cleopatra-1711910_1920

Z szerokiego świata, czyli kobieta w Egipcie

 

Jeśli przyjrzymy się z bliska życiu kobiety egipskiej, uderzy nas przedewszystkiem powierzchowność i niesłuszność przekonania, tak silnie zakorzenionego w umyśle europejczyka,  - przekonania, że kobieta w krajach muzułmańskich żyła - dotychczas przynajmniej - w ciężkiej niewoli, skrępowana licznemi przesądami, pozbawiona wszelkich praw, czy to do rozporządzania własnym funduszem, czy wychowania dzieci, czy nawet do kierowania własnem życiem. W rzeczywistości jednak sprawa przedstawia się zupełnie inaczej, i , wyjąwszy pewne odrębności, wypływające z różnic zwyczajowych i religijnych, kobieta w Egipcie cieszy się na ogół nie mniejszemi, a pod pewnymi względami może nawet i obszerniejszymi prawami, niż jej siostry w niektórych krajach Europy.

Lecz pozwólmy Egipcjankom mówić samym za siebie i o sobie. Pani Ceza Nabaraoui, sekretarka delegacji kobiet egipskich na zeszłorocznym paryskim kongresie kobiecym, wygłosiła na tym kongresie dłuższy referat, w którym przedstawiła międzynarodowemu światu kobiecemu obecny stan sprawy kobiecej w Egipcie oraz postulaty i żądania Egipcjanek. Ze sprawozdania tego wynika, że kodeks cywilny egipski daje kobietom w tym kraju prawa znacznie obszerniejsze, niż obowiązujący we Francji kodeks Napoleona. Oto dosłowny tekst artykułu 206 tego Kodeksu:

"Mąż nie posiada żadnego prawa do rozporządzania majątkiem żony. Żona może rozporządzać całym swym majątkiem bez zgody i pozwolenia męża, może powierzać zarząd tym majątkiem osobom trzecim. Zawierane przez nią umowy i akty prawne nie wymagają sankcji ani potwierdzenia przez męża, względnie przez ojca, jeśli tylko kobieta jest pełnoletnia".

Nietylko jednak kobieta zamożna korzysta z dobrodziejstw prawodawstwa egipskiego. Inny paragraf tegoż kodeksu zastrzega żonie, która nie wnosi posagu, prawo użytkowania pewnej części dochodów męża na wydatki osobiste. Utrzymanie domu i rodziny spoczywa całkowicie na barkach męża i żona cały swój osobisty fundusz obracać może na własne swoje wydatki.

W razie rozwodu mąż musi natychmiast zwrócić żonie cały jej majątek, o ile nim zarządzał, ponadto musi łożyć na koszta jej utrzymania jeszcze przez trzy miesiące, o ile nie ma ona dzieci. W przeciwnym razie musi wypłacać jej stałą pensję, określoną przez sąd, aż do chwili, w której dzieci przechodzą prawnie pod władzę ojca, t. j. po ukończeniu siedmiu lat przez chłopca, a dziewięciu - przez dziewczynkę.

W sprawie powyższej wniesiony został obecnie do władz przez Związek Kobiet Egipskich projekt reformy, domagający się przedłużenia okresu opieki matki nad dziećmi, aż do lat czternastu. Projektodawczynie opierają się w tym wypadku na słowach Koranu, w którym jest powiedziane: "dzieci mają pozostawać pod opieką matki, tak długo, dopóki potrzebują jej starań i pieczy". - Któż zaś śmiałby twierdzić - zapytują z całą słusznością Egipcjanki - że ta piecza staje się już zbyteczną dla dziecka po ukończeniu lat siedmiu czy dziewięciu?

Inne projekty reform, popierane przez Egipcjanki dotyczą ograniczenia wielożeństwa i rozwodów. I tutaj dowiadujemy się od pani Nabaraoui rzeczy bardzo ciekawej, mianowicie, że żądania te nietylko nie stoją w sprzeczności z Koranem, jakby się zdawać mogło, wręcz przeciwnie, opierają się właśnie na nim. Uzasadnia to pani Nabaraouni w sposób następujący:

W chwili, w której islamizm był wprowadzany, poligamia była tak silnie zakorzenioną wśród ludów koczowniczych Wschodu, że trudno było ją od razu zwalczyć, dlatego Koran starał się tylko złagodzić ją o ile było można. Wskazuje na to cały szereg ustępów tej księgi, jako to: "Starajcie się być sprawiedliwymi względem żon waszych. Nie poślubiajcie ich więcej, jak dwie, trzy, cztery. Wybierajcie tylko takie, które się wam spodobały. Jeśli nie możecie im zapewnić wszystkiego tego, co im się słusznie należy, bierzcie tylko jedną żonę". W sprawie rozwodów zaś: "Bądź sprawiedliwym względem twej żony...nie oddalaj jej od siebie bez dostatecznego powodu...Jeśli żona twoja chce cię opuścić, nie zatrzymuj jej przemocą, ani się nie mścij na niej. Zatrzymaj ją serdecznością, lub też rozstań się z nią uprzejmie i z szacunkiem".

Wielożeństwo zresztą jest już dziś przeżytkiem stytucja zbyt kosztowna, prawo bowiem, jak już widzieliśmy, wymaga od męża zapewnienia wszystkim małżonkom dostatecznych funduszów na ich osobiste potrzeby, bogatsi zaś rezygnują z poligamji ze względu na spokój domowy, trudno bowiem wyobrazić sobie, aby kilka żon chciało zawsze żyć ze sobą pod jednym dachem w idealnej zgodzie i harmonji. Z tych więc względów reforma, proponowana przez Egipcjanki, nie napotyka wielkich trudności.

Energji Egipcjanek zawdzięczać można jeszcze jedną, wysoce pożyteczną reformę, mianowicie zakaz zawierania małżeństw w wieku dziecięcym, co było do niedawna zwyczajem w Egipcie, tak, jak i w innych krajach Wschodu. Wiek dozwolony na zawarcie małżeństwa, określony został przez obecne prawo na lat szesnaście dla dziewcząt, na osiemnaście - dla chłopców.

W dziedzinie prawa rozwodowego za to mają jeszcze kobiety egipskie dużo do naprawienia. Rozwody są prawdziwą plagą krajów muzułmańskich, wbrew intencjom Koranu, jak twierdzi pani Nabaraoui. Inna znów działaczka egipska, pani Fahmy Wissa Bey, użala się na prawa egipskie, które pozwalają mężowi oddalić żonę dla byle najbłahszego powodu, a czasem nawet i bez powodu. Rozpowszechnionym na przykład zwyczajem jest zakładanie się kilku mężczyzn pomiędzy sobą "jeśli to a to się stanie, rozwiodę się z moją żoną" - i skoro tylko taki mąż zakład przegra, żona chcąc nie chcąc musi wędrować do domu rodziców.

Temu niesłychanemu rozpowszechnieniu rozwodów zawdzięczać należy w znacznej mierze stałe zwiększanie się liczby wyznawców wiary chrześcijańskiej w Egipcie. Wysoki poziom etyki chrześcijańskiej w życiu rodzinnem pociąga ku sobie inteligentniejsze warstwy społeczeństwa egipskiego, a Koran traci coraz więcej zwolenników.

Na ogół jednak biorąc, Egipcjanie (a zwłaszcza Egipcjanki) nie dążą do bezkrytycznego przyswajania sobie dorobku cywilizacyjnego Zachodu w postaci ustaw i kodeksów importowanych żywcem z Europy. Przeciwnie, kobiety egipskie podkreślają nawet bardzo wyraźnie, że takie przenoszenie wzorów obcych na ich grunt rodzimy odbiłoby się fatalnie na życiu Egipcjanki, pozbawiając ją całego szeregu praw, z których dziś korzystać może. Wystarczy tylko rzucić okiem na statuty stowarzyszeń kobiecych w Egipcie, aby stwierdzić, że program ich ideowy stoi czasem w jaskrawej sprzeczności z temi hasłami, które głoszą feministki europejskie lub amerykańskie. Zamiast żądać dla koniety ułatwień w sprawach rozwodowych, Egipcjanki chcą znieść rozwody lub przynajmniej ograniczyć je i utrudnić; zamiast domagać się praw dla dzieci nieślubnych, chcą zapewnić większe prawa dzieciom ślubnym; i nietylko nie uważają sobie za ubliżenie zmianę nazwiska po ślubie, jak niektóre Amerykanki, lecz przeciwnie domagają się, aby im było pozwolonem nosić nazwisko męża!

Nie potrzebują również Egipcjanki domagać się dla kobiety równych praw na polu pracy, czy to umysłowej, czy fizycznej, zwyczaj bowiem miejscowy od dawna daje kobietom te same prawa i te same płace za jednakową pracę. Niema też w tym kraju pola pracy, na którem by już dziś, spotkać nie można było kobiety, - począwszy od dziedziny rzemiosł i pracy ręcznej, a skończywszy na stanowiskach urzędowych. Dużo kobiet pracuje na polu dziennikarskiem, a jedno z  pism kobiecych "l'Egyptienne", drukowane w języku francuskim, wydawane jest wyłącznie przez siły kobiece.

Wzorem Amerykanek, mają już Egipcjanki i swoje "busines-women". Jedna z nich - znana potentatka finansowa - może się poszczycić amerykańskim tytułem "self- made women", gdyż zdobyła swoją fortunę zupełnie samodzielnie, rozpoczynając od... sprzedaży kurcząt na targu!

Z. B.

 

"Kobieta współczesna" 3 kwietnia 1927, nr 1, str. 18-19.

dysonans

Dysonans poznawczy - co to takiego?

 

"Uprzejmość to moneta, która wzbogaca nie tego, kto otrzymuje, lecz tego, kto potrafi dawać" - powiedział Konfucjusz. Z tym zdaniem trudno się nie zgodzić, chociaż w mojej opinii wzbogacają się obie strony. Na podstawie reguły wzajemności, siły, która według psychologów w głównej mierze odróżnia człowieka od zwierząt, dobro powinno wrócić do darczyńcy. Jeśli przypilnujemy sąsiadom dzieci, możemy liczyć, że oni kiedyś wyprowadzą naszego psa. Oczywiście nie należy z zimną kalkulacją czynić komuś uprzejmości; nie chodzi o to, by na chłodno przeliczać, czy grzeczność się opłaca, bo wtedy przybiera to już formę manipulacji.

Istnieje wiele bodźców psychologicznych, które mają duży wpływ na nasze zachowanie. Warto przyjrzeć się zjawisku dysonansu poznawczego, który może mieć zarówno wpływ pozytywny, jak i negatywny na nasze działanie. Dysonans powstaje wtedy, kiedy przedstawiane nam są dwa sprzeczne, wzajemnie wykluczające się obrazy jakiejś rzeczywistości prowadzące do absurdu. A jak się często okazuje, rzeczywistość tę stanowić może również nasza własna osoba.

Kiedy popełnimy głupi błąd czy damy się wmanewrować w nieopłacalny projekt, zaświta nam myśl, że coś w naszym postępowaniu jest lub było nie tak, w głowie powstają dwie myśli o nas samych: nagła, nowa - jestem kompletnie nierozsądny i standardowa - jestem mądry, racjonalny, czyli jak zawsze. Mało kto przyzna się do własnej głupoty. Dla złagodzenia tej uwierającej sprzeczności raczej skłonni będziemy do usprawiedliwiania się, "racjonalnego" uzasadniania naszych działań, o czym można przeczytać w znakomitej książce "Błądzą wszyscy (ale nie ja)" dwojga amerykańskich autorów Carol Tavris i Elliota Aronsona.

Żeby przybliżyć zjawisko dysonansu poznawczego, autorzy posłużyli się przykładem studentów, którzy w nieuczciwy sposób postąpili podczas egzaminu, czyli po prostu ściągali, mimo że wcześniej potępiali takie zachowanie. Jak wykazuje badanie, ten negatywny stosunek studentów do korzystania z nielegalnych źródeł podczas egzaminu łagodnieje i całkowicie ustępuje pod wpływem całej masy argumentów usprawiedliwiających to zjawisko w swoim własnym wykonaniu, na przykład: "wszyscy tak robią", "to głupota, żeby nie ułatwić sobie życia" itp. Ponadto pojawia się w ich myśleniu pogarda dla tych, którzy uczciwie podchodzą do sprawy pisemnego sprawdzania wiedzy.  

Według psychologów samousprawiedliwianie, które prowadzi do złagodzenia nieprzyjemnych odczuć dysonansu poznawczego, jest jeszcze gorsze w skutkach od kłamstwa, ponieważ w oczach oszusta kłamstwo jest kłamstwem, czyli czymś jednoznacznie złym. Natomiast drobne kłamstewka, którymi człowiek sam przed sobą usprawiedliwia niemoralne postępowanie po chwili przybierają w jego umyśle postać prawdy. W konsekwencji taka osoba w swoich własnych oczach jest w porządku, czyli nie ma podstaw do zmiany zachowania.

Inny przykład, który podają naukowcy, to agresywne zachowanie wobec kogoś bliskiego: uderzenie pięścią w stół, wulgaryzmy, podniesiony ton głosu. Pod wpływem takiego zachowania w głowie oprawcy pojawia się dręcząca myśl - dysonans poznawczy - który jest nie do zniesienia, więc trzeba go zredukować przez uzasadnienie własnego działania i wykazanie winy ofiary: "sama się o to prosiła" albo  "zasłużyła na takie traktowanie". Jak się okazuje, wbrew obiegowym opiniom, takie zachowanie nie prowadzi do lepszego samopoczucia i nie ma nic wspólnego z rozładowaniem negatywnych emocji. Jest wręcz przeciwnie. Podnosi się wtedy ciśnienie krwi i poziom adrenaliny.

Skoro więc agresywne, wulgarne zachowanie ewidentnie oddziałuje na nas negatywnie, to może lepiej skorzystać z monety, o której pisał Konfucjusz?

 

Dr Irena Kamińska-Radomska

witac

Jak się witać prywatnie, a jak służbowo

 

Wydawałoby się, że o przywitaniach wszystko zostało już powiedziane i napisane, a niemal każdego dnia ludzie wciąż popełniają powitalne błędy. I to na każdym szczeblu hierarchii społecznej i zawodowej, nie wyłączając głów państw. Prezydenci różnych krajów niejednokrotnie witają się przez przytulanie, całowanie w policzki i ręce albo uścisk dłoni, który byłby poprawny, gdyby nie towarzyszące mu poklepywanie, łapanie za łokieć i tym podobne protekcjonalne zachowania. Mam co komentować, ale niewielkie z tego pocieszenie.

Sam akt powitania nastręcza sporo trudności i wątpliwości, a kiedy dochodzi do tego konieczność przedstawienia się i nawiązania rozmowy, wiele osób gubi się jeszcze bardziej. Warto więc rozważyć, jakie ewentualne pułapki mogą kryć się w powitaniu i autoprezentacji.

Przede wszystkim trzeba rozgraniczyć dwie sfery życia, w których możemy się witać i przedstawiać - prywatną i służbową. Zacznijmy od życia prywatnego, którego dotyczą zasady lepiej nam znane, bo wynikające z wychowania w domu. Tę sferę regulują normy różnicujące płeć. Pierwszeństwo ma płeć piękna i to od niej zależeć będzie forma powitania. W przypadku gdy witają się dwie kobiety o pierwszeństwie decyduje wiek. Jednak bez przesady, nie podkreślajmy minimalnej różnicy. Chyba, że robimy to żartobliwie, jak moja mama, która jest starsza od swojej siostry bliźniaczki o kilkanaście minut i tym samym twierdzi, że to jej we wszystkim należy się prymat. 

Kobiety w życiu pozazawodowym niezwykle rzadko witają się przez uścisk dłoni, szczególnie z osobami, z którymi są zaprzyjaźnione. Przy bardziej oficjalnych spotkaniach - ale nadal w życiu prywatnym, czyli na przykład przy okazji wizyty u przyszłych teściów - powitaniu raczej towarzyszy uścisk dłoni. I to matka narzeczonego wyciąga pierwsza dłoń! Jeśli tego nie zrobi, nie oznacza to, że my możemy przejąć inicjatywę. Należy wówczas przywitać się jedynie słowami i serdecznym uśmiechem.

Mimo że to do kobiet w życiu prywatnym należy inicjatywa, nie oznacza to, że kobieta może sobie pozwolić na wymuszenie na mężczyźnie pocałunku dłoni przez wyciągnięcie ręki skierowanej wierzchem dłoni do góry. Byłoby to niegrzeczne. Zresztą akurat to faux pas zdarza się niezwykle rzadko, ponieważ - jak wykazują badania przeprowadzone kilka lat temu w Polsce - kobiety nie lubią tej formy powitania. Mężczyźni zresztą też, więc spokojnie można jej zaniechać.

W sytuacjach prywatnych można zaniechać tej formy powitania, natomiast w służbowych - trzeba. Etykieta biznesu, która wywodzi się z protokołu dyplomatycznego, nie różnicuje płci (przynajmniej teoretycznie), wobec czego złożenie pocałunku na dłoni kobiety jest takim samym faux pas jak pocałowanie w rękę mężczyzny. Chociaż w tym drugim wypadku - dodatkowo będzie zabawnie. 

Uścisk dłoni powinien być serdeczny, stosunkowo mocny i krótki. Jeśli więc chcemy się przedstawić podczas pierwszego spotkania, trzeba puścić dłoń zaraz po powiedzeniu sobie "dzień dobry". Przedstawiamy się pełnym imieniem i nazwiskiem - bardzo wyraźnie, powoli i nie za cicho, żeby nikt nam nie odmówił pewności siebie. Autoprezentacji powinien towarzyszyć wyraźny kontakt wzrokowy i uśmiech. Jest się z czego cieszyć, w końcu właśnie poznają się dwie osoby, a nigdy nie wiadomo, co dzięki tej nowej znajomości może się wydarzyć.

 

Dr Irena Kamińska-Radomska

shutterstock_2689697

Czy wiecie że...

Gra w bilard jest środkiem upiększającym? - Jeśli nie wierzycie, przeczytajcie dzieło pani King, "międzynarodowej championki bilardu", oczywiście Amerykanki z pochodzenia. Pani King nie tylko otrzymała pierwszą nagrodę na konkursie międzynarodowym gry w bilard w Nowym Jorku, lecz przedsięwzięła obecnie podróż agitacyjną po całej Ameryce, wygłaszając w każdem mieście i miasteczku przemówienia z apelem do wszystkich kobiet amerykańskich. Z przemówień tych wynika jasno, jak na dłoni, że bilard jest nie tylko najszlachetniejszym ze sportów, czy gier (pani King nazywa go sportem), lecz posiada on nieocenione zalety w kierunku wyrabiania cennych cech psychicznych, a nawet fizycznych. W opublikowanej przez siebie książce p . t. "Zasady sportu bilardowego", pani King stara się udowodnić, że żadna gimnastyka plastyczna nie sprzyja tak harmonijnemu rozwojowi linji ciała kobiecego i wyrobieniu zręczności ruchów, jak właśnie bilard, z tego też powodu sport ten należy gorąco polecać tym wszystkim paniom, które chcą posiadać piękną figurę i zręczne ruchy!

W Chicago flirt jest policyjnie wzbroniony. -Władze policyjne Chicago wydały rozporządzenie, mocą którego wzbroniony został w tem mieście flirt od godziny 10 wieczór do szóstej rano! Jeśli w wyżej określonych godzinach ukazała się na ulicy jakaś młoda para, rozmawiająca z nieco wiekszem ożywieniem, policja aresztowała ją natychmiast i prowadziła do sędziego, który naznaczał karę pieniężną. Dzięki tym zarządzeniom, tak rozpowszechniony u nas sport flirtu stał się już podobno w Chicago przeżytkiem.

Najsilniejszą kobietą we Francji jest panna Jeanne de Vély, która stanęła do konkursu z największymi siłaczami swego kraju. Panna Vély podnosi bez zbytniego wysiłku ciężar 165 kilogramów. Młoda ta siłaczka ma zaledwie lat dwadzieścia, jest wysoka, bardzo przystojna i posiada niezwykle harmonijną budowę ciała.

Redaktor pisma amerykańskiego musi być wszystkowiedzącym. - W Ameryce żąda czytająca publiczność od redaktora każdego pisma, aby był swego rodzaju encyklopedią, umiejącą w każdej chwili dać odpowiedź na każde pytanie. Szczególniej często zwraca się z zapytaniami do redakcji płeć piękna, mająca, jak wiadomo, zawsze moc kłopotów na głowie.

Do redakcji pewnego prowincjonalnego pisemka wpada jakaś pani mocno wzburzona, z gorączkowemi wypiekami na twarzy, i, nie witając się z nikim, woła już od samego progu:

- Panie redaktorze, na miłość Boską, czy może mi pan powiedzieć, jak się należy obchodzić z choremi pszczołami?

- Ależ naturalnie, szanowna pani - brzmiała uprzejma odpowiedź. - Niech je pani traktuje z całą serdecznością i współczuciem.

 

"Kobieta współczesna" 3 kwietnia 1927, nr 1, str. 19.

shutterstock_244393786

Kobieta współczesna 1927 roku

Przed kobietą współczesną leżą olbrzymie zadania.

Najogólniej dałoby się to określić słowami: wsłuchać się w rytm swojej epoki, zespolić się z nim, wziąć go w siebie, iść naprzód, tworzyć nowe dzieła.

Rytm epoki!... Oczywiście - nie ten jazzbandowy, nie ten dobiegający z kabaretów, dancingów, spelunek, nie ten wrzask niższych instynktów, rozpętanych śród burz...

Poprzez bezmyślny śmiech, poprzez krzyk chciwości na materialne jedynie dobro - słychać dziś głuche podziemne kucie najwytrwalszych pracowników jutra.

To jest właściwy ton, to są głosy, w których żyje przyszłość. Mają one swój rytm, swój specjalny wyraz, którym epoka każda różni się od swej poprzedniczki i od tych, co przyjdą po niej. Ten właśnie rytm uchwycić, ten wyraz zrozumieć!

Weszliśmy w nową epokę... nagle... niespodziewanie dla nas samych w huku pocisków armatnich, w dymach trujących gazów zatrzasnęły się za nami drzwi wczorajszego dnia.

Zaczęło się dziś.

Wstaje poranek chmurny, mglisty, tętniący jeszcze echami minionego orkanu. W bladym świetle tego poranku staje kobieta - inna, nowa, współczesna. - W niej samej dokonała się przemiana, prawie bez udziału jej świadomości. I świat dokoła niej ma twarz nową.

Rzeczy niemożliwe do wiary stały się rzeczywistością. Padły w proch niezwalczone potęgi, podnieśli głowę uciśnieni, zmartwychwstali umarli.

Żyjemy w nowej epoce.

Pierwszej jej godzinie na imię trud, wysiłek, odbudowa, zmaganie się z demonami nędzy, zniszczenia, ruiny, paradoksalności powojennego bytu.

W epoce wojny kobieta wzięła na się trud równy z mężczyzną, a czasem i większy, wielostronniejszy; poszła pracować na chleb dla sierot swoich i nieswoich, a jednocześnie broniła domu, broniła go od klęski rozstroju i niedostatku...

Poczęły się w niej nowe moce.

Za prostą i naturalną rzecz sobie to mając, wzięła za karabin, gdy nieprzyjaciel wpadł do kraju. Żadna praca i żadna służba nie była za trudna i za gruba dla jej dłoni. Prała i gotowała dla żołnierza, szyła mu odzież, opatrywała rany, szła na walkę z epidemją, jak na bój z wrogiem, zastępowała mężczyznę na placówkach pracy, opuszczonych przez poległych i okaleczonych.

I w tem wszystkiem poczęło się w niej wyższe niż dotychczas poczucie własnej wartości, odmiennej od ludzkiej wartości mężczyzny.

Zrozumiała, że nie ma go naśladować, ale rozwijać walory własne i wnosić je w życie narodu, ludzkości, w kulturę nowego dnia, w dzieła nowej epoki.

Z chwilą odzyskania niepodległości, kobieta została obdarzona równouprawnieniem politycznem.

Wzięła je, nie wiedząc jeszcze dobrze, co się z niem uczyni, i w gorącej wierze w umiłowane hasła, złożyła je zrazu antagonizmom stronniczym na ofiarę. Aliści rozumieć już zaczyna, że złą obrała drogę - że nie w ostatnich szeregach różnych partyj jest jej miejsce, lecz, że jako zbiorowa nowa siła, od siebie rzec ma narodowi swemu słowo własne, wnieść w życie jego własną nową treść. Kobieta rozumieć już zaczyna, że obowiązkiem jej jest łagodzenie walk partyjnych i praca wytężona nad pogłębianiem kultury duchowej narodu.

Na tem stanowisku stoi pismo, którego pierwszy numer składamy w ręce wasze, czytelnicy! I w tem jest racja jego istnienia.

Tygodnik ten ma swą ideologję, której linje ogólne naszkicowano powyżej. Ma i swój program minimalny, na najbliższy okres, dziejowego rozwoju Polski. Streszcza się on w szeregu postulatów, o których osiągnięcie wytrwale walczyć zamierzamy.

Chcemy równouprawnienie obywatelskie kobiety polskiej uczynić rzeczywistością. Dziś bowiem jest to formułka, mająca walor istotny jedynie w dniu wyborów. W życiu codziennym zaś trwa w dalszym ciągu, jak ongi, upośledzenie kobiety - robotnicy w dziedzinie zarobków, odsuwanie kobiety - urzędniczki od wyższych stopni hierarchji urzędniczej, pozbawianie posad mężatek, pod pretekstem, że pensja męża wystarczyć powinna na utrzymanie rodziny i t.d.

Na szkolnictwo zawodowe męskie n.p przeznacza się lwią część przyznanych kredytów... resztki zaledwo pozostawiając szkolnictwu zawodowemu żeńskiemu, które obchodzić się musi dotąd bez gmachów szkolnych, gnieździć się na 7-ych piętrach, pozbawione sal rysunkowych, pomocy szkolnych i t.d. i t.d.

W prawodawstwie naszem trwa dotąd wedle przeżytków z ubiegłej epoki, krzywdzących kobietę, wyciskających na jej czole piętno wieczystej małoletniości. Są nawet wypadki, gdy do kobiety stosuje się prawa wyjątkowe, hańbiące jej godność człowieczą.

Wszystko to nie powinno być tolerowane dłużej w kraju, który przyznał kobiecie równość obywatelską i w ręce jej samej złożył obronę jej własnych praw.

Podwójnem brzemieniem, spadający na kobietę, dostarczycielkę i administratorkę funduszów domowych, ciężar drożyzny, z ramion swoich zdjąć musi ona sama.

Dziś nie dopuszcza się jej do narad w tym ważnym przedmiocie.

Głębokiem naszem przekonaniem jest, że dopóki do Urzędów walki z lichwą nie zostaną powołane kobiety, dopóki nie użyje się, jako narzędzia w walce z drożyzną, policji kobiecej, dopóty ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie.

Bezrobocie, alkoholizm, prostytucja, choroby weneryczne, gruźlica, włóczęgostwo, żebractwo, przestępczość, ciemnota - wszystkie choroby społeczne toczą ludzkość, zabierając jej zdrowie i siły życiowe.

Do walki z tymi wszystkimi przejawami zła i do tworzenia nowych lepszych form życia, stanąć musi i chce kobieta współczesna.

Dąży ona do zdobycia dla siebie jaknajlepszych warunków rozwoju swych uzdolnień i właściwości, by stanąć mogła do realnej współpracy na wszystkich polach obywatelskiego czynu, we wszystkich dziedzinach twórczości.

Kobieta - matka chce być matką zdrowych i pięknych fizycznie i duchowo pokoleń.

Kobieta - wychowawczyni chce mieć wpływ bezpośredni na kierunek wychowania publicznego.

Kobieta - działaczka usunąć chce z życia narodowego pierwiastki rozkładu i zaczyny śmierci.

By postulaty te choć w części zrealizować, zabiegać będzie, między innemi, o skromny, na razie, udział w pracy państwowej.

Musi więc powstać przy Departamencie społeczno-politycznym Ministerstwa spraw wewnętrznych referat ruchu i stowarzyszeń kobiecych.

W Ministerstwie Pracy i Opieki społecznej referat chorób społecznych, nie dający dziś znaku życia, a tak ważny, objąć powinna kobieta.

Dążyć będziemy wytrwale do uzyskania osobnego referatu kobiecego w Urzędzie Państwowym Wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego.

I przy Ministerstwie spraw zagranicznych wreszcie powstać powinna placówka informacyjno-propagandowa, służąca za łącznik między ruchem kobiecym w Polsce, a życiem i działalnością zagranicznego świata kobiecego.

Z głęboką idziemy wiarą w powodzenie naszej sprawy i z przekonaniem gorącem, że pierwiastki, które wnieść pragniemy do życia narodu i ludzkości, wywołają nowy rozkwit kultury, przywrócą jej starganą harmonijność, uzdrowią, i nie prawo pięści, a prawo moralności chrześcijańskiej uczynią fundamentem świata.


"Kobieta współczesna" 3 kwietnia 1927, nr 1, str. 1.

Wprowadzenie

Historia "Kobiety współczesnej" to historia jej założycielek, redaktorek i publicystek. Rozpoczyna się wiosną 1927 roku od konfliktu, a jakże! Czy personalnego, czy ideowego, czy politycznego trudno stwierdzić, najprawdopodobniej wszystko po trochu było przyczyną rozłamu w redakcji jednego z najważniejszych międzywojennych kobiecych pism w Polsce "Bluszczu" . W marcu z kolegium redakcyjnego występują wszyscy jego członkowie, a już na trzy dni po Prima Aprilis tegoż samego roku na polskim rynku wydawniczym pojawia się nowe kobiece pismo "Ilustrowany tygodnik społeczno literacki Kobieta Współczesna", której redaktorką naczelną jest była naczelna "Bluszczu" Wanda Pełczyńska.

"Kobieta współczesna" zrodziła się ze współpracy pierwszej redaktor naczelnej z wydawczynią pisma  - Emilią Grocholską,  która dzięki pochodzeniu z bogatej ziemiańskiej rodziny dysponowała odpowiednio dużymi nakładami finansowymi, by zaangażować się w polską sprawę kobiecą. Do grona naszych współczesnych publicystek dołączyły też odchodzące z "Bluszczu" Cecylia Walewska i Kazimiera Muszałówna. Zespół składał się więc z nie byle kogo! Wanda Pełczyńska była już wtedy znaną redaktorką i dziennikarką. Cecylia Walewska, jak pisała o niej Mirosława Dołęga-Wysocka zajmująca się historią prasy polskiej, była jedną z pionierek emancypacyjnego ruchu kobiecego w Polsce, która swoją pracę publicystyczną rozpoczęła jeszcze w poprzednim XIX-tym stuleciu, u boku takich nazwisk jak Konopnicka czy Świętochowski. Kazimiera Muszałówna już wtedy stawała się radykalną działaczką sportową i społeczną, a Emilia Grocholska pracowała w Polskim Komitecie Pomocy Ofiarom Wojny, angażując się także w działalność Polskiego Białego Krzyża i Koła Polek. Panie zdecydowanie wiedziały więc za jakie przedsięwzięcie się zabierają i od której strony powinny je ugryźć.

Do części literackiej tygodnika pisały takie osobistości jak Maria Dąbrowska, której pierwsza część "Nocy i dni" ukazała się właśnie tutaj, Maria Kuncewiczowa, Zofia Dąbrowska, Aniela Gruszecka i Wanda Melcer. Już drugi numer zawierał wiersz "Spowiedź" Kazimiery Iłłakowiczównej,  a potem swoją poezję publikowała tu też Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.

Po dwóch latach działalności redaktorki same wystawiły sobie nieskromną laurkę. Opublikowały artykuł, w którym przyznawały, że "pismo porusza przede wszystkim zagadnienia polskiego świata kobiecego, nie posługując się jednakże staroświecką feministyczną frazeologią". A o tym, że jak najbardziej się nią nie posługiwały, sprawdzić możecie między innymi w artykule "Kobieta w Egipcie" opublikowanym już w pierwszym numerze prasowej nowalijki. Panie dumnie chwaliły się, że prasa polska i zagraniczna przedrukowuje ich artykuły, a "Kobieta współczesna" traktowana jest jak najbardziej miarodajny głos opinii kobiecej w Polsce.

W artykule redakcyjnym z 5 stycznia 1930 roku piszą, iż: "wielokrotnie spotkały się ze zdaniem cudzoziemek, które poznały bliżej ich tygodnik, że nie ma pisma kobiecego w innych państwach Europy i Ameryki, które mogłyby porównać z "Kobietą Współczesną"".

Pismo zostało określone jako społeczno-kulturalne, a jego linia ideowa wyraźnie zaznaczona w rozpoczynającym pierwszy numer artykule-manifeście, który oznajmiał, iż "przed kobietą współczesną leżą olbrzymie zadania. Najogólniej dałoby się to określić słowami: wsłuchać się w rytm swojej epoki, zespolić się z nim, wziąć go w siebie, iść naprzód, tworzyć nowe dzieła". Pomimo iż do pewnego momentu pismo deklarowało się jako apolityczne, zdecydowanie adresowało swoje treści do konkretnego profilu odbiorcy: kobiety współczesnej, wykształconej i pracującej, czynnie angażującej się w sprawy publiczne, przede wszystkim zaś w kwestię praw kobiet w Polsce. Pismo prowadziło ożywioną akcję publicystyczną na temat karalności przerywania ciąży, pozycji prawnej kobiety pracującej zawodowo i przygotowania kobiet do uczestniczenia w życiu państwa i społeczeństwa. Taki charakter "Kobiety współczesnej" wynikał z jej związków z organizacją Polskiego Stowarzyszenia Kobiet z Wyższym Wykształceniem, którego wydawczyni tygodnika była jedną z założycielek.

Z faktu tego wynikał także sposób patrzenia na współczesną kobietę i "sprawę kobiecą". Dla grona "Kobiety współczesnej" nie ulegało wątpliwości, że kobieta w tym czasie ma przed sobą trudny okres, ponieważ musi zacząć łączyć wiele obowiązków i zadań być równocześnie wykwalifikowanym i rozwijającym się pracownikiem oraz organizatorem życia domowego, matką dla dziecka, żoną dla męża. Za swoiste najważniejsze przykazanie uznać można jeden z fragmentów artykułu, który postuluje, iż kobieta współczesna "nie powie: Porzucę świat pracy dla świata mego dziecka, ale też nie powie: Porzucę dom mój i dzieci moje dla mojej zawodowej pracy. Pójdzie po drodze, którą wskaże jej niezawodny instynkt kobiecy zharmonizowania pozornych sprzeczności. Bo taka jest właśnie kobieta współczesna. Niesamowite, jak bardzo to wszystko aktualne! Mija niemal sto lat od dyskusji pań na temat tego, że najważniejsze dla kobiety powinno być to, żeby była pod każdym względem niezależna, a ma się wrażenie, że o tym samym nieco innym językiem usłyszało się czy przeczytało we wczorajszej prasie! Z tą różnicą, że przesunęły się akcenty. Nie postulujemy, by w ogóle zamienić żłobki przyfabryczne na żłobki zakładane w instytucjach państwowych, a także na wsi, by dzieci nie paliły się zamknięte po chatach; domagamy się jednak zwiększenia liczby przedszkoli w wielkich miastach i pomniejszych miejscowościach. Nie do pomyślenia jest już dla nas, by wymagano od urzędniczki przedkładania pisemnej zgody męża na pozostanie żony na służbie, tak jak nie mieści nam się w głowie, by w myśl ustawy celibatowej nauczycielka z chwilą zamążpójścia natychmiast traciła pracę.

Ostatni numer tygodnika ukazał się wiosną 1934 roku. Jak pisze Dołęga-Wysocka: "mimo wysokiego poziomu publicystyki, dobrej szaty graficznej, znanych nazwisk "Kobieta współczesna" nie uzyskała większej popularności i nigdy nie osiągnęła nakładu większego niż 10 tys. egzemplarzy." Zniknęła z polskiego rynku wydawniczego ze względu na - jak się okazuje już od wieków jeden z ważniejszych aspektów  jakiejkolwiek działalności - pieniądze. Całe przedsięwzięcie już od początku rysowało się jako deficytowe, Grocholska ze swoich własnych, prywatnych funduszy finansowała je dopóki mogła, czyli do śmierci męża. Lecz pomimo, że tygodnik wydawany był przez tylko lub aż pięć lat, jego grono redakcyjne i publicystyczne odcisnęło wyraźny ślad w historii polskiej prasy.

"Kobieta współczesna" walczyła - walczyła o polskie kobiety z werwą i energią godną pozazdroszczenia dzisiejszym aktywistkom. Była pismem elitarnym, skierowanym do środowisk lewicującej inteligencji o stosunku co najmniej obojętnym do spraw wiary, lecz drukowane na łamach tygodnika artykuły wzbudzające wiele kontrowersji i publicznych polemik, w efekcie doprowadzały do realnych rozwiązań prawnych, a o to przede wszystkim środowisku temu chodziło by równouprawnienie obywatelskie kobiety polskiej uczynić rzeczywistością. W przekonaniu tych kobiet formułka o jednakim statusie mężczyzny i kobiety w życiu publicznym, politycznym, gospodarczym, religijnym i niemal każdym innym była fikcją. Chciały to zmienić, chciały, by w życiu codziennym nie trwało już "upośledzenie" kobiety, co jednak ciekawe, chodziło im przede wszystkim o kwestie społeczne, ekonomiczne i prawne. Na próżno szukać w "Kobiecie współczesnej" haseł, które echem (czy może raczej czkawką) odbijają się w obecnym dyskursie feministycznym.

Czy im się udało? Sprawdźcie same! Przeczytajcie choćby kilka przepisywanych na łamach naszego portalu tekstów z epoki i zwróćcie uwagę, jak wiele się zmieniło! A równocześnie jak niewiele. "Kobieta współczesna" to podwalina dla naszego dzisiejszego bycia kobietą z klasą. Kobietą wykształconą, zrównoważoną, potrafiącą merytorycznie prowadzić dialog. Kobietą, która realizuje się zarówno zawodowo, jak i rodzinnie, i ma świadomość tego, jak ważne jest mądre balansowanie między tymi dwoma światami.

Aleksandra Kałafut

Żeby dowiedzieć się więcej na temat "Kobiety współczesnej" , historii prasy kobiecej w Polsce i dyskursie emancypacyjnym, warto wyciągnąć z morza publikacji:

Dołęga -Wysocka, Tygodnik "Kobieta współczesna" 1927-1934, Kwartalnik Historii Prasy Polskiej 1982, nr 21 (3/4), str. 57-72.

Kristanova, Polskie pisma kobiece okresu dwudziestolecia międzywojennego, BIBiK październik 2008, rok 12, nr 15(60), str. 5-7.

Paczkowski, Historia prasy polskiej t. 1918-1939, Warszawa 1980.

Walczewska, Damy, rycerze, feministki. Kobiecy dyskurs emancypacyjny w Polsce, Kraków 2000.

Kopaliński, Encyklopedia "drugiej płci", Warszawa 2001.

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved