Piotr Woźniak-Starak

W internecie jak w życiu, nic nie ginie, a często do nas wraca - o hejcie po śmierci Piotra Woźniaka-Staraka

Zginął człowiek. Nieważne czy bogaty, czy biedny. Nieważne z kim był, a z kim nie. Nieważne. To była nagła, niespodziewana i dramatyczna śmierć. Najbardziej ucierpieli najbliżsi.

Cierpią nadal, a ból, który czują, jest niewyobrażalny. Wielu ludzi współczuje i rozumie. Wielu przewartościowuje swoje życie, dostrzegając, że śmierć dotknie każdego z nas, niezależnie od majątku. Wielu z nas uświadamia sobie, że w taki sposób możemy stracić naszych bliskich i my. Może zaczynamy ich bardziej doceniać.

Zginął człowiek. Był czasem dobry, a czasem popełniał błędy. Jak każdy z nas. Smutne i rozczarowujące jest to, jak brutalni potrafimy być wobec drugiego człowieka, nie znając go i prawdopodobnie nigdy nie widząc się z nim osobiście. Oceniamy to, co pisze prasa, oceniamy jego życie, małżeństwo, sytuację. Po czym? Po tym, że miał pieniądze? Czy to źle, że je miał? Czy komuś zrobił krzywdę samym posiadaniem? Czy bardziej nas boli, że miał więcej…?

Czytając straszny hejt pod postami dotyczącymi śmierci Piotra Woźniaka-Staraka, zastanawiam się, co kieruje tymi, którzy w tak brutalny sposób odnoszą się do tej tragedii. Tak, tragedii, która dotknęła całą rodzinę Staraków. Hejt zawsze miał znaczenie pejoratywne, ale mam wrażenie, że w kontekście śmierci dodatkowo zyskuje ono na mocy. Komentujący śmierć Piotra Woźniaka-Staraka w sposób brutalny, zazwyczaj piszą o jego majątku, o żonie. Piszą o nim w taki sposób, jakby to był człowiek pozbawiony jakichkolwiek problemów, bo przecież majątek to lekarstwo na każdy problem, prawda? Jak dobrze, że śmierć nie zna wartości pieniądza, prawda? Jak dobrze, że przynajmniej tutaj jesteśmy równi. Jak dobrze, że i takim rodzinom przydarzają się dramaty. Tak wyobrażam sobie te łagodniejsze myśli hejterów, kiedy czytają kolejną wiadomość o wypadku Piotra. To przerażające i straszne.

źródło: Instagram Agnieszki Woźniak-Starak, https://www.instagram.com/p/BnyTmwRHoWI/

A dlaczego nie koncentrujemy się na tym, że kochał zwierzęta. Kochał swoje psy. Ilu z nas posiada psy, które kocha? Miłości nie da się przekalkulować. Kochał konie, przyrodę. Przy każdej okazji uciekał z dala od miasta, żeby odpocząć. Miał żonę i związanych z nią wiele planów. Może chciał założyć rodzinę? Miał marzenia… Do ilu z nas pasuje ten opis? Dlaczego po śmierci doznaje takiego hejtu? Paradoksalnie z powodu majątku, a przecież właśnie Wam hejterom wydaje się, że pieniądze dają szczęście, radość, przyjaciół. Chciałoby się dodać jeszcze zazdrość, która potrafi bardzo krzywdzić, a nawet zabić.

Piotr Woźniak-Starak nie był bohaterem. Był człowiekiem, który żył tak, by jego najbliżsi i przyjaciele mogli teraz mówić o nim dobrze. To wystarczy, żeby okazać szacunek Jemu i Jego rodzinie. Namawiam tych, którzy hejtują o zachowanie człowieczeństwa, którego elementem jest współczucie i szacunek do drugiego. Powstrzymajcie się nie tylko w tej sytuacji, ale w wielu innych. Zanim coś napiszecie wyobraźcie sobie, że za 5 minut stracicie na zawsze żonę, męża, swoje dziecko… Odejdą, a słowa, które teraz piszecie, wrócą tym razem do Was.

W internecie jak w życiu, nic nie ginie, a często do nas wraca.

Joanna Wenecka-Golik

Redaktor Naczelna kobietazklasa.pl

Irena Kamińska z córką Dominiką

"Są sprawy, o których sobie nie mówimy, ale tak powinno być w relacji matka-córka" - córka Ireny Kamińskiej-Radomskiej o łączącej je więzi

Porywam Dominikę na hotelowy taras, żeby mogła w nieskrępowany sposób odpowiedzieć na być może kilka niewygodnych pytań dotyczących jej relacji z mamą. Dominika ma już na sobie makijaż oraz sukienkę, w której wystąpi na sesji, więc mam wrażenie, jakbym przeniosła się w XVIII/XIX-wieczną przeszłość i rozmawiała z tamtejszą młodą damą. W trakcie naszej rozmowy dołącza Filip, który (o dziwo!) zamiast kręcić się wkoło nas, siada przy Dominice, wtula się w jej ramię i grzecznie słucha. W końcu to też rozmowa trochę o nim.

Aleksandra: Masz całkiem różnych synów!

Dominika: To całkowite przeciwieństwa, co już na pierwszy rzut można dostrzec. Nie tylko fizyczne, ale także pod względem temperamentu czy nawet kulinarnie – jeden lubi tylko mięso, drugi najchętniej mięsa nigdy by nie tknął…

A mają jakieś ewidentne cechy po babci?

Tak, ale też pod innym względem. Filip na pewno ma po mojej mamie kości policzkowe! Dostały mu się w drugim pokoleniu, bo ja niestety takich nie mam. Na pewno energię, tę życiową, też ma po niej. Tomek dostał jej nieco mniej, ale za to po babci potrafi się zastanowić. Bo o mamie zwykle mówi się, że jest dobrym rodzicem, babcią, specjalistą (co oczywiście jest prawdą), ale rzadziej wspomina się o jej poukładaniu. A jest niesamowicie poukładaną osobą. Rzadko coś dzieje się w jej życiu bez planu. Spontaniczność owszem, ale jak dzieje się w trakcie zaplanowanego przez nią czasu. I Tomek też taki jest - raczej najpierw sobie przemyśli, dopiero potem zrobi. Tę cechę nie tylko się dziedziczy, ale rozwija, a mama swoje poukładanie rozwinęła genialnie!

Świadczy o tym choćby jedna z licznych prozaicznych sytuacji, jakie pamiętam z dzieciństwa. Miałyśmy kotkę, która miała na imię Tili. I mama w pewnym momencie stwierdziła, że przyszedł odpowiedni dla niej czas, by poddać ją zabiegowi sterylizacji. Ale okazało się (nie wiem, czy ta opinia wciąż jest aktualna), że żeby przeprowadzić taki zabieg, to kotka powinna mieć najpierw przynajmniej raz małe kotki. Więc moja mama naprawdę zabrała się do tego konkretnie: zanim w ogóle umówiła się na zabieg, dowiedziała się, ile taka kotka może mieć kociąt w jednym miocie. Okazało się, że między cztery a pięć. Zanim doszło do konkretów, mama zrobiła wywiad środowiskowy i znalazła pięciu chętnych na te kocięta. Dopiero jak wiedziała, że ktoś na pewno się nimi zaopiekuje, zaprowadziła kotkę do kocura. Faktycznie urodziło się pięcioro kociąt i każde znalazło nowy dom. Więc widzisz, że mama wszystko planuje. I tego wciąż się od niej uczę, bo ja tego nie odziedziczyłam.

Jesteś inna, różna od mamy?

Jestem. Wydaje mi się, że tak.

A co Was przede wszystkim różni?

To, o czym już wspomniałam – mama to jest plan, cierpliwe i wytrwałe dążenie do celu. A u mnie wszystko rodzi się w bólu i chaosie. 

Maja Kupidura Fotografia

Czyli zawodowe pójście w ślady mamy nie było zaplanowane?

Nie. Tak się poskładało. Ale jestem zadowolona, że tak wyszło, bo dobrze mi z tym, dobrze nam się współpracuje. Być może jest to związane z tym, że odziedziczyłam po mamie pewne upodobanie do przekazywania wiedzy. To akurat mamy wspólne. I widzę tę umiejętność też u moich synów. Obaj chodzą do szkoły muzycznej i Tomek pomaga bratu przygotowywać się do przedmiotu, który nazywa się kształcenie słuchu. To bardzo ważny i trudny przedmiot. Ja nie jestem muzykiem, więc mam z tego typu sprawami mały problem, ale Tomek świetnie sobie radzi, a Filip potrafi go cierpliwie słuchać. I o dziwo w tym przypadku relacja brat-brat nie przeszkadza. Parę dni temu z kolei widziałam Filipa uczącego młodszego kolegę strzelania z łuku: "To się nazywa cięciwa”, „To się robi tak a tak”, „A tu troszeczkę napnij” - ustawiał postawę kolegi, cierpliwie dawał mu wskazówki, nie denerwował się, że mu coś nie wychodzi.

Siedzący przy mamie Filip zdecydowanie ożywia się na samo wspomnienie strzelania.

Filip: Jeszcze na tamtym obozie, o którym Ci wcześniej opowiadałem, strzelaliśmy z łuku. Trafiłem w trójkę, a potem trzy razy w jedynkę. Strzelaliśmy też z broni krótkiej i trafiłem w ósemkę, a ze snajperki chyba miałem trzydzieści dziewięć punktów.

A spotkałaś się z zarzutem, że robisz karierę trochę dzięki mamie?

Nie, szczerze powiedziawszy nie. Może dlatego że... nie jestem tak eksponowana w mediach jak ona. Jestem trenerem, to jest moje główne zajęcia i raczej nie jestem kojarzona z moją mamą. Poza tym swoją karierę trenerską zaczęłam na dużo, dużo wcześniej niż zaczął się medialny szum wokół mamy. Więc nie. A nawet jeżeli bym się spotkała z takim zarzutem, to nie brałabym tego do siebie, bo tak po prostu nie jest. Najpierw zajęłyśmy się szkoleniami i razem pracowałyśmy, a dopiero później był na przykład „Projekt Lady”.

A dobrze Ci się z mamą pracuje?

Tak.

Nie masz poczucia, że za dużo tego, bo macie intensywny kontakt w pracy plus bardzo bliskie relacje rodzinne? Czasem chyba dobrze od rodziców odpocząć...

Nie powiem, było może parę razy w życiu takich myśli, że jak szefowa jest spoza rodziny, to przynajmniej jest sobota i niedziela dla siebie. A z mamą niekoniecznie. Ale nie, nie zamieniłabym się ani na moment z nikim innym ani nie wymieniłabym szefowej.

A byłaś wychowywana w domu tak jak mama wychowuje dziewczyny w „Projekcie Lady”: „Siedź prosto!”, „Nie garb się!”? Twoje chłopaki wspomniały, że odbierają babcię na co dzień zupełnie inaczej niż w sposób, który kreowany jest w mediach. Masz podobnie czy jednak dla córki mama Irena jest bardziej surowa?

Oczywiście, że w dzieciństwie mama zwracała mi uwagę! I ja się z tego bardzo cieszę! Jeżeli ktoś się spodziewa, że moje dzieciństwo było jakieś traumatyczne, że niczego mi nie było wolno, że miałam talerze pod łokciami – to nie! (śmiech) Tych talerzy czy kartek nawet nie trzeba stosować, bo jeżeli prawidłowa postawa jest pilnowana od małego dziecka, to naturalnie młody człowiek zachowuje postawę wyprostowaną. Tak że mama zwracała uwagę, ale oprócz tego potrafiłyśmy się też przewracać na ziemię i ze śmiechu trzymać za brzuchy, więc moje dzieciństwo było zdecydowanie normalne.

Maja Kupidura Fotografia

A istnieje takie pytanie, które byś się bała mamie zadać? Bałabyś się otrzymać na nie odpowiedź…

Hm, bardzo ciekawe i trudne pytanie. Nie wiem, czy wymyślę tak od razu. Nic mi nie przychodzi do głowy. Są sprawy, o których sobie nie mówimy, ale tak powinno być w relacji matka-córka. Jesteśmy przyjaciółkami, ale nie tylko. I nie chciałabym, żeby było inaczej. Jesteśmy blisko, ale jednak to nie jest relacja koleżeńska i dlatego uważam, że niektóre rzeczy powinny zostać… niewypowiedziane. To nie jest tak, że chciałabym z mamą porozmawiać o wszystkim. Myślę, że mogłabym, ale… nie.

Może to też jest trochę różnica, a trochę podobieństwo w Waszym podejściu do wychowania, bo Twoi synowie bardzo podkreślali, że są z Tobą blisko, że jesteś, że dużo rozmawiacie, ale że masz więcej luzu niż babcia.

Tak? O! To się bardzo cieszę, że tak mówili!

I że mama jest nie tylko mamą, ale też koleżanką, że Cię nie tylko kochają, ale też lubią.

Ojeeeeej! Jak pięknie! Jak mi miło! Chłopaki mają chyba faktycznie więcej luzu ze mną niż z babcią i niż ja miałam z mamą, ale może wcześniej źle sformułowałam jedną rzecz. Bo ja też moją mamę lubię (śmiech). I mamy fajną relację. To jest tak, że ja się naprawdę cieszę, jak przyjeżdżamy do siebie. Szczególnie gdy jesteśmy same, bo wtedy możemy sobie poplotkować o wszystkim i o niczym, i o kosmetykach, i o ubraniach… To są takie tematy, na które ja z chłopakami nie porozmawiam. Ani z mężem. Bo ich to nie interesuje. Dlatego cieszę się, że mam od tego mamę. Mamę, która zawsze była we mnie wsłuchana. Wydaje mi się, że jako dziecko mogłam się do niej zwrócić z każdym problemem. I do tej pory czuję takie wsparcie. To, że zdarzają się takie tematy, o których nie rozmawiamy… to normalne. Cały czas czuję, że jakby mi się świat walił, to naprawdę mam się do kogo zwrócić po ratunek.

Czyli masz przed mamą jakąś tajemnicę? Nastoletnią miłość albo rozbity wazon jak miałaś pięć lat…

A to pewnie, że tak! I dalej nic nie powiem! Pewnie, że mam przed mamą trochę tajemnic.

Maja Kupidura Fotografia

A czy mama przypomina Ci babcię?

Tak. I tak, i nie. Wydaje mi się, że moja mama wiele cech dostała po swoim ojcu. Nigdy go co prawda nie poznałam, bo zginął w młodym wieku. Mama miała wtedy 11 lat. Sądzę tak przez opowiadania. Mama bardzo dużo o dziadku opowiadała, z resztą babcia też, więc widzę takie podobieństwa córki do ojca. Ale po babci mama też ma oczywiście kilka rzeczy! Na przykład obie lubią mówić. Mama wykorzystuje to w pracy na co dzień. A jak idę do babci, to po prostu nastawiam się na słuchanie.  Oj tak, obie lubią sobie porozmawiać.

Czyli Ty jesteś od słuchania.

Lubię słuchać. Ale czy ja wiem, czy bardziej jestem od słuchania. Czasami też muszę się stopować i gryźć w język.

Zmieniłabyś coś w mamie?

Jeszcze parę lat temu odpowiedziałabym bez wahania: przepraszanie.

Nigdy nie odpuściła? Zawsze musiała mieć ostatnie słowo?

Mama jest zasadnicza. Myślę, że jest to cecha, którą można dostrzec nawet przy pobieżnym zapoznaniu. Ma bardzo mocny kręgosłup moralny i hierarchię wartości nie do ruszenia. Więc jeśli te najważniejsze życiowe wartości poddawane są pod dyskusję, to w jej przypadku nie ma mowy o kompromisie. I to jest jej siła. To jest bardzo ważne, aby rodzic pełnił funkcję guru. Powinien wsłuchać się w dzieci, ale i mieć ostatnie słowo. Natomiast ja miałam dość buntowniczą naturę i czasem mnie to uciskało. Bardzo chciałam od niej usłyszeć słowa: „Przepraszam, może faktycznie miałaś trochę racji”. Dlatego świadomie postanowiłam z moimi dziećmi postępować inaczej. Ja moje dzieci przepraszam i to często… na co jakiś czas temu chłopaki zareagowały niezwykle zaskakująco.

Pewnego razu Filip coś przeskrobał, usłyszał ode mnie kilka słów, po czym wysłałam go do jego pokoju, żeby przemyślał swoje zachowanie. Chwilę później podchodzi do mnie Tomek i mówi: „Mamo, bo ja wiem, że Ty za chwilę pójdziesz przepraszać Filipa. Nie rób tego”. Bardzo się zdziwiłam i pytam Tomka, dlaczego mam tego nie robić. „Bo miałaś rację”. Zapytałam go też wtedy, co sobie myślał, jak przychodziłam go przepraszać i zdziwił mnie jeszcze bardziej, bo usłyszałam: „Że na to zasłużyłem. I że niepotrzebnie mnie przepraszasz”. Podsumowując, nawet w tej małej rzeczy, przekonałam się, że racja była po stronie mojej mamy ?

A wspomniałaś o swoim okresie buntu…

Yhym, miałam. Taki ze spóźnionym zapłonem, można powiedzieć. Po liceum.

Oddaliłyście się wtedy trochę z mamą?

Tak, też tak było. Przenośnie i dosłownie. Mama wtedy była dużo w Stanach, ja byłam w Polsce, także dość duży dystans fizyczny i emocjonalny. To był trudny moment.

Czasami mówi się, że matka z córką zaczynają się dogadywać dopiero jak zaczną mieszkać osobno. U Was też tak było?

Może i u nas było podobnie. Nie wiem. Myśmy się zawsze lubiły, bo zanim właśnie te hormony, ten bunt, dojrzewanie, to było świetnie. A potem faktycznie może i było to dla nas dobre. Teraz mieszkamy 300 km od siebie i chciałoby się bliżej. Chociaż już się do tego przyzwyczaiłyśmy, a chłopaki dzięki miejscu zamieszkania babci doświadczają wielu rozrywek w stolicy.

Kolejna część wywiadu ukaże się w najbliższy wtorek, 27 sierpnia.

Wciąż niezmiennie jesteśmy wdzięczne całej ekipie, która spisała się cudnie przy: fotografii - Maja Kupidura z asystą Tomka Wilkosza, fryzurach - Beauty by Rockagirl, makijażu - Karolina Dobranowska (Glambymom).

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved