dawna08

Z Górnego Śląska

ŚWIAT PRACY

Katowice - Królewska Huta

Miasta duże, ruchliwe, zakopcone, czarne.

Sterczą kominy, wieże, przezroczyste rusztowania, wysokie piece, jakieś ponure i czarne twory z cegły i żelaza, niewiadomo do czego służące - i jeszcze wysoko w powietrzu suną żelazne kosze po drutach, przeciągniętych od wieży do wieży. Jedne pełne węgla - inne puste - krążą w tej nasyconej czarnym dymem mgle. I nikogo to nie dziwi, chyba tego, który dopiero co przyjechał i jeszcze się nie oswoił z tą całą “fabrycznością”, z tym “ciężkim przemysłem” - z powietrzem czarno-popielatem. Kto się jeszcze nie oswoił z tem, że ile razy potrze twarz chusteczką - chusteczka zawsze jest czarna, a twarz nic nie stanie się przez to czyściejsza. Trzeba gorącą wodą i mydłem…

Kto się jeszcze nie zetknął ze światem pracy, zapełnie tu wszechwładnej, obojętnej na wszystkie dnie i noce, na wszystkie lata i zimy, toczącej się niezmiennie, zawsze - głęboko pod powierzchnią czarnych miast - i na powierzchni, i jeszcze nad ziemią.

A w nocy, aż się jarzy od świateł: całe rzędy oświetlonych okien fabryk, całe łuny nad hutami, czerwone latarnie przy wejściach do szybów. W robotniczych dzielnicach światła w oknach: wstają, palą w piecu, grzeją wieczną “kawę” - idą “na sztychę”, wracają z szychty, idą do cynkowni, do hut, wracają, kładą się, by trochę wypocząć, znowu wstają.

Nic do tego wszystkiego wschodom ani zachodom słońca, pogodzie, ani niepogodzie!

Trzecia w nocy. Pustemi ulicami idą robotnicy do cynkowni. Niosą blaszanki z kawą i chleb. Niektórzy nie niosą nic.W piekielnym upale cynkowni nie chce się jeść.

Cynkownie noszą imiona wyszukane i pretensjonalne: różne Rozamundy i Kunegundy; wyglądają w dzień, jak ponure więzienia z poczerniałej cegły, a w nocy - trochę jak piekło, a trochę jak teatr, albo lepiej: jak piekło w teatrze.

Na wąskiej przestrzeni pomiędzy dwiema ścianami pieców uwijają się hutnicy z żelaznemi drągami. Ściany pieców podziurawione okrągłemi okienkami - jak czasem, gdzieś nad wodą - gładkie ściany urwisk gniazdami skalnych jaskółek. Tylko, że te okienka są większe, regularnie rozmieszczone rzędami i zalepione gliną. Hutnicy przebijają drągami te zapory z gliny - i z okienek buchają płomienie fiołkowe, czerwone, zielone, żółte, seledynowe. Na tle tych różnokolorowych ogni czarni ludzie z żelaznemi sztabami wykonywują z pośpiechem, w milczeniu - cały szereg jakiś czynności najcelowszych, najsprawniejszych. A przygląda się temu, pocąc się w piekielnym upale, kaszląc “osoba zwiedzająca cynkownię”.

Hutnicy objaśniają. Objaśniają cierpliwie i uprzejmie, nawet serdecznie. Sami mię tu przyprowadzili, ułatwili wejście - i chcą, żebym tu nie sterczała w niewdzięcznej roli osoby zwiedzającej, chcą, żebym naprawdę zrozumiała, jak się tu pracuje, co się robi, jak się robi. Ten i ów podchodzi i tłomaczy, pomiędzy jednym a drugim ruchem drąga, grzebiącego w seledynowym płomieniu, albo też wylawszy srebrzysty, płynny cynk w foremkę, jakby od placka, i idąc z pustym tyglem po nowy.

Ale czyż ja mogę tej jednej nocy, tej jednej godziny, oślepiona różnobarwnemi ogniami, kaszląca i na pół roztopiona z gorąca, jak ta blenda, czyż ja mogę zrozumieć tę technikę pracy, z którą oni zapoznają się przez kilka miesięcy i to niejako na własnej skórze Bo po barwie płomieni rozpoznają właśnie, w jakiem stadjum topienia znajduje się ruda w ogniotrwałych “muflach” - rurach umieszczonych w każdem okienku. Rozpoznają, kiedy nadchodzi chwila, żeby wylewać gotowy już cynk do tygli, czy mufla nie pękła, i czy wszystko w porządku.

Nie zgłębię, nie dowiem się tych wszystkich tajemnic Rozamundy czy Kunegundy, nie zrozumiem, jak się to robi. Ale jedno zrozumiałam doskonale, do samej głębi serca, a mianowicie: znaczenie zasłyszanych słów “tu przez kilka lat człowiek wyschnie, jak wiór, samego siebie nie pozna”. “Tu rok, to samo, co dziesięć gdzieindziej”. I to, co mówił hutnik, jeszcze w domu: “nie biorę ze sobą śniadania. Chleb zsycha. Tam i tak nie można jeść.”

Na świecie, poza murami Rozamundy czy Cecylji jasność dnia przedziera się przez zakopconą mgłą. Górnicy poszli na dzienną szychtę. Zrobił się ruch na ulicach. Tramwaje, wozy. Tu nic się nie zmienia.

Aż około dziesiątej, jedenastej - praca wygasa. Mufle opróżniono z cynku, stygnącego w foremkach, jak srebrne placki, i napełniono świeżą rudą; która będzie się roztapiała w nich aż do trzeciej w nocy. Okienka zalepiono na nowo gliną, którą dopiero o trzeciej w nocy zaczną przebijać drągi, uwalniając barwne płomienie. Hutnicy wracają do domów - cynkownia pustoszeje, zostają tylko palacze.

Tego samego dnia idę obejrzeć Kleofasa, Hildebranda, czy Ferdynandę. Ferdynanda - to odwrotność Kunegundy. To kopalnia. Kunegunda wygląda jak piekło. O Ferdynandzie nie można powiedzieć, że wygląda jak otchłań. Ferdynanda jest, jak otchłań.

❋                                ❋

Idąc, mam jeszcze pod powiekami obraz czarnych ludzi, uwijających się z drągami na tle kolorowych płomieni - a już mnie ogarnia ciepławy, dyszny, niewypowiedzianie smutny mrok. Jest cicho, ale ucho łowi jakieś szmery, jakieś głosy. I jest spokojnie, niby nic się nie dzieje - ale każdej chwili może się dziać coś - nieprzewidziane i groźne. Gdy się tam zejdzie po raz pierwszy, marzy się o tem, żeby już wyjść, żeby się stamtąd wydostać jaknajprędzej, zacząć oddychać zwyczajnem powietrzem, zobaczyć zwyczajne życie na ziemi.

A kiedy się wyjdzie, jest się przygnębionym i myśli się, że się już nigdy do kopalni “na dół” nie zejdzie. A potem chciałoby się jeszcze raz tam wrócić, pochodzić po czarnych korytarzach, wdychać ciepławy, parny mrok, coś domyśleć do końca, jakoś sobie lepiej zapamiętać.

Praktycznie wygląda to tak:

-Wartoby zwiedzić jeszcze jedną kopalnię, np. Hermenegildę.

I zwiedza się Hermenegildę.

Niewiadomo, co tam ciągnie. Taka właśnie cisza? Spokój, pełen niepokoju? Mrok? Czy to, że tak głęboko pod ziemią? I że i tam właśnie ludzie pracują - właśnie tam? Ale od chwili przekroczenia bram Hermenegildy, do chwili znalezienia się “na dole” - upływa jeszcze dużo czasu.

W kancelarji trzeba podpisać papier tej treści, że “cokolwiek się zdarzy, niech uderza we mnie”.

Czy mnie zaleje woda, czy spali ogień, czy zasypie miał - Hermenegildę głowa o to nie zaboli.

I moim spadkobiercom nic do niej. Podpisałam.

Potem ogromna hala o pułapie utkanym niejako z tobołków, wiszących wysoko na hakach. To górnicy zawiesili na nich zawiniątka ze zwykłą odzieżą, w której chodzą po ziemi - i haki z zawiniątkami automatycznie na blokach poszły w górę, aż pod pułap.

A górnicy przebrali się w swoje czarne robocze ubrania i poszli w dół. Po drodze, w korytarzu wzięli swoje lampki.

I myśmy też dostali lampki, niepomiernie ciężkie, i o tym czasie niepotrzebnie jeszcze świecące mdłym płomieniem, w szarawem, mglistem świetle dnia.

Potem winda. Zwyczajna winda do węgla. Lecimy w dół.

W pewnej chwili, coś się stało z uszami. Nie stopniowo - tylko zupełnie nagle. Nie to, żeby się przestało słyszeć, tylko, że się słyszy inaczej. Jakby wszystkie głosy były owinięte we flanele - i własny głos także.

Już się jest na dole, już zewsząd otacza, ogarnia niezapomniane powietrze kopalniane, ciemne i ciepłe, już światła lampek nabrały właściwego znaczenia. Stały się czymś ważniejszem - “źrenicą oka”!

Idzie się korytarzem, gęsiego. Oczy wlepione w plecy poprzednika; pleców już nie widać, tylko płomyk lampki, więc oczy wlepione w płomyk lampki. Grunt bywa nierówny, suchy, mokry. Sklepienie to wyżej, to niżej. Można uderzyć w nie głową, można się potknąć, można zabłocić, można przewrócić. Ale to nie jest ważne. Ważne jest tylko jedno - i jedna tylko myśl w głowie: nie zostać gdzieś w tyle, nie odłączyć się, być razem, nie odstać od gromady. Nie zabłądzić, nie zabłądzić!

W korytarzu są szyny - jeżdżą kolejki, przewożące węgiel do szybu. Z mroku wynurza się mała lokomotywa i wózki. Górnicy orjentują się w sygnałach, w kierunkach. Osoby zwiedzające kopalnię nie orjentują się w niczem i są w ciągłym strachu.

Lepiej jest iść bocznym chodnikiem. Tam przynajmniej nic nie najeżdża.

Chodnik jest obmurowany, albo wyłożony belkami: pionowo stoją “stemple”, poziomo na nich wsparte “kapy”. Niektóre wiszą pęknięte, nadłamane i grożą oberwaniem.

Gdzieniegdzie niema ani muru, ani stempli, ani kap. Jest po prostu węgiel. Czarny, z matowym, tłustym połyskiem.

W końcu dochodzi się do miejsca, gdzie chodnik rozszerza się w “filar”. Pracuje dwóch ludzi ledwie widocznych w ciemności, czarnych - na tle czarnego węgla, jakby zagubionych w podziemiu, w mroku, w nocy…

Mają twarze usmolone, błyskające zęby i oczy. Mówimy im “szczęść Boże” - odpowiadają “Daj Boże!” Siadamy przy nich na odłamach węgla, żeby odpocząć. Przyglądamy się, jak pracują.

Trzymają w rękach “bory” (świdry), poruszane bądź zgęszczonem powietrzem, wtłaczanem w rury przez maszyny, pracujące na powierzchni ziemi, bądź też prądem elektrycznym, przeprowadzonym również z powierzchni ziemi. Bor wkręca się w ścianę węglową, wierci w niej dziurę. W tę dziurę górnik zakłada ładunki z materjałem wybuchowym: dynamitem, lignozytem, saletrą - zapala lont i mówi: - Uciekajcie.

Brzmi to tak, że osoby zwiedzające spieszą się o wiele więcej, niż wymaga tego ich bezpieczeństwo, potykają się w mrokach na nierównym gruncie, w końcu zdyszane, przycupnięte gdzieś w bocznym chodniku, nasłuchują z biciem serca.

Głuchy huk.

Wybuch skończony, można wracać. W ciemnej jaskini niewiele się zmieniło - dla oczu zwiedzających. Ale oko górnika odrazu ocenia, na ile wózków odwaliło się węgla.

Nasypywacze ładują pokruszony węgiel na wózki. Wózki toczą się na łańcuchach po pochyłości. W głównym korytarzu doczepia się je do kolejki z małą lokomotywą. Toczą się w kierunku szybu - do wind.

Musimy już wracać. Tyleśmy czasu zabrali przewodnikowi! Żegnamy się z górniakmi serdecznie, jak z przyjaciółmi. Bo dziwnie solidarnym jest człowiek wobec człowieka - o sześćset metrów pod powierzchnią. Trzymamy razem. To jesteśmy my: górnicy, robotnicy, nasypywacze, dyrekcja, sztygary, goście - wszyscy razem, wszyscy zbratani przeciw ciemności, powietrzu, wodzie, ogniowi! Tam na ziemi, górnicy mają zatarg z dyrekcją, górnika córka nie wyjdzie za mąż za nasypywacza, sztygar nie zasiądzie przy jednym stole z górnikiem, a goście rozsypią się po świecie! Ale tu pod ziemią, wobec czarnego Ducha Kopalni wszyscy są braćmi.

Tylko jeszcze, zanim wyjdziemy stąd, musimy coś zobaczyć. Zobaczyć “tamę”. Zwyczajna murowana ściana, zamykająca korytarz. Jak gdyby nigdy nic.

I pomyśleć, żę za nią szaleje pożar! Że gdyby nie ona, ogień wdarłby się tutaj, zalałby wszystkie korytarze, wszystkie pochylnie, wszystkie filary! Zalałby całą kopalnię, nicby go nie powstrzymało…

Gdy tylko wyniknie pożar, budują tamę, żeby go izolować, żeby powstrzymać dostęp powietrza. Lecz za tą tamą węgiel się pali, całemi tygodniami, całemi miesiącami, niekiedy przez całe lata - aż w końcu sam wygaśnie, pochłonąwszy całe złoża węglowe.

-Codzień ją kontrolujemy: czy nie gorąca? Czy ogień nie zanadto się zbliżył z tamtej strony? Czy nie wydobywa się gdzie gaz? Teraz jest wszystko w porządku.

-A nie bywa niespodzianek? Czegoś nieprzewidzianego?

-O, owszem! Tysiące niespodzianek! Wszystko może się zdarzyć.

Staliśmy patrząc w milczeniu na zwyczajny, niewinny mur. I nagle wszyscyśmy zapragnęli już iść, wracać.

-Chodźmy już, chodźmy!

Powrót innemi chodnikami, wywołującemi rozmyślania o nieskończoności. W windzie - o jakiejś chwili, na jakiejś wysokości - głosy odwijają się z flaneli, stają się jasne i dźwięczne.

Winda zatrzymuje się - robi się trochę dziwnie i trochę mdło. Jesteśmy na ziemi.

Oddajemy w korytarzu lampki. Mijamy halę z pułapem tobołków, i halę z tuszami z gorącej wody, gdzie się górnicy myją po pracy. Mydłem i gorącą wodą! Raz, drugi, trzeci - od stóp do głów. Potem się przebierają i wychodzą na ulicę. Szychta skończona.

A my jutro pójdziemy do Żelaznej Huty! - Do “Laury”, “Ludwiki”, “Marty”...

d.c.n.

H. Boguszewska

“Kobieta współczesna” kwiecień 1927, nr 1, str. 13-15.

zakopane

W Zakopanem

Jesteśmy tu znów i jest nam smutno.

Jesteśmy tu znów i myślimy, że tak już kiedyś było…

Już się wszystko wtedy widziało i oceniło, zapamiętało i napewno wie… Już się poznało i jak zdobycz najcenniejszą w głębi serca zawarło kolor nieba o świcie i ten o poranku, szafirową emalję słonecznych południ, puszysty siwy zmrok śnieżnych zmierzchów, seledyn i złoto przejrzystego powietrza o zachodzie ponad fjołkowemi śniegami Toporowej Cyrli i głuchy błękit nocy, pokłutej szpilkami gwiazd.

Już się wie wszystko o księżycu ostrym sierpikiem krającym zielone, lodowate niebo i o miesiącu białym pieniążkiem toczącym się po niebie miękkiem od szafiru. O słońcu bladem jak opłatek i o słońcu roziskrzonym jak brylant, i o słońcu czerwonem jak łuna.

Już swój jest i po tylekroć oglądany śnieg, oślepiający. Od iskier błyskotów i białości, na wielkich, słonecznych, djamentowych zboczach i śnieg tępo nawisający białemi zwałami ponad kotłowiskiem ciemnych, zielonych i wrzących potoków; śnieg, gnący ku ziemi gałęzie świerków, skrzypiący pod płozami nart, zasypujący leniwie nocami cały świat zimnym, misternym i gęstym puchem.

Już zna się napamieć smolisty zapach igieł, kapiących w słońcu złotemi kroplami roztopionej okiści i podmuch zjadliwy wichru, wiejącego zielonkawemi skrzydłami od gór i woń wody, kotłującej się w gardłach strumieni.

Poświst halnego, łomocącego gałęźmi świerków, skwir i skrzyp suchego zmarzłego śniegu, zajadłe gulgotanie wartkiej wody, gardłowe pomrukiwanie góralskie i raźny dźwiękliwy dzwonek sań.

To wszystko i jeszcze o wiele więcej… każdy dom i każdy płot, drzewo i potok, każdy zakręt drogi - kamień wystający, i wybój głęboki, każdy sklep na zabłoconych Krupówkach i twarz człowieka, który nas spotyka za ladą tego sklepu; prowincjonalne ponęty cukierni i dancingów; plotki i tajemnice pensjonatów - gniazd nudy, lenistwa i choroby…

I właśnie dlatego, że wie się to wszystko napewno, oddawna i bez zdziwienia - bywa trochę inaczej, niż zwykle. Bo zato mówi się coraz częściej: “Było dawniej… Było wtedy… Było inaczej…”

Wspomina się coraz smutniej: “Tu mieszkał… Tu pisał… Tu chodził… Tu go wtedy spotkałam…”

Przed laty mówili tak inni ludzie - dodając nazwiska, których znaczenie trudno nam było wówczas zrozumieć. Mówili: “Chałubiński… Stolarczyk... Witkiewicz… Sienkiewicz… Dembowski…” My dzisiaj mówimy: “Żeromski… Reymont… Kasprowicz…”

Imiona wielkie i imiona mniejsze, a często droższe - każdy z nas chowa ich w sercu przebolesną litanię.

I każdy z nas, przechodząc ulicami Zakopanego - patrzy na rudery pełne wspomnień, na zczerniałe i pogięte dachy domów, w których ktoś kiedyś mieszkał - jak na trumny… Czarne, zatęchłe pudło domu Chałubińskiego na jednym krańcu, jak wielki pusty grób - i w oddali świerkowa trumienka dawnego kościoła - na straży starego cmentarza.

I ten wielki - wczoraj gwarny jeszcze i radosny dom - dziś jak trzecia wielka trumna - na trzecim krańcu.

Trzeba długo wędrować pośród białych garbów wzgórz, pod niebem pełnym gwiazd - nad szumiącym potokiem - aby schylić głowę u progu tego opustoszałego domu na Harendzie. Domu, gdzie pali się jeszcze ogień na kominku oplecionym bielą i amarantem grobowych wstęg, i gdzie pali się miłość i wierność wspaniała jednego samotnego serca, które zostało tu na straży.

Ale przez te dwa płomienie, oświecające ciemność - jest może jeszcze smutniej. Nie wiem, czy jest w Polsce człowiek, któryby nie zadrżał w pustej, chłodnej bibliotece Jana Kasprowicza, wobec rzędów przedziwnie oprawnych ksiąg, których grzbiety po tylekroć pieściła ręka wielkiego twórcy.

-  Może właśnie tylko ten, który się śpieszy, by tańczyć jeszcze dziś u Trzaski charlestona.

Bo charleston jest w Zakopanem kwestją najważniejszą i swą powagą zabija nawet melancholję wspomnień.

Jest sprawą trudną i skomplikowaną, obrządkiem pełnym tajemnic, doprawianym z wysiłkiem i zapamiętaniem na kwadracie podłogi, wśród stolików kawiarni.

Głowy o twarzach pełnych bolesnego osłupienia bodą się wtedy czołami, perlistemi od potu, ramiona trzęsą się febrycznie i przedziwne stają się podskoki nóg miękkich a zaplątających się koło siebie, jak węże.

Głowy, psujące równowagę, niepotrzebnie, jak ciężkie wahadła, chwiejące się w różne strony, ręce zbyteczne, odpychające się w szalonym tańcu, i nogi - nogi wspaniałe, nogi potężne, nogi niezastąpione, pełne mocy, fantazji i nieprzytomnego rozpędu.

Nogi, panujące niepodzielnie i tu w dusznej dancingowej sali i tam na śnieżnych zboczach i wierzchołkach gór.

Tylko, że tam nie podrygują one w opętańczym tańcu po lśniącej posadzce, a śmigają jak szalone ostremi płozami nart po śniegu.

Stromemi upłazami, po krawędziach i piargach, przez przełęcze, wśród plątaniny kosodrzewu, po brylantowych polach i glazurze straszliwie olodzonych wierzchołków - we mgle, wśród wiatru i pod niebem parzącem od szafiru.

Kto zresztą wie jak, dokąd i którędy, jeżeli narty nie są mu skrzydłami, lecz kulą u nogi - jeżeli drogami ich nie chodził.

Jeżeli patrzy tylko w osłupieniu jak szalony wicher skoku - unosi ich z trampoliny odskocznej - ponad stromą wstążką toru, jak wielkie, drapieżne ptaki.

Któż to zdoła ocenić jakie mają mięśnie stalowe i mocarne, jakie potężne, najszerszym oddechem grające płuca… Bo, ci, co zostają w Zakopanem, w dole, nawet w dni niebiesko-złote, pijane od słońca i śniegu - rzadko mają mocne płuca… Mają zato oczy rozognione i mocno naprzód patrzące, ręce wychudłe i zapadnięte piersi.

Mówią prędko, jakby się śpieszyli, z obawy, że nie zdążą i zdyszanym, tępym głosem opowiadają wiele, wiele rzeczy.

Młodziutcy chłopcy, o głowach palących się tysiącem myśli - z naiwną powagą i brawurą, rwący się do rozstrzygania najpoważniejszych życiowych spraw; młodzieńcy, których choroba odgrodziła niezłomną zaporą od pracy i szczęścia, i ci, w sile wieku, i ci już zupełnie bez siły.

Przychodzi się do ich leżaków z dobrem słowem, z bolesnym uśmiechem na ustach, z książką…

Jedyni to ludzie, którzy czytają książki w Zakopanem.

I wśród gorączkowo zażartej dysputy o życiu i przyszłości - o literaturze i kulturze - myśli się, że oto są przeszłością i odchodzą…

Teraźniejszość tańczy po gładkich posadzkach dancingów i, przyszłość hula na piórach nart po wirchach i halach.

A na werandach i leżakach dogorywa oto z książką w ręku - dawne, kończące się Zakopane.

Umarł Chałubiński i Witkiewicz, Żeromski i Kasprowicz.

A jutro odejdą i ci - najlepsi.

Chciałoby się ich zatrzymać w porywie nagłej rozpaczy - chciałoby się ich prosić, żeby wstali, chciałoby się im mówić “prosto i z krzykiem” - że są najważniejsi i że bez nich umrze na zawsze - powaga i tradycja zakopiańskiego świata.

A jednak… A jednak, wydźwignąwszy się ponad szare w mgle i dymie Zakopane na śnieżną przełęcz gór… Ponad światem malejącym w dole, wśród iskrzących się w słońcu pól, w kleszczach wysiłku, który z tętniących skroni zsunął się czerwoną zasłoną na współoślepłe oczu i z sercem dygocącem w ściśniętem gardle - tęskni się samemu, straszliwie, mocno - przez jedną króciutką chwilę - do tej śmierci.

Hanna Mortkowiczówna

“Kobieta współczesna” kwiecień 1927, nr 1, str.11- 12.

ksiezycowaKobieta

Księżycowa Pani

Bardzo mało mówią kroniki życia towarzyskiego w Polsce z pierwszych dziesiątków lat ubiegłego stulecia o księżnej Karolinie z Woynów Jabłonowskiej, żonie Ludwika: „księcia ambasadora”. Wiedzą to jedynie, że była bardzo piękna, poprostu zachwycająca. W historji portretu kobiecego imię jej nie zaginie. Niedawno zwrócono uwagę na cudny pastel pani Vigée Lebrun, mistrzyni urody dziecięcej, który przedstawia młodziutką dziewczynkę o głębokich, smutnych oczach i swobodnie wijących się puklach ciemnych włosów á l’anglaise na ramiona spuszczonych.

Jasna twarz młodej, szczęściem promieniejącej mężatki uśmiechała się z pod błękitnego kapelusza na miniaturze z roku 1815. Istna symfonia błękitna: oczy, suknia, wstążki i kapelusz są koloru nieba a twarz jak kwiat wiosenny. Śliczna ta podobizna padła, niestety, pastwą płomieni w czasie wielkiej wojny, razem z innemi zbiorami ks. Lubomirskiej, której była własnością. Przepadł również wtedy portrecik en grisaille obojga księstwa: dwa profile, ówczesną modą umieszczone obok siebie. Niedawno, w książce włoskiej, spotkaliśmy, jak miłą niespodziankę, reprodukcję akwareli, malowanej przez siostrę księżnej, sympatyczną artystkę-dyletantkę: hrabiankę Zofję Woyniankę.  – Obrazek ten prawie rodzajowy: przedstawia młodą panią w saloniku swym przed biurkiem, otoczoną mnóstwem pamiątek, wiotka, wydłużona sylwetka typowej „femme romantique”, jak ja pióra historiografów epoki charakteryzowały. Jest coś smutnego w przechyleniu głowy i spojrzeniu – może to już jest „ la femme incomprise?”

Imię jej nie mówiło nam dotychczas nic prawie. Od nazwiska jej małżonka padał na nie cień pewien. Ks. Ludwik Jabłonowski, poseł austriacki na dworze neapolitańskim w latach 1816-21, mało z krajem związków mający, nie cieszył się dobrą u rodaków sławą: karciarz i lekkoduch, stworzył – jak mówi złośliwie Wasylewski – na dalekiej obczyźnie „przytulne asylum polskiej rozpusty”. „W salonach ks. ambasadora” zagrał się biedny Malczewski, gdy do Neapolu w swym romantycznym wojażu zawitał…Krzywda się dzieje biednej księżnej, nikt bowiem nie wie, że ona najbardziej cierpiała wskutek lekkomyślności męża.

W „nieoficjalnych” salonach księcia Ludwika panowały, być może hazard i frywolność, za to „Zielony Salon” ambasady na Riva di Chiaja, gdzie królowała pani domu, miał ton zupełnie inny. Był to salon o wysokim poziomie kulturalnym i etycznym, uprawiano tam namiętnie muzykę i to szlachetną, Beethovenowską, a gra w karty była wygnaną, nawet w niewinną loteryjką grało się bez pieniędzy…

Skądże te wiadomości? Oto obca, włoska książka podaje nam prócz portreciku i duchowy wizerunek: „…Cóż to za przedziwny specjał dla pań dzisiejszej doby, ten cykl listów księżnej Jabłonowskiej do Fryderyka Confalonieri, - pisze sędziwy historyk włoski: A Luzio, omawiając pomnikowe wydanie korespondencji wielkiego patrioty odrodzonej Italji – jaka niespodzianka, iż w księdze, pełnej erudycji, gnieździć się mogą karty, subtelnej analizie uczuć poświęcone, istny romans psychologiczny, któregoby się Balzac nie powstydził!”

Zanie, zaniedbywana przez męża, zraniona dotkliwie w swych uczuciach serdecznych i w swej kobiecej dumie, księżna Karolina, „delikatna i wiotka piękność północy”, znalazła pewne zadośćuczynienie w hołdach, jakie jej składał patrycjusz lombardzki: hr. Federigo Confalonieri, człowiek o charakterze władczym i despotycznym, a jednak czarujący w obejściu i niepospolicie inteligentny.

Nie było w tym stosunku miłości, lecz było igranie z ogniem. Kto wie, czy nie rozpłomieniłby się on w niszczący pożar, gdyby oddalenie, a następnie tragiczny big wypadków nie przerwały igraszki.

Rozmowy, toczone w księżycowe wieczory, w obliczu najcudniejszej na świecie panoramy, snuły się w dalszym ciągu, już tylko na arkusikach cienkiego papieru, zapisanego drobnem wykwintnem pismem, słanego do Medjolanu z Neapolu, z Florencji i z cichego dworu w Malczycach pod Lwowem.

„Spal je pan – pisała księżna – albo nie! Zachowaj, ale nie pokazuj nikomu.”

Dziwnym trafem listy owe, znalazły się wraz z papierami wielkiej politycznej wagi, zabranemi hrabiemu w chwili aresztowania do i – dzięki temu – przechowały się jak mucha w bursztynie – owe dzieje flirtu pięknej pani, w archiwum austrjackiem wraz z aktami procesu karbonarjuszów z r. 1821-3 i dopiero losy wojny wydobyły je na światło dzienne…

d.c.n

Karolina Bielańska.

„Kobieta współczesna” kwiecień 1927, nr 1, str. 5.

rownePrawa

O równe prawa

(Z walk, które minęły).

Jeszcze niedawno trwał w Indjach zwyczaj palenia na stosie żon, które przeżyły swojego męża. Jeszcze w 1810 r. po śmierci pewnego księcia hinduskiego spłonęło razem w ogniu aż 47 jego żon. Pięknie ubrane, w sukniach ponsowych, w kwiatach i drogich kamieniach, zbliżywszy się do stosu, kolejno odmawiały modlitwy, całowały zwłoki męża i z płomiennem zapamiętaniem rzucały się w paszczę ognistą.

Na krańcach dżungli - w mało dostępnych dla kultury zachodu wsiach i osadach trwa po dzień dzisiejszy pogański zabobon. Nieraz interwencja misjonarzy chrześcijańskich, albo nagłe zjawienie się policji wyrywa struchlałą wdowę z paszczy płomieni. Ale - w zasadzie - przepadł szatański obyczaj.

Jeszcze pięć wieków temu (co dla kontemplacyjnych Indji jest jak jedno wątłe półwiecze) młoda Jagiellonka, córka królewska i siostra trzech królów, zaręczona wbrew swej woli z księciem niemieckim, barbarzyńskim drapieżnikiem i wyuzdańcem, klęcząc na ślubnym kobiercu w atłasach, perłach, djamentach, zanosiła się od płaczu, bo widziała przed sobą noc długą, ponurą. Za jakąś wymówkę z powodu nieludzkich grabieży księcia Jerzego, za przeciwstawianie się nędznym jego miłostkom została wrzucona do lochu, którego strzegł szereg najeżonych dział olbrzymich. Był tam skarbiec książąt bawarskich. Stosy złota, płyty srebra, bryły drogich kamieni patrzyły martwemi oczami na mękę niewolnicy, wyrwanej własnym dzieciom. Nagle - po siedemnastu latach - rozchodzi się wieść o śmierci Jadwigi, córki Kaźmierza Jagiellończyka, - śmierci tajemniczej, jak życie tej męczennicy w zaryglowanym nad rzeką Innem Sezamie. Racja stanu nie pozwoliła upomnieć się o ciało jej po skonie, jak za życia nie pozwoliła odryglować wrót skarbca-więzienia.

W czasie, kiedy na stosie księcia hinduskiego spłonęło 47 strojnych żon, - zażądali panowie polscy od dziewczątka, które nosiło szumne miano pani szambelanowej na Walewicach, ale nie przestało być skromną, cichą, obcą wielkiemu światu, wychowaną w cnocie i pobożności szlachcianeczką, - żeby została kochanką “Orła z pod Austerlitz”. Tego wymagała racja stanu. Ta ofiara czci, honoru kobiecego, to wiarołomstwo ślubnej przysiędze, to zaparcie się kanonów etycznych, wpajanych w czyste serduszko od zarania życia, - to podeptanie obowiązków żony i matki miało zbawić Polskę.

Walczyła z sobą, opierała się długo śliczna szambelanowa - dziecko, mimo tytułów, herbów i pałacowych dostojeństw. Aż drżącą, spłakaną, rzucono w objęcia “boga wojny”, z których wyszła, jak ptak okaleczony, jak ranna w samo serce gołębica. Prawie nic nie dała Polsce, a wszystko zabrała samej sobie.

❋        ❋         ❋

Lista biernych ofiar kobiety na różnych ołtarzach nie ma końca. Z miljona krzywd powstało wołanie: “tak dalej być nie może”. I wszczął się ruch w kierunku przyznania równych praw kobiecie.

Krzywda trwała długie stulecia. Walka - jeden wiek niespełna. Już jej niema. Już tylko jest, jak głuchy pomruk po burzy - coraz dalszy, coraz cichszy.

Jeszcze światami kołaczą się protesty. Jeszcze… Ale już tylko tam, gdzie pokrzywdzenia swoje odczuwa garstka, a tłum tonie w rozkosznem obezwładnieniu.

Kobieta polska w ciągu jednej doby (nie kalendarzowej) została posłanką, senatorką, radną. Nie zdążyła powiedzieć: “Sezamie równości, otwórz się!”, gdy już wyrosły przed nią wszystkie mównice publiczne. Już nie będzie Boną Sforza, ani Marysieńką, ani siostrą, ani przyjaciółką, kochanką królewską, prowadzącą politykę ślepych drzwi za plecami koronowanych głów i wielkich mężów stanu. I nie będzie szła dla racji państwowych - na powolne konanie w lochach podziemnych. Stanie, przemówi za siebie i za tych, co powołali ją do głosu.

Zaklęty pierścień przesunął się na palcu i stworzył cud.

❋        ❋         ❋

Tak wam się zdaje, wy najmłodsi, którzy oglądacie żywemi oczami zjawę, jak z bajki. Tak wam się zdaje. Nie wiecie, że droga do niej - pierścień zaczarowany, hasło Sezamu - to trud bezmierny, wysiłek i nieustępliwa wola kilku pokoleń.

Cztery okresy przeszła walka kobiety polskiej o prawa polityczne, społeczne, zawodowe, a wstęp do nich stanowi pytanie “Krystyny” Hoffmanowej: “Czyżbym ja miała być zerem, które tylko postawione obok jedynki coś znaczy?” - Było to jednak słabe majaczenie zaledwie, gdyż pani Tańska nie schodziła ze stanowiska, że kobieta jest drugą w społeczeństwie i raczej pomaga niż działa.

Zasadę “samoistnienia” kobiety sformułowała pierwsza Jaraczewska, nie wskazawszy jednak sposobów i dróg, prowadzących do zdobycia go.

Znacznie wyraźniej wystąpiły Entuzjastki, żądając ekonomicznej niezależności kobiet i swobody w społeczno-prawnych stosunkach. Dzwonili na alarm zgrupowani dokoła nich najwybitniejsi literaci współcześni - Hipolit Skimborowicz, Edward Dembowski, Karol Baliński, Teofil Lenartowicz, Juljan Bartoszewicz i inni współpracownicy “Przeglądu Naukowego”.

Jakkolwiek i tu brakło jeszcze ścisłych programów i drogowskazów, można uważać ruch ten za pierwszy etap bojów wyzwoleńczych. Utorował on drogę głośnej pracy Edwarda Prądzyńskiego “O prawach kobiety” (1873r.), która rozpoczyna drugi, jeszcze bardziej wojowniczy okres walk o równouprawnienie.

Ale i tu mowy nie było jeszcze o pełnych prawach kobiety. Władzę męża uważał Prądzyński za nietykalną, a o bezpośredni udział kobiet przy wyborach upominał się gorąco, nawet żądał go, jednak - z dodatkiem kompromisowej grzeczności “jeżeli można” .

Równocześnie z książką Prądzyńskiego padła w tłum “Marta” Orzeszkowej, - powieść, która stała się hasłem sztandarowem nietylko u nas, ale i w sąsiednich Niemczech, gdzie przetłumaczono ją natychmiast i włączono do bibljotek propagandowych stowarzyszenia “ Frauenbildung”.

“Źle się dzieje z nami. Co uzbierała sobie każda z nas w przeszłości? - Jakie oręże wiedzy, woli, doświadczenia służyć nam mogły w walce z biedą, trafem, samotnością?”

Krzyk ofiary pańskiego wychowania na laleczkę salonową wstrząsnął społeczeństwem. Porwały się do pracy ręce kobiet. Wszedł pierwszy zastęp, a po nim tysiące do sklepów, biur, kantorów, gdy dotąd tylko nauczycielstwo prywatne było jedynym tolerowanym dla szanującej się panienki zawodem.

“Marta” zaczyna trzeci okres walki, który w połączeniu z hasłami Prądzyńskiego stanowi echo prądów zachodniej Europy - Milla, St. Simon’a.

Czwarty okres - żądanie równouprawnienia bez zastrzeżeń - przypada około lat 80-tych. Twierdzi się, że wyszło ze strony pozytywizmu naszego. Jednak pierwszy jego krzewiciel w zakresie nauk społecznych, Józef Supiński, był nieubłaganym wrogiem ruchu kobiecego. Popierali równouprawnienie natomiast młodzi pozytywiści: Świętochowski, Chmielowski, Adam Wiślicki, Marjan Bohusz, Ludwik Krzywicki, Stan. Kempner, dr. R. Dybowski i inni. Ale główną pionierską, niezmordowaną rzeczniczką pełnych bezkompromisowych praw kobiety politycznych, społecznych, ekonomicznych i obyczajowych była Paulina Kuczalska-Reinschmidt, wytrwała bojownica, która - mimo miotane jej pod nogi głazy - nie przestawała rzucać w tłum haseł równouprawnienia, oswajając z niemi niechętne społeczeństwo i pociągając za sobą co dzielniejsze umysły kobiece, a przedewszystkiem wybitne autorki współczesne: Orzeszkową, Konopnicką, Rodziewiczównę, Mellerową, Marrénową, Szeligę, Dulębiankę i inne.

Powoli w niepamięć zapada nazwisko tej dzielnej niezwykłej kobiety. A jednak - gdyby nie jej fanatyczny prozelityzm - kto wie, czy Polska zdobyłaby się już teraz na wielki krok zrównania kobiety z mężczyzną we wszystkich dziedzinach prawno-politycznego i ekonomiczno-społecznego życia. Nie rozumiałaby może tej konieczności, opartej na ustrojach i wymogach państwa demokratycznego.

            Z wielkich międzynarodowych kongresów przywoziła P. Kuczalska-Reinschmidt szeroki dech żądzy wyzwolenia kobiet. Jakkolwiek hasła emancypacji w Polsce pod b. zaborem rosyjskim nie były uznawane za nielegalne, a artykułów z tej dziedziny nigdy nie wykreślał najsurowszy cenzor, to jednak dla rozpowszechniania ich trzeba było stwarzać odpowiednie placówki. Jedną z pierwszych zalegalizowanych było t. zw. “Koło pracy kobiet”, które trwało od 1891 do 1906 r.

            Z inicjatywy T. Męczkowskiej powstało w 1905 r. zorganizowane przez członków Koła pracy kobiet “Polskie Stowarzyszenie równouprawnienia kobiet”. P. Kuczalska-Reinschmidt po pewnym czasie odłączyła się wszakże od niego i stworzyła “Związek równouprawnienia kobiet polskich” hołdujący jedynie i wyłącznie hasłom emancypacyjnym, gdy wszystkie poprzednie usiłowały przemycać pod płaszczykiem jawnej roboty tajne prace oświatowe i społeczne.

            Teoretyczny nawskroś umysł hetmanki ruchu kobiecego nie czuł się dobrze na gruncie czysto praktycznych poczynań. Rzucając pomysły, które podsuwała jej pełna inicjatywy nieodstępna towarzyszka pracy p. J. Bojanowska, innym rękom zostawiała realizowanie ich. Ona sama bezpodzielnie oddała się idei sprawy kobiecej, służąc jej bez wytchnienia aż do chwil ostatnich życia.

Nikt przed nią i po niej nie zdobył się na ten fanatyzm, który bezkompromisowo dążył do jednej tylko mety. Bardzo wątła, zwalczając nadludzkim wysiłkiem ciężkie napady astmy, której podlegała od zarania życia, stawała na mównicach publicznych całej Polski. Za ciężko uciułane grosze jeździła na wszystkie większe międzynarodowe kongresy kobiece, podnosząc mądry, trzeźwy głos, poparty silną erudycją i głęboką wiarą w przyszłość sprawy. Nie zapominała przytem o Polsce - samorzutna emisariuszka - przedstawiając obcym żywotność i prężność narodu, który uważano już za dawno umarły.

I tym samym nadludzkim wysiłkiem, z jakim opanowywała chore płuca i zbierałą pieniądze na wyjazdy zagraniczne, podjęła wydawanie dwutygodnika (Lwów 1893-97). a później miesięcznika “Ster”, poświęconego wyłącznie kwestji równouprawnienia.

W każdym z b. trzech zaborów miał inny charakter ruch kobiecy. Ale każdemu przewodniczyła myśl programowa P. Kuczalskiej.

Z rąk jej wzięło buławę pokolenie żyjących po dzień dzisiejszy przodownic ruchu kobiecego, którym poświęcimy kartki następne.

Cześć i hołd należał się przedewszystkiem tej pierwszej, nieustraszonej bojownicy.

C. Walewska

“Kobieta współczesna” 3 kwietnia 1927, nr 1, str. 3-4.

girl-1149933_1280

Młodociani w przemyśle i rzemiośle

JÓZEF LESZCZYC.

Młodociani w przemyśle i rzemiośle

I.

Dziedziną najmniej znaną i badaną u nas jest praca dzieci, praca robotników nieletnich i młodocianych w przemyśle i rzemiośle. Nietylko szerokie warstwy społeczeństwa, wtem inteligencja pracująca, nic o tem nie wiedzą, ale nie mamy nawet żadnych książek, żadnych dzieł w tym zakresie, które mówiłyby o pracy fabrycznej dzieci w Polsce. 

Tymczasem - nie trudno zrozumieć, że jest to sprawa pierwszorzędnej wagi, sprawa, która powinna obchodzić państwo, rząd i całe społeczeństwo, bo tu wchodzi w grę byt i rozwój młodego pokolenia, sił twórczych, świeżych, wzrastających na terenie ojczyzny już niepodległej. Troska o znośne warunki rozwoju i egzystencji dla tych młodziutkich wytwórców materjalnej wartości naszego życia, o konserwację ich zdrowia, - obrona przed wyzyskiem ich pracy, grożącym nadwątleniem organizmów młodocianych - powinna zająć najpierwsze miejsce w naszem życiu społecznem.

Ale żeby tak się stało, żeby poruszyć umysły i serca, trzeba wkroczyć w tę dziedzinę, trzeba uchylić zasłony, tak szczelnie ją okrywającej.

Dzieci, zrodzone w klasie, pracującej fizycznie, idą do pracy zarobkowej bardzo wcześnie.  Wprawdzie ustawowa ochrona pracy młodocianych zakreśla (od r. 1924-ego) granice wieku, niżej których nie wolno zatrudniać dziecko w pracy zarobkowej: skończone 15 lat. Ale dziś jeszcze nawet w większych fabrykach spotykamy bardzo często dzieci czternastoletnie; - cóż dopiero mówić o małych warsztatach pracy, do których nie zagląda żadna kontrola, o rzemiośle, często nie rejestrowanem, ukrywającem się po różnych prywatnych mieszkaniach. Tam praca dzieci nieletnich (11-13 lat) jest zupełnie powszechną.

Obowiązek pójścia do szkoły niewiele zmienia w tej sytuacji, ponieważ szkoły powszechne warszawskie nie mogą dziś jeszcze objąć wszystkich dzieci; pozatem dla dzieci, spóźnionych z nauką, są wielkie trudności przy przyjęciu; rodzice bardzo często nie chcą lub nie mogą posyłać dziecka do szkoły: faktycznie nie mamy dziś jeszcze powszechnego nauczania.

Przemysł wielki zatrudnia przeważnie dzieci w wieku starszym niż w rzemiośle, w wieku, odpowiadającym mniej więcej skończeniu szkoły powszechnej. Dziecko takie (około 15-tu lat, 16, 17 lat) pracuje w przemyśle tę samą ilość godzin, co reszta robotników dorosłych. Nie jest tajemnicą, że ośmiogodzinny dzień pracy nie jest przestrzegany należycie nawet na wielkich fabrykach. Często młodociani pracują wraz z resztą robotników po dziesięć, dwanaście i więcej godzin na dobę. Na domiar złego bardzo często dziś pracuje się bez żadnej przerwy odpoczynkowej (obiadowej!) w przeciągu całego dnia roboczego, lub też z przerwą skróconą do pół godziny, do kwadransa. Nie trzeba tu chyba mówić, jak bardzo wyczerpuje siły praca wielogodzinna bez żadnego odpoczynku.

Jeżeli konstatujemy, że w przemyśle nie przestrzega się czasu pracy, normowanego przez prawo, to w rzemiośle, w małych warsztatach panuje pod tym względem zupełna samowola majstra. Dzień roboczy chłopca lub dziewczynki w krawiectwie, szewstwie, ślusarstwie i t. d. wydłużony jest stale i powszechnie do 12, 14, 16-tu godzin na dobę. Praca w warsztatach rozpoczyna się o 7-ej, 8-ej rano trwa do 9-tej, 10-ej, 11-ej wieczór, jeżeli tylko jest obstalunek. Dzieci, zatrudniane po małych warsztatach szczególnie w krawiectwie i szewstwie, bardzo  często mieszkają w warsztacie, a zawsze po ukończonej pracy muszą sprzątać warsztat, rozpoczynają zaś swój dzień - na długo przed rozpoczęciem pracy w warsztacie - sprzątaniem mieszkania majstra, spełnianiem rozmaitych posług i poleceń majstrowej i t. d.

Praca nadmiernie wydłużona, przechodząca wielokrotnie siły dziecka, nie może być dotąd u nas zwalczana skutecznie nietylko w rzemiośle, ale i nawet w wielkim przemyśle. Jeżeli nawet przyjmiemy, że inspektor pracy umie dzielnie i sprężyście dopilnować powierzonego mu zakładu (co, niestety, rzadko się zdarza!), to niema innej drogi tępienia wykroczeń przeciw ustawodawstwu, jak zaskarżyć przedsiębiorcę do sądu.

Do sprawy powrócimy w następnym numerze.

  "Kobieta współczesna" 3 kwietnia 1927, nr 1, str. 2-3.

cleopatra-1711910_1920

Z szerokiego świata, czyli kobieta w Egipcie

 

Jeśli przyjrzymy się z bliska życiu kobiety egipskiej, uderzy nas przedewszystkiem powierzchowność i niesłuszność przekonania, tak silnie zakorzenionego w umyśle europejczyka,  - przekonania, że kobieta w krajach muzułmańskich żyła - dotychczas przynajmniej - w ciężkiej niewoli, skrępowana licznemi przesądami, pozbawiona wszelkich praw, czy to do rozporządzania własnym funduszem, czy wychowania dzieci, czy nawet do kierowania własnem życiem. W rzeczywistości jednak sprawa przedstawia się zupełnie inaczej, i , wyjąwszy pewne odrębności, wypływające z różnic zwyczajowych i religijnych, kobieta w Egipcie cieszy się na ogół nie mniejszemi, a pod pewnymi względami może nawet i obszerniejszymi prawami, niż jej siostry w niektórych krajach Europy.

Lecz pozwólmy Egipcjankom mówić samym za siebie i o sobie. Pani Ceza Nabaraoui, sekretarka delegacji kobiet egipskich na zeszłorocznym paryskim kongresie kobiecym, wygłosiła na tym kongresie dłuższy referat, w którym przedstawiła międzynarodowemu światu kobiecemu obecny stan sprawy kobiecej w Egipcie oraz postulaty i żądania Egipcjanek. Ze sprawozdania tego wynika, że kodeks cywilny egipski daje kobietom w tym kraju prawa znacznie obszerniejsze, niż obowiązujący we Francji kodeks Napoleona. Oto dosłowny tekst artykułu 206 tego Kodeksu:

"Mąż nie posiada żadnego prawa do rozporządzania majątkiem żony. Żona może rozporządzać całym swym majątkiem bez zgody i pozwolenia męża, może powierzać zarząd tym majątkiem osobom trzecim. Zawierane przez nią umowy i akty prawne nie wymagają sankcji ani potwierdzenia przez męża, względnie przez ojca, jeśli tylko kobieta jest pełnoletnia".

Nietylko jednak kobieta zamożna korzysta z dobrodziejstw prawodawstwa egipskiego. Inny paragraf tegoż kodeksu zastrzega żonie, która nie wnosi posagu, prawo użytkowania pewnej części dochodów męża na wydatki osobiste. Utrzymanie domu i rodziny spoczywa całkowicie na barkach męża i żona cały swój osobisty fundusz obracać może na własne swoje wydatki.

W razie rozwodu mąż musi natychmiast zwrócić żonie cały jej majątek, o ile nim zarządzał, ponadto musi łożyć na koszta jej utrzymania jeszcze przez trzy miesiące, o ile nie ma ona dzieci. W przeciwnym razie musi wypłacać jej stałą pensję, określoną przez sąd, aż do chwili, w której dzieci przechodzą prawnie pod władzę ojca, t. j. po ukończeniu siedmiu lat przez chłopca, a dziewięciu - przez dziewczynkę.

W sprawie powyższej wniesiony został obecnie do władz przez Związek Kobiet Egipskich projekt reformy, domagający się przedłużenia okresu opieki matki nad dziećmi, aż do lat czternastu. Projektodawczynie opierają się w tym wypadku na słowach Koranu, w którym jest powiedziane: "dzieci mają pozostawać pod opieką matki, tak długo, dopóki potrzebują jej starań i pieczy". - Któż zaś śmiałby twierdzić - zapytują z całą słusznością Egipcjanki - że ta piecza staje się już zbyteczną dla dziecka po ukończeniu lat siedmiu czy dziewięciu?

Inne projekty reform, popierane przez Egipcjanki dotyczą ograniczenia wielożeństwa i rozwodów. I tutaj dowiadujemy się od pani Nabaraoui rzeczy bardzo ciekawej, mianowicie, że żądania te nietylko nie stoją w sprzeczności z Koranem, jakby się zdawać mogło, wręcz przeciwnie, opierają się właśnie na nim. Uzasadnia to pani Nabaraouni w sposób następujący:

W chwili, w której islamizm był wprowadzany, poligamia była tak silnie zakorzenioną wśród ludów koczowniczych Wschodu, że trudno było ją od razu zwalczyć, dlatego Koran starał się tylko złagodzić ją o ile było można. Wskazuje na to cały szereg ustępów tej księgi, jako to: "Starajcie się być sprawiedliwymi względem żon waszych. Nie poślubiajcie ich więcej, jak dwie, trzy, cztery. Wybierajcie tylko takie, które się wam spodobały. Jeśli nie możecie im zapewnić wszystkiego tego, co im się słusznie należy, bierzcie tylko jedną żonę". W sprawie rozwodów zaś: "Bądź sprawiedliwym względem twej żony...nie oddalaj jej od siebie bez dostatecznego powodu...Jeśli żona twoja chce cię opuścić, nie zatrzymuj jej przemocą, ani się nie mścij na niej. Zatrzymaj ją serdecznością, lub też rozstań się z nią uprzejmie i z szacunkiem".

Wielożeństwo zresztą jest już dziś przeżytkiem stytucja zbyt kosztowna, prawo bowiem, jak już widzieliśmy, wymaga od męża zapewnienia wszystkim małżonkom dostatecznych funduszów na ich osobiste potrzeby, bogatsi zaś rezygnują z poligamji ze względu na spokój domowy, trudno bowiem wyobrazić sobie, aby kilka żon chciało zawsze żyć ze sobą pod jednym dachem w idealnej zgodzie i harmonji. Z tych więc względów reforma, proponowana przez Egipcjanki, nie napotyka wielkich trudności.

Energji Egipcjanek zawdzięczać można jeszcze jedną, wysoce pożyteczną reformę, mianowicie zakaz zawierania małżeństw w wieku dziecięcym, co było do niedawna zwyczajem w Egipcie, tak, jak i w innych krajach Wschodu. Wiek dozwolony na zawarcie małżeństwa, określony został przez obecne prawo na lat szesnaście dla dziewcząt, na osiemnaście - dla chłopców.

W dziedzinie prawa rozwodowego za to mają jeszcze kobiety egipskie dużo do naprawienia. Rozwody są prawdziwą plagą krajów muzułmańskich, wbrew intencjom Koranu, jak twierdzi pani Nabaraoui. Inna znów działaczka egipska, pani Fahmy Wissa Bey, użala się na prawa egipskie, które pozwalają mężowi oddalić żonę dla byle najbłahszego powodu, a czasem nawet i bez powodu. Rozpowszechnionym na przykład zwyczajem jest zakładanie się kilku mężczyzn pomiędzy sobą "jeśli to a to się stanie, rozwiodę się z moją żoną" - i skoro tylko taki mąż zakład przegra, żona chcąc nie chcąc musi wędrować do domu rodziców.

Temu niesłychanemu rozpowszechnieniu rozwodów zawdzięczać należy w znacznej mierze stałe zwiększanie się liczby wyznawców wiary chrześcijańskiej w Egipcie. Wysoki poziom etyki chrześcijańskiej w życiu rodzinnem pociąga ku sobie inteligentniejsze warstwy społeczeństwa egipskiego, a Koran traci coraz więcej zwolenników.

Na ogół jednak biorąc, Egipcjanie (a zwłaszcza Egipcjanki) nie dążą do bezkrytycznego przyswajania sobie dorobku cywilizacyjnego Zachodu w postaci ustaw i kodeksów importowanych żywcem z Europy. Przeciwnie, kobiety egipskie podkreślają nawet bardzo wyraźnie, że takie przenoszenie wzorów obcych na ich grunt rodzimy odbiłoby się fatalnie na życiu Egipcjanki, pozbawiając ją całego szeregu praw, z których dziś korzystać może. Wystarczy tylko rzucić okiem na statuty stowarzyszeń kobiecych w Egipcie, aby stwierdzić, że program ich ideowy stoi czasem w jaskrawej sprzeczności z temi hasłami, które głoszą feministki europejskie lub amerykańskie. Zamiast żądać dla koniety ułatwień w sprawach rozwodowych, Egipcjanki chcą znieść rozwody lub przynajmniej ograniczyć je i utrudnić; zamiast domagać się praw dla dzieci nieślubnych, chcą zapewnić większe prawa dzieciom ślubnym; i nietylko nie uważają sobie za ubliżenie zmianę nazwiska po ślubie, jak niektóre Amerykanki, lecz przeciwnie domagają się, aby im było pozwolonem nosić nazwisko męża!

Nie potrzebują również Egipcjanki domagać się dla kobiety równych praw na polu pracy, czy to umysłowej, czy fizycznej, zwyczaj bowiem miejscowy od dawna daje kobietom te same prawa i te same płace za jednakową pracę. Niema też w tym kraju pola pracy, na którem by już dziś, spotkać nie można było kobiety, - począwszy od dziedziny rzemiosł i pracy ręcznej, a skończywszy na stanowiskach urzędowych. Dużo kobiet pracuje na polu dziennikarskiem, a jedno z  pism kobiecych "l'Egyptienne", drukowane w języku francuskim, wydawane jest wyłącznie przez siły kobiece.

Wzorem Amerykanek, mają już Egipcjanki i swoje "busines-women". Jedna z nich - znana potentatka finansowa - może się poszczycić amerykańskim tytułem "self- made women", gdyż zdobyła swoją fortunę zupełnie samodzielnie, rozpoczynając od... sprzedaży kurcząt na targu!

Z. B.

 

"Kobieta współczesna" 3 kwietnia 1927, nr 1, str. 18-19.

shutterstock_2689697

Czy wiecie że...

Gra w bilard jest środkiem upiększającym? - Jeśli nie wierzycie, przeczytajcie dzieło pani King, "międzynarodowej championki bilardu", oczywiście Amerykanki z pochodzenia. Pani King nie tylko otrzymała pierwszą nagrodę na konkursie międzynarodowym gry w bilard w Nowym Jorku, lecz przedsięwzięła obecnie podróż agitacyjną po całej Ameryce, wygłaszając w każdem mieście i miasteczku przemówienia z apelem do wszystkich kobiet amerykańskich. Z przemówień tych wynika jasno, jak na dłoni, że bilard jest nie tylko najszlachetniejszym ze sportów, czy gier (pani King nazywa go sportem), lecz posiada on nieocenione zalety w kierunku wyrabiania cennych cech psychicznych, a nawet fizycznych. W opublikowanej przez siebie książce p . t. "Zasady sportu bilardowego", pani King stara się udowodnić, że żadna gimnastyka plastyczna nie sprzyja tak harmonijnemu rozwojowi linji ciała kobiecego i wyrobieniu zręczności ruchów, jak właśnie bilard, z tego też powodu sport ten należy gorąco polecać tym wszystkim paniom, które chcą posiadać piękną figurę i zręczne ruchy!

W Chicago flirt jest policyjnie wzbroniony. -Władze policyjne Chicago wydały rozporządzenie, mocą którego wzbroniony został w tem mieście flirt od godziny 10 wieczór do szóstej rano! Jeśli w wyżej określonych godzinach ukazała się na ulicy jakaś młoda para, rozmawiająca z nieco wiekszem ożywieniem, policja aresztowała ją natychmiast i prowadziła do sędziego, który naznaczał karę pieniężną. Dzięki tym zarządzeniom, tak rozpowszechniony u nas sport flirtu stał się już podobno w Chicago przeżytkiem.

Najsilniejszą kobietą we Francji jest panna Jeanne de Vély, która stanęła do konkursu z największymi siłaczami swego kraju. Panna Vély podnosi bez zbytniego wysiłku ciężar 165 kilogramów. Młoda ta siłaczka ma zaledwie lat dwadzieścia, jest wysoka, bardzo przystojna i posiada niezwykle harmonijną budowę ciała.

Redaktor pisma amerykańskiego musi być wszystkowiedzącym. - W Ameryce żąda czytająca publiczność od redaktora każdego pisma, aby był swego rodzaju encyklopedią, umiejącą w każdej chwili dać odpowiedź na każde pytanie. Szczególniej często zwraca się z zapytaniami do redakcji płeć piękna, mająca, jak wiadomo, zawsze moc kłopotów na głowie.

Do redakcji pewnego prowincjonalnego pisemka wpada jakaś pani mocno wzburzona, z gorączkowemi wypiekami na twarzy, i, nie witając się z nikim, woła już od samego progu:

- Panie redaktorze, na miłość Boską, czy może mi pan powiedzieć, jak się należy obchodzić z choremi pszczołami?

- Ależ naturalnie, szanowna pani - brzmiała uprzejma odpowiedź. - Niech je pani traktuje z całą serdecznością i współczuciem.

 

"Kobieta współczesna" 3 kwietnia 1927, nr 1, str. 19.

shutterstock_244393786

Kobieta współczesna 1927 roku

Przed kobietą współczesną leżą olbrzymie zadania.

Najogólniej dałoby się to określić słowami: wsłuchać się w rytm swojej epoki, zespolić się z nim, wziąć go w siebie, iść naprzód, tworzyć nowe dzieła.

Rytm epoki!... Oczywiście - nie ten jazzbandowy, nie ten dobiegający z kabaretów, dancingów, spelunek, nie ten wrzask niższych instynktów, rozpętanych śród burz...

Poprzez bezmyślny śmiech, poprzez krzyk chciwości na materialne jedynie dobro - słychać dziś głuche podziemne kucie najwytrwalszych pracowników jutra.

To jest właściwy ton, to są głosy, w których żyje przyszłość. Mają one swój rytm, swój specjalny wyraz, którym epoka każda różni się od swej poprzedniczki i od tych, co przyjdą po niej. Ten właśnie rytm uchwycić, ten wyraz zrozumieć!

Weszliśmy w nową epokę... nagle... niespodziewanie dla nas samych w huku pocisków armatnich, w dymach trujących gazów zatrzasnęły się za nami drzwi wczorajszego dnia.

Zaczęło się dziś.

Wstaje poranek chmurny, mglisty, tętniący jeszcze echami minionego orkanu. W bladym świetle tego poranku staje kobieta - inna, nowa, współczesna. - W niej samej dokonała się przemiana, prawie bez udziału jej świadomości. I świat dokoła niej ma twarz nową.

Rzeczy niemożliwe do wiary stały się rzeczywistością. Padły w proch niezwalczone potęgi, podnieśli głowę uciśnieni, zmartwychwstali umarli.

Żyjemy w nowej epoce.

Pierwszej jej godzinie na imię trud, wysiłek, odbudowa, zmaganie się z demonami nędzy, zniszczenia, ruiny, paradoksalności powojennego bytu.

W epoce wojny kobieta wzięła na się trud równy z mężczyzną, a czasem i większy, wielostronniejszy; poszła pracować na chleb dla sierot swoich i nieswoich, a jednocześnie broniła domu, broniła go od klęski rozstroju i niedostatku...

Poczęły się w niej nowe moce.

Za prostą i naturalną rzecz sobie to mając, wzięła za karabin, gdy nieprzyjaciel wpadł do kraju. Żadna praca i żadna służba nie była za trudna i za gruba dla jej dłoni. Prała i gotowała dla żołnierza, szyła mu odzież, opatrywała rany, szła na walkę z epidemją, jak na bój z wrogiem, zastępowała mężczyznę na placówkach pracy, opuszczonych przez poległych i okaleczonych.

I w tem wszystkiem poczęło się w niej wyższe niż dotychczas poczucie własnej wartości, odmiennej od ludzkiej wartości mężczyzny.

Zrozumiała, że nie ma go naśladować, ale rozwijać walory własne i wnosić je w życie narodu, ludzkości, w kulturę nowego dnia, w dzieła nowej epoki.

Z chwilą odzyskania niepodległości, kobieta została obdarzona równouprawnieniem politycznem.

Wzięła je, nie wiedząc jeszcze dobrze, co się z niem uczyni, i w gorącej wierze w umiłowane hasła, złożyła je zrazu antagonizmom stronniczym na ofiarę. Aliści rozumieć już zaczyna, że złą obrała drogę - że nie w ostatnich szeregach różnych partyj jest jej miejsce, lecz, że jako zbiorowa nowa siła, od siebie rzec ma narodowi swemu słowo własne, wnieść w życie jego własną nową treść. Kobieta rozumieć już zaczyna, że obowiązkiem jej jest łagodzenie walk partyjnych i praca wytężona nad pogłębianiem kultury duchowej narodu.

Na tem stanowisku stoi pismo, którego pierwszy numer składamy w ręce wasze, czytelnicy! I w tem jest racja jego istnienia.

Tygodnik ten ma swą ideologję, której linje ogólne naszkicowano powyżej. Ma i swój program minimalny, na najbliższy okres, dziejowego rozwoju Polski. Streszcza się on w szeregu postulatów, o których osiągnięcie wytrwale walczyć zamierzamy.

Chcemy równouprawnienie obywatelskie kobiety polskiej uczynić rzeczywistością. Dziś bowiem jest to formułka, mająca walor istotny jedynie w dniu wyborów. W życiu codziennym zaś trwa w dalszym ciągu, jak ongi, upośledzenie kobiety - robotnicy w dziedzinie zarobków, odsuwanie kobiety - urzędniczki od wyższych stopni hierarchji urzędniczej, pozbawianie posad mężatek, pod pretekstem, że pensja męża wystarczyć powinna na utrzymanie rodziny i t.d.

Na szkolnictwo zawodowe męskie n.p przeznacza się lwią część przyznanych kredytów... resztki zaledwo pozostawiając szkolnictwu zawodowemu żeńskiemu, które obchodzić się musi dotąd bez gmachów szkolnych, gnieździć się na 7-ych piętrach, pozbawione sal rysunkowych, pomocy szkolnych i t.d. i t.d.

W prawodawstwie naszem trwa dotąd wedle przeżytków z ubiegłej epoki, krzywdzących kobietę, wyciskających na jej czole piętno wieczystej małoletniości. Są nawet wypadki, gdy do kobiety stosuje się prawa wyjątkowe, hańbiące jej godność człowieczą.

Wszystko to nie powinno być tolerowane dłużej w kraju, który przyznał kobiecie równość obywatelską i w ręce jej samej złożył obronę jej własnych praw.

Podwójnem brzemieniem, spadający na kobietę, dostarczycielkę i administratorkę funduszów domowych, ciężar drożyzny, z ramion swoich zdjąć musi ona sama.

Dziś nie dopuszcza się jej do narad w tym ważnym przedmiocie.

Głębokiem naszem przekonaniem jest, że dopóki do Urzędów walki z lichwą nie zostaną powołane kobiety, dopóki nie użyje się, jako narzędzia w walce z drożyzną, policji kobiecej, dopóty ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie.

Bezrobocie, alkoholizm, prostytucja, choroby weneryczne, gruźlica, włóczęgostwo, żebractwo, przestępczość, ciemnota - wszystkie choroby społeczne toczą ludzkość, zabierając jej zdrowie i siły życiowe.

Do walki z tymi wszystkimi przejawami zła i do tworzenia nowych lepszych form życia, stanąć musi i chce kobieta współczesna.

Dąży ona do zdobycia dla siebie jaknajlepszych warunków rozwoju swych uzdolnień i właściwości, by stanąć mogła do realnej współpracy na wszystkich polach obywatelskiego czynu, we wszystkich dziedzinach twórczości.

Kobieta - matka chce być matką zdrowych i pięknych fizycznie i duchowo pokoleń.

Kobieta - wychowawczyni chce mieć wpływ bezpośredni na kierunek wychowania publicznego.

Kobieta - działaczka usunąć chce z życia narodowego pierwiastki rozkładu i zaczyny śmierci.

By postulaty te choć w części zrealizować, zabiegać będzie, między innemi, o skromny, na razie, udział w pracy państwowej.

Musi więc powstać przy Departamencie społeczno-politycznym Ministerstwa spraw wewnętrznych referat ruchu i stowarzyszeń kobiecych.

W Ministerstwie Pracy i Opieki społecznej referat chorób społecznych, nie dający dziś znaku życia, a tak ważny, objąć powinna kobieta.

Dążyć będziemy wytrwale do uzyskania osobnego referatu kobiecego w Urzędzie Państwowym Wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego.

I przy Ministerstwie spraw zagranicznych wreszcie powstać powinna placówka informacyjno-propagandowa, służąca za łącznik między ruchem kobiecym w Polsce, a życiem i działalnością zagranicznego świata kobiecego.

Z głęboką idziemy wiarą w powodzenie naszej sprawy i z przekonaniem gorącem, że pierwiastki, które wnieść pragniemy do życia narodu i ludzkości, wywołają nowy rozkwit kultury, przywrócą jej starganą harmonijność, uzdrowią, i nie prawo pięści, a prawo moralności chrześcijańskiej uczynią fundamentem świata.


"Kobieta współczesna" 3 kwietnia 1927, nr 1, str. 1.

Wprowadzenie

Historia "Kobiety współczesnej" to historia jej założycielek, redaktorek i publicystek. Rozpoczyna się wiosną 1927 roku od konfliktu, a jakże! Czy personalnego, czy ideowego, czy politycznego trudno stwierdzić, najprawdopodobniej wszystko po trochu było przyczyną rozłamu w redakcji jednego z najważniejszych międzywojennych kobiecych pism w Polsce "Bluszczu" . W marcu z kolegium redakcyjnego występują wszyscy jego członkowie, a już na trzy dni po Prima Aprilis tegoż samego roku na polskim rynku wydawniczym pojawia się nowe kobiece pismo "Ilustrowany tygodnik społeczno literacki Kobieta Współczesna", której redaktorką naczelną jest była naczelna "Bluszczu" Wanda Pełczyńska.

"Kobieta współczesna" zrodziła się ze współpracy pierwszej redaktor naczelnej z wydawczynią pisma  - Emilią Grocholską,  która dzięki pochodzeniu z bogatej ziemiańskiej rodziny dysponowała odpowiednio dużymi nakładami finansowymi, by zaangażować się w polską sprawę kobiecą. Do grona naszych współczesnych publicystek dołączyły też odchodzące z "Bluszczu" Cecylia Walewska i Kazimiera Muszałówna. Zespół składał się więc z nie byle kogo! Wanda Pełczyńska była już wtedy znaną redaktorką i dziennikarką. Cecylia Walewska, jak pisała o niej Mirosława Dołęga-Wysocka zajmująca się historią prasy polskiej, była jedną z pionierek emancypacyjnego ruchu kobiecego w Polsce, która swoją pracę publicystyczną rozpoczęła jeszcze w poprzednim XIX-tym stuleciu, u boku takich nazwisk jak Konopnicka czy Świętochowski. Kazimiera Muszałówna już wtedy stawała się radykalną działaczką sportową i społeczną, a Emilia Grocholska pracowała w Polskim Komitecie Pomocy Ofiarom Wojny, angażując się także w działalność Polskiego Białego Krzyża i Koła Polek. Panie zdecydowanie wiedziały więc za jakie przedsięwzięcie się zabierają i od której strony powinny je ugryźć.

Do części literackiej tygodnika pisały takie osobistości jak Maria Dąbrowska, której pierwsza część "Nocy i dni" ukazała się właśnie tutaj, Maria Kuncewiczowa, Zofia Dąbrowska, Aniela Gruszecka i Wanda Melcer. Już drugi numer zawierał wiersz "Spowiedź" Kazimiery Iłłakowiczównej,  a potem swoją poezję publikowała tu też Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.

Po dwóch latach działalności redaktorki same wystawiły sobie nieskromną laurkę. Opublikowały artykuł, w którym przyznawały, że "pismo porusza przede wszystkim zagadnienia polskiego świata kobiecego, nie posługując się jednakże staroświecką feministyczną frazeologią". A o tym, że jak najbardziej się nią nie posługiwały, sprawdzić możecie między innymi w artykule "Kobieta w Egipcie" opublikowanym już w pierwszym numerze prasowej nowalijki. Panie dumnie chwaliły się, że prasa polska i zagraniczna przedrukowuje ich artykuły, a "Kobieta współczesna" traktowana jest jak najbardziej miarodajny głos opinii kobiecej w Polsce.

W artykule redakcyjnym z 5 stycznia 1930 roku piszą, iż: "wielokrotnie spotkały się ze zdaniem cudzoziemek, które poznały bliżej ich tygodnik, że nie ma pisma kobiecego w innych państwach Europy i Ameryki, które mogłyby porównać z "Kobietą Współczesną"".

Pismo zostało określone jako społeczno-kulturalne, a jego linia ideowa wyraźnie zaznaczona w rozpoczynającym pierwszy numer artykule-manifeście, który oznajmiał, iż "przed kobietą współczesną leżą olbrzymie zadania. Najogólniej dałoby się to określić słowami: wsłuchać się w rytm swojej epoki, zespolić się z nim, wziąć go w siebie, iść naprzód, tworzyć nowe dzieła". Pomimo iż do pewnego momentu pismo deklarowało się jako apolityczne, zdecydowanie adresowało swoje treści do konkretnego profilu odbiorcy: kobiety współczesnej, wykształconej i pracującej, czynnie angażującej się w sprawy publiczne, przede wszystkim zaś w kwestię praw kobiet w Polsce. Pismo prowadziło ożywioną akcję publicystyczną na temat karalności przerywania ciąży, pozycji prawnej kobiety pracującej zawodowo i przygotowania kobiet do uczestniczenia w życiu państwa i społeczeństwa. Taki charakter "Kobiety współczesnej" wynikał z jej związków z organizacją Polskiego Stowarzyszenia Kobiet z Wyższym Wykształceniem, którego wydawczyni tygodnika była jedną z założycielek.

Z faktu tego wynikał także sposób patrzenia na współczesną kobietę i "sprawę kobiecą". Dla grona "Kobiety współczesnej" nie ulegało wątpliwości, że kobieta w tym czasie ma przed sobą trudny okres, ponieważ musi zacząć łączyć wiele obowiązków i zadań być równocześnie wykwalifikowanym i rozwijającym się pracownikiem oraz organizatorem życia domowego, matką dla dziecka, żoną dla męża. Za swoiste najważniejsze przykazanie uznać można jeden z fragmentów artykułu, który postuluje, iż kobieta współczesna "nie powie: Porzucę świat pracy dla świata mego dziecka, ale też nie powie: Porzucę dom mój i dzieci moje dla mojej zawodowej pracy. Pójdzie po drodze, którą wskaże jej niezawodny instynkt kobiecy zharmonizowania pozornych sprzeczności. Bo taka jest właśnie kobieta współczesna. Niesamowite, jak bardzo to wszystko aktualne! Mija niemal sto lat od dyskusji pań na temat tego, że najważniejsze dla kobiety powinno być to, żeby była pod każdym względem niezależna, a ma się wrażenie, że o tym samym nieco innym językiem usłyszało się czy przeczytało we wczorajszej prasie! Z tą różnicą, że przesunęły się akcenty. Nie postulujemy, by w ogóle zamienić żłobki przyfabryczne na żłobki zakładane w instytucjach państwowych, a także na wsi, by dzieci nie paliły się zamknięte po chatach; domagamy się jednak zwiększenia liczby przedszkoli w wielkich miastach i pomniejszych miejscowościach. Nie do pomyślenia jest już dla nas, by wymagano od urzędniczki przedkładania pisemnej zgody męża na pozostanie żony na służbie, tak jak nie mieści nam się w głowie, by w myśl ustawy celibatowej nauczycielka z chwilą zamążpójścia natychmiast traciła pracę.

Ostatni numer tygodnika ukazał się wiosną 1934 roku. Jak pisze Dołęga-Wysocka: "mimo wysokiego poziomu publicystyki, dobrej szaty graficznej, znanych nazwisk "Kobieta współczesna" nie uzyskała większej popularności i nigdy nie osiągnęła nakładu większego niż 10 tys. egzemplarzy." Zniknęła z polskiego rynku wydawniczego ze względu na - jak się okazuje już od wieków jeden z ważniejszych aspektów  jakiejkolwiek działalności - pieniądze. Całe przedsięwzięcie już od początku rysowało się jako deficytowe, Grocholska ze swoich własnych, prywatnych funduszy finansowała je dopóki mogła, czyli do śmierci męża. Lecz pomimo, że tygodnik wydawany był przez tylko lub aż pięć lat, jego grono redakcyjne i publicystyczne odcisnęło wyraźny ślad w historii polskiej prasy.

"Kobieta współczesna" walczyła - walczyła o polskie kobiety z werwą i energią godną pozazdroszczenia dzisiejszym aktywistkom. Była pismem elitarnym, skierowanym do środowisk lewicującej inteligencji o stosunku co najmniej obojętnym do spraw wiary, lecz drukowane na łamach tygodnika artykuły wzbudzające wiele kontrowersji i publicznych polemik, w efekcie doprowadzały do realnych rozwiązań prawnych, a o to przede wszystkim środowisku temu chodziło by równouprawnienie obywatelskie kobiety polskiej uczynić rzeczywistością. W przekonaniu tych kobiet formułka o jednakim statusie mężczyzny i kobiety w życiu publicznym, politycznym, gospodarczym, religijnym i niemal każdym innym była fikcją. Chciały to zmienić, chciały, by w życiu codziennym nie trwało już "upośledzenie" kobiety, co jednak ciekawe, chodziło im przede wszystkim o kwestie społeczne, ekonomiczne i prawne. Na próżno szukać w "Kobiecie współczesnej" haseł, które echem (czy może raczej czkawką) odbijają się w obecnym dyskursie feministycznym.

Czy im się udało? Sprawdźcie same! Przeczytajcie choćby kilka przepisywanych na łamach naszego portalu tekstów z epoki i zwróćcie uwagę, jak wiele się zmieniło! A równocześnie jak niewiele. "Kobieta współczesna" to podwalina dla naszego dzisiejszego bycia kobietą z klasą. Kobietą wykształconą, zrównoważoną, potrafiącą merytorycznie prowadzić dialog. Kobietą, która realizuje się zarówno zawodowo, jak i rodzinnie, i ma świadomość tego, jak ważne jest mądre balansowanie między tymi dwoma światami.

Aleksandra Kałafut

Żeby dowiedzieć się więcej na temat "Kobiety współczesnej" , historii prasy kobiecej w Polsce i dyskursie emancypacyjnym, warto wyciągnąć z morza publikacji:

Dołęga -Wysocka, Tygodnik "Kobieta współczesna" 1927-1934, Kwartalnik Historii Prasy Polskiej 1982, nr 21 (3/4), str. 57-72.

Kristanova, Polskie pisma kobiece okresu dwudziestolecia międzywojennego, BIBiK październik 2008, rok 12, nr 15(60), str. 5-7.

Paczkowski, Historia prasy polskiej t. 1918-1939, Warszawa 1980.

Walczewska, Damy, rycerze, feministki. Kobiecy dyskurs emancypacyjny w Polsce, Kraków 2000.

Kopaliński, Encyklopedia "drugiej płci", Warszawa 2001.

czas_main

Czas, w którym nie musisz być taka święta

“- Planujesz już coś? - Tak, nawet mam prezenty, ale dalej nie wiem, co z tymi Świętami, czy u nas czy u teściów. Chciałam wcześniej zamrozić pierogi, ale wiesz, Kasia mówi, mamo, jak to, mrożone uszka? No i chyba jednak zrezygnuję, i będę lepić w Wigilię, bo ten klimat, ten zapach...”

Zaczęło się. Jingle bells i Merry Christmas. Jak co roku. Wiadomo, cudowny świąteczny kołowrotek, w którym – jak to się dla nas beznadziejnie potoczyło - nas, kobiety, czeka całe mnóstwo zajęć. Czas, w którym jesteśmy pochłonięte przez planowanie, gotowanie, koncepcje menu, wszelkie przygotowania, zakupy i oczywiście ogrom pracy w domu. To specjalny czas dla kobiet, które nawet jeśli bywają asertywne tak na co dzień w życiu, to w grudniu przestają takie być: bo święta, bo rodzina, bo dzieci, bo pierogi... Wielkimi krokami zbliżają się Święta i nadchodzi czas, w którym niejedna kobieta doznaje karuzeli sprzecznych ze sobą uczuć: od “Ojej, cudownie!”, przez: „Ostatni raz!”, do: “W przyszłym roku wyjeżdżamy!”.

Test białej rękawiczki

O porządkach nawet nie chce mi się pisać, bo jak pomyślę, ile kobiet ulega presji wysprzątania każdego kąta w domu, to mam dreszcze. Jak pomyślę, ile stresu codziennie wywołuje w kobietach myśl: “No ale okna, ale porządki w szafie…”, to od razu chciałabym być mężczyzną. Wiem, że tak po prostu jest, i to nasza kobieca narodowa trauma, że tymi świątecznymi porządkami najbardziej dręczymy same siebie, bo ani okna, ani szafa, ani mąż w tej udręce nie towarzyszą nam wcale. I tak, tak, wiem, przecież na święta musi być posprzątane...ale zastanów się tylko nad tym: kto to ocenia? Kto to doceni?

Perfekcyjna Pani Domu na 100% nie przyjedzie do Ciebie z testem białej rękawiczki, i nie, naprawdę, nie masz szans na występy w ukrytej kamerze w kategorii: “Ta, która zupełnie nie sprząta na święta”. Po prostu zastanów się, jak możesz inaczej to wszystko zorganizować po to by, wszystko nie było tylko na Twojej głowie.  Policz głowy w rodzinie i podziel role. Część czynności odpuść, wrzuć na luz, wewnętrzna perfekcyjna niech zmniejszy wymagania, a część obowiązków rozdysponuj. Poproś o pomoc, spisz kluczowe zadania, ustal podział prac w rodzinie. Wiem, że na początku nie będzie Ci łatwo. I nie, nie jest mi łatwo o tym mówić. Po prostu myślę o tym, żeby Tobie było lżej. Serio!

Nie wszystko musi być hande made

Musi czy nie musi? W Twoim domu to Ty decydujesz, co znajdzie się na stole. Więc tylko jedno pytanie: ile z tego co Ty uważasz, że powinno być na Waszym świątecznym stole, musi być własnoręcznie przygotowane, i to wyłącznie przez Ciebie?! Dobre pytanie, prawda. Nasze babcie i mamy urobione po kokardę szykowały nam święta, tak jakby jedzenie było najważniejsze. Dziś, gdy zbieram wspomnienia ze swoich świąt w dzieciństwie, przyznaję: pamiętam te wszystkie smaki i tę całą magiczną atmosferę. Tylko pamiętam również, że bardzo chciałam, żeby mama nie była taka zmęczona po całej krzątaninie. Bo potem nie chciała iść z nami na spacer… Dziś myślę, że zajęci wszystkim, absurdalnie zabiegani, zapominamy o tym, co najważniejsze - że każdą chwilą razem budujemy rodzinne wspomnienia. Domowe pierogi można kupić i też będzie smacznie. I z przykrością stwierdzam, że porządków w szafie nikt nie będzie pamiętał przez całe życie… Biedna szafa, a tak się starała.

Dekoracje świąteczne

Pamiętam, że najfajniej było robić ozdoby choinkowe  z mamą. Ten czas wspólnego lepienia łańcucha zdarzył się chyba tylko raz, potem lepiłyśmy już same. Dziś w czasach domowych metamorfoz, urządzenie domu na święta nabiera nowego znaczenia. Choinka biała czy kolorowa? Lampki jednokolorowe czy wszystkie kolory tęczy? Wszystko to bardzo urocze i wprowadza niesamowity nastrój. A jak już tak wszystko ogarniesz, bo i tak wiesz lepiej, co masz robić na święta, i nawet wieniec na drzwiach będzie się już uśmiechał do sąsiadów, to nie zapomnij tylko o tym, co jest najważniejszą niewidzialną dekoracją świąteczną. Co łączy gwiazdę z łańcuchem na choince i najpiękniejszymi prezentami, po co to wszystko? Uważaj, żeby ten Mikołaj, co siedzi  na drabinie na Twoim balkonie i udaje, że wspina się z prezentami, nie zabrał przez pomyłkę czegoś ważniejszego z Twojego domu...albo od Ciebie.

Wymyśl sobie święta i zrób takie, o jakich marzysz

A jeśli tylko masz już odwagę stawiać na siebie, odmówić ciotkom i kuzynom, nie pojechać do teściów, budować swoje wspomnienia na święta, zrób to. Zrób święta po swojemu, po Waszemu i buduj nowe tradycje. Wyjeżdżacie na narty już w pierwszy dzień świąt? Bardzo dobrze, Wy tak lubicie, i to wystarczy, nie musisz się tłumaczyć przed całym światem. Własne zwyczaje, upodobania, pasje są najlepszym argumentem do spędzania świąt dla siebie, ze sobą, we własnym gronie, według własnych pomysłów i tak jak się lubi. Wybieraj, co chcesz i cenisz, wybieraj otoczenie,w którym chcesz miło, leniwie bądź aktywnie spędzić ten świąteczny czas, bez wyrzutów sumienia. Twórz własną rodzinną tradycję i zwyczaje! Uwierz, że kiedy sięgniesz po to własne prawo, świat się dostosuje. Masz prawo wybrać własny sposób na święta. I bardzo Cię proszę, przestań reagować histerycznie na hasło: “To nie wypada”. Wypada to kijek. Z ręki, na nartach i tylko czasem się zdarza, że to prawdziwy kłopot.

Kiedy święta bolą

I tak na zakończenie -  ten rodzaj asertywności, z którym mamy do czynienia w grudniu nazywany jest przeze mnie asertywnością wobec świata. Czyli jak być sobą, kiedy świat, rodzina, wszyscy inni, reklama i tradycja wywierają na nas niewidzialną presję, a my miotamy się między tym, o czym marzymy i czego chcemy lub tym, czego absolutnie nie chcemy, nie lubimy, ale ulegamy. Presja społeczna świąt ma także swoje niechlubne żniwo. Wiele osób cierpi w samotności, porównuje się z innymi, ulega nierealnym scenkom z wszędobylskich reklam: choinka, mama, tata, biały pies, prezenty. W święta dochodzi do wzrostu popełnianych samobójstw, gdyż samotność w ten szczególny czas dla wielu bywa nieznośnie dokuczliwa. Dziś, kiedy oprócz manii kupowania sobie kolejnych prezentów, na szczęście wkręciliśmy się też w szlachetną paczkę i aktywnie pomagamy, zastanówmy się, komu podać pomocną dłoń, do kogo się uśmiechnąć, a komu powiedzieć choćby jedno wspierające zdanie. A Ty w te Święta nie daj się zwariować! Bądź niczym dumna i wyprostowana choinka -  trzymaj pion!

Wspaniałych Świąt - właśnie takich, jakie Ty sama sobie wymarzysz i sprawisz.

Monika Chodyra -
kobieta z pasją do życia i rozwoju. Współautorka książki „Energia Kobiet”. Doświadczony coach, trener i menedżer. Specjalizacja: coaching menedżerski. 

www.coachdlabiznesu.pl

3a

TOP 3 najzdrowszych diet świata - jaką dietę wybrać, by odchudzanie było skuteczne i przyjemne?

Podjęłaś decyzję: chcesz schudnąć, zadbać o to, co skrywa Twoja lodówka i co trafia do codziennego jadłospisu. To postanowione: zdecydowałaś się przejść na dietę. Nie odkryjemy Ameryki, jeśli napiszemy, że najlepsza dieta to taka, którą będziesz w stanie utrzymać. Restrykcyjne zasady i cały spis zakazów nie pomogą w wytrwaniu na "dobrej drodze".

Podpowiadamy jednak, jakie diety są najzdrowsze, smaczne i w dodatku bogate w produkty, których pewnie byś się w ich spisie nie spodziewała.

Co mamy na myśli pisząc "najzdrowsze"? Na takie miano zasługują diety zawierające wszelkie składniki niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Produkty w nich wykorzystywane mają ogrom witamin, minerałów i wartości odżywczych. Gotowa poznać złotą trójkę takich diet? Zaczynamy!

Triumfy święci w ostatnim czasie dieta śródziemnomorska. Nie bez powodu mieszkańcy wybrzeża Morza Śródziemnego mają najmniejszą w Europie zachorowalność na nowotwory przewodu pokarmowego i różnego rodzaju choroby układu krążenia. Co najważniejsze, można ją z powodzeniem nazywać sposobem żywienia, którym należy kierować się całe życie.

Jej podstawą są produkty pochodzenia roślinnego: nasiona zbóż, warzywa i owoce. Zaleca ograniczenie, ale nie zupełne wykluczenie, spożycie mięsa. W diecie tej ceni się ryby, czyli źródło nienasyconych kwasów tłuszczowych. Opierając na nich swój posiłek, łącz je z dużą porcją warzyw: brokułów, pomidorów i wszelkiego rodzaju sałat. Okolice, gdzie dieta śródziemnomorska ma swoje korzenie słyną z makaronów. Nikt nie zabrania ich jeść. Gdy będziemy sięgać po nie z umiarem, stawiając na te pełnoziarniste, staną się cennym źródłem węglowodanów. Oprócz tego pamiętaj o ryżu i nasionach strączkowych. Ciemne winno być także pieczywo. A gdy już przy winie jesteśmy - kieliszek czerwonego, wytrawnego trunku jest wręcz wskazany. Dieta marzenie? Nie przeczymy. Jako smaczną przekąskę możesz potraktować orzechy czy suszone owoce.

Sałatka śródziemnomorska
Łososia skrop cytryną i upiecz z niewielkim dodatkiem oliwy w piekarniku. Możesz użyć dodatkowo ulubionych przypraw.
Tak przygotowaną rybę ułóż na rzymskiej sałacie, posyp orzechami? włoskimi także, dodaj grzanki z ciemnego pieczywa i zajadaj się pełnowartościowym posiłkiem.

Słyszałaś o diecie DASH?

Jej najważniejszą zasadą jest ograniczenie sodu w swoim jadłospisie. Jego nadmiar bowiem odpowiada za nadciśnienie tętnicze. Zamiast soli kuchennej stosuj wszelkie inne przyprawy. A tych wybór jest przecież ogromny. Sól wyeliminuj całkowicie, co za tym idzie - pozbądź się produktów, które ją zawierają. Nie ma też co ukrywać, nie będziesz tęsknić za gotowymi potrawami, pakowanymi wędlinami, konserwami? Szybko poznasz prawdziwy smak jedzenia. Bez konserwantów!

Wybieraj produkty pełnoziarniste: pieczywo, makaron, ryż, płatki owsiane, otręby. Niech będą bazą posiłku. Do tego ogromna ilość warzyw, czyli cudowne źródło witamin i minerałów. Nie tylko sycą, ale dobroczynnie działają na układ krwionośny. Cennym źródłem białka niech będą chude ryby czy niskotłuszczowy nabiał, taki jak ser twarogowy lub jogurt naturalny. Oprócz tego pamiętaj o tłuszczach pochodzenia roślinnego, np. oliwie z oliwek. Uwierz nam: wyczarujesz z tych składników prawdziwie pyszne cuda!

Na koniec wspomnimy jeszcze o diecie MIND. Powstała ona na podstawie założeń dwóch powyżej opisanych diet: DASH i śródziemnomorskiej. Tak samo jak poprzednio, podstawą są produkty pełnoziarniste i duża ilość zielonych warzyw liściastych. Do tego rośliny strączkowe, takie jak soczewica, fasola czy bób. Myślisz, że to nuda? Ani trochę!
Wybieraj spośród takich pyszności jak: brokuły, jarmuż, szpinak i wszelkiego rodzaju sałaty.
Zrobisz z nich dosłownie posiłek na każdą okazję.

Oto przykład dziennego jadłospisu:

Śniadanie -  kanapki z pełnoziarnistego chleba, na to sałata, twarożek, pomidor i rzodkiewka
Lunch - koktajl z jarmużu, banana i jabłka na mleku migdałowym

Obiad - krem z brokułów z prażonymi migdałami

makaron pełnoziarnisty ze szpinakiem, fetą i suszonymi pomidorami
Przekąska - chipsy z jarmużu
Kolacja - zapiekanki z ciemnego pieczywa z łososiem, sałatą rzymską i porcją ulubionych warzyw

Czyż taki jadłospis nie brzmi pysznie? Zapewniamy Cię, że równie dobrze smakuje! A wszystko to jest zdrowe, pyszne i szybkie w przygotowaniu. Zadbaj więc o dobrej jakości oliwę z oliwek, aromatyczne przyprawy oraz świeże warzywa... i do dzieła!

hrvoje-grubisic-376578-unsplash

Na plaży również można wyglądać elegancko. Poznaj triki stylistki!

Wakacje w pełni? Niektóre z nas mają już za sobą swoje urlopy, inne je planują, a na pewno jest też grupa kobiet, która właśnie teraz pakuje walizkę. Co więc zabrać ze sobą, aby wyglądać elegancko na plaży? Poznaj moje triki.

STRÓJ KĄPIELOWY

Po pierwsze zastanów się nad tym, jakie zadania ma spełniać Twój idealny strój kąpielowy. Inny kupisz stricte do opalania, a na zupełnie inny kostium będziesz mogła sobie pozwolić, jeśli nie jesteś maniaczką słonecznych kąpieli, to oczywiste. Po drugie zadbaj o to, aby strój kąpielowy był dobrze dopasowany do Twojej figury, podkreślał jej atuty i tuszował to, czego nie chcesz akcentować. Co sezon mamy całe spektrum stylizacyjnych możliwości: od bikini, przez tankini, a na monokini kończąc ? dzięki tej różnorodności na pewno znajdziesz coś dla siebie. Jeśli nadal masz wątpliwości, który kostium kąpielowy wybrać, przeczytaj moje stylizacyjne porady.

Zacznijmy od sylwetki idealnej, czyli klepsydry. Jeśli masz zrównoważoną figurę, taki sam obwód ramion i bioder oraz ładnie zarysowaną talię, to te porady są dla Ciebie. Będziesz dobrze wyglądać w większości kostiumów kąpielowych, pod warunkiem, że swym krojem lub układem wzorów nie będą zaburzały proporcji. Pamiętaj aby wzory i kolory układały się równomiernie na całej sylwetce.

Jeśli masz figurę trójkąta (szerokie biodra, wąskie ramiona, smukła talia) - zwróć uwagę, aby wszelkie poszerzające historie typu: geometryczne/kwiatowe wzory, jaśniejsze kolory, falbanki, wiązania - miały miejsce w górnej części sylwetki. Jeśli lubisz letnie naszyjniki, nie krępuj się, są bardzo wskazane. Zwróć uwagę na majtki, im mocniej wycięte, tym bardziej wydłużysz sobie nogi.

Strój kąpielowy dla odwróconego trójkąta (szerokie ramiona, wąskie biodra) powinien być odwrotnością wskazań dla trójkąta. Skupiaj uwagę na dolnych partiach sylwetki, poszerz je falbankami, efektownymi wiązaniami oraz printami  - dzięki temu wyrównasz proporcje.

Jeśli jesteś sylwetkowym kołem (większy brzuszek, szczupłe nogi) postaw na stroje kąpielowe, które będą wyszczuplały najszersze miejsce, czyli talię. Proponuję Ci bikini z majtkami z wysokim stanem w stylu retro, tankini -  koszulka  zamaskuje wystający brzuch, lub klasyczne monokini, jednoczęściowy kostium również wysmukli sylwetkę.

Strój kąpielowy dla prostokąta (szerokość ramion taka sama jak bioder, brak zarysowanej talii) powinien "robić" talię, dlatego wycięte monokini sprawdzi się idealnie.  Dobrym rozwiązaniem będzie również bikini z falbankami, frędzlami, marszczeniami, ponieważ dodadzą Twojej sylwetce kobiecości.

PLAŻOWE AKCESORIA

Co prawda dobrze dopasowany strój kąpielowy to ponad połowa sukcesu, pozwala czuć nam się elegancko i wygodnie, ale to nie wszystko. Mam dla Ciebie kilka pomysłów, jak ciekawie dostylizować plażowy outfit.

Zabierz ze sobą dobrej jakości okulary przeciwsłoneczne z filtrem UV. Być może sieciówkowe modele kuszą niską ceną, ale pamiętaj o swoich oczach i o tym, że tandetnie wyglądające dodatki psują nasz wizerunek. Warto wiedzieć też, że oprawki nie powinny powtarzać kształtu naszej twarzy, więc jeśli np. mamy okrągłą nie kupujmy lenonek, a jeśli kwadratową to unikajmy kanciastych kształtów. Zwróć uwagę, aby okulary nie leżały po środku brwi oraz nie naciskały zbytnio na policzki.

Aby wyglądać elegancko na plaży nie zapomnij zakupić (jeśli jeszcze nie posiadasz) letniej narzutki, kimona czy pareo. To super dodatek, który jest nie tylko funkcjonalny (chroni nas przed wiatrem, zakrywa co nieco), ale także bardzo modny. I co najważniejsze, takie okrycie założone na strój kąpielowy sprawia, że wyglądasz jak kobieta z klasą, która ceni sobie prywatność i nie lubi epatować swoimi wdziękami podczas przemieszczania się.

Warto abyś pomyślała również o nakryciu głowy. Kapelusz, opaska a może modna chusta? Wszystko jest dozwolone i bardzo wskazane, nie tylko ze względów bezpieczeństwa, ale także wygody. Ciekawa opaska będzie trzymać w ryzach rozpuszczone włosy, a stylowy kapelusz ochroni Cię przed słońcem.

Do listy stylowych akcesoriów dodam jeszcze torbę plażową oraz wygodne klapki.  Torba albo (bardzo modny w tym sezonie) koszyk pomieści wszystkie Twoje plażowe niezbędniki: dobrą książkę, olejek do opalania, chusteczki, telefon, itd. Z wyborem klapek nie będziesz mieć w tym roku problemu, gdyż silnie wpisują się w trendy. Dostępne są we wszystkich kolorach tęczy, przeróżnych fasonach i wzorach.

Skoro już wiesz, jak stylowo wyglądać to plaży, to nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Ci udanych wakacji.

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved