nie sztuka wejść do pierwszego lepszego sklepu i zrobić podstawowe zakupy za 100zł. I ten telefon! Wiecznie wpatrzeni w telefon. Już nie potrafią normalnie porozmawiać, i u swoich rodziców, i u teściów, i ze znajomymi - ciągle wpatrzeni w ekran... Ciągle groźnym spojrzeniem trzeba przypominać, że NIE WYPADA!

"Babskie sztuczki, czyli jak wychować mężczyznę?"

Wpisałam zagadnienie w internet. Wyskoczyło mnóstwo artykułów pt."Jak wychować sobie faceta?". Radzi się w nich przede wszystkim, żeby nie wiedział, że jest wychowywany. Potem, żeby się przymilać i stawiać warunki. I takie tam inne. Ale co to ma być? Mam się "przymilać", bo trzeba wykonać podstawową rzecz w domu, to jest wynieść śmieci? Bo trzeba zrobić zakupy? Bo trzeba oszczędzać? Bo trzeba ugotować? Bo nie tylko ja mam dwie rączki i nóżki w tym domu? Bo ja też pracuję i zarabiam i fajnie by było podzielić się obowiązkami domowymi? Bo dlaczego tylko ja mam to robić? I dlaczego to ja mam wychowywać faceta? Co on z księżyca spadł, że nie umie podstawowych domowych rzeczy?

Babcia mówiła...

Babcia zawsze mi mówiła (zresztą siedzący obok dziadek potakiwał), jak dochodziło do jakiś poważnych, wychowawczych tematów, że to kobieta jest odpowiedzialna za dom, to ona nim rządzi. To od kobiety zależy, jak się w domu powodzi, jak wychowywane są dzieci, czy wszyscy są szczęśliwi. Babci chodziło raczej o kontekst wychowania w wierze, bo wiedziała, że u mnie z tym to tak raczej kiepsko, a u moich chłopaków jeszcze gorzej, ale odnosiła swoje słowa także do ogólnego kontekstu. I tak, to oczywiste, że takie myślenie mamy bardzo mocno zakorzenione w naszej kulturze. Wiadomo, te wszystkie "mężczyzna jest głową, a kobieta szyją" i tak dalej. Ale naprawdę dlaczego? Dlaczego to my mamy mieć to na głowie? Każdy z nas przechodził proces socjalizacji, wychowywania, uczyliśmy się w podobnych szkołach, mamy mniej więcej podobną historię naszego 30-letniego życia i dlaczego? Dlaczego ja mam bardziej ogarniać, dlaczego mam marnować czas i energię na jakieś "przymilania", na zwracanie uwagi, że śmieci do śmieci, skarpetki nie na dywanie tylko do kosza na pranie, a brudne naczynia do mycia?

Znam niestety odpowiedź. A raczej odpowiedzi. Pierwsza brzmi po prostu: dlatego, żeby to było zrobione. Druga: dlatego, że jeżeli chcesz z nim spędzić życie albo jakiś jego fragment, to musicie ustalić zasady gry. I najwyraźniej to Ty musisz za to odpowiadać, bo będziesz wiecznie zbierała brudne skarpetki z ziemi i się wkurzała. Trzy: bo jak powiada jeden z największych serwisów internetowych dla kobiet: "Rolą kobiety jest socjalizowanie faceta w taki sposób, aby dojrzał do roli życiowego partnera. Proces ten nazywamy związkiem, a w późniejszej fazie - małżeństwem." Nie pogadasz, trzeba przyjąć na klatę i socjalizować dalej. W zasadzie to od razu wypadałoby mieć dzieci. Wtedy można się nie rozdrabniać i wychowywać hurtem;p

młoda rodzina

Dzieci - barometr emocji w związku

Stworzenie wspólnoty, oprócz wzajemnego wspierania się w tworzeniu bezpiecznej przestrzeni do życia, łączy się z posiadaniem potomstwa. Najbardziej podoba mi się hasło, że „dzieci są po to, abyśmy mogli zostawić po sobie wartość”. Jednakże fakt posiadania dzieci nie powinien być celem samym w sobie dla związku. Skąd taki wniosek?

Z pracy i doświadczeń własnych. Związek oparty jedynie na wychowaniu dzieci umiera, gdy te się usamodzielniają. Dlatego tak ważne jest, aby związek miał jeszcze inne obszary wspólne. Co to może być? Przypomnij sobie, co się takiego zadziało, że postanowiliście być razem. To jest ta motywacja, która trzyma Waszą dwójkę razem, nawet jeżeli wydaje się, że już nawet sekundy ze sobą nie wytrzymacie. Poza tym z pewnością macie wspólne zainteresowania. Wracajcie do nich tak często, jak się da.

Gdy jest się rodzicem, są sytuacje, które trzeba zwyczajnie przetrwać i nie dać się wykończyć nieprzewidzianym okolicznościom. Należy przyjąć do wiadomości i wziąć „na klatę”, że to one wyznaczają rytm naszego życia. Dostosowanie się do tego rytmu jest niezbędne, aby poznać własne dziecko, nauczyć się wspólnego życia i dzięki temu tak organizować sobie czas, aby wystarczyło go na wszystko, co chcesz zrobić.

Nawet jeśli masz świadomość, że dzieci dorastają i chaos mija, to ta chwilowa destabilizacja w związku jest w rzeczywistości sporym wyzwaniem. Z pewnością znasz osobiście lub ze słyszenia osoby, które właśnie w takich momentach „nie dają rady”. Bo niekończące się zmienianie pieluch, karmienie, nieprzespane noce, zwyczajnie fizyczne zmęczenie człowieka wykańcza. I taka „sielanka” trwa, aż młodzież osiągnie zacny wiek przedszkolny. Ale potem rodzice łapią oddech. I z tej radości, że wolność wróciła, nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Na szczęście pomysły szybko się pojawiają. Niektóre osoby odsypiają, nadrabiają zaległości kulturalne, sprzątają, piją ciepłą kawę.

Należy pamiętać, że dzieci nie są jedynie dodatkiem do związku. Chociaż niektórzy tak twierdzą i nie lubię ich za to. Dzieci stanowią jego integralną część. W jaki inny sposób taki mały człowiek ma czerpać od nas wiedzę i wartości, jeśli nie uczestnicząc aktywnie w naszym życiu. Owszem, są rodziny, w których rodzice pełnią niewielką rolę w wychowywaniu. I niestety ma to swoje konsekwencje w życiu dorosłych już dzieci, objawiające się nieumiejętnością okazywania uczuć, znajdywania odpowiednich dla siebie partnerów. Zatem należy zastanowić się dwa razy, czy opłaca Ci się nie uczestniczyć w życiu własnego potomstwa.

Dzieci są również doskonałym odzwierciedleniem naszego stanu ducha, nastrojów i emocji. Jak mam możliwość, to proszę czasem o przyprowadzenie na spotkanie dziecka. Widać wtedy wszystko, co klient chce przed sobą ukryć. Ty też możesz zrobić takie ćwiczenie. Najlepiej to widać, gdy między tobą a partnerem doszło do kłótni lub gdy krzywdzicie się w inny sposób. Wtedy dziecko zaczyna sprawiać trudności, płacze, złości się, robi rzeczy dziwne, niebezpieczne. Aby obserwacja była prawidłowa, należy najpierw wykluczyć to, że jest głodne, zmęczone lub chore. Z pewnością każde niepokojące zachowanie malucha należy sprawdzić, zaczynając od zweryfikowania, co w rodzinie jest nie tak, że mały barometr tak reaguje. Jeśli nie jesteś w stanie sama wyłapać, o co chodzi, poproś kogoś zaprzyjaźnionego, kto powie Ci prawdę. Pamiętaj tylko, żeby nie mieć pretensji do tej osoby. To jest KLUCZOWE!

No dobrze, a jak to się wszystko ma do znalezienia/utrzymania miłości?

Jeśli jesteś jeszcze na początku poszukiwań lub dopiero zaczynasz wspólne życie, weź bardzo mocno pod uwagę fakt, że zostaniecie rodzicami. Odpowiedz sobie również na pytanie, czy Twojej miłości wystarczy, gdy pojawią się wyzwania związane z zajmowaniem się dziećmi.

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved