Kobieta z klasą bez małej czarnej i klasycznych szpilek? Nie wyobrażam sobie! Podobnie nie składa mi się w całość obraz eleganckiej, nowoczesnej babeczki bez półki z książkowymi klasykami, evergreenami, do których wraca systematycznie, jak do zdjęć z dzieciństwa. Zjawisko to nazwałabym połączeniem idealnym. Wyobrażacie sobie Thelmę bez Loius albo Kate Winslet bez Leonardo di Caprio w "Titanicu"? Albo lepiej Romea bez Julii? No właśnie. Szekspir by się w grobie przewrócił! Istnieją w przyrodzie połączenia, z którymi się nie dyskutuje. Pozwólcie, że podeprę się terminologią szafiarek (ta zawsze do nas kobiet trafia). Na małą czarną czeka w naszej garderobie honorowe miejsce wysadzane brylantami, a przecież nie sięgamy po nią codziennie. Miło jednak wiedzieć, że jest w zasięgu ręki. Mało tego dla każdej z nas połączenie "mała czarna" może znaczyć zupełnie co innego: czasem mała czarna jest czarna, czasem czerwona, kusa lub długa, może uwodzić zwiewnością lub kusić obcisłym krojem. Niezależnie od detali, ląduje w garderobie i czeka na swój czas, bowiem pasuje do kobiety jak ulał. Podobnie jest z książkowymi klasykami: idealnie leżą, mimo, że tytuły i autorzy są różni.
W mojej garderobie są trzy małe czarne, a na półce trzy książki, do których wracam co kilka lat i za każdym razem wzruszam się w tym samym miejscu, śmieję się jak wyżej i odkrywam w nich coś nowego? Coś czego, jak Boga kocham, ostatnio tam nie było☺ Niemożliwe? Polecam spróbować. Skutków ubocznych nie ma? Chyba, że zaliczymy do nich przegapiony przystanek, zawaloną nockę czy też przypalone mięso. Ale do rzeczy.
"Pachnidło" Patricka Suskinda to książka, na pierwszy rzut oka, niepozorna. Jednak to, co potrafi zrobić z czytelnikiem zgrabnie żonglujący słowem Suskind, jest mistrzostwem świata. To bodaj pierwsza w życiu lektura tak zmysłowa, że na samą myśl sięgnięcia po nią kolejny raz, odczuwam przyjemne mrowienie. Pobudza zmysły, o których poruszenie nie podejrzewalibyśmy kilkuset połączonych ze sobą kartek papieru. Podczas czytania "Pachnidła" moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, istny rollercoaster. Najpierw włączamy zmysł wzroku, zaraz potem aktywuje się zmysł węchu i pozostaje z czytelnikiem do ostatniej strony. Pierwsza scena rozgrywa się w upalnej rewolucyjnej Francji na targu rybnym, nad którym unosi się fetor nieświeżych ryb pomieszany z gnijącymi warzywami oraz ludzkim potem i kurzem. W takich warunkach na świat przychodzi Jan Baptysta, wyjątkowe dziecko obdarzone niespotykanym powonieniem. Główny bohater dosłownie wodzi nas za nos, to on jest naszym przewodnikiem po świecie zapachów. Jan Baptysta uczy się ich, poznaje, ale tylko jeden, zapach młodej rudowłosej kobiety zachwyca go tak, że kiedy znika na zawsze, ten próbuje go odtworzyć wszelkimi dozwolonymi i zakazanymi sposobami. Książka na przemian budziła u mnie odrazę, zachwyt, strach, ciekawość, nienawiść, oburzenie i żal. Jest tu miejsce na miłość, morderstwo, tajemnicę, doświadczenie i tęsknotę, a opisany przez autora świat można stworzyć we własnej głowie co do najmniejszego szczegółu. Do "Pachnidła" wracam systematycznie, ale tylko do wersji książkowej. W 2006 roku powieść zekranizowano, ale film nie zrobił na mnie żadnego wrażenia.
Drugim tytułem, na który patrzę z utęsknieniem jest doskonale napisana "Po zmierzchu" japońskiego mistrza słowa Harukiego Murakamiego. Nie wiem jak autor to zrobił, ale zgasił mi światło w trakcie dnia. Opisuje jedną noc, pokazaną przez pryzmat kilku bohaterów. Dziewczyna czyta książkę, młody muzyk idzie na całonocną próbę zespołu? Każda z historii jest zwyczajna, a jednak daje do myślenia. Nagle łapiesz się na tym, że ocenianie ludzi "po okładce" jest nie fair. Historia tak mnie wciągnęła, że nagle w trakcie dnia zrobiło się wokół mnie cicho i ciemno, jak w nocy. Ocknęłam się z książką w ręku i szczęką na dole, na stacji Metro Natolin, czyli cztery stacje za metą. Książka jest magiczna. Jeśli autor potrafi zgasić letnie promienie słoneczne to chapeau bas, tu musi być magia. Spróbujcie poczytać w nocy, gwarantuję zupełnie inne doznania. Wściekłam się na Murakamiego tylko z jednego powodu: jest za krótka! Za piątym razem też.
I trzecia książką, którą kupiłam już kilkadziesiąt razy jest "Cień wiatru" Carlosa Ruiza Zafona. Dostali ją w prezencie wszyscy moi przyjaciele, rodzina i znajomi, do których zaglądam na różne jubileusze. Zaprzyjaźniony księgarz kiedy widzi mnie z daleka, już nawet nie pyta po co przyszłam, on pakuje kolejną na prezent. Tak się wspiera rynek księgarski 😉
Ta książka uwiodła mnie wiele lat temu, a miłość trwa do dziś. Delektuję się wspaniałym piórem autora, który za pomocą liter wiódł mnie po gotyckiej, renesansowej i secesyjnej scenerii Barcelony. Jest to rzecz o Cmentarzu Zapomnianych Książek. I znów zmysł zapachu został uruchomiony niezwykłą umiejętnością składania liter w zdania, które otwierają wyobraźnię tak, że niepostrzeżenie przenosisz się do Barcelony. "Cień wiatru" ma niesamowity klimat. To właśnie on, bohaterowie, niebanalna fabuła powodują, że stajesz się częścią tej książki. Miałam wrażenie, że słyszę głos bohaterów, że przeżywam każdą przygodę, odkrywam tajemnice, jestem obok i jestem na Cmentarzu Zapomnianych Książek! Czułam ich zapach, słyszałam szept słów wylewających się z kart starych ksiąg, które marzą o tym, by ktoś ponownie do nich zajrzał. Niesamowite uczucie.
Historia zaczyna się kiedy 10 letni Daniel, za sprawą ojca księgarza trafia na niecodzienny cmentarz. Chłopiec bierze do ręki jedną z książek i w tym momencie zaczyna się niezwykła opowieść, pełna przygód, intryg, miłości, przyjaźni, ludzkich dramatów i tajemnic. A smak cytatów Zafona czuję do dziś: "Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie", "Istniejemy póki ktoś o nas pamięta".
Trzy tytuły książkowe, które towarzyszą mi od lat są jak małe czarne, nigdy nie zawodzą, ciągle zaskakują i dają poczucie dobrze spędzonego czasu 😉
P.S. Kolejność opisywanych tytułów jest przypadkowa. Miłej lektury!