Wczoraj byłam w Radomiu. Rozmawiałam z tamtejszym taksówkarzem o jego mieście. Wyraziłam swoją opinię, że w Radomiu jest miła atmosfera, miasto jest zielone i – mam takie wrażenie – słoneczne. Tam nawet kiedy pada deszcz, to jednocześnie świeci słońce. Mój rozmówca nie zgodził się ze mną; stwierdził, że Radom jest po prostu ponury i brzydki.
Dodał, że ostatnio nawet wiózł klientkę, która usłyszała o brzydocie tego miasta i właśnie to zainspirowało ją do przyjazdu. Chciała zrobić sesję zdjęciową i stworzyć artystyczne fotografie najpaskudniejszych miejsc. Objeździła całe miasto (nie jest ogromne, więc nie zajęło jej to wiele czasu) i rozczarowana stwierdziła, że musi wracać, bo Radom wcale nie jest taki brzydki.
O co w tym wszystkim chodzi? Nie chcę skupiać się tu na taksówkarzu, bo każdy, być może, chciałby, żeby jego miasto było ładniejsze niż jest. Chcę skupić się na fotografii, na sztuce. Po co szukać brzydoty, jaki jest sens ją powielać? Dlaczego w ostatnich czasach dąży się do ukazywania właśnie wynaturzeń, zepsucia. Rozumiem, że sztuka powinna wywoływać emocje, powinna coś przekazywać, nie może być obojętna. Wolałabym jednak, żeby sztuka ukazywała piękno, była jego poszukiwaniem, dialogiem ze stworzeniem.
Wielu współczesnych artystów upodobało sobie szokowanie odbiorców. Ale czy w tych czasach jest to jeszcze możliwe? Mam wrażenie, że teraz wyróżnić się można raczej czymś dobrym, porządnym, ładnym, skromnym i uroczym.
Dzisiaj przyjechałam do Krakowa. Do hotelu jadę taksówką i – jak zwykle – rozmawiam z kierowcą. Ten przeklina, zdawkowo przeprasza i znów przeklina. Proszę o chwilę jazdy bez rozmowy, bo już nie mogłam znieść tego obrzydlistwa. Wyciągam telefon, przepraszam kierowcę, mówiąc, że muszę zadzwonić. Już do końca drogi rozmawiam przez telefon, żeby nie narażać się na ten rynsztok. Wysiadam z samochodu i kilka kroków dalej widzę dwie radosne, uśmiechnięte dziewczyny. Nie znam ich, ale one mnie poznały, bo oglądały "Projekt Lady". Podeszły, bardzo grzecznie przywitały się i nawiązały rozmowę. Mówiły przepiękną polszczyzną. Pod koniec przypadkowego spotkania zrobiłyśmy sobie wspólne selfie i rozstałyśmy się w dobrych nastrojach.
Pomyślałam sobie: ileż wysiłku w wychowanie tych nastolatek musieli włożyć rodzice lub opiekunowie; ileż pracy kosztuje nauczenie młodego człowieka grzeczności na takim poziomie. A nie była to kultura na pokaz. Wyczułabym, że ktoś się sili na uprzejmość. Tu – wręcz przeciwnie: było lekko i swobodnie, żadnego fałszu i sztuczności. Prawdziwy kunszt kultury osobistej. To był ważny moment w moim życiu; przekonałam się, że sztuka jednocześnie może być piękna i szokująca. Dlatego chciałabym gorąco podziękować dziewczętom za tę chwilę kultury, którą podarowały mi w Krakowie.