Nie sposób jej nie zauważyć. Ma w sobie to coś, co powoduje, że niezależnie od płci masz chęć być bliżej, obserwować i kibicować. Pełna klasa, czyli Grażyna Wolszczak - aktorka teatralna, filmowa, serialowa, bizneswoman, matka, partnerka, dobra znajoma z telewizji. Dekadę temu wydała książkę "Jak być wiecznie młodą, piękną i bogatą", dziś jest młoda, jeszcze piękniejsza i bogatsza - wewnętrznie i zewnętrznie. Na czym polega sekret kobiecości i jak znaleźć w sobie klasę - zdradza Grażyna Wolszczak w rozmowie z Dagmarą Kowalską.
Nie bierze udziału w skandalach, żyje normalnie i ma rzeszę fanów przed telewizorem, na widowni i w Internecie. Ludzie ją lubią, lubią też postacie, które kreuje. Jaka jest naprawdę Grażyna Wolszczak? Kiedy zadzwoniłam do Niej z prośbą o rozmowę, krzyknęła: "Super! Tylko jutro będę po wizycie u dentysty, mam nadzieję, że będą mogła mówić". Taka jest. Nie buduje murów, a mosty. Jest otwarta, szczera, uśmiechnięta, dowcipna i ma klasę. Z Cezarym Harasimowiczem scenarzystą tworzą od lat idealną parę.
Dagmara Kowalska: Patrzę na Ciebie i zadaję sobie to pytanie - "jak to się robi"? Kiedy pomyślałam sobie o kobiecie z klasą wśród polskich aktorek, po prostu przyszłaś mi do głowy...
Grażyna Wolszczak: Bardzo Ci dziękuję... (chwila zadumy) Zawsze mogę powiedzieć, że klasę się ma albo się jej nie ma. Zastanawiam się... Wiesz, ja nie czuję żebym miała jakąś szczególną klasę. Trzeba chyba zastanowić się, czym jest klasa.
D.K.: No właśnie, co to w ogóle dziś znaczy mieć klasę? Kiedyś mówiono o klasie w przypadku kobiet eleganckich, dobrze wychowanych, niedostępnych i odrobinę wyniosłych.
G.W.: Klasa to rodzaj dystyngowania, nie, raczej szlachetności w zachowaniu, w tym co kobieta robi, jak się nosi. Szlachetność najlepiej opisuje kobietę z klasą. Słowo niedostępna do mnie kompletnie nie pasuje, bo ja jestem dostępna, chyba nawet za bardzo. Błyskawicznie się spoufalam i to z każdym człowiekiem, a później bywam zaskoczona. Trudno od "Pana Zdzisia", kiedy mówi mu się po imieniu, wyegzekwować dokładniejsze pomalowanie mieszkania (śmiech).
D.K.: Nie da się ukryć. Czyli kobieta z klasą jest szlachetna i niekoniecznie niedostępna. Szukajmy dalej: kobieta z klasą jest inteligentna i ma świetne poczucie humoru? Ty takie masz?
G.W.: No wiesz, może bardziej chodzi o dystans do siebie? Także świadomość swoich zalet i wad. Skoro mam wady, a mam, każdy je ma, to umiem się z nich też nabijać. Poczucie humoru jest podstawowym wyróżnikiem jakiegoś poziomu. Jeśli człowiek traktuje siebie zbyt serio, to jest znerwicowany, bo w życiu nic nie idzie tak gładko jakby się chciało. Jeśli do tego człowiek nie ma dystansu, daje się złapać w różne pułapki. Z jednej strony może być bufonem, z drugiej zaś człowiekiem z nerwami na postronkach. Jak to się objawia? Przechodzisz koło kogoś, kto parska śmiechem, a ty się czerwienisz, bo masz pewność, że z ciebie się śmieją. Taką sytuację miałam ostatnio w podstawówce.
D.K.: I tym sposobem mamy pewność, że jesteś kobietą z klasą. Wyluzowaną, z dystansem do siebie, niezwykłym poczuciem humoru. Czyżby z tego właśnie powodu portale plotkarskie nie mogły na Tobie zarobić? Poukładane, normalne życie... ale błagam powiedz, że nie jest nudne? Bo nie jest, prawda?
G.W.: Czy ja wiem? No widzisz, ja jestem taka, że jak się zaczynam nudzić, to wymyślam sobie nowe tematy, które rozwiewają nudę. Ale tak z punktu widzenia czytelników portali plotkarskich, to chyba jednak nuda w tym moim życiu (śmiech). W którymś momencie życia stajesz przed wyborem: albo będę sobie fundować ekstremalne przeżycia, będzie emocjonalny roller coster, albo postawisz na spokojne życie. Jak się wzlatuje wysoko, to spada się z większym hukiem. Ja staram się złapać w życiu balans, żeby było łatwiejsze. Nigdy żadnych ekscesów nie wyczyniałam: nie sikałam na peronie metra, nie piję, bo mi organizm nie pozwala się stoczyć. Troszkę sobie podpalam, ale też bez szaleństw. Ogólnie z używkami mam słabo. Rzadko imprezuję po nocach, bo mnie to męczy i nie sprawia frajdy.
D.K.: Zaraz, zaraz, ale na ściankach czasem się jednak pokazujesz i na Twoim Instagramie widać, że sprawia Ci to frajdę, a fotografowie szaleją. Czyli można połączyć przyjemne z pożytecznym i jeszcze znaleźć zdrowy balans w życiu: żeby nikt się nie czepiał, nie śledził Cię z aparatem, żebyś Ty była w mediach i była szczęśliwa w życiu prywatnym.
G.W.: No pewnie można.... Myślę o tym instagramowym życiu, tam jest mnóstwo takich przesłodzonych profili. Codziennie to samo: "Kochani, jak jest dzisiaj cudownie, jest piękne słońce i dziś będzie piękny dzień, a moje dziecko zrobiło dziś pierwszy gest i to było takie cudowne". Owszem to pewnie jest cudowne, ale sposób opowiadania o tym jest dla mnie nie dość że nudny, to niewiarygodny. Życie jest raz takie, raz inne, nie wierzę, że ktoś ma je wyściełane płatkami róż (śmiech). Ale ludzie chyba kochają idealne ciała przepuszczone przez mnóstwo filtrów i photoshopa oraz komunikaty o cudownym życiu. Może myślą, że do nich też kiedyś los się uśmiechnie i z Justinem Biberem przy boku będą pływać w błękitnych wodach jakiejś laguny.
D.K.: Na Twoim instagramowym koncie nie ma lukru. Jest wesoło, z jajem, a Ty jesteś sobą. 44 tysiące obserwujących nie mogą się mylić?!
G.W.: Dziękuję, ale w porównaniu do profilu Mariusza Szczygła na przykład - dość powierzchowne. Tam też mnóstwo pozytywnej energii i afirmacji życia, ale jakoś tak mądrzej.
D.K.: Instagram - instagramem, ścianki ściankami, a po drugiej stronie toczy się normalne życie. Od 15 lat grasz w serialu "Na wspólnej" - to już prawie jakbyś pracowała w korporacji (śmiech). Jaka jest ta wasza mała korporacja?
G.W.: Nasza korporacja "Na wspólnej" jest pewnie bardziej wyluzowana niż te prawdziwe. Jest dla mnie trochę jak drugi dom, który w tym niestabilnym zawodzie, daje poczucie bezpieczeństwa. Choć zdaję sobie sprawę z tego, że nic nie trwa wiecznie i kiedyś to się skończy, to jednak Wspólna póki co jest stałym punktem, do którego wracam, wiem kogo tam spotkam, mam przetarte ścieżki, zbudowane relacje. To daje komfort psychiczny, bo nie trzeba się stresować. Druga wspaniała rzecz, która wynika z grania w serialu to jest miłość ludzka. Ludzie cię znają, rozpoznają, jesteś im bliska. Wiesz o czym mówię, tez masz grono wiernych słuchaczy, którzy rozpoznają Cię po głosie i czekają na spotkanie z Tobą. I to jest prawdziwe. Ten, kto nie lubi, to nie ogląda, albo nie słucha, ale jeśli już polubi, to jest wierny. Przez to, że jesteśmy częścią czyjegoś życia prawie każdego dnia, zżywają się z nami i zaprzyjaźniają
D.K.: Jak w rodzinie. A skoro mówisz o przyjaźni, to jak ona wygląda na planie serialu? Lubicie się wszyscy, zawiązały się jakieś przyjaźnie przez tych 15 lat?
G.W.: Przyjaźń to za dużo powiedziane, ale na pewno jest fajna ekipa. Wiesz, ona jest naprawdę duża, a te wszystkie wątki serialowe rzadko się ze sobą spotykają na planie. Każdy ma swój krąg rodzinny, zawodowy i znajomych i w tym kręgu na planie się porusza. Tak naprawdę pracuję z małą grupą aktorów i rzeczywiście ważne jest, żeby trafić na kogoś z kim jest miło... chociaż ja łatwo wchodzę w dobre relacje i mało jest ludzi, od których wole trzymać się z daleka.
D.K.: Kobiece przyjaźnie w Twoim środowisku są możliwe, czy to co się mówi o ciągłej rywalizacji w Twoim środowisku jest prawdą?
G. W.: Ja tej rywalizacji nie widzę, albo nie chcę widzieć (śmiech). Żyję sobie w świecie, w którym wszystkim dobrze życzę i wszyscy mi dobrze życzą, tak sobie wymyśliłam i się go trzymam.
D.K.: Twoje życie to nie tylko serial, to także teatr. Ile siebie trzeba włożyć w spektakl, żeby dać widzom 100 % radości i sobie tle samo satysfakcji?
G.W.: Jest różnie, bo są różne dni, lepsze i gorsze. Lubię teatr, bo niby za każdym razem robisz to samo, ale tak naprawdę zawsze wnosisz trochę inną energię, więc coś innego proponujesz partnerowi i on ci odpowiada niby tymi samymi słowami, ale inaczej. To są żywe interakcje, a po skończonej sztuce czasem jesteśmy zadowoleni, że poszło świetnie. Innym razem się nie kleiło, więc satysfakcji brak. Na to nakłada się jeszcze energia widowni, czasem pomocna, a czasem trudno się przebić. W żargonie wewnętrznym mówimy wtedy o "Węgrach na widowni". To znaczy, że mówimy innymi językami, więc nie ma szans na porozumienie.
D.K.: Od razu przychodzi mi do głowy spektakl "Pozytywni" zrealizowany w ramach Twojej Fundacji Garnizon Sztuki, który tak mnie rozbawił, że się popłakałam ze śmiechu. Nie dość, że na jednej scenie zobaczymy Janusza Chabiora, Łukasza Simlata, Magdę Boczarską i Olgę Bołądź, to jeszcze klimat spektaklu doskonale pokazuje w jakich czasach żyjemy i jak sobie nie radzimy z problemami... lub jak bardzo wyolbrzymiamy problemy, które nie są problemami... Świetna sztuka!
G.W.: Dziękuję! To znaczy, że nasz pomysł, idea Fundacji się sprawdza. Opowiadamy na wesoło o całkiem poważnych sprawach. Przemycany tematy, które pozostaną z widzem na dłużej. W "Pozytywnych" poruszamy problem tolerancji, problem naszych leków, niechęci, a czasem wrogości do ludzi, którzy różnią się od nas. Mają inną narodowość, inna orientację seksualną, albo są chorzy na... jak to powiedzieć, żeby spojlera nie zrobić, na niezwykle choroby. Wiele razy widzowie mówili lub pisali, że "Pozytywni" to było wyjątkowe dla nich doświadczenie. Podobnie jest z druga naszą sztuką pt. "Polowanie na Łosia" Michała Walczaka, rzecz o potrzebie wolności i o tym jak trudno tę potrzebę realizować w związku. Autor nazwał te sztukę kryminalną komedią romantyczną, bo jest i kryminalnie i śmiesznie i romantycznie, ale momentami jest też poważnie i filozoficznie. No i obsadę też mamy genialną: Agnieszka Więdłocha, Antek Pawlicki, Piotr Cyrwus, Leszek Lichota na zmianę z Łukaszem Konopką i ja.
D.K. Wcześniej mówiłaś, że każdy spektakl jest inny. Ten, na którym byłam zapamiętamy nie tylko ze względu na świetny tekst, znakomitą grę aktorską, ale też dzięki temu, że Łukasz Simlat dopowiedział coś więcej niż było w scenariuszu, Janusz Chabior dorzucił swoje i wszyscy aktorzy "ugotowali się" na scenie. Publika wrzała, ryczeliśmy ze śmiechu, to było coś niezwykłego!
G.W.: I to jest najpiękniejsze w teatrze, że są ramy sytuacyjne, które mamy wypracowane z reżyserem w czasie prób, tekst nauczony i rytmy wyznaczone, punkty kulminacyjne itd., ale zawsze jest margines na improwizację. Czasem chwytasz improwizację kolegi i idziesz dalej, a czasem jest tak jak mówisz, że aktorzy sami wypadają z ról, nie dźwigają sytuacji. ( śmiech)
D.K.: To było urocze. Improwizowali, pokazali też trochę siebie i swój dystans do wielu rzeczy. Stworzyli drugie dno tej sztuki.
G.W.: A trzecie dno "Pozytywnych" dzieje się za kulisami. Janusz Chabior z Łukaszem Simlatem mają stałe sceny, odgrywają za kulisami miniserial pt. "Głupkowaty syn i jego ojciec". To jest coś tak obłędnie śmiesznego, że aż żal, że tylko my możemy to oglądać.
D.K.: Mówię w imieniu instagramowych obserwujących, prosimy o krótki serial zza kulis "Pozytywnych" - poprawicie nam humory.
G. W. : Czasem udaje się coś uchwycić, ale rzadko, bo to są chwile ulotne i niepowtarzalne.
D.K.: Wspomniałyśmy o Fundacji Garnizon Sztuki, którą prowadzisz od 2014 roku. Co ona Ci daje?
G. W.: To jest taka moja "druga noga". Aktor jest człowiekiem do wynajęcia i czeka na telefon, zawsze więc miałam marzenie, żeby zrobić coś co będzie ode mnie zależało. I żeby to inni czekali na mój telefon (śmiech). Stworzyć coś od początku do końca. Wymyślić projekt, ideę i potem jeszcze decydować kto ma reżyserować i kto ma zagrać (śmiech). Spełniam marzenie o wolności twórczej . Oczywiście ta wolność to złudzenie, dlatego, że zawsze tworzy się cała siatka zależności i ograniczeń. Chcemy pracować z najlepszymi, a Ci bardzo są rozrywani, więc głupie ułożenie grafiku graniczy z cudem. No i finanse. Kiedyś wydawało mi się, że jak mam piękny projekt, to nie będzie problemu ze znalezieniem partnerów, którzy wesprą go finansowo. Tymczasem o to bardzo trudno, a może to ja jestem po prostu nieudolna.
D.K. Jesteś dla siebie zbyt surowa. Na West Endzie nie ma problemu ze znalezieniem pieniędzy na realizację musicalu, bo tam inwestowanie pieniędzy w kulturę jest normalnością. My ciągle przecieramy ten szlak. U nas mało kto chce inwestować w kulturę, bo ciągle pokutuje świadomość, że to pchnie pieniędzy w coś nierealnego. A przecież kultura jest podstawą.
G. W.: To prawda, ale łapię się czasem na tym, że nie czuję się komfortowo kiedy muszę prosić o wsparcie mojego szlachetnego projektu teatralnego, wiedząc, że chore dziecko potrzebuje leczenia.
D.K.: Wcześniej mówiłaś o balansie, trzeba znaleźć zdrowy balans, wspierać jednych i drugich. Wróćmy do Twoich ról. Zagrałaś ich setki w kinie, teatrze, w telewizji. Która z zagranych przez Ciebie postaci jest do Ciebie najbardziej podobna?
G. W.: Każda z tych postaci mówi moim głosem, ma moje zachowania, przepuszczam ją niejako przez siebie, więc te postacie są w jakiś sposób do mnie podobne, ale największą frajdę przynoszą aktorowi postacie od niego odległe, które trzeba zbudować od początku do końca - sposób poruszania, mówienia... moją ukochaną postacią była Mary ze spektaklu "Jak się kochają w niższych sferach". Niezbyt sprawny intelektualnie kocmołuch terroryzowany przez męża. Spektakl zszedł już z afisza, ale liczę na to, że taka gratka jeszcze mi się kiedyś trafi.
D.K. Ok, czyli musi być wyzwanie. Jest taki slogan, który często się powtarza i w sumie do Twojego zawodu świetnie pasuje. Mówi się, że kobiety mają wiele twarzy. Masz jakąś swoją twarz faworytkę?
G. W.: Tutaj dotykamy tematu zabawy w stylizację i modę, którą ja ciągle dla siebie odkrywam, jak wyjść z bezpiecznych i wygodnych jeansów i trampek, żeby dalej było wygodnie, ale z charakterem.
D.K.: Zaraz, zaraz... Kobieta z klasą dobrze wygląda nawet w takim zestawie.
G. W.: Pewnie tak...
D.K.: Masz jakieś ulubione stylizacje? Często widać Cię w garniturach, co tylko podkreśla kobiecość.
G.W.: Bardzo lubię męskie warianty kobiety, np. Tilda Swinton jest taką postacią. Właściwie nie wiadomo czy to kobieta czy mężczyzna, czy może jakiś stwór nie z tej ziemi. I to jest fascynujące. Z drugiej strony obserwuję na IG Iris Apfel, która ma 97 lat, często siedzi na wózku, bo fizycznie już trochę nie domaga, ale ciągle w swoich przepięknych kolorowych stylizacjach, obwieszona mnóstwem biżuterii, mówi do mnie z tych zdjęć, że się nie poddaje, że walczy do końca, że jest ciągle kobietą, która ma wiele do powiedzenia. Ostatnio nawet wypuścili lalkę Barbie z jej podobizną.
D.K. : Fajnie, że wspomniałaś o kobiecości. Co to dla Ciebie konkretnie znaczy? Na czym polega sekret Twojej kobiecości?
G.W.: Nie wiem, nie potrafię na to odpowiedzieć. Wiem, co mnie urzeka w innych kobietach. Delikatność połączona z siłą, błysk w oku, zmysłowość, ale taka mimochodem, trochę nieświadoma. Wszystko co udawane i na pokaz się kompromituje. Kobiecość rozkwita w akceptacji, w męskim spojrzeniu pełnym miłości.
D.K.: Można by pomyśleć, że Twoje życie jest pasmem sukcesów i szczęścia, ale zdarzały się w nim trudniejsze momenty. Jednym z nich było z pewnością przedwczesne odejście Twojego męża. Jak sobie radzić w trudnych chwilach i nadal uśmiechać się do życia?
G.W.: To zabrzmi banalnie. Ale- nie poddawać się. Łatwo powiedzieć, co? Trzeba znaleźć powód do życia w każdej trudnej sytuacji. Mnie było łatwo po śmierci męża, bo miałam małe dziecko. To była silna i naturalna motywacja, żeby zebrać do kupy to, co się rozpadło na 1000 kawałków. Nie oczekiwałam, że ktoś mi pomoże. Wyciągnęłam naukę z depresji przyjaciółki. Ogromnie się zaangażowałam z pomocą, ale kiedy ta sytuacja trwała niezmiennie przez wiele miesięcy, miałam jej serdecznie dość. Ludzie współczują i mobilizują się do pomocy na krótką metę. Nie ma co się dziwić, każdy ma własne życie i swoje problemy. Głaskanie i przytulanie jest fajne, pomocne, ale niewiele zmieni. Trzeba sobie samemu znaleźć powód do życia, w każdej sytuacji.
D.K.: I nie przejmować się popełnianymi błędami, bo to się zdarza. Warto inwestować w coś, co daje szczęście i szukać swojego szczęścia.
G. W.: Trawa u sąsiada zawsze jest zieleńsza, ale trzeba mieć z tylu głowy, że sąsiad, który wydaje się szczęśliwszy od nas pewnie też ma swoje smutki. Każda sytuacja ma dobre i złe strony, mamy jedno, to innego nie mamy. Jak mamy dziecko, to mamy pieluchy i nieprzespane noce, ale per saldo trzeba mieć dziecko, żeby doznać całego spectrum emocji, które w życiu inaczej by nas nie spotkały. Tak samo jest z podróżami. Wyjeżdżasz w świat, spotykają Cię różne okoliczności, często nieprzyjemne, ale to nie znaczy, że lepiej siedzieć w domu. Przeciwnie: jechać, poznawać, dotykać, smakować i samemu się przekonać. Zbierać doświadczenia, fajne i niefajne, to wszystko składa się na urodę życia.
D.K.: A jednak, jak obserwuję męski świat to myślę, że oni mają w życiu łatwiej. Nie dbają o dom, nie myślą o pięciu rzeczach na raz, są zadaniowi. My kobiety: martwimy się, rodzimy, wychowujemy dzieci, łączymy to z pracą, czasem rąk nam brakuje do kolejnych czynności. Z drugiej strony chyba jednak dobrze być kobietą.
G.W.: Oj, tak zgadzam się z Tobą. Tylko w dzieciństwie żałowałam, że jestem dziewczynką, bo świat męski wydawał mi się dużo bardziej atrakcyjny, a ich zabawki ciekawsze niż lalki. Na szczęście z tego się wyrasta.
D.K.: Pamiętasz ten moment, kiedy przyszła Ci do głowy myśl: "Uff, jak dobrze, że jestem kobietą"?
G.W.: To było wtedy, kiedy zauważyłam, że kobieta ma władzę nad mężczyzną. I to był bardzo przyjemny moment, dowiedzieć się, że wiele od nas zależy w tych relacjach. Poza tym kobieta ma większe przyzwolenie na wrażliwość, a od mężczyzny się wymaga bycia twardzielem przez całe życie. Fajnie być kobietą, mamy bogatszą emocjonalność.
D.K.: Kiedyś powiedziałaś, że "człowiek ma tyle szczęścia , na ile sam sobie pozwoli" - jesteś szczęśliwa?
G.W.: No tak robię co mogę i nawet to mi się udaje, bo nie stawiam sobie zbyt wysokich poprzeczek. Potrafię się cieszyć z małych rzeczy, które do mnie przychodzą. Zauważyłam taką prawidłowość, że ludzie jak mają naprawdę pięknie ułożone życie, to zawsze sobie znajdą powód do narzekania. Ja czasem też łapię się na jakichś frustracjach mniejszych lub większych, ale moja przewaga polega na tym, że potrafię się postawić do pionu, zrobić szybki bilans i jak ten bilans wychodzi na plus to mówię ? Uspokój się, masz obowiązek być szczęśliwa, bo masz zdrowie, najbliższych i za co pojechać na wakacje. Mówię sobie nie marudź, i to działa.
D.K.: Zapytam Cię na koniec o książkę, którą w dekadę temu "Jak być wiecznie młodą, piękną i bogatą". To jak być wiecznie młodą, piękną i bogatą?
G.W.: Tytuł był prowokacyjny, bo wiadomo, że w życiu nie ma nic na zawsze i wiecznie. Podstawową cechą życia jest zmienność. To jest czasem fajne, a czasem bardzo niefajne. Fajne jest wtedy kiedy dopadają cię złe doświadczenia, tak jak w moim przypadku śmierć męża no i to, że to mija i że człowiek jest w stanie pójść dalej. Niefajne jest to, że kiedy zdarzają się uniesienia i ekscytacje, to prędzej czy później mijają i robi się zwyczajnie.
D.K.: Czyli trzeba się cieszyć z małych rzeczy?
G.W.: Ja tak sobie założyłam i się tego trzymam.
D.K.: Z tych małych rzeczy, czego się teraz trzymasz?
G.W.: Fundacja przygotowuje kolejną premierę. Sztukę "Czworo do poprawki" napisał Cezary Harasimowicz, a inspiracją był film "Dwoje do poprawki" z Meryl Streep i Tommy'm Lee Jonesnem. Spotykają się w pensjonacie: starsze, przeżyte małżeństwo, by podjąć ostatnią próbę ratowania ich rozpadającego się związku oraz pełna emocji i namiętności młoda para, by na łonie natury począć dziecko, które ostatecznie scementuje ich związek. Obie pary mają inne problemy, ale i jednym i drugim trudno się ze sobą porozumieć. Jaki będzie finał tego spotkania? Gdy stare skrzyżuje się z młodym? Czy starsi będą się kochać jak dawniej? A młodzi? Może....jak nigdy dotąd? Więcej opowiem bliżej premiery, a ta się nam przesuwa. Jak zwykle chcemy mieć najlepszych aktorów, z terminami wieczny kłopot.
D.K. : A marzenia? Masz jakieś?
G. W.: Fajnie by było znaleźć swoje miejsce, swoją scenę i uniezależnić się od wynajmowanych miejsc. Ale to nie jest takie proste.
D.K.: Tego Ci życzę i dziękuję za rozmowę.