Dama polskiej sceny muzycznej - Natalia Kukulska

Jest konsekwentna, odważna, lubi się zmieniać i zaskakiwać fanów. Cała jest muzyką. Gwiazda, która kocha być mamą i żoną, robi zakupy, sprząta dom, w studiu komponuje z dźwięków, a w kuchni z produktów spożywczych. Od lat jest na szczycie, bez ciśnienia na mainstream, ale z ogromnym apetytem na dobrą, własną muzykę. Dobry strateg, długodystansowiec, kobieta z klasą.

NATALIA KUKULSKA od lat w żółtej koszulce lidera, wyznacza trendy, rozgrzewa tłumy, ma grono wiernych fanów, które wnika w kolejne etapy jej kariery muzycznej. Szukam czegoś co byłoby łyżką dziegciu w tej beczce miodu... i nie znajduję. Zaraz, zaraz - jest coś: Umówić się na wywiad z aktywną Natalią trudno, ale jest jedyną gwiazdą, która sama oddzwania do dziennikarzy i po kilku próbach udało się porozmawiać... przez telefon:)

Rozmowę podzieliłyśmy na trzy obszary: życie, muzyka, kobieta z klasą.

ŻYCIE

Dagmara Kowalska: Kochana, przygotuj się, na pewno będę Cię pytać o klasę? Masz ją niezaprzeczalnie! Od wielu lat to obserwuję. 

Natalia Kukulska: (Śmiech) Zwłaszcza, gdy udzielam wywiadu przez telefon! (śmiech).

D.K.: Kobiety pracujące czasem mogą poplotkować przez telefon. Ważne, że się udało. Gdybyś na tym etapie życia miała określić, kim dziś jesteś najbardziej: Natalią muzykiem, kompozytorką, producentką muzyczną czy Natalią mamą, żoną, a może Natalią Instagramerką? 

N.K.: Myślę, że składam się z każdej z nich po trochu. Instagramerka najmniej mi zabrzmiała, chociaż... Od jakiegoś czasu staram się mieć aktywny kontakt z ludźmi, którzy do mnie piszą czy mnie obserwują - robię to właśnie poprzez media społecznościowe. Niemniej jednak najważniejszą funkcją jest moja rola życiowa, czyli bycie mamą, dla niej umiem rzucić sprawy zawodowe. Natomiast jest też moim wielkim darem od losu, że mogę robić to, co kocham. Z racji tego, że jestem związana z moją życiową pasją, ona mnie wciąga i czasem wygląda to życie jak przeciąganie liny pomiędzy różnymi funkcjami. Odczuwam to najbardziej kiedy czegoś w moim życiu jest za dużo. We wszystkim jest potrzebny zdrowy balans, jakiś rodzaj harmonii, nie jest dobrze kiedy jakieś zajęcie czy funkcja za bardzo zasłania inne. Oczywiście na krótką metę to jest nawet fajne, bo skupiasz się na jednej rzeczy i wykonujesz ją perfekcyjnie, ale za chwilę inne dziedziny kuleją i trzeba je nadrabiać. Czuję się niespełniona i nieszczęśliwa kiedy zaniedbuję którąś z moich życiowych funkcji: związaną z muzyką, z zawodem czy z macierzyństwem. 

D.K.: Każda z ról odbija się także w Twojej muzyce. I nie chodzi mi tylko o teksty, myślę o kompozycjach. Melodie pięknie przewodzą emocje, w których się znajdujesz, potem płyną one do słuchaczy. Myślę, że każdą z tych ról wygrywasz także na instrumentach podczas koncertów. 

N.K.: Wydaje mi się, że świadomość, coraz bardziej wkracza do mojego życia zawodowego i zdaję sobie sprawę ile jeszcze mam roboty. Z drugiej strony otworzyła mnie na kreatywność. Jestem autorką tekstów i współautorką muzyki piosenek. Oczywiście nie byłabym taka hej do przodu, gdybym nie miała tak fantastycznych ludzi wokół siebie, muzyków, którzy mnie inspirują. A co do gry podczas koncertów to nie jest to żaden wyczyn. Gram na syntezatorze dosłownie kilka partii. Mam sobie dużo do zarzucenia w tym temacie. Od skończenia szkoły muzycznej pierwszego stopnia nie kontynuowałam grania na pianinie i nie umiałabym sobie akompaniować. Czuję się o to uboższa, ale kiedy np. tworzymy muzykę razem z Michałem Dąbrówką czy jak ostatnio w kolektywie z muzykami, to jestem odpowiedzialna za melodię. Jeśli nie ma harmonii, która mnie pociągnie i zainspiruje, to nie będzie fajnej melodii. Jest to gra zespołowa, ale cieszy mnie to, że mogę być częścią przekazu w muzyce. Podobnie w tworzeniu teledysków. Coraz bardziej mam ich wizję. Ostatnio napisałam nawet scenariusz teledysku "Ostatnia prosta". W ogóle uważam, że utwór znajdujący się na płycie daje wspaniały pretekst do dalszych twórczych wypowiedzi czy to za pomocą obrazu, czy występu na żywo. Wspaniale jest móc sobie na to pozwolić, na dalsze samodzielne wybryki twórcze, bez posiłkowania się osobami trzecimi. Oczywiście nie mam nic przeciwko tym artystom, którzy wykonują perfekcyjnie utwór czyjegoś autorstwa, za to są genialnymi instrumentalistami albo wokalistami, choć sami nie tworzą. Mówię tylko, że tworzenie sprawia mi wielką radochę.

N.K.: Doba każdej kobiety, zwłaszcza tej z klasą, ma tylko 24 godziny. Zastanawiam się jak godzisz wszystkie obowiązki domowe z pasją muzyczną? Mówi się, że muzyka jest zazdrosna o inne dziedziny życia. Jaki jest przepis na wydłużenie doby?

N.K.: Tak to właśnie jest. Tutaj idę z córką na zakupy, bo szkoła się zaczyna. Tu wywiad, bo to jest część mojej pracy, żeby ktoś mógł się dowiedzieć o tych moich "wytworach" muzycznych (śmiech). Przyznaję, czasem jest to szalone tempo. Pamiętam jeden najbardziej hardcore'owy moment w życiu kiedy urodziła się Laura. Po pięciu tygodniach wyszłam na scenę i zaśpiewałam, a wiesz, że w zasadzie połóg trwa od czterech nawet do sześciu tygodni. To było wyzwanie, ale chciałam tego. Bardzo się staram, żeby u mnie wszystko było przemyślane, ale czasami to moje zaplecze i kulisy wyglądają jak parodia planu. To nie jest tak, jak w amerykańskich wielkich produkcjach, że mam 100 osób obstawy, a każdy jest odpowiedzialny za inny fragment życia. Na szczęście mam bardzo pomocnych ludzi wokół np. Monikę Małyszek wspaniałą menadżerkę, dzięki niej od niedawna mam poczucie prawdziwej, solidnej opieki. Zawsze to ja miałam oczy dookoła głowy i myślałam o wszystkim, a teraz nagle okazuje się, że mam kogoś kto myśli perspektywicznie i nawet wyprzedza moje myśli. Zadaję pytanie o coś, co trzeba zrobić, a Monika odpowiada, że już dawno to zrobiła. Wiesz jaka to ulga i komfort mieć taką Monikę? Bez jej pomocy nie dałabym sobie rady. W sprawach stylizacyjnych mam niezastąpioną pomoc w osobie Pawła Talagi. A prywatnie? Od niedawna mam też wspaniałą nianię do Laurki, bez niej nie mogłabym sama kroku zrobić. Czasami z pomocą przychodzą też niezastąpieni dziadkowie. W obowiązkach domowych jestem samodzielna, bo sama w domu gotuję, dbam o każdy detal, sprzątam. Mój dom i moje życie nie jest złotą klatką, a ja nie chodzę w złotych szpilkach, przeciwnie jestem urobiona po pachy i czuję pełnię życia. Żyję normalnie, jak każdy człowiek, ale dodatkowo muszę z siebie wykrzesać jakiś rodzaj mobilizacji i zasobów twórczych, co nie jest łatwe kiedy proza życia cię trzyma za nogi. Mam wrażenie, że doba jest dla mnie za krótka i chyba tylko jakimś cudem udaje mi się wszystko spiąć. O dziwo, im więcej się dzieje, tym jestem bardziej produktywna i cały plan układa się sam. Jak trochę wypadnę z rytmu, to wszystko staje się trudniejsze. Trudniej jest wejść z powrotem w tempo wyższych obrotów. 

D.K.: Hmmm, skąd ja to znam?! To nasze szalone umawianie się na rozmowę, to przecież wypadkowa zajętości dwóch osób (śmiech). A jednak myślę, że to, o czym mówisz jest cechą kobiet z klasą - świetnie sobie radzą kiedy obowiązków jest za dużo. A propos inspiracji: zaciekawił mnie wątek kulinarny - co jest Twoją specjalnością w kuchni? 

N.K.: Kuchnia bywa dla mnie polem do popisu. Bardzo lubię wymyślać dania. Czasami zaczyna się od tego, że sięgam do przepisu, bo brakuje mi pomysłu, ale za chwilę jednak okazuje się, że z pierwotnego przepisu nic nie zostaje, totalnie go zmieniam. Coraz częściej używam różnych ciekawych przypraw, coraz mniej chemicznych kostek i różnych gotowców, ale przyznam szczerze, że zmiana przyzwyczajeń z dzieciństwa trochę trwała. Moja babcia zawsze gotowała zupy na mięsie i kostce rosołowej i oczywiście smakowało to wyśmienicie, ale dziś wiem, że nie sztuką jest używać gotowych, przetworzonych składników. Teraz bardziej kombinuję: łączę różne smaki, miksuję różne kuchnie. Używam przypraw indyjskich, które uwielbiam, tajskich i chińskich. Moja córka jest wegetarianką, np. dziś zażyczyła sobie kotletów wegetariańskich. Powstały z kaszy jaglanej, różnych warzyw z panierką sezamową. 

D.K.: Chyba się wproszę, brzmi smakowicie. 

N.K.: Juro mam w planach przygotowanie zupy rybnej z różnych gatunków ryb i owoców morza, z mlekiem kokosowym. Moja kuchnia jest różnorodna. Podziwiam teściową - gotuje pysznie, ale takie dania, które zabijają figurę: pierogi, pampuchy, pulpety. Długo się nie da wytrzymać na takiej diecie, a poza tym przyrządzenie posiłku jest czasochłonne. Ja gotuję na świeżo i dania, które nie pochłaniają wiele czasu. 

D.K.: Czyli komponujesz nie tylko w studiu nagraniowym, także na talerzu. Mów co chcesz, ale ja uważam, że od lat masz żółtą koszulkę lidera na scenie muzycznej. Jedni się pojawiają i znikają, a Ty jesteś, konsekwentnie robiąc, to co lubisz. Przy tym rozkwitasz, wyznaczasz trendy muzyczne, półtora roku temu pojawił się nowy członek rodziny - to dopiero wygląda jak jedna wielka kompozycja ułożona na całe życie. Masz przepis na to jak być szczęśliwą i spełnioną? Jak być w każdym ze światów po trochu i wyciągać z nich esencję życia? 

N.K.: Bardzo Ci dziękuję za te miłe słowa, ale nie do końca jest tak, jak mówisz. Na pewno są chwile, w których rzeczywiście udaje mi się żyć pełnią życia i robię rzeczy, które kocham. Inspiruje mnie piękno, tak jak to jest w wierszu Cypriana Kamila Norwida: "Bo piękno na to jest, by zachwycało/ Do pracy - praca, by się zmartwychwstało". Tak to jest, piękno w sztuce, ale i codzienności np. w urządzaniu domu, podaniu do stołu. Zdecydowanie estetyka bardzo mnie kręci. Przykładam wagę do detalu i tak samo rozkminiam rzeczywistość. Nie umiem napisać piosenki z wytartymi schematami słów, nie dla tego, że silę się na wielką formę, ale dlatego, że zawsze bawię się słowem, szukam w sobie pokładów autoironii, żeby opisać coś niezbyt dosłownie i użyć słów, które będą odpowiednie. Bycie kreatywnym i działanie na własnych zasadach daje poczucie szczęścia. Staram się żyć tak, żeby nie robić niczego wbrew sobie, by się spełniać. Ważne jest dla mnie to, żeby otaczać się ludźmi, którzy mnie inspirują i nie są toksyczni. Odkryłam, że od toksycznych ludzi trzeba uciekać, odcinać takie relacje, bo potrafią bardzo dużo złego człowiekowi narobić, np. łatwo stracić wiarę w siebie. Nie chodzi o to, żeby się otaczać klakierami, ale ludźmi prawdziwymi, którzy wyzwalają dobre rzeczy. 

D.K.: Mnie się wydaje, że ludzie ze złą energią nie mają do Ciebie podejścia. I tak samo jest z plotką, one się Ciebie nie trzymają. Na to też jest potrzebny przepis, zwłaszcza w czasach Facebooka i Instagrama . 

N.K.: To chyba jest kwestia ustawienia sobie w życiu priorytetów. Jeżeli będę się starała utrzymywać z kimś znajomość wbrew sobie, przez zwykłą interesowność, to zawsze się zdarzą w moim życiu toksyczni ludzie. Tak samo jest z plotkami. W pewnym momencie musiałam sobie zadać pytanie o co mi chodzi? Doszłam do wniosku, że nie zależy mi na popularności, którą dają programy rozrywkowe, gdzie nagle pojawiasz się wszędzie i wszyscy interesują się wszystkim co ciebie dotyczy. Tak jak w filmie Woody'ego Allena "Zakochani w Rzymie", w którym znanego celebrytę pytano nawet o kolor majtek, a on szczęśliwy odpowiadał na każde, najdziwniejsze nawet pytanie. Nie mogę być specem od wszystkiego tylko dlatego, że jestem znana. Oczywiście też miałam taki etap w swoim życiu, niestety, nie zawsze byłam taka święta, kiedy za dużo zdradzałam prywatności (śmiech). Wtedy nie wiedziałam, że nie wolno się dzielić całym swoim życiem. Kiedyś ktoś mądry, powiedział, że jak dziennikarz jest miły i ze mną rozmawia, to nie znaczy, że jest już moim przyjacielem i muszę mu o wszystkim opowiadać. A ja mam taki rodzaj otwartości do ludzi, że jak ktoś mnie podpuścił, podpytał o osobisty temat, to ja z grzeczności odpowiadałam. Był więc moment, że dałam się namówić na różne zwierzenia. Na szczęście to były inne czasy, teraz jestem uważna, chronię swoją prywatność, ale rozsądnie. Jeśli ktoś robi ze swojego życia totalną tajemnicę, to jest jeszcze większym kąskiem. Staram się, żeby moje życie było normalne. Nie ukrywam, że mam dzieci, ale nie chcę żeby ich twarze były rozpoznawalne. Czasami pokazuję się w ich kontekście, nawet sama wrzucam wybrane zdjęcia na Facebook czy Instagram. Uważam, że to jest naturalny kontekst mojego życia ale nie sprzedaję swojej prywatności, mam granice. Staram się też nie opowiadać o relacjach z innymi znanymi osobami, żeby nie rozprzestrzeniać plotek. Poza tym to ja mam szczęście do takich absurdów, że czasami naprawdę sama nie mogę uwierzyć w to co się dzieje. Jak słyszę lub czytam, że wreszcie zdradzę swoją największą tajemnicę, albo że kogoś uratowałam, albo: "wielkie kłopoty Natalii Kukulskiej" - no to sama wiesz, kupuję tę gazetę, żeby się dowiedzieć, co tam u mnie nowego słychać? (śmiech). Czasami dziennikarze tworzą jakieś dziwne historie i bardzo oczekują mojej reakcji. Pytałaś o receptę na plotki, już wiele razy nauczyłam się, że brak reakcji jest najlepszą receptą, żeby ta plotka zginęła śmiercią naturalną. Powiedzmy, że jakaś część osób się dowiedziała o tej plotce za pierwszym razem, ale jak dam na nią ripostę, to dowie się o niej kolejna grupa ludzi, a potem kolejne pisma to przedrukują. To jest machina samonakręcająca się, więc już się nauczyłam, żeby nie reagować. Niektóre plotki mnie śmieszą i nie są groźne, ale niektóre są tak wkurzające, że mam ochotę od razu zareagować. Ostatecznie robi to mój management, żeby nie było widać mojego stosunku emocjonalnego do tego wydarzenia, bo to tylko jest tzw. woda na młyn. Ostatnio usłyszałam śmieszną plotkę, że niby którejś z wokalistek nie podałam ręki na imprezie. Bardzo rzadko "bywam", ale poszłam na wręczenie nagród zaprzyjaźnionego radia, a potem śmiałam się z siebie, że raz się wybrałam na imprezę i od razu zostałam obsmarowana, że z kimś się nie przywitałam. To oczywiście jest jakaś bzdura kompletna, bo zawsze odpowiadam cześć i mówię to dwa razy głośniej, żeby wszyscy usłyszeli i nie mieli wątpliwości. Przedziwna sytuacja. Najlepiej nie pokazywać się konsekwentnie w przestrzeniach, które dają pretekst do powstania plotki. I dlatego, już pomijając to, że nie mam czasu i średnio mam ochotę wychodzić na imprezy, to po prostu wiem, że to nie jest nic co służy propagowaniu mojej muzyki. 

D.K.: No właśnie, przecież w Twoim życiu chodzi o muzykę, a nie o bywanie, a jeśli masz ochotę na fajną imprezę, w gronie przyjaciół, to wystarczy zejść do piwnicy. (przyp. red: piwnica Natalii i Michała jest miejscem, w którym odbywają się najlepsze muzyczne imprezy w mieście) 

N.K.: (śmiech)!

D.K.: Zresztą co by nie mówić, wydaje się, że nie przepadasz za tym sztucznie wykreowanym, pompowanym światem showbiznesu, który jest bardziej show niż biznesem.

N.K.: No tak, ja też do biznesu mam dwie lewe ręce, jakby co (śmiech). Natomiast jakoś stronię od tego świata, ale wśród muzyków, artystów jest mnóstwo osób, z którymi uwielbiam spędzać czas. Mam całe grono przyjaciół z mojej branży, bo wiele rzeczy nas łączy. Spędzamy całe godziny razem w garderobie, na koncertach i często nawiązują się bardzo bliskie, serdeczne, wręcz przyjacielskie relacje. To jest fajne i cieszę się z tego, że mam spore grono ludzi godnych zaufania. Przyciągają się ludzie bardzo podobni do siebie o podobnej wrażliwości: to samo nas bawi, te same rzeczy żenują i zazwyczaj o tym rozmawiamy w kuluarach. 

D.K.: A co Cię śmieszy, co żenuje? 

N.K.: Trudno tak odpowiedzieć bez przytaczania anegdot. Muszę przyznać, że łatwo mnie rozbawić. Abstrakcja jest kluczem. Mam to po moim tacie, który uwielbiał podsumowywać jakieś wydarzenie i dawać taką sentencję, która w kontekście sytuacyjnym bawiła towarzystwo. Mistrz riposty. Nieskromnie przyznaję, że czasami jak siebie słyszę, to tak jakbym słyszała swojego tatę. Nasiąkłam jego poczuciem humoru. Tak samo mamy z Michałem, moim mężem. Wiele podobnych rzeczy nas śmieszy, czasem są to gry słów. Wiesz jakie to ważne, żeby z ludźmi bliskimi i przyjaciółmi śmiać się z podobnych rzeczy? To jest ten papierek lakmusowy, który sprawdza czy odbieramy na podobnych falach, czy do siebie pasujemy. Jeżeli to się zgadza to jest to dobry punkt wyjścia. Co mnie żenuje? Sztuczność, egoizm, próżność - chyba to najbardziej. 

D.K.: Skoro jesteśmy przy anegdotach, przypominasz sobie jakiś zabawny wątek z koncertu? 

N.K.: O takich rzeczach to można książkę napisać, są ich tysiące: od mrożących krew w żyłach do zabawnych. Jedna z najśmieszniejszych sytuacji wydarzyła się już dawno podczas koncertu, kiedy to mojemu chórzyście podczas śpiewania wypadł ząb... Nie muszę tego kryć, Łukasz Zagrobelny kiedyś sam o tym opowiadał. W czasach kiedy razem z Anią Szarmach śpiewał u mnie w chórkach, miał problem z zębem po wypadku, ale nie powiedział mi o tym. Podczas piosenki "Natural women", nie zapomnę tego, mamy taką kodę (przyp.red.: finał piosenki) kończy się śpiewaniem na trzy głosy "women, women, women". Łukasz uśmiechnął się do mnie podczas śpiewania, ja patrzę - a on ma taką czarną dziurę w przednim uzębieniu. Myślałam, że dowcip mi zrobił, namalował sobie coś, przykleił może. Tak się zgotowałam, że kompletnie nie mogłam zaśpiewać tego rozwiązania, więc to trwało i trwało. Ludzie nie wiedzieli, o co chodzi, ja nie mogłam im tego powiedzieć. To była sytuacja, w której najtrudniej mi było się zebrać. Potem się okazało, że ząb Łukasza naprawdę wypadł, to było o zgrozo!... ale bardzo śmieszne. Takich anegdot jest naprawdę cała masa.

MUZYKA

D.K.: No i popłakałam się ze śmiechu! Nie znałam tej historii, a tyle lat się znamy. Nawet kilka imprez zaliczyłyśmy razem..

N.K.: Tak było 🙂 

D.K.: A propos znajomości, to jest fascynujące, że znam Cię od wielu lat, ale wciąż myślę, że nie znam Cię wcale. Wciąż czymś nas zaskakujesz, np. nową fryzurą- swoją drogą piękne są te Twoje loki. Czy zmiany zewnętrze, choćby w stylizacjach, strojach scenicznych generują zmiany w muzyce jaką tworzysz czy wręcz odwrotnie? 

N.K.: Zmiany wizerunku są dla mnie czymś naturalnym. Zawsze byłam obdarzona dużą ilością włosów i fryzury traktowałam jak czapki. Jak na prawdziwą kobietę przystało, to zawsze byłam na przekór swojej naturze. Przez wiele lat nosiłam długie włosy i je prostowałam, potem na przekór chciałam udowodnić, że ja to nie włosy (jak śpiewała India Arie  "I'm not my hair"). Coś w tym jest, że nie chciałam być zaszufladkowana wizerunkowo, więc tutaj sobie wygoliłam bok, tu spięłam na gładko czy obcięłam na krótko. Na szczęście nie ma w tym nic złego, włosy odrastają, a człowiek lubi sobie poeksperymentować, żeby sprawdzić, w którym nakryciu głowy jest mu najlepiej. Teraz mam najbardziej naturalną fryzurę w całym moim życiu. Myję głowę i nic więcej nie robię. Mam naturalny skręt, a w tej długości jest on jeszcze większy. Wszelkie zmiany wizerunkowe przy płytach, były dla mnie formą ekspresji i zabawy. Są płyty, teledyski i piosenki, w których bardziej mój wizerunek jest wyeksponowany, a są takie jak przy płycie "Ósmy plan", gdzie mój wizerunek był na dalszym planie. Klip do piosenki "Pióropusz" jest nawet wykonany w technice animacji poklatkowej, więc mnie tam nie ma w ogóle i jakoś nie czułam potrzeby opowieści tej historii swoim wizerunkiem. Natomiast album "Halo tu ziemia!" i temat kosmiczny, teksty, które napisałam dały mi już większy pretekst do zabawienia się tą formą. Nawet zaszalałam, co widać w teledyskach, zwłaszcza w klipie do piosenki "Kobieta", w której bawię się tematem postrzegania kobiet, wizerunku, stereotypów na nasz temat. Ten teledysk ma bardzo groteskowy, przerysowany charakter i muszę przyznać, że tutaj najbardziej wyżyłam się wizerunkowo. 

D.K.: No właśnie, ale lubisz eksperymenty nie tylko z wizerunkiem, także te muzyczne. Udowadniasz to kolejnymi krążkami, każdy z nich jest inny. Wspomniałaś o "Ósmym planie" i "Halo tu ziemia!", zastanawiam się gdzie szukasz inspiracji? Wiem, że lubisz np. Little Dragon, że często robicie sobie z Michałem Youtube Party. 

N.K.: Muzyka sama w sobie jest inspirująca, więc jak się słucha, to dzieje się to automatycznie. Michał miał taki moment, że dzień zaczynał od tego, żeby zobaczyć co nowego, zwłaszcza w elektronice i alternatywie. Szukaliśmy, łowiliśmy różne rzeczy, jesteśmy otwarci na to, co ktoś nam poleci, a poza tym jeździmy na różne festiwale. Muzyka sama w sobie jest pokarmem.  Inspiracją jest też spotkanie, bo np. przy płycie "Halo tu ziemia!" pojechaliśmy w góry bez żadnych założeń, że chcemy nagrać płytę taką czy owaką. Nie mieliśmy żadnego nastawienia, po prostu wzięliśmy sporo instrumentów w tym syntezatory analogowe, które zdefiniowały tę muzykę. Wszystkich nas wkręciły te chropowate brzmienia i każdy był dla siebie inspiracją, to jak graliśmy nas nakręcało. Pojechaliśmy z całym zespołem  - Archie Shevskym, Marcinem Górnym i Michałem, i to był czas totalnej zajawki. Na powstanie kolejnej płyty ma wpływ wiele czynników: twoja przeszłość, to czego się nasłuchałeś jako dziecko, wnioski, błędy, nowe fascynacje muzyczne, brzmienia. Kiedyś okazało się np., że oboje z Michałem od lat uwielbiamy Depeche Mode. Wiele gatunków po drodze nas inspirowało, od jazzu poprzez funk, soul itd. I to wszystko ma potem ujście w tym, co człowiek nagrywa. Ale z drugiej strony chciałoby się zrobić coś swojego, czystego, więc jak nagrywam nowy materiał, to nigdy nie ma założenia, że chcę, żeby to było jak coś, co już istnieje na rynku muzycznym. Radiowcy często mówią: nagraj płytę, która będzie jak coś, albo coś na miarę tego artysty. Takie myślenie zawsze jest dla mnie bolesne, jest też olbrzymim ograniczeniem. Takimi rzeczami przy nagrywaniu płyt już od dawna się nie kieruję, świadomie ponosząc konsekwencje. 

D.K.: Mówi się, że ludzie lubią te dźwięki, które już gdzieś słyszeli. Może o to chodzi dziennikarzom?

N.K.: No tak, ale zawsze jest ten pierwszy raz. Kiedy Dawid Podsiadło pokazał się w Polsce, też wcześniej byś nie powiedziała, że radio zagra taką muzykę. Potem wszyscy już chcieli być i są "jak Dawid Podsiadło". Kiedy Adele pojawiła się z balladą, też nikt by nie pomyślał, że będzie grana w eterze. Nagle wysypały się same Adele, jedna po drugiej. Nie o to chodzi w muzyce, by była podobna do tej, z którą jesteśmy osłuchani. 

D.K.: W takiej sytuacji dobrze jest się wyróżnić, a Ty się wyróżniasz. A może Ty tęsknisz za muzyką klubową? 

N.K.: Nie, wiesz tęsknoty za klubowym życiem nie ma we mnie w ogóle. Natomiast uwielbiam grać koncerty, gdzie przychodzi publiczność, która chce przyjść i posłuchać muzyki. Bardzo lubię grać koncerty w klubach, nawet kameralnych, gdzie ludzie są w miarę blisko, przeżywają, a ja widzę ich oczy, w nich emocje. Oczywiście lubię też grać w większych salach, ale nie segreguję muzyki w ten sposób. Jedną z największych inspiracji muzycznych jest dla mnie grupa Son Lux, która najpierw grała w klubach. Byłam na takim koncercie w Polsce. Dziś grają w ogromnych halach, bo nagle okazało się, że ten zespół stał się modny. Zaskakujące, bo muzyka, którą grają nie jest mainstreamowa. Zrobiła się na nich koniunktura i to jest super fajne. Co do klubowego wątku, zapewne pewne moje brzmienia mogą się kojarzyć z taką muzyką. Polecam zresztą remiksy, np. do piosenki Miau czy Sexi Flexi...

D.K.: Prawie rok mija od wydania ostatniej płyty "Halo tu ziemia!". Schodzisz czasem do piwnicy, do studia nagraniowego, masz już tęsknotę, żeby zrobić coś nowego?  

N.K.: Trochę zmieniamy, przekształcamy nasze studio, rozwijamy je, więc mam nadzieję, że to miejsce dostarczy nam jeszcze więcej inspiracji. Na razie jest wiele projektów, do których zostałam zaproszona w międzyczasie. Ciągle jeszcze żyję płytą "Halo tu ziemia!", gramy koncerty w różnych miastach w Polsce. Wkrótce też  będziemy grać koncerty akustyczne, co oznacza, że oparte będą o gitarę akustyczną. Żeby przełamać typowo akustyczne brzmienie, Michał gra wówczas wyłącznie na perkusji elektronicznej a bas grany jest na Moog'u. Brzmi to nietypowo, kameralnie, taki minimal. Dla publiczności ten rodzaj koncertu jest wyjątkowy bo mamy z nią bliski kontakt. Gram też koncerty ze znakomitym Atom String Quartet. Nawet piosenki z ostatniej płyty zostały fantastycznie przearanżowane przez nich. Marek Napiórkowski zaprosił mnie do projektu, który łączy w sobie cechy koncertu i spektaklu, są to kołysanki dla dzieci i dorosłych "Szukaj w snach". Ja nie bardzo chciałam wracać do świata dziecięcego, trochę się tego bałam, ale jak usłyszałam tę muzykę, to nie miałam żadnych wątpliwości. Te utwory niosą ogromną wartość. To jest zbiór ciekawych i pięknych  kompozycji Marka, niezwykle kojących i nie zaśpiewać ich byłoby grzechem (śmiech). Dlatego weszłam w to całą sobą. Zagraliśmy 17 spektakli w Teatrze Starym w Lublinie, bo to była ich inicjatywa i wydaliśmy niedawno album pod tym samym tytułem. Polecam tę płytę nie tylko tym, którzy mają dzieci, ale także tym, którzy chcą sobie posłuchać ciekawej akustycznej, kojącej, delikatnej i subtelnej muzyki. To jest taka trochę muzykoterapia. Dodatkowo biorę udział w serii koncertów "Cohen i kobiety", gdzie śpiewam dwa utwory Leonadra Cohena. Cały czas coś się dzieje, więc nie doszłam jeszcze do tego momentu, w którym jestem zupełnie gotowa na nowe... aczkolwiek powoli już mnie nosi. Przez najbliższe kilka miesięcy będzie się wiele działo koncertowo i projektowo, ale przyjdzie moment, w którym nowe rzeczy zaczną mi się napraszać. Planuję także pewien projekt na 2020 rok, na razie nic nie mogę zdradzić, może tylko to, że powoli się do niego przygotowuję a kalendarz koncertowy na przyszły rok też powoli się zapełnia. 

autor zdjęć Zuza Krajewska
autor zdjęć Zuza Krajewska

 

NATALIA KUKULSKA KOBIETA Z KLASĄ

D.K.: Lubisz być kobietą?

N.K.: Czasami lubię, a czasami przeklinam (śmiech). Wydaje mi się, że natura dużo nałożyła na nas obowiązków i wyzwań, a sprostanie im wszystkim nie jest łatwe, zwłaszcza dla kobiet z ambicjami. Ambicje czasami potrafią zjadać cię od środka, a jeśli do tego dołożysz jeszcze perfekcjonizm, jest dużo trudniej. Dlaczego? Bo wszystko chcesz zrobić na własnych zasadach i ze stuprocentową dokładnością. W piosence: "Kobieta" jest  bardzo dużo mojej refleksji o kobiecej naturze. Opisują nas słowa: 

"Szyja jak pal
Jest wbita na dno
A sięga do gwiazd
Panoramiczny wzrok"

Mam czasem takie wrażenie, że muszę być nogami bardzo mocno na ziemi, że ziemia woła do mnie: ziemia do Natalii, a ja z kolei chcę się unosić artystycznie. Z drugiej strony oczy mam dookoła głowy, wszystko staram się dostrzegać. Widzę też różnice między nami, a mężczyznami choć oczywiście to generalizowanie. Oni są zadaniowi, poukładani: wchodzą w jeden temat i skupiają się na wykonaniu zadania, są przy tym precyzyjni. My kobiety mamy podzielność uwagi i wiele różnych funkcji w życiu, które łączymy.

D.K.: Podzielność uwagi bywa naszą zmorą, masz rację. 

N.K.: Dlatego śpiewam: 

"Poczuj cukier i sól. 

Dobrze ją znam. 

I wiem czego chcę. 

Bo ten przekorny głos. 

Kobieta we mnie jest."

Wiem też, że potrafimy nie być łatwe, a czasem także porywcze:

"Z niczego i tak umie wywołać dym"

W piosence "Kobieta" zabawiłam się stereotypami myślenia o nas, bo przecież każda kobieta jest inna i tak często generalizuje się nasz wizerunek. Chociaż... pewne cechy pojawiają się u większości kobiet. 

>



D.K.: Kto jest dla Ciebie przykładem kobiety z klasą? I co to właściwie znaczy kobieta z klasą? 

N.K.: Po przeczytaniu książki Michała Rusinka o Wisławie Szymborskiej, to ona mi się widzi jako taka osoba. Miała lotność spostrzeżeń i opisywania tego, co dusza przeżywa w sposób unikatowy i niesamowity. W taki sposób, który pozwala czytelnikowi poczuć i przeżyć to samo. W relacjach międzyludzkich też była urocza: była trochę damą, która trzymała pewien rodzaj dystansu, a z drugiej strony miała niezwykłe poczucie humoru i nie brakowało jej temperamentu. Była prawa, ale też w elegancki sposób wymagająca, przyznawała się do błędów i niedoskonałości - bardzo mi się podoba ta postać. Ona przyszła mi jako pierwsza do głowy, ale niezwykle trudno jest wybrać jedną ikonę. Kasia Nosowska ma klasę, to rodzaj kobiety, która ma mocny charakter, ma poczucie humoru, ale ma też jaja, jest bardzo inteligentna i niezwykle twórcza. Cały czas robi ciekawą muzykę i pisze takie teksty, ma dużo do powiedzenia. Myślę, że w każdej dziedzinie byłaby to jakaś inna postać. 

D.K.: Zabrzmi jak pytanie starego piernika, z góry przepraszam 😉 Zastanawiam się, czy czasy, w których żyjemy, są dobrymi czasami dla kobiet z klasą? Trudno jest odnaleźć swoją życiową ścieżkę w tym labiryncie pokus, niewiele znaczących świecidełek, które kuszą i zawracają z obranej drogi.

N.K.: Trudno ocenić, ale czasem jak przeglądam Instagram i widzę treść wrzucaną przez niektóre kobiety, w jaki sposób siebie pokazują i co jest dla nich ważne (zwykle jest to kawałek ciała w różnych odsłonach), to ja tego nie rozumiem i wydaje mi się, że to jest dalekie od klasy, ale - nie mnie to oceniać. Może właśnie klasą jest nieocenianie innych? (śmiech) Chyba jednak klasy mi brakuje, bo często ulegam pokusie oceniania tego, co widzę. 

Kobieta z klasą kojarzyła się kiedyś z jakąś niedostępnością, nawet z zadzieraniem nosa. Współczesna kobieta z klasą to jest ta, która potrafi się przyznawać do własnych słabości, doskonali się i jest otwarta. Może nawet przekląć, jeśli to zrobi... po prostu z klasą (śmiech). 

D.K.: Dziękuję Ci, kobieto z klasą, za miłą rozmowę. Uznaję Twoją klasę w 100%, bo wcale nie oceniasz, tylko masz swoje zdanie. I tego się trzymajmy.