Projekt bez tytułu (33)

Różowe okulary

Wbrew pozorom, to w czasach dobrobytu człowiek traci kontakt z rzeczywistością. Gubi się w natłoku przeróżnych form uprzyjemnienia sobie życia. Gdyby nawet chciał na siłę zapomnieć o tych przyjemnościach, media naprowadzą go na właściwą drogę. Wtedy zobaczy, że nie ma jeszcze dezodorantu, który pozwoli mu pachnieć przez 7/24, przypomni sobie, że nie ma jeszcze fotela, który pozwoli mu obejrzeć wygodnie ulubione seriale, zapoznać się z wydarzeniami dnia i – gdyby wpadł do niego przyjaciel – zapewnić mu nocleg w komfortowych warunkach. Wystarczy przycisnąć guziczek po wypiciu ostatniego piwa i zjedzeniu reszty chipsów. Och, jak miło. Wszystkie potrzeby życiowe zostały zaspokojone. Nie trzeba myśleć, jest wesoło, nic nie trzeba. Jak jest dobrze, to jest dobrze. Lepsze jest wrogiem dobrego. Prawda?

Otóż nieprawda. To powiedzenie ma niewątpliwie ukrytą mądrość, ale zapewne nie dotyczy cynicznie opisanego przypadku. Okazuje się, że właśnie w trudnych czasach zaczynamy myśleć i działać bardziej w kategoriach tego, co ważne: robimy odkładane porządki, remont, prasowanie… Oczywiście żartuję. Chodzi mi o troskę o najbliższych, zakupy dla osób starszych, które nawet nie muszą o nic prosić. Każdy, kto może, szyje maseczki, rozsyła je, komu trzeba. Ci, którzy muszą wychodzić, przestrzegają zaleceń zachowania bezpiecznej odległości, niekoniecznie myśląc tylko o sobie, ale także z troski o innych – o tych, którzy są w grupie największego zagrożenia, o osoby schorowane, starsze, o służbę zdrowia. Dbając też o to, żeby wreszcie ta pandemia zmierzała ku końcowi, by wrócić do normalnej rzeczywistości. Normalnej, czyli takiej sprzed kryzysu. Pewnie, że nie wszyscy zachowują zdrowy rozsądek i oczekiwaną ostrożność. Zawsze znajdą się wyjątki, które denerwują. Ale tym razem – mimo trudnej sytuacji – warto założyć jaśniejsze okulary, żeby dostrzec to wszystko, co dzieje się, jak trzeba.

Teraz, kiedy piszę te słowa, zaczął nawet padać deszcz, na który wszyscy czekali. Zwykle wolę słoneczną pogodę, ale w tych okolicznościach, kiedy Wisłę można przejść suchą stopą, każda kropla jest na wagę złota. I dzisiaj cieszy mnie dudnienie w parapety.

Jutro z kolei mam urodziny. Wiem, że nie spotkam się z najbliższymi, ale czuję, że nikt nie zapomni zadzwonić.  Już się na to cieszę. A jeśli nawet zapomni… To pomyślę, że  pewnie spędza czas z rodziną i jest tak szczęśliwy, że zapomniał o bożym świecie.

Czytam teraz książkę z różnymi portretami psychologicznymi. Sporo się potwierdza w odniesieniu do mojego charakteru. Lektura uświadomiła mi, że za bardzo się wszystkim przejmuję i co najgorsze – od razu zauważam, co jest nie tak. Chyba dlatego jestem surową mentorką w Projekcie Lady. Muszę trochę popracować nad dostrzeganiem jaśniejszych kolorów i to właśnie czynię. IKR

Koszule damskie - wybierz model dla siebie

Koszula to bardzo uniwersalny element stroju. W zależności od okazji i pory roku można ją nosić zarówno w stylizacjach sportowych, jak i eleganckich. W naszym poradniku przedstawiamy kilka uniwersalnych modeli, odpowiednich dla każdego – bez względu na wiek czy rodzaj sylwetki.

Eleganckie koszule damskie

Eleganckie koszule damskie są kojarzone ze ścisłym biurowym dress codem, rozmową kwalifikacyjną lub egzaminem. Wraz z żakietem i cygaretkami lub ołówkową spódnicą, tworzą klasyczny, prosty outfit, który w powyższych sytuacjach sprawdzi się doskonale. Do eleganckich koszul damskich zalicza się modele wykonane z lejących tkanin, takich jak np. satyna, ale też gładkie modele bawełniane, o prostym lub taliowanym kroju. Do klasyków można też zaliczyć koszule damskie w cienkie paski lub drobne kropki – chodzi o to, by wzór nie zdominował nadmiernie ubioru, a wg powszechnie panującej zasady – mniej znaczy więcej, zwłaszcza w eleganckich zestawieniach. (Koniecznie zobacz modne propozycje na: https://www.bonprix.pl/kategoria/365/koszule/). Najlepiej żeby koszula była wkasana w spodnie lub spódnicę (dzięki temu dobrze podkreślisz talię), a rękawy odwinięte. W zależności od sposobu wykończenia koszuli pod szyją, można zapinać ją na wszystkie guziki, bądź jeden z nich – tuż pod szyją – zostawić niezapięty. Te proste elementy sprawią, że strój będzie ponadczasowy i z klasą. Niekwestionowany prym wśród eleganckich koszul damskich wiedzie biała koszula damska. Panie zakładają ją na egzaminy, świąteczne spotkania w gronie rodziny i inne ważne okoliczności.

Źródło: materiały bonprix.pl

Wskazówka

Białą koszulę damską można subtelnie ożywić cienką apaszką z subtelnym wzorem.

Nieustannie zmieniające się trendy dają oczywiście wiele możliwości, dlatego ten uniwersalny element damskiej garderoby, jakim jest biała koszula, można nosić również z casualowymi outfitami – w ten sposób powstanie modne przełamanie.

Koszule dżinsowe damskie – w modzie od lat

Modele te zaskarbiły sobie sympatię trendsetterek już w latach 80. Kilka sezonów temu ponownie wróciły do łask i na dobre zadomowiły się w ofertach sklepów odzieżowych. Koszule dżinsowe damskie to chyba nieodłączny element mody street wear. Panie noszą je chyba do wszystkiego – rurek, szortów, spódnic, sukienek. Ten typ koszul damskich, doskonale wygląda noszony również z T-shirtem, tworząc w ten sposób wygodny, młodzieżowy look. Koszula dżinsowa damska doskonale wygląda również wtedy, gdy jej dolna część jest zawiązana na supełek. Wtedy najlepiej ją założyć do spodni lub spódnicy z wysokim stanem.

Źródło: materiały bonprix.pl

Można także stworzyć tzw. jeans total look i do koszuli dżinsowej założyć spodnie z tego samego materiału. Takie zestawienie warto uzupełnić trampkami, sneakersami lub innym, sportowym obuwiem. Jakie modele spośród koszul dżinsowych damskich są obecnie najchętniej wybierane przez panie? Z pewnością, w kolorze jasnego lub granatowego dżinsu, zapinane na napy. Koszule dżinsowe damskie, o nieco dłuższym kroju, sięgające średnio do połowy ud, sprawdzą się jako tunika, dlatego można do nich nosić getry lub rajstopy.

Wśród koszul damskich, modele białe i dżinsowe są doskonałym wyborem na wiele okazji - zarówno o podniosłym charakterze, jak i tych nieformalnych. Wybierz model wpisujący się w Twój gust i stwórz moden zestawienie.  Koszula damska to odzież zawsze modna i odpowiednia dla kobiet w każdym wieku.

Zrzut ekranu 2020-04-14 o 19.44.41

Dres czy dress code? - Irena Kamińska-Radomska o córce, maseczkach i ubiorze


Wczoraj dzwoniła do mnie córka, Dominika. Mówiła, że wybiera się na zakupy. Miała coś zanieść babci i musi już kończyć, bo chciała jeszcze wybrać maseczkę. Ucieszyłam się, że się chroni, ale przy okazji zdziwiłam się, że zamierzała tę maseczkę wybrać. I słyszę w tle pytanie mego zięcia, czy może być czarna. W odpowiedzi słyszę: „nie, nie będzie mi pasowała do stroju. Wtedy zapytałam: czyżbyś miała różnorodne maseczki? No jasne, po czym odwraca się do swego męża i mówi, że ta z ludowym motywem też nie będzie ok. Wybrała w końcu beżową, bo pasuje do jej stroju, a strój oczywiście do urody. Dobrze, że myśli o takich drobiazgach, bo to znaczy, że daje radę, psychicznie nie poddaje się. Moim papierkiem lakmusowym na to, czy jest ogólnie dobrze, są kwiaty na balkonach, a przed chwilą dostałam na WhatsApp-a zdjęcia jej pięknego balkonu, więc jestem już całkiem spokojna.

No może przesadziłam. Cały czas się trochę boję.

Nie pierwszy raz piszę w czasach pandemii. Uważam, że gdyby większość ludzi znała i przestrzegała zasady, koronawirus rozprzestrzeniałby się nieco wolniej. Nikt nie kichałby w towarzystwie, zakrywano by usta przy kaszlu, bardziej przestrzegano by zasad higieny. Zawsze uważałam, że bez względu na wszystko, należałoby stosować zasady. I powtarzam to podczas swoich szkoleń i wykładów, że trzeba być w porządku wobec wszystkich, również wobec siebie. A wracając do dress code’u, w domu można sobie odpocząć od zasad ubioru, jakie przyjęte są w pracy. Jeśli ktoś od lat codziennie musi chodzić na obcasach, w niewygodnych
sukienkach czy sztywnych kołnierzykach, to może spokojnie je odstawić.

Ale czy w domu można całkiem wrzucić na luz i nie wychodzić z piżamy?

Takiego zdania już nie podzielam.
Nie podzielam też zdania, że w towarzystwie najbliższych nie musimy się starać. Wręcz przeciwnie. Przecież najbliższa rodzina to najważniejsi ludzie w naszym życiu. Wybierzmy
zatem wygodne stroje – oczywiście mogą być typu „casual”, czyli dżinsy, koszulka trykotowa albo dla kobiety sama długa koszula typu męskiego, w której zwykle wygląda uroczo. Warto zrobić sobie odpoczynek od strojów do pracy, ale nie róbmy odpoczynku od piękna.
IKR

shutterstock_1702626652

Związek w koronie

Koronawirus to nie tylko zaraza, która dotyka nas cieleśnie, ale w większości z nas dotyka nas mentalnie, psychicznie. Mamy już dość tej sytuacji. Została ograniczona nam wolność czyli jedna z naszych podstawowych wartości. A jak wpływa to na nasze związki? O tym porozmawialiśmy z naszą ekspertką od rozwodów - Anną Klaus- Zielińską - założycielką Wise Mind.

Joanna Wenecka-Golik: Pani Anno, co z Państwa punktu widzenia dzieje się w tej chwili z naszymi związkami? Czy jak pokazują nam telewizyjne reklamy przeważnie siedzimy uśmiechnięci na kanapach i rodzinnie gramy w planszówki, zagryzając domową szarlotką?

Anna Klaus- Zielińska: Na pewno są domy w których tak się dzieje. Do nas odzywają się Panie, które przeżywają w swoich czterech ścianach zupełnie inną rzeczywistość. W rodzinach w których nie było komunikacji, nie było poszanowania granic i uważności na drugą osobę, często za to była pogarda czy poniżanie, nie mówiąc już o przemocy, teraz żyje się tylko trudniej...

JW-G: Związki w których jest przemoc zostawmy poproszę na razie na boku, chciałabym do nich wrócić jeśli Pani powoli w dalszej rozmowie. Dopytałabym natomiast o relacje których naokoło nas najwięcej; dwójka ludzi, zajętych codziennością, nie mających czasu na nic, a już najmniej na uważną rozmowę o sobie. Ja myślę tak; jeżeli nie było komunikacji, to mamy wreszcie czas, żeby zacząć rozmawiać, więc czemu jest trudniej?

AK-Z: Znowu, nie w każdym związku jest trudniej. Są relacje w których dwoje ludzi od jakiegoś czasu za dużo ze sobą nie rozmawiało, bo faktycznie, w codziennym kołowrotku nie mieli na to zbyt wiele czasu. Natomiast przez lata bycia razem nauczyli się uważności na siebie nawzajem. Wypracowali też (albo mieli „wyniesioną“ z domu) kompetencję pozwalającą na bycie w dobrym kontakcie ze swoimi potrzebami i emocjami, a idąc dalej – na mówienie o nich bez poczucia winy czy ukrytej agresji.

Jeżeli umiem spokojnie powiedzieć; „ chciałabym teraz posiedzieć parę godzin sama -  potrzebuję tego, czuję się przeciążona ciągła odpowiedzialnością za naukę dzieci, jestem zła bo mam poczucie że zbyt dużo w tej kwestii jest scedowane na mnie“.

A partner potrafi to przyjąć i możemy razem zacząć myśleć nad rozwiązaniem, które weźmie pod uwagę potrzeby nas obojga, to kolejne tygodnie czy miesiące narodowej kwarantanny w naszym życiu związkowym wiele nie napsują.

JW-G: A w jakim życiu związkowym w takim razie napsują?

AK-Z: W takim, w którym partnerzy zamiast rozmawiać o  trudnych emocjach regulowali je sobie przeważnie „na zewnątrz“ relacji. Czyli bardzo intensywną pracą, spotkaniami towarzyskimi, sportem, zakupowym szaleństwem czy używkami. A trudne tematy odkładały się i odkładały, czasem latami. Były skrzętnie omijane, chowane za kanapą, obstawiane doniczkami, bądź pudrowane.. Zależy w jakiej rodzinie i jaki temat.

JW-G: I w taką przypudrowaną rzeczywistość wkracza nam teraz koronawirus, i co robi?

AK-Z: Najkrócej i najprościej – urealnia. Jesteśmy teraz dostępni dla siebie 24 godziny na dobę, obcięto nam całkowicie możliwość „upuszczania“ ciśnienia na zewnątrz - trudno w takiej sytuacji nosić maski lub ustawicznie powstrzymywać się od wylewania zadawnionych żali i pretensji.

JW-G: A na to jeszcze nakładają się wielu osobom obawy o zdrowie, o źródło utrzymania...

AK-Z: Sofokles mówił: „Człowiekowi który się boi, wszystko szeleści“. Boimy się teraz niemal wszyscy; o bezpieczeństwo swoje i najbliższych, o przyszłość, o to jaki świat zostawi po sobie epidemia.

Mamy w związku z tym większą podatność na zranienie, raczej drugą osobę oceniamy niż próbujemy zrozumieć.

Przez ustawiczny kontakt mamy ze sobą więcej punktów styku – szukamy podświadomie powodów do zaczepki żeby rozładować napięcie które się w nas gromadzi. Drobne napięcia są eskalowane i przerzucane na kolejnych członków rodziny. Mąż robi żonie awanturę o brak ulubionego napoju w lodówce, kobieta krzyczy na syna za zbyt głośną muzykę, a skarcony chłopiec idąc przez kuchnię szturchnie boleśnie młodszą siostrę. Wszyscy czują się w tej sytuacji źle, ale nie mając narzędzi by porozmawiać o swoich obawach, lękach i i związanych z tym potrzebach – tylko nawzajem się krzywdzą eskalując konflikty. Dochodzimy do wniosku że żyjemy w prawdziwym piekle.

JW-G: Czytałam, że w Państwach które już się uporały z koronawirusem, odsetek rozwodów wzrósł dwukrotnie w porównaniu z analogicznym okresem z zeszłego roku.

AK-Z: Mamy zachwianą mapę świata zgodnie z którą interpretujemy rzeczywistość – więcej teraz znaków zapytania niż pewników, a z taką sytuacją mało kto z nas czuję się komfortowo.

Żyjemy w stałej niepewności. Ewolucyjnie w takich sytuacjach mamy wdrukowane; walcz albo uciekaj. Uciec w tym momencie nie możemy, więc walczymy, albo planujemy ucieczkę.

I coraz mocniej nabieramy przekonania, że nasz związek jest bez szans.

JW-G: Ile macie teraz Państwo takich klientek, z poczuciem że ich małżeństwo nie ma szans?

AK-Z: Od dwóch – trzech tygodni jest wyraźnie więcej Pań które piszą i dzwonią z pytaniem co mają robić. Opisują trudności jakie mają w związku, mówią o silnych emocjach. W Wise Mind uruchomiliśmy darmowe poradnictwo psychologiczne i prawne które cieszy się dużym zainteresowaniem. Po świętach ruszamy też z dyżurami mediatorów, ale mam poczucie że prawdziwe zapotrzebowanie na naszą pomoc zacznie się dopiero po korona wirusie. Jak ludzie wyjdą z domów, przestaną się bać o zdrowie czy życie, rozejrzą się wokół siebie i zaczną podejmować decyzje bazując na doświadczeniach z ostatnich, niezwykle trudnych tygodni.

JW-G: I co Pani wtedy doradzi swoim klientkom?

AK-Z: Staram się wogóle mało radzić, za to działać tak, żeby Panie pewne rzeczy same dostrzegły.

W moim poczuciu ten dziwny czas to nie jest w ogóle dobry moment na podejmowanie życiowych decyzji. To dobry czas na weryfikacje i urealnienie – związku i siebie w relacji.

JW-G: Czyli dobry czas na pracę nad związkiem?

AK-Z: Dokładnie. Zachęcam – porozmawiajmy o tym, co się teraz dzieje. Na początek zacznijmy od siebie i swoich uczuć; „Martwi  mnie że przestaliśmy ze sobą rozmawiać, „Smuci mnie poczucie że nie lubimy już ze sobą spędzać czasu“.

Możemy też zacząć od mówienia o swoich obawach związanych z epidemią i być otwartym na to, jak to widzi druga strona. To jest ok że Ty się nie boisz, ale też jest ok że ja się boje.

Bądzmy dla siebie wyrozumiali – starajmy sie mniej oceniać partnera a bardziej starać się go zrozumieć.

JW-G: A co zrobić gdy raz po raz słyszymy zaczepki, drobne złośliwości? „Mówisz jak twoja matka“,  „dobrze ci wychodzi tylko wydawanie moich pieniędzy“, „jedz dalej tyle ciasteczek a  zaraz się w drzwi nie zmieścisz“?

AK-Z: Czasami takie zaczepki są wołaniem. Wołaniem o nawiązanie kontaktu, o zainteresowanie, o uważność, o czułość. „Zauważ mnie“, „zainteresuj się mną“.

Słyszymy słowa, które ranią, a pod spodem jest lęk i frustracja.

Jeżeli tylko mamy na to zasoby i zgodę możemy się nad tą frustracją partnera pochylić, rozbroić jego złośliwość żartem, zaopiekować się tym, co pod spodem.

Powtarzam – jeśli mamy na to zasoby, bo w sytuacji w ktorej się znajdujemy, o zasoby z których można czerpać jest bardzo ciężko. Z drugiej strony, dobry związek, moze być w trudnych, a ja wolę określenie pełnych wyzwań czasach które nadchodzą, naszym największym zasobem. Więc może warto teraz o niego szczególnie zadbać..

JW-G: Miałyśmy jeszcze Pani Anno, porozmawiać o przemocy w związkach która w okresie epidemii nabiera szczególnych rozmiarów?

AK-Z: Tak, i o temacie który się z tym wiąże -  uzależnieniach jako regulatorach emocji. Ale to dłuższy temat, i proponuje o tym porozmawiać następnym razem.

shutterstock_1552842989

Narzekaj, usprawiedliwiaj i obwiniaj - sposób jak zostać najgorszą wersją samej siebie

Samorozwój to proces nauki i ulepszania siebie, który powinien towarzyszyć nam przez całe życie. Małe dzieci, nastolatki, studenci, ludzie przed trzydziestką, po trzydziestce, czterdziestolatki, pięćdziesięciolatki, sześćdziesięciolatki — każdy powinien dbać o swój samorozwój. Czytanie książek to banał, jednak spójrzmy na proces czytania, jak na tworzenie swojego banku wiedzy, z którego możemy korzystać, kiedy tylko chcemy. Ten bank wiedzy kształtuje naszą osobowość, sposób myślenia, pragnienia, cele i marzenia. Dbajmy o to, by nasz bank wiedzy zawierał dużo wartościowych treści. Bardzo często można odnaleźć je właśnie w książkach.
Stanie w miejscu jest wygodne, nie zmusza nas do wychodzenia poza swoją bańkę komfortu. Odpowiedz sobie na pytanie, czy pragniesz komfortu za wszelką cenę, czy gotowa jesteś na włożenie odrobiny pracy w to, by rozwijać się i osiągać sukces.
Jeśli mimo wszystko pragniesz stać w miejscu, jest na to świetny sposób: narzekaj, usprawiedliwiaj i obwiniaj. Narzekanie sprawia, że nie doceniasz tego, co ważne i piękne w twoim życiu Dzięki narzekaniu kształtujesz swoje postrzeganie rzeczywistości tak, by widzieć tylko złe aspekty.
Usprawiedliwiaj się. Zamiast działać, tworzyć, schudnąć, przeczytać książkę, zdobyć pracę, nauczyć się języka obcego... usprawiedliwiaj siebie i wmawiaj sobie, że masz powody, by tego nie robić. Po co chudnąć 10 kilogramów? Przecież lepiej usprawiedliwić siebie bólem głowy, stawów, brzucha itd.
Obwinianie to kolejny sposób na to, jak utknąć w miejscu. Nie jestem szczupła, bo ktoś kupił mi czekoladki. Nie osiągnęłam sukcesu, bo miałam złych rodziców. Obwinianie innych sprawia, że nie ponosimy konsekwencji swoich czynów. Popełnianie błędów może być twórcze i stanowić ważną część procesu uczenia się. Jednak nie będzie tak, gdy skupimy się na obwinianiu innych o własne porażki. Co nam przyjdzie z tego, że obwinimy męża o naszą otyłość? Czy dzięki temu schudniemy? Czy staniemy się zdrowymi, szczupłymi ludźmi? Nie.

Narzekanie, usprawiedliwianie i obwinianie to trzy sposoby na to, by nie ruszyć z miejsca.

shutterstock_1455202499

Odwieczny problem ze wsi czy z miasta.

Mieszkam na wsi i bardzo lubię reakcję osoby pytającej mnie o miejsce mojego zamieszkania. Pytający patrzy i w oczach ma wypisane zdziwienie. Nie wiem czy nie pasuje do wyobrażeń, czy też inne okoliczności powodują opisaną reakcję. Moja znajoma na pytanie gdzie pani mieszka, udzieliła odpowiedzi na wsi i usłyszała: a nie wygląda pani! Zastanawiałyśmy się wtedy jak powinna wyglądać, żeby spełnić wyobrażenie pytającego.
Podobno większość Polaków ma wiejskie pochodzenie, trzeba tylko sięgnąć do historii pochodzenia rodziców i dziadków, dlaczego więc jest to powód do wstydu i tak zwanego „obciachu”.
Moje mieszkanie na wsi to wypadkowa wielu okoliczności. W 1995 roku kiedy pobraliśmy się z mężem, nie było 100 procentowych kredytów dla nieruchomości, deweloperów budujących wszędzie, a mieszkania na wynajem pozostawiały wiele do życzenia i było ich mało. Nasze miejsca pracy położone były w różnych miastach, więc zdecydowaliśmy, że na początek zamieszkamy z rodzicami, gdyż większość czasu i tak jesteśmy w drodze do pracy i w pracy, zaś za zaoszczędzone pieniądze kupimy nowego Fiata 126p. Wiejskie mieszkanie rodziców było oddalone 200 m od centrum pobliskiego małego miasta, jednak administracyjnie jest to teren wsi. Śmieszne jest to, że zarówno ja i mąż pochodzimy z dużych miast, a zamieszkanie na wsi to wyłącznie wynik ówczesnej sytuacji mieszkaniowej i życiowej. Mieszkanie, o którym piszę rodzice otrzymali jako służbowy przydział gminy dla nauczycieli, którzy w latach 80 zdecydowali się nieść kaganek oświaty na wsi. Wybudowane na terenach zalewowych, w standardzie serialu Alternatywy 4, doprowadzane latami do używalności i do dziś budzące zdziwienie kolejnych fachowców od remontów. Jednak w tamtych czasach opisane lokum to było coś. I tak sobie myślę, że gdyby dziś nauczyciel dostał ów prezent, jako zachętę do pracy na wsi, pewnie zostałby wieśniakiem, gdyż w kieszeni miałby oszczędności z tytułu niezaciągniętego kredytu, stałą pracę i więcej czasu dla siebie. Obecnie samorządy tego pomysłu już nie powielają, gdyż łatwiej jest im sprzedać grunty prywatnym inwestorom niż prowadzić budowy dla pracowników państwowych instytucji. Zważywszy, że gmina pozbywała się mieszkań służbowych sprzedając je zamieszkałym lokatorom.
Podobnie nie rozumiem stereotypów o ludziach mieszkających na wsi. Są miejsca i ludzie w Polsce gdzie wydawałoby się, że cywilizacja jeszcze nie dotarła, zwłaszcza pokazywane w programach typu „Damy i wieśniaczki”. Według mnie to obraz przekłamany, a jeżeli w części prawdziwy to opieka socjalna dawno już powinna tam dotrzeć i pomóc, ale chyba nie może, bo wcześniej pojawia się Pani Kasia z ekipą pomagając wraz z innymi w trudnej sytuacji życiowej potrzebujących.
Częściowo obraz ludzi wsi telewizja odczarowała pokazując jak silny, bogaty i atrakcyjny mężczyzna szuka żony (czasami rola przypada wiejskim kobietom). Tu znowu mamy grupę posiadaczy ziemskich, mających status rolnika a raczej rolniczego biznesmena tylko w branży, w której nie każdy chciałby pracować, stąd rekrutacja na stanowisko odbywa się przez telewizyjny program. Rekompensatą zaś jest występ w telewizji, gdzie perypetie bohaterów śledzą telewidzowie i nie przeszkadza nikomu wieś, bo przecież to całkiem normalne, że rolnik szuka żony, nawet wśród kobiet z miasta.
Prawdą jest, że na terenach wiejskich dostęp do lekarza, edukacji, środków komunikacji i innych usług użyteczności publicznej nie jest taki jak w mieście, co może wpłynąć na wygląd i jakość wiejskich ludzi. Jednak przywóz z za zachodniej granicy samochodów używanych spowodował, że w gospodarstwie stoi ich kilka, to pozwala na rozwiązanie problemów komunikacyjnych. Dzieci mają autobusy do szkoły a lekarz i tak jak jest bardzo potrzebny dostępny może być prywatnie. Faktem jest, że tereny po PGR-ach i ludzie tam zamieszkali nie są tak zamożni, ale po tylu latach najgorsze czasy ma już za sobą.
Porównując opisane usługi w mieście to wcale nie jest lepiej. Długie terminy oczekiwania na lekarza specjalistę, w szkołach walka o miejsce związane z rankingiem, korki, smog, problemy z infrastrukturą, parkingi płatne w całym centrum i galerie jak dawne bazary coraz bardziej oblegane, bo przecież drobny handel przy nich nie ma szans.
Jako przykład niech posłuży moja sytuacja, codziennie dojeżdżam do pracy w mieście, dlatego że w moim zawodzie na wsi pracy nie ma (dopiero w ostatnich latach pracodawcy pozwalają na pracę zdalną pracownika, a firmy wyprowadzają biura pod większe miasta). Problem dojazdu wzięłam więc w swoje ręce i zakupiłam samochód, z braku połączeń na taki sam pomysł wpadli inni pracujący i teraz wszyscy stoimy w korkach. I to jest wiocha, ciągle słyszeć, że miasto nie ma pieniędzy, gdy ruch turystyczny jak w Europie, opłaty, podatki i ciągły brak rozwiązań.
Odnosząc się do osób, które zamieszkują wieś, to zawsze jednak przypominam sobie moją babcię, która mieszkała w małym mieście, a wyniku działań administracyjnych zmieniono rodzaj gminy z miejskiego na miejsko-wiejski, co w praktyce oznaczało zmniejszenie obszaru miasta i wyłączenie z niego dawnych wsi. Zawsze mieszkała w mieście, ale mając pochodzenie chłopskie pamiętając hrabiego, u którego służyła jako dziecko, nigdy nie czuła się mieszczką. Babcia skończyła 7 klas szkoły podstawowej i nie mogła się uczyć dalej, bo wybuchła wojna. Oddawała kontyngent z pola dla Niemców, a w czasach komuny z części pola została wywłaszczona, zaś za otrzymane pieniądze mogła kupić sobie płaszcz. Ówczesne władze miejskie wybudowały na tzw. ojcowiźnie bloki, zamieszkałe do tej pory. Obecnie lokatorzy mają już wykupione mieszkania a niektórzy ze sporym zyskiem już je sprzedali, z uwagi na panującą koniunkturę. I co mnie dziwi często za tak uzyskane pieniądze, zdecydowali się na zakup działki na wsi. Babcia miała krowę, pracowała na polu, była wdową i sama musiała wyżywić dwoje dzieci. Dziadek zmarł wcześnie na zapalenie opon mózgowych, był jednym z założycieli ochotniczej straży pożarnej, jednak nie zostawił po sobie żadnego uposażenia. System rentowy w tamtym okresie nie zabezpieczał ludzi w renty rodzinne i inne zasiłki. Ziemia, którą zostawił dawała marne płody, ale umożliwiała przeżycie jej i dzieciom. W małym mieście dla osoby z podstawowym wykształceniem pracy nie było, a uzupełnienie edukacji, to rzecz niemożliwa dla samotnej matki. W związku z tym babcia pracowała w parku wycierając ławki, jako salowa w lokalnej porodówce, potem awansowała na kucharę w stołówce zorganizowanej izby chorych. I tylko dzięki ludziom dobrej woli miała możliwość pracy, a że była osobą jak to się dziś mówi „mega ogarniętą” za zarobione pieniądze oszczędzała, ale co ciekawe pomagała jeszcze miastowym, gdyż obie córki były w mieście. Dziewczyny założyły tam rodziny, mieszkały u mężów, czekając na swoje M. Nie raz korzystały z zaradności i ofiarności matki. Babcia potrafiła robić na drutach, szyć, haftować, upiec mega szarlotkę, w ogródku miała grządki więc soki, kompoty i inne wiktuały w piwnicy były zawsze. Można powiedzieć teraz też ludzie to umieją, ale czy to robią, przecież nic się nie opłaca. Wtedy też nie wszystko się opłacało, ale jedno uzasadniało tą pracę, pewnych rzeczy w sklepie nie można było kupić. Wakacje babci to urlop z pracy i wszystkie wnuki, które tylko wtedy widziała, gdyż córki w mieście pracowały. A Pani Józia, szefowa babci w kuchni, wiedziała, że musi dać jej urlop, bo inaczej wnuków nie zobaczy. Ot taka babska solidarność. Babcia miała też zaprzyjaźnionego Pana Tadzia, który prowadził księgarnię. Regularnie zamawiała u niego różne książki, czytała i poszerzała swój księgozbiór. Trylogię, dzieła Mickiewicza, powieści Reymonta i inne polskie klasyki, które według niej trzeba było mieć. Znała historię i zawsze pytała nas o daty, królów i inne szczegóły, a jak nie umieliśmy odpowiedzieć zastanawiała się czego nas w tej szkole uczą.
Postanowiłam napisać o mojej cichej bohaterce, bo ona w zupełności nie wpisuje się w stereotyp osoby ze wsi czy małego miasta. Jej przykład jest pewnie jeden z wielu, o których przeciętny mieszczuch nie ma zielonego pojęcia. Jak widać również osoby, z którymi przyszło jej żyć to prawdziwi przyjaciele pomocni w biedzie i rozumiejący położenie innych. Czasy są już inne i lepsze, chcemy się czuć europejsko, miastowo i kulturalnie.
Jedno jest pewne gdyby nie wieś i ich ludzie pewnych miast w Polsce po wojnie dziś nie widzielibyśmy, nasza stolica sama z gruzów nie powstała, a jedzenie do niej nie przyjechało z Hiszpanii. Gdyby nie wieś dzieci nie wiedziałyby skąd jest mleko. Gdyby nie babcia nie umiałabym być wytrzymała w mieście, które dużo zabiera a wiele w zamian nie daje, a jak daje to za wszystko skrzętnie pobiera pieniądze, przy czym nie stwarza przyjaznej przestrzeni dla człowieka, który nie wiedzieć czemu coraz częściej ucieka na wieś. Tylko na tej wsi jak widzi ludzi, którzy z dziada pradziada pozostali i nadal mieszkają, to często czuje się od nich lepszy. Tylko pozostaje pytanie dlaczego?
Proszę więc doceńmy wieś, ich mieszkańców, zwłaszcza że chcemy żyć zdrowo i ekologicznie.
Przestańmy dzielić się na ze wsi i z miasta, bo przecież jedni drugim bardzo dużo zawdzięczamy.

Pozdrawiam, miejsko-wiejska kobieta.

shutterstock_1681425814

Święta Wielkanocne i dobre wychowanie w czasach zarazy - Irena Kamińska - Radomska

Zastanawiam się, czy zasady savoir-vivre’u mogą się zmienić w związku epidemią. Jest to możliwe, ale jak będzie faktycznie, to się okaże. W języku angielskim po wielkiej zarazie pozostało życzenie po kichnięciu: „(God) bless you”, czyli niech cię Bóg błogosławi. W języku polskim mamy inny odpowiednik: „na zdrowie”. Jednak trzeba to mocno podkreślić, kiedy ktoś kichnie nie wypada mówić „na zdrowie” bo jest to zwrócenie komuś uwagi na niegrzeczność. Jeśli ktoś kicha w towarzystwie innych osób, szczególnie w miejscach publicznych, popełnia olbrzymie fax pas. Nie tylko w czasach epidemii. To jest zawsze niegrzeczne i trzeba umieć poskromić to w każdej sytuacji. Wtedy też w wyjątkowych okolicznościach będzie można zachować się właściwie. Mam nadzieję, że po ustaniu zarazy więcej osób na co dzień będzie stosować zwykłe zasady etykiety, czyli poskramianie różnych odruchów fizjologicznych, więcej osób będzie myło ręce po wyjściu z łazienki czy po powrocie do domu. Mam nadzieję na większe przestrzeganie zasad higieny, które są podstawą kultury osobistej. No tak, ale tytuł tego artykułu mówi o Świętach, a ja piszę o higienie. Nie jest to jednak w moim odczuciu odchodzenie od tematu, ponieważ powtarzam to jak mantrę – w różnych publikacjach i podczas wykładów – zasady dobrego wychowania trzeba stosować zawsze, na co dzień, a nie tylko od święta albo w czasach zarazy.

Święta Wielkanocne tego roku będą prawdopodobnie inne. W niektórych rodzinach smutne, bo ktoś odszedł, bo ktoś ciężko chorował albo jeszcze choruje, bo ktoś ma kwarantannę i jest sam w domu. W wielu domach świąteczne śniadanie będzie może skromniejsze ze względu na utratę zarobków, a „zajączek” nie przyniesie dzieciom prezentów. Bo nie ma jak wyjść na zakupy albo nie ma na to pieniędzy. Być może Święta będą spędzane w bardzo nielicznym gronie, tylko wśród domowników. Brzmi to wszystko bardzo smutno, ale mnie się takim nie wydaje, chociaż ta wizja mnie również dotyczy.

Przecież to są Święta Wielkiej Nocy, Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Jeśli ktoś w To wierzy, to nawet będąc samemu w domu, będzie się cieszył, będzie tę Niedzielę przeżywał jak należy. I to, co właściwe, będzie na pierwszym miejscu. Być może dzieci inaczej podejdą do tych Świąt, być może czas spędzany w domu poświęcą na przedświąteczne porządki, pomoc rodzicom i może lepiej też duchowo przygotują się do czasu Wielkanocy. Wtedy nie będą żałowały,  że nie znajdą, jak co roku, niespodzianek kupionych przez rodziców w supermarkecie, tylko będą się cieszyć ze Świąt.

Mimo tego trudnego czasu dla nas wszystkich, życzę Czytelnikom, Redakcji i wszystkim innym pięknych i dobrych Świąt Wielkanocnych! 

IKR

shutterstock_1667840362

Fake news w obliczu epidemii, czyli jak nie poddać się zbiorowej panice?

Epidemia koronawirusa w naszym kraju jest już w zasadzie faktem - zakażeń przybywa z każdym dniem i będzie musiało minąć trochę czasu, nim sytuacja jakkolwiek się unormuje. COVID-19 jest bardzo specyficznym rodzajem wirusa, który wydaje się być prawdziwie bezwzględnym zagrożeniem, przed którym bardzo trudno jest się uchronić. Większość ludzi zdaje sobie sprawę przede wszystkim z tego, że osoba zakażona może nie przejawiać jakichkolwiek tego objawów. Z tego względu informacja o pierwszych zakażeniach w regionie, w którym mieszkamy, siłą rzeczy wiąże się z ogromną wręcz paniką - jeśli nie z naszej strony, to z całą pewnością ze strony przynajmniej części rodziny lub sąsiadów. To właśnie wtedy różnego rodzaju sklepy i supermarkety zaczynają przeżywać prawdziwe szturmy, a my po raz pierwszy od dawna mamy okazję przekonać się, jak niepokojącym zjawiskiem są całkowicie opustoszałe, sklepowe półki.
O ile taki rodzaj paniki da się jakoś uzasadnić, tak znacznie trudniej jest uargumentować wykupowanie przez ludzi maseczek chirurgicznych z obawy przed zagrożeniem. To jest modelowy wręcz przykład, jakiego spustoszenia potrafi dokonać prosta manipulacja. Wystarczy bowiem zasięgnąć informacji, które są na wyciągnięcie ręki w internecie, by przekonać się, że maseczki nieszczególnie pomagają w zabezpieczeniu się przed wirusem, bo stosunkowo często trzeba je wymieniać z uwagi na zawilgocenie, które ułatwia wirusowi drogę do naszego organizmu. W obliczu epidemii o międzynarodowym zasięgu warto jest zatem na chwilę się zatrzymać i zastanowić, które informacje są wartościowe, a które wręcz przeciwnie - stanowią ordynarny fake news lub manipulację, która ma jedynie przykuć naszą uwagę i żerować na naszym niepokoju.
Najbardziej istotny wydaje się być dystans. Wiadomości o dużym ładunku emocjonalnym, takie jak chociażby informacje o przypadku zarażenia w najbliższej okolicy, ludzie odruchowo chcą podawać dalej bez jakiejkolwiek ich weryfikacji. Pożądanym zachowaniem jest natomiast zatrzymanie się, refleksja nad naturą otrzymanej wiadomości i wysunięcie całkowicie logicznego wniosku, że jedna wiadomość to o wiele za mało, by zareagować. W czasie stanu wyjątkowego nawet największe portale mogą traktować weryfikację swoich treści bardzo pobłażliwie, licząc na to, by poinformować o tragedii szybciej od konkurencji. Dobrze jest zatem zaczekać na powielenie treści przed inne portale, nim uznamy ją za prawdziwą. Istotną jest tutaj zasada, że im bardziej szokująca i nieprawdopodobna wydaje się informacja, tym większa szansa na to, że będziemy mieć do czynienia z manipulacją w postaci clickbaita lub perfidnym fake newsem.
W przypadku poszukiwania informacji o metodach zabezpieczania przed możliwością zarażenia się koronawirusem, dobrze jest szukać informacji u źródeł - na stronach internetowych WHO lub GIS. W sieci funkcjonuje mnóstwo osób, które w czasach niepokoju zechcą z tego skorzystać i będą oferować różnego rodzaju leki lub szczepionki, które albo nie zadziałają wcale, albo wręcz nam zaszkodzą. Najważniejszy jest zatem zdrowy rozsądek, dystans i cierpliwość - wtedy docierać do nas będą wyłącznie te informacje, które faktycznie są ważne i dokładnie zweryfikowane.

shutterstock_1622495458

Chlorochina w leczeniu COVID-19 - najnowsze odkrycie

Chlorochina jest lekiem znanym od ponad 70 lat, dawniej stosowano ją przede wszystkim w leczeniu malarii. Obecnie wykorzystuje się ją także jako lek przeciwzapalny w leczeniu reumatoidalnego zapalenia stawów i tocznia rumieniowatego.

Mechanizm działania chlorochiny
Wykazano laboratoryjną skuteczność chlorochiny w hamowaniu namnażania się wielu gatunków wirusów, w tym wirusa SARS-CoV. Mechanizm działania polega najprawdopodobniej na zwiększeniu endosomalnego pH, zaburzeniu glikozylacji receptorów komórkowych, co w efekcie utrudnia fuzję wirusa i komórki. Wniosek ten zapoczątkował w styczniu i lutym 2020 roku, badania kliniczne chlorochiny u ponad 100 pacjentów chorych na COVID-19, w Wuhan i kilku innych miastach Chin. Mające na celu ocenę skuteczności i bezpieczeństwa stosowania chlorochiny badania, wykazały zahamowanie objawów klinicznych i skrócenie okresu przebiegu choroby. Nie stwierdzono ciężkich działań niepożądanych.

Zastosowanie chlorochiny
15 lutego 2020, chlorochina uzyskała rekomendację Narodowej Komisji Zdrowia Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL). Chińscy eksperci zalecają dobową dawkę 500 mg (250 mg 2×dz) przez 10 dni u chorych z łagodnym, umiarkowanym i ciężkim przebiegiem COVID-19, u których nie stwierdza się przeciwwskazań do zastosowania tego leku.
W Polsce dostępny jest produkt leczniczy Arechin (Chloroquini phosphas) w tabletkach po 250 mg. Zgodnie z charakterystyką produktu w zakażeniach koronawirusami typu beta, Arechin stosuje się zwykle dwa razy dziennie po 250 mg przez 7 do 10 dni. Jeszcze przed decyzją URPL, po uzyskaniu zgody komisji bioetycznej, chlorochinę w połączeniu z lopinawirem i rytonawirem zastosowano u chorych z ciężkim przebiegiem COVID-19 w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu im. Gromkowskiego we Wrocławiu.
13 marca br. Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych wydał pozytywną decyzję w sprawie leku zawierającego chlorochinę, polegającą na dodaniu nowego wskazania terapeutycznego: „Leczenie wspomagające w zakażeniach koronawirusami typu beta takimi jak SARS-CoV, MERS-CoV i SARS-CoV-2”.

Arechin działa przeciwzapalnie, jednak mechanizm nie jest do końca poznany. Nie stosuje się u dzieci poniżej 14 lat. Lek może wpływać na działanie innych przyjmowanych leków, niektóre z nich zmniejszają wchłanianie chlorochiny, dlatego przyjmowanie jakiegokolwiek, zawsze musi być skonsultowane z lekarzem. Istniejące lub przebyte wcześniej choroby również mogą wykluczać bezpieczne przyjmowanie, niepowodujące żadnych skutków ubocznych. Można wśród nich wymienić, chociażby: niedokrwistość, spadki ciśnienia, drgawki, częściową utratę wzroku, głuchotę, zaburzenia czynności wątroby i żołądkowe, siwienie, obniżenie poziomu glukozy, wysypkę. Przedawkowanie leku prowadzące do powstania niewydolności krążenia, niewydolności oddechowej oraz ciężkich zaburzeń rytmu serca może spowodować zgon.
Ze względu na niewielką różnicę w dawce terapeutycznej i toksycznej, lek powinien być stosowany wyłącznie pod nadzorem lekarskim.

shutterstock_1625951251

WAŻNE pytania i odpowiedzi na temat KORONAWIRUSA - czyli co powinnaś wiedzieć na pewno

1.Czym tak naprawdę jest ten wirus? Należy wiedzieć, że oficjalnie oznaczono go jako 2019-nCoV, ale powszechnie znany jest jako wirus z Wuhan. W tym położonym w środkowych Chinach mieście ujawnił bowiem swoją zjadliwość. Pierwotnym źródłem zakażenia były prawdopodobnie zwierzęta sprzedawane tam na targu. To z nich 2019-nCoV przeniósł się na ludzi. Co więcej, potem zaczął mutować i zyskał zdolność przenoszenia się między nami. Warto dodać, że podobnie jak wirus SARS, który w 2002 roku również przeniósł się na ludzi ze zwierząt, dał też początek epidemii w Chinach. Obecny koronawirus przypomina go aż w 80 procentach. Ale jego zdolność mutowania sprawia, że może okazać się groźniejszy. To dlatego Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła PHEIC, czyli Stan Zagrożenia Zdrowia Publicznego o Znaczeniu Międzynarodowym. A komunikaty takie wydawane są niezwykle rzadko.

2. Jakie są objawy zarażenia? Należy wiedzieć, że zarażenie koronawirusem przypomina (zwłaszcza na początku) inne sezonowe infekcje, szczególnie grypę. U większości chorych występuje wysoka gorączka (powyżej 38, a nawet 39 stopni Celsjusza). Do tego dochodzi kaszel i duszności. Warto wiedzieć, że część chorych miała też inne symptomy, na przykład kołatanie serca, bóle mięśni czy uczucie ucisku w klatce piersiowej. Warto dodać, że w efekcie zakażenia wirusem z Wuhan dochodzi do ciężkiego masywnego zapalenia płuc. Do jego stwierdzenia konieczne jest nie tylko osłuchanie pacjenta, ale też badanie obrazowe i zaawansowane testy diagnostyczne. 2019-nCoV ma widoczne wypustki, które nieco przypominają koronę. Stąd też jego nazwa. Kiedy się namnoży uszkadza pęcherzyki płucne prowadząc do wcześniej wspomnianego ciężkiego zapalenia płuc. Jego objawy możemy zobaczyć na przykład na zdjęciu rtg. A samą obecność wirusa można stwierdzić po zrobieniu specjalistycznych testów genetycznych z materiału pobranego z górnych i dolnych dróg oddechowych. Należy wiedzieć, że badań takich nie prowadzi się jednak w zwykłych przychodniach. Natomiast możemy jednak w nich zrobić testy potwierdzające lub wykluczające, czy infekcja, z którą się zmagamy nie jest na przykład grypą (służy do tego tzw. Influenza A/B Test, koszt od około 35 zł).

3. Dlaczego 2019-nCoV jest tak groźny? Należy wiedzieć, że przede wszystkim chodzi o jego nieprzewidywalność. Chociaż badacze z Rzymu wyizolowali wirusa z krwi chorego i przekazali go wszystkim ważnym ośrodkom naukowym, aby można było pracować nad lekami i szczepionkami, nadal nie wiemy, w jakim kierunku 2019-nCoV dalej zmutuje. Jeżeli będzie zachowywał się tak, jak inne koronawirusy, po gwałtownym wzroście zachorowań w ciągu najbliższych tygodni, powinno dojść do wygasania ognisk zakaźnych. Bo pamiętajmy o tym, że koronawirusy odpowiadają zazwyczaj za sezonowe infekcje. Ale czy będzie tak i tym razem? Zobaczymy. Trzeba powiedzieć, ze najgorsze jest to, że wirus z Wuhan ma długi okres inkubacji (wylęgania). Od momentu zarażenia się nim do wystąpienia objawów choroby mija nawet 14 dni (choć zwykle jest to 5-6). A w czasie tym nieświadoma osoba może przenosić wirusa na inne osoby.

4. Czy maseczka stanowi skuteczną ochronę? Należy wiedzieć, że 2019-nCoV roznosi się drogą kropelkową (przez katar, kaszel) i wraz z wydychanym powietrzem (w nim też są drobinki wydzielin). Do organizmu kolejnej osoby najłatwiej dostaje się przez błony śluzowe czyli spojówki oczu, wnętrze nosa, usta. Zazwyczaj maseczki jednorazowe nie są w stanie nas przed nim uchronić. Ich stosowanie ma sens jedynie w przypadku personelu medycznego (który bardzo często maski zmienia) oraz osób, które już są zainfekowane (aby na przykład kaszląc nie zarażały innych). Warto dodać, że tylko profesjonalne maski mają dużą skuteczność (są bardzo drogie). Ale i tak nie są wystarczającą zaporą dla wirusa.

5. Kto choruje najciężej? Należy wiedzieć, że chociaż wirus ten może zainfekować każdego, kto się z nim zetknie, to warto pamiętać o tym, że najciężej infekcję przechodzą osoby, które mają osłabiony układ odporności, szczególnie osoby cierpiące na choroby przewlekłe. Warto dodać, że najwięcej pacjentów w ciężkim stanie (i ofiar śmiertelnych) odnotowano wśród seniorów ze źle kontrolowaną cukrzycą i chorobami układu krążenia.

6. Gdzie się zgłosić w razie infekcji? Ogólnie pamiętajmy o tym, że nawet jeśli wystąpią u nas lub kogoś z naszych bliskich wymienione wcześniej objawy, nie powinniśmy wpadać w panikę. Musimy wiedzieć, ze w Polsce do końca marca trwa sezon na infekcję dróg oddechowych. Bardzo mocno w tym roku daje o sobie znać też grypa (której nie wolno lekceważyć, ponieważ jej powikłania także są niebezpieczne, nawet śmiertelne). Trzeba też powiedzieć, ze jeśli mieliśmy możliwość kontaktu z zainfekowanym 2019-nCoV (kimś, kto wrócił z Chin lub innego kraju, w którym są liczne ogniska zapalne, albo z kimś, kto wie, że z zarażonym miał kontakt), wówczas zgłośmy się na szpitalny oddział zakaźny. I tylko wtedy! Natomiast w pozostałych przypadkach udajmy się do lekarza POZ, bowiem wtedy zdecydowanie bardziej prawdopodobne jest, że mamy klasyczną infekcję. Wówczas wędrówka na oddział zakaźny niepotrzebnie naraża nas na kontakt z innymi chorobami. Po za tym specjalistycznych oddziałów jest mniej, więc dłużej poczekamy na przyjęcie. I zadajmy siódme pytanie: jak inaczej możemy się bronić? Istotne jest to, aby zadbać o odporność. To nie jest czas na diety odchudzające czy eliminujące jakieś składniki (co może prowadzić do niedoborów witamin). Ważne również jest to, abyśmy ubierali się stosownie do pogody (przegrzanie i przemarznięcie osłabiają). Ale też powinniśmy leczyć każdą infekcję i unikać dużych skupisk ludzi, bowiem tam najłatwiej o zarażenie. Aby ograniczyć ryzyko przeniesienia wirusa, trzeba dbać o higienę i unikać przecierania oczu czy okolicy ust, jeśli nie mamy pewności, że nasze ręce są czyste. Warto dodać, że dokładne i częste mycie rąk mydłem nawet o 25 procent obniża ryzyko zainfekowania się wirusami przenoszonymi wodą kropelkową. Jeśli nie możemy umyć rąk, a na przykład chwytaliśmy klamkę w miejscu publicznym czy sklepowy wózek, korzystajmy wówczas z żeli dezynfekujących na bazie alkoholu.

shutterstock_104071589

Koronawirus a etykieta - czyli jak elegancko zadbać o swoje bezpieczeństwo.

Jak ma się savoir-vivre do choroby?

Czy można zawiesić grzeczność na czas niedomagania?

Czy można z powodu ewentualnej epidemii zmienić obyczaje?

Czy można unikać podawania dłoni i pocałunków na powitanie?

Z takimi i podobnymi pytaniami spotykam się ostatnio coraz częściej i na wszystkie zamierzam odpowiedzieć.

Savoir-vivre to inaczej sztuka życia. Skoro mówi nam, jak żyć, to przede wszystkim trzeba najpierw zadbać o zachowanie zdrowia i życia. Czyli nie ma savoir-vivre’u bez survivalu. Nie oznacza to, że możemy na czas własnej lub czyjejś choroby zapomnieć o grzeczności, bo to wręcz szczególna sytuacja, w której należałoby pomyśleć o właściwym zachowaniu. Właściwym nie oznacza takim samym, jakie stosujemy na co dzień.  

Skoro mowa o koronawirusie (ale nie tylko!), to działania powinny pójść dwukierunkowo. Z jednej strony należy przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności, żeby samemu nie zarazić się, a z drugiej – żeby nie zagrażać innym. Wszyscy bezwzględnie powinni częściej myć ręce. Okazuje się, że około 60% Europejczyków nie czyni tego po wyjściu z toalety. Ten odsetek jest dużo wyższy wśród mężczyzn. Na czas zagrożenia można zaniechać uścisków dłoni i wszelkich kontaktów fizycznych. Zanim podejdziemy do kogoś na wyciągnięcie ręki, można już kilka kroków wcześniej powiedzieć: przepraszam, ze względów zdrowotnych nie mogę podać dłoni. Nie trzeba się zagłębiać w szczegóły dolegliwości. Ostatnio miałam mały wypadek i złamałam sobie palec u dłoni. Przez jakiś czas musiałam uprzedzać i przepraszać, że mam kłopot. Oczywiście powitanie zawsze było słowne i z pełnym uśmiechem na ustach. Nie zauważyłam, żeby ktoś robił z tego problem. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby sprawić mi bólu.

Zresztą podczas codziennych spotkań wcale nie musi dochodzić do uścisku dłoni, już abstrahując od koronawirusa czy jakichś dolegliwości. Jeśli osoba bardziej uprzywilejowana nie poda dłoni, druga osoba również powinna zaniechać uścisku. Czyli w życiu towarzyskim, jeśli kobieta nie poda ręki, mężczyzna powinien tylko się ukłonić. W życiu służbowym jest podobnie, jedynie wybór formy powitania nie zależy od płci czy wieku, ale od rangi.

Jeśli ktoś ma dobre maniery, to dobrze też wie, że w towarzystwie nie należy kichać. Wbrew pozorom stłumienie odruchu nie jest takie trudne i to bez uszczerbku dla własnego zdrowia: wystarczy podrażnić receptory nerwowe kichania – oczywiście przy użyciu chusteczki – i zyskujemy czas, aby wyjść i kichnąć. Przy okazji dodam, że kulturalna osoba zawsze ma prze sobie chusteczek pod dostatkiem i nie dotyka nosa bezpośrednio dłonią. Takie są też wskazania prewencyjne w stosunku do koronowirusa i innych drobnoustrojów przenoszonych drogą kropelkową, które wcale nie są mniej groźne. Dobrze by było, żeby niektóre zachowania weszły wszystkim w krew.

Jak się więc okazuje, nie ma savoir-vivre’u bez survivalu i survivalu bez savoir-vivre’u.

IKR

shutterstock_635840882

Jak zwrócić uwagę sąsiadom?

Najczęściej stawiam pytanie nieco odmiennie: czy można zwrócić uwagę sąsiadom; ponieważ jest to niegrzeczne i tylko wywołuje wzajemną niechęć. Stosunki dobrosąsiedzkie są przecież dużej wagi. W życiu różnie bywa i nie mam tu na myśli sytuacji, kiedy tylko zabraknie soli czy cukru. Ucząc savoir-vivre’u, podkreślam, że nie można się kierować pragmatyzmem, bo wychodzi nam Mickiewiczowska grzeczność kupiecka, a nie szlachecka. A tu sama wpadam w tę pułapkę i uzasadniam zachowanie względami praktycznymi. Poprawię się więc: nie wypada ludziom dorosłym zwracać uwagi na ich zachowanie, bo to jest zwyczajnie niekulturalne, niezależnie, czy nam się to opłaca, czy nie.

Jednak coś trzeba zrobić, jeśli problem z sąsiadami zwyczajnie nie daje spokojnie żyć, bo na przykład dzieci zza ściany „drą się” i kłócą od momentu powrotu ze szkoły albo nawet wcześniej – wracając ze szkoły – już na korytarzu zapowiadają niespokojny czas sąsiadów, jakby byli sami na tym świecie. Skoro trzeba jakoś zadziałać, to koniecznie tak, aby nikogo nie urazić i jednocześnie osiągnąć swój cel.

Samo upominanie dzieci na niewiele się zdaje, bo dziecko ze swojej perspektywy jedynie pomyśli o nas, że się tylko czepiamy. Sama pamiętam z dzieciństwa, że takich sąsiadów się nie znosi. Możliwe jest jednak wyjście z tej trudnej sytuacji. Prowadzi do tego grzeczna, taktowna rozmowa z rodzicami. Zanim się to uczyni, przede wszystkim przypomnijmy sobie własne zachowanie w tym wieku albo zachowanie swoich dzieci. Wtedy zwyczajnie nabiera się pokory i inaczej wyglądają ewentualne rozmowy. Kiedy dochodzi do spotkania, trzeba je zorganizować z pozycji osoby proszącej, a nie karcącej. Dobrze jest na początku rozmowy okazać wyrozumiałość dla praw, jakimi rządzi się młody wiek. Każde dziecko jest też inne i nie zawsze rodzice są w stanie coś wskórać, jeśli nie są akurat w domu i nie mogą bezpośrednio reagować.  Trzeba też liczyć się że, w czasie rozmowy może okazać się, że dzieci, które wyglądają na zdrowe i tylko są rozwydrzone i źle wychowane, mają jakieś problemy natury psychicznej. Nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Nie można nakładać kontekstu własnych doświadczeń na problem innych – w tym wypadku sąsiadów. Bywa oczywiście i tak, że rodzice po prostu akceptują nieludzkie „ryki” swoich dzieci do tego stopnia, że nie zauważają problemu. Wtedy miła rozmowa sąsiedzka powinna choć trochę pomóc. A jeśli po jakimś czasie zauważalna będzie poprawa, koniecznie trzeba podziękować. Można z tej okazji upiec jakieś ciasteczka albo kupić czekoladki i poczęstować nimi sąsiadów i ich dzieci. I takim sposobem problem można przekuć w miłą i dobrą znajomość.

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved