Być może nie uwierzycie, że tak się złożyło, ale to naprawdę był przypadek. Miesiąc temu znajoma polecała mi serial. „Serial, który ogląda cały świat”, bo tak właśnie brzmi reklama usytuowana zaraz nad samym tytułem…książki, po którą sięgnęłam. Bo choć jestem równie serialowa, jak i książkowa, to tym razem książka, na podstawie której nakręcono serial, zyskała pierwszeństwo.
Z kolei na kilka dni przed pisaniem tekstu, który właśnie czytacie, przygotowywałam dla Was małe wprowadzenie i krótką historię „Kobiety współczesnej” z 1927 roku. Opisywałam Wam, o co na przestrzeni pięciu lat funkcjonowania tego międzywojennego kobiecego pisma walczyły Pełczyńska i Grocholska. O wolność kobiety, jej równouprawnienie, niezależność, prawo do decydowania o sobie. Wspominałam, że zabierały głos w sprawach, które dziś wydają nam się z jednej strony niewiarygodne, a z drugiej zaskakująco znajome. Głośno protestowały, kiedy w czasach „trudności gospodarczych” ówczesny polski rząd robił zakusy na podstawowe prawa kobiet: kiedy kobieta miała mieć od męża pozwolenie na pracę, kiedy jako nauczycielka automatycznie zwalniana była z pracy z chwilą zamążpójścia, kiedy w żeńskich szkołach chciano zrezygnować z przedmiotów ogólnokształcących na rzecz nauki gotowania, prowadzenia domu i zajmowania się dziećmi.
Nie uwierzycie, ale właśnie o tym jest polecona mi książka kanadyjskiej pisarki. Niemal dokładnie o tym! To niesamowite, jak postulaty świadomych i wykształconych kobiet z 1927 roku, nakładają się na wizję antyutopijnego świata stworzoną przez Margaret Atwood w 1985 roku w „Opowieści podręcznej”.
Bowiem na oczach bohaterki Atwood, tytułowej „podręcznej”, kobiety pozbawiane są swojej podmiotowości. Niemal w jednym momencie tracą pracę, prawo do posiadania własnego mienia, między innymi w postaci pieniędzy, nie mogą podejmować żadnych decyzji, stają się totalnie uzależnione od mężczyzn. A to tylko początek rozpoczynającej się rewolucji.
Na bliżej niesprecyzowanym terenie północnych Stanów powstaje monoteokratyczne państwo Gilead. Ze względu na ogromny problem z płodnością przez wiele wcześniejszych lat zarządzający Gileadem organizują funkcjonowanie państwa w ten oto sposób, iż “rekrutuje się”, to znaczy wyłapuje, porywa i zniewala kobiety zdolne do zajścia w ciążę:
“[Główna bohaterka] musiała znaleźć się w pierwszej fali kobiet rekrutowanych do celów reprodukcyjnych i przydzielanych tym, którzy potrzebowali takich usług i jako członkowie elity mogli sobie na nie pozwolić. Reżim stworzył natychmiast taką pulę reproduktorek: unieważniono drugie małżeństwa i wszelkie związki nieformalne jako cudzołożne, aresztowano kobiety i pod pozorem braku kwalifikacji moralnych odebrano im dzieci, które adoptowali następnie bezdzietni prominenci.”
Imperium Gileadu koloruje świat na swój sposób. Dygnitarze nowego systemu mogą wybierać wśród “reproduktorek” te, które według nich spełniają najwięcej kryteriów, by jak najszybciej zajść i dotrzymać zdrową ciążę. Tak zwane Podręczne mają może z kolei o jeden “przywilej” więcej od Mart - kobiet prowadzących domy tychże Komendantów, to znaczy mogą wyjść na spacer, żeby zrobić zakupy i ukradkiem oglądać choć przez moment zewnętrzny świat. Marty nie muszą z kolei - w przeciwieństwie do Podręcznych - odbywać regularnych, mechanicznych stosunków z właścicielami domów, w których “mieszkają”. Co nie zmienia faktu, że i jedne i drugie nie mogą czytać, nie mogą się ze sobą porozumiewać, nie mogą prawie niczego dotykać, nie mają swoich imion, żadnych przedmiotów osobistych… nie mają podmiotowości ani godności. Reżim nie tylko podzielił świat na grupy, przyporządkował im też kolory. I tak oto odziani w czarne garnitury Komendanci Wiernych przemieszczają się w swoich długich, czarnych limuzynach, podczas gdy obok zasiadają ubrane na niebiesko Żony i na biało zawoalowane Córki. Doglądające domu i sumiennie uczęszczające na uroczystości Wybawienia zielone Marty pilnują płodnych czerwonych Podręcznych. Strażnicy, jak i żołnierze, wiadomo w mundurach, a Gospożony należące do niższej kasty, a więc muszące równocześnie spełniać rolę żon i gospodyń, wyubierane w szare byle co. Każdy z kolorów przyporządkowany jest do konkretnej roli społecznej, ponieważ jak przystało na każde państwo totalitarne, Gilead to państwo przydatnego obywatela. Każdy za coś odpowiada, każdy ma swoje zadanie do wypełnienia.
Lecz to, co chyba jeszcze bardziej w tej powieści niepokoi, to natychmiastowość zmiany, nagłość przekształcenia świata dotychczasowego w specyficzną totalitarną teokrację. Jeszcze bardziej przeraża fakt, iż korzenie, podwaliny dla tego typu świata tkwią w niedoskonałości naszego dzisiaj. Jak w wykładzie na temat Gileadu na końcu książki zostało to ujęte:
“Przyczyny tego spadku urodzin nie są dla nas do końca zrozumiałe; nie bez wpływu na to była z pewnością znaczna dostępność środków antykoncepcyjnych, jak również - w okresie pregileadzkim - legalność dokonywania aborcji. W niektórych więc przypadkach bezpłodność była zamierzona - i stąd różnice w statystykach aryjczyków i niearyjczyków - ale w innych nie. Nie muszę chyba Państwu przypominać, że były to czasy szerzenia się syfilisu i niesławnej epidemii AIDS, które objąwszy szerokie kręgi młodych, seksualnie aktywnych ludzi, zmniejszyły pulę reprodukcyjną. Duża śmiertelność niemowląt, poronienia, wady wrodzone były powszechne i miały tendencję zwyżkową. Były to skutki wypadków w elektrowniach atomowych, strajków, sabotaży, typowych dla tego okresu przecieków z magazynów broni chemicznej i biologicznej, liczne występowanie wysypisk odpadów toksycznych, których były wtedy tysiące, legalnych i nielegalnych, w niektórych bowiem wypadkach spuszczano te ścieki po prostu do kanalizacji, a wreszcie niekontrolowanego użycia środków owadobójczych, herbicydów i innych aerozoli.”
Jak widać Atwood porusza tu ważny wątek ekologiczny, choć według mnie jest on tylko punktem wyjścia do głębszej etycznej analizy naszego współczesnego świata i rządzących nim praw. I choć mówiąc o “Opowieści podręczej”, wspomina się zwykle feministyczne zapatrywania samej autorki i historyczny kontekst czasu, w jakim ta powieść powstała (“głęboki reaganizm”, a więc mało liberalny czas w Stanach), to nie przypisywałabym Atwood aż tak wąskiego spojrzenia na opisywany przez nią problem. W sposób jawny i oczywisty krytykuje ona tyranię, ograniczanie praw i wolności człowieka, jednocześnie podśmiechuje się z religii i pokazuje do jak niszczących skutków może prowadzić jej polityczne użycie, lecz w moim odczuciu równie na serio głosami bohaterów mówi o współczesnej samotności i egoizmie. Główna bohaterka, Frida, wspomina, że początkowo nie wiedziała, co ma myśleć o swoim związku w dawnym życiu, nie była pewna, czy jest darzona głębszym uczuciem czy jest tylko przygodą, ponieważ ludzie traktowali się przedmiotowo - “w tamtych czasach mężczyźni i kobiety dokonywali przymiarek, zwyczajnie, jak się przymierza ubranie, odrzucając to, co nie pasuje.” Równie smutną diagnozę przedstawia Komendant, który przyczyn upadku poprzedniego systemu upatrywał w tym, że:
“ (...) główny problem wcale nie dotyczył kobiet, tylko mężczyzn. Bo już nic dla nich nie zostało. Nie mieli nic do roboty. (...) Nie mówię o seksie. To tylko część zagadnienia, seks stał się zbyt dostępny. Każdy mógł go sobie kupić. Nie było się po co wysilać, o co walczyć. Mamy statystyki z tamtych czasów. Wiesz, na co się głównie skarżyli mężczyźni? Że nic nie czują. Uciekali od seksu. Uciekali od małżeństwa."
I to właśnie w tej powieści jest równie przerażające - nieczucie, wypranie z emocji, bierność. Nowostworzony świat nie tylko z nieczucia wynikał, lecz również na nim się opierał. A kobiety zadziwiająco łatwo zaczęły się do takiego stanu rzeczy przyzwyczajać. Co prawda za każde naruszenie zasad były surowo karane, lecz historia uczy nas, że w każdego tego rodzaju ustroju istniały ruchy oporu nie tylko w mniejszym bądź większym stopniu zorganizowane, lecz przede wszystkim oparte na zwykłych międzyludzkich empatycznych relacjach. Historia uczy nas jednak tak samo, że “w gruncie rzeczy każde imperium - czy to powstałe drogą przemocy, czy w jakikolwiek inny sposób - w celu podporządkowania sobie tubylców posługiwało się ich ziomkami”. Nie inaczej jest u Atwood - to kobiety same dla siebie stają się tak naprawdę największymi katami. Nie próbują w codziennych relacjach okazać sobie choć krztyny zrozumienia, wsparcia, pociechy, wręcz przeciwnie strofują i pilnują się nawzajem. Nie bez powodu też jak widać odpowiedzialnymi za wdrożenie nowego systemu stały się przede wszystkim kobiety. “Ciotki”, które wstępowały do służby w organizacji albo z autentycznej wiary w to, co nazywały “wartościami tradycyjnymi”, albo - jak to za często bywa - dla jakichś korzyści, były najlepszym i najefektywniejszym sposobem kontrolowania kobiet, przede wszystkim w sprawach reprodukcji.
Na sam koniec najbardziej chyba bolesne zdanie tej książki: “Człowiek się łatwo przystosowuje – mawiała moja matka. To zdumiewające, do czego ludzie potrafią przywyknąć, jeśli tylko mogą to sobie jakoś powetować.” Pomimo że główna bohaterka doskonale pamięta swoje “wcześniejsze”, normalne życie, męża i dziecko, studia i pracę, zdaje się zaskakująco szybko o tym wszystkim zapominać. Tym bardziej kiedy na drodze jej zniewolonego życia pojawia się nowy mężczyzna. Nagle “miłość” zdaje się wszystko przyćmiewać, wyzwala od znieczulenia i sprawia, że egzystencja nawet w najgorszych warunkach staje się znośna. Trochę to naiwne? A na pewno w kontekście całej książki denerwujące. Bo cała Frida jest w ogóle denerwująca. De facto bierna, nieciekawa, nieintrygująca… lecz może właśnie taka miała być, ponieważ tym bardziej boli czytelnika ukazanie przez jej oczy świata, którego miejmy nadzieję nigdy nie będziemy świadkami.
P.S. Tytuł jest znaczącą frazą z powieści, ale nie zdradzę Wam, o co chodzi, dlaczego to łacina i co dokładnie oznacza! Same rozwikłajcie zagadkę, sięgając po książkę:)
P.S.1 Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Opowieść podręcznej" Margaret Atwood (Wydawnictwo Wielka Litera, tłumaczenie: Zofia Uhrynowska-Hanasz, data wydania: 28.04.2017, liczba stron: 368)
P.S.2 Polecam Wam też serdecznie do obejrzenia dobre, szersze omówienie książki: