shutterstock_344500055

Nie wchodź dwa razy do tej samej rzeki, o nie!


Gdy związek się rozpada, zazwyczaj uwaga otoczenia skupia się na osobie, która została porzucona. Uważam, że osobie, która odchodzi ze związku, też nie jest łatwo. Chociaż niektórzy twierdzą, że to niemożliwe. Jednakże wyobraź sobie, jak trudne jest podjęcie decyzji o opuszczeniu stałego układu jakim jest związek. Wiąże się to z wielką zmianą, bo osoba odchodząca tak naprawdę nie wie, czy dobrze robi. Jak to mówią, najlepiej jest tam, gdzie nas nie ma.

Przykład: Para bez dzieci, byli ze sobą przez około sześć lat. Mężczyzna poznał inną i się zakochał. Odszedł do niej. Kobieta, po trudach rozstania, zaczęła układać sobie życie od nowa. I wtedy, cytując klientkę: „wyskoczył jak Filip z konopi z pytaniem, czy do niego wrócę, bo się pomylił!”.
Na początku, zaraz po rozstaniu, kiedy porzucony nie ma jeszcze bariery ochronnej i nie uodpornił się na urok byłego lub byłej, jest bardzo możliwe, że da drugą szansę, spróbuje od nowa. I co się wtedy dzieje? Bałagan się dzieje. Po pierwsze, z jednej strony jest chęć bycia z tym człowiekiem, a z drugiej obawa, czy to na pewno już na stałe? A może to powrót na chwilę i zaraz znowu odejdzie? Po drugie, wydaje ci się, że wybaczyłaś i zrozumiałaś. Wydaje ci się, że powinno być między wami zaufanie, a nie
ma. Ciągle masz przed oczami partnera z tą drugą osobą. Ciągle przypominają się łzy i żal. Po trzecie, chciałoby się wrócić do tego związku, który istniał przed problemami. A tak się nie da. Wydarzyło się między wami dużo złego. I najpierw trzeba to wyjaśnić i naprawić, żeby zacząć budować od nowa. Marzeniem takich osób jest często, aby związek był taki, jak dawniej. Otóż, nie ma jak dawniej, bo jesteście tu i teraz, a nie dawniej. Możecie przenieść ulubione zwyczaje z przeszłości, jednak doświadczenie i życie was zmieniło. A już z pewnością bardzo zmieniło was rozstanie. I startujecie od początku. Jeśli więc jesteś w pierwszym etapie po rozstaniu, czyli jeszcze nie dotarło do ciebie, co się dzieje, to na propozycję „spróbowania jeszcze raz”, zareagujesz z radością. Gwarantuję. Zanim jednak podejmiesz taką decyzję, zadaj sobie jedno ważne pytanie: „Co ja z tego powrotu będę mieć ?”.

Osobiście jestem zwolenniczką radykalnych cięć. Jeśli już porzucasz, to niech to będzie decyzja ostateczna. A jeśli ci się nie wiedzie w nowym związku, to nie proś o litość. Jeśli to ty zostałaś porzucona, to odczekaj parę miesięcy, zanim dasz drugą szansę.

romantic-1934223_1920

W miłości jak w matmie: umiesz liczyć, licz na siebie.


Co to są obietnice bez pokrycia? To słowa, które nic nie znaczą. Biorąc pod uwagę stronę gramatyczną i znaczenie słownikowe, to coś tam znaczą. Jednakże jeśli chodzi o treść i przełożenie na działanie, to nie mają żadnej wartości. Z pewnością słyszałaś takie określenia jak: „rzucanie słów na wiatr” lub „palcem po wodzie pisane”. Właśnie, do tej kategorii należy zaliczyć wspomniane obietnice. Jestem pewna, że przynajmniej raz w życiu zdarzyło się, że ktoś obiecał ci, że będzie o ciebie dbał, że będzie cię kochał, że znajdzie dla ciebie czas? A potem stwierdził, że „nie takie rzeczy obiecywał”… Jako przykład, przeczytaj trzy historie moich klientów.

Dziewczyna, zrezygnowała z pracy zawodowej, bo przyszły mąż dobrze zarabiał i stać ich było, aby ona nie pracowała. Miała zajmować się sprawami domowymi. W jej rozumieniu, obiecano jej spokój
finansowy i bezpieczeństwo. Okazało się z czasem, że mąż zaczął ograniczać jej dostęp do pieniędzy do niezbędnego minimum. Musiała na nowo znaleźć źródło utrzymania.

......................................................

Kobieta obiecała na ślubnym kobiercu, że będzie kochała męża najmocniej na świecie i do końca życia, i w ogóle… A po krótkim czasie okazało się, że ślub był potrzebny na chwilę. Tak, naprawdę ona nigdy nie chciała być z moim klientem, ani z żadnym innym mężczyzną. Miała plan zostać rozwódką.

......................................................

Matka skorzystała z czyjejś obietnicy pomocy przy dziecku, aby sama mogła pracować. Składający deklarację stwierdził jednak, że nie może zajmować się dzieckiem. Pod wpływem tego przyrzeczenia, klientka poczyniła pewne plany zawodowe, które potem musiała mocno zmodyfikować. To są tylko trzy historie, gdzie ludzkie zaufanie zostało wystawione na próbę.

Zapewne i tobie zdarzyło się zaufać, a potem mocno rozczarować. Obiecałaś sobie, że już nigdy tego nie zrobisz. Aż do kolejnego razu. I kolejnego… Chcesz, aby było inaczej, lepiej, a nie wiesz, co zmienić? Na początek, daj sobie „zielone światło” na akceptację swoich niedoskonałości. Jeśli już to masz, to zmiany wprowadzisz szybko. Jestem zdania, że każde doświadczenie jest potrzebne. I wszystko dzieje się po to, aby zwrócić twoją uwagę na ważną, zazwyczaj głęboko ukrytą sprawę. Zauważ, że choroby ciała, są sygnałem o niezałatwionych problemach w sferze ducha i umysłu. Jeżeli ciągle „przytrafiają” ci się partnerzy o podobnych cechach, z którymi nie umiesz stworzyć związku, to sygnał, że należy zmienić kategorie wyszukiwania. Jeśli ciągle zdarza ci się być wystawioną do wiatru, to może czas przestać żyć wizją obietnicy.
Z każdej sytuacji i tej dobrej, i tej kryzysowej można i trzeba wyciągnąć lekcję na przyszłość. O co mi chodzi z tą lekcją? Człowiek ma fantastyczną umiejętność uczenia się na własnych błędach. Na cudzych jest już mniej skutecznie. A zatem, aby lekcja miała przełożenie na trwałą zmianę, trzeba
najpierw odczuć trudność na własnej skórze. Najlepiej żeby to był stan, który przeczołga cię emocjonalnie. Wzbudzający uczucie beznadziei, jak w przypadku, gdy wylądowałaś w piwnicy ze śmierdzącymi szczurami. Takie, gdy czujesz, że utknęłaś na amen i koniec. I to, z punktu widzenia
skuteczności zmiany, jest bardzo dobre uczucie. Oznacza ono, że jesteś gotowa do znalezienia nowego rozwiązania.
Człowiek po dobroci nic nie zmieni w swoim życiu, chociaż twierdzi, że zmieni.

Tak jest z zawierzaniem w składane nam obietnice. Robisz sobie pod to plany, bo dlaczego nie? Czasem zainwestujesz pieniądze, bo dlaczego nie? Aż tu nagle, jak w kryminale, ginie główny bohater i koniec. I to jest właśnie ten moment, gdzie plany zrobione pod daną obietnicę lecą na łeb, na szyję.
Czyli witamy w piwnicy. Jak reagujesz, gdy ktoś nie dotrzymał obietnicy? Zazwyczaj złością, rozczarowaniem, obwinianiem tego kogoś. A dlaczego tak reagujesz? Bo zawierzyłeś coś cennego dla ciebie innej osobie. Bo nie
masz umiejętności wspierania siebie, nie wierzysz we własne możliwości.
Kluczem do poradzenia sobie z nadszarpniętym zaufaniem do ludzi i do siebie jest zbudowanie solidnych fundamentów miłości własnej. Wyobraź sobie miłość własną jako płaszcz, który zakładasz codziennie. Przyjrzyj mu się dokładnie. Czy materiał jest cały. A może jest już miejscami przetarty? A
może gdzieś jest dziura? Albo poszarpany na dole? Jak się w nim czujesz? Kiepsko. Tu podwiewa. Tam byle jak wygląda. Straszy dziurami. Co możesz zrobić? Załatać dziury. Obszyć krawędzie. Oddać do pralni, żeby odświeżyć materiał. Jednak, gdy stwierdzisz, że płaszcz jest mocno zniszczony, warto
zainwestować w nowy. Zatem sprawdź, co potrzebujesz wiedzieć i umieć?

shutterstock_1428376460

Mężczyźni - bycia facetem uczyli się od kobiet

Jak to się dzieje, że Mężczyzna, chce nauczyć się męskości od kobiety, a nie drugiego faceta?

Należy spojrzeć wstecz, na historię ludzkości. Wojny z jakimi ludzie musieli się zmierzyć, spowodowały w ogromnej części wyginięcie mężczyzn. Dbaniem o rodzinę zajmowały się wyłącznie kobiety. Zatem, w większości młodzi chłopcy, którzy rodzili się w czasie wojen, nie mieli szansy na poznanie własnego ojca, nie mieli skąd czerpać wzorców męskich, bo mężczyźni albo byli na wojnie, albo tam zginęli.

Czyli bycia facetem uczyli się od kobiet!

Z całym szacunkiem, ale kobieta nie ma pojęcia jak to jest być facetem. Może przekazać i nauczyć jak zaspokajać oczekiwania kobiet, ale nie może nauczyć męskości.

Wydarzenia historyczne odbiły się tak silnym piętnem na społeczeństwie, że do tej pory spora część panów nie uczy się od swoich ojców, tylko od matek! A dlaczego? Bo ich ojcowie też nie mieli męskiego wzorca.

Kobiety potrafią budować społeczności, wspierać się, wyjaśniać na czym polega kobiecość. itp. Mężczyźni są jedynie obserwatorami i reagują jeśli należy zaspokoić potrzebę kobiety. Nie mówi się o męskich społecznościach. Te o których słyszałam skupiają się jedynie na piciu alkoholu i opowiadaniu o podbojach seksualnych. Nic budującego męską moc!

Mając na uwadze powyższe, rozumiem, że niektórzy mężczyźni nie potrafią odnaleźć się w świecie budowania związków. Skoro do tej pory o wszystkim decydowała matka, to ona była również wzorem postępowania z kobietą, więc mężczyzna nie ma porównania, nie ma odniesienia jak taka relacja powinna wyglądać. Jeśli do tej pory mama zapewniała mężczyźnie wikt i opierunek, to dlaczego nie miałby wymagać tego samego od swojej partnerki. Jeśli matka załatwiała za syna wszystko, to dlaczego miałby w związku robić inaczej. Nie umie taki mężczyzna, poradzić sobie z odmową umówienia się na randkę. Obraża się na partnerkę. Używa przemocy, bo nie było ojca, który pokazałby do czego służy siła fizyczna. Oczekuje podziwu i ciągłego doceniania, tak jak robiła to matka. Zapomina, że partnerka też potrzebuje być doceniona. Mężczyznom nikt nie przekazał, że sami powinni znaleźć sens swojego życia. Powinni uczyć się od innych mężczyzn, a nie pytać kobiety jak mają żyć.

Jest jeszcze druga strona medalu. Od mężczyzn wymaga się niemożliwego. Bycia czułym, a jednocześnie silnym, bycia romantycznym, a jednocześnie zaradnym, rąbiącym drewno i uwielbiającym taniec w baletkach… 

Normalnie ludzie nie mają tyle funkcji.

Mężczyźni są „prości w obsłudze”, „zerojedynkowi”, skupiają się na jednym, dwóch zadaniach w życiu i robią to dobrze.

Panowie, bierzcie od swoich ojców, wujków i pozostałych mężczyzn to, co męskie to, co stanowi o szlachetności duszy i uczynków. Spotykajcie się w swoim męskim gronie, żeby „podłubać w garażu”. Śmiem również twierdzić, że kobiety nie powinny mieć dostępu do całego waszego świata. Pytajcie innych mężczyzn jak żyć po męsku, jak okazywać uczucia i dlaczego facet powinien płakać?

Kurczę, obudźcie w sobie tę MOC, którą macie. Są na świecie Kobiety, które na was czekają.

shutterstock_1504807880

Cierpienie, a nadzieja w długiej walce z chorobą. Jak czerpać siłę do walki.

Choroba przytrafia się nam w jakimś celu. Coś potrzebujemy zrozumieć, nauczyć się, czasem przystopować.


Cierpienie fizyczne jest jedną stroną choroby. Cierpienie emocjonalne i bezsilność ma większą moc nad życiem w chorobie.
O ile z cierpieniem fizycznym jesteśmy sobie w stanie poradzić, bo mamy leki przeciwbólowe, to z bezsilnością i brakiem nadziei już jest trudniej.
Dlaczego tak się dzieje?
Choroba jest stanem kryzysowym, gdy spotyka człowieka, to musi on przejść przez nią według kilku etapów.

Pierwszy to zaprzeczenie sytuacji i wyparcie jej. To nie możliwe, że ja jestem chora. To zdarza się innym ale nie mnie.
W przypadku zaprzeczania nieprzyjemne fakty są ignorowane, realistyczna interpretacja tego co się dzieje zostaje zastąpiona łagodniejszą, choć nietrafną. Mechanizm ten pozwala na stopniowe oswajanie się z trudną sytuacją. Jednak po pewnym czasie potrzebne jest uznanie obecności bolesnych uczuć, aby uniknąć pojawienia się dalszych problemów natury psychologicznej czy emocjonalnej.
Wyparcie może przyjmować postać od chwilowych luk w pamięci po całkowitą amnezję (niepamięć) w przypadku bardzo bolesnych doświadczeń.

Druga faza to gniew. Osoba chora jest pełna buntu, drażliwości, pretensji do rodziny. Bez powodu może wybuchać gniewem, jest pełna pretensji co do leczenia. Wini niesprawiedliwy los, który go spotkał, a w niczym sobie na niego nie zasłużył. To etap pytania: „Dlaczego właśnie ja?”

Trzecia faza to targowanie się. Osoba chora zastanawia się nad chorobą i swoim otoczeniem. „Postaram się być miła i zdyscyplinowana, ale w zamian przyrzeknijcie mi, że będę zdrowa”. To czas na pertraktacje z lekarzem i Panem Bogiem, składa obietnice, że jeśli wyzdrowieje to poświęci resztę życia Bogu. Obiecuje, że o nic więcej już nie będzie prosił. Składanie tego typu obietnic może być powiązane z poczuciem winy.

Czwarta faza to depresja. Nastrój depresyjny może pojawić się już w pierwszym etapie. Chorzy płaczą, mówią o samobójstwie, są zrozpaczeni, smutni, czują się bezużyteczni. W tej fazie może towarzyszyć poczucie ogromnej straty, np. z powodu deformacji ciała. Chorego może dręczyć poczucie winy, odczytuje on chorobę jako karę za popełnione błędy.

Piąta faza i ostania to pogodzenie się. Osoba jest pogodzona z losem i ze spokojem akceptuje go. Na tym etapie następuje pogodzenie się z chorobą.

Najważniejszym jest zrozumieć mechanizm przechodzenia przez chorobę.
Akceptacja sytuacji jest najważniejszym elementem w poradzeniu sobie z nią. Unikałabym określenia „walki z chorobą”. Walka ma ciężki ładunek emocjonalny. Raczej „radzenie sobie z chorobą”.
Dlaczego to takie ważne? Chodzi o nasze nastawienie. A to jak wiadomo 90 procent sukcesu. Akceptacja to również odpuszczenie tego co tak bardzo trzymamy. Czyli złości, bezsilności, oskarżania siebie i innych. Wszystkie te emocje blokują nas przed miłością.
No dobrze, powiesz, jak tu myśleć o miłości, gdy choroba dziesiątkuje ciało?
Pewnie, że nie jest łatwo. Jak jesteś w chorobie i wszystko stanęło na głowie.
Jednak, w tym zaprzeczaniu i buntowaniu się znajdź chwilę i pomyśl o sobie dobrze. Właśnie z miłością. Możesz zrobić medytację. Porozmawiać ze swoim wewnętrznym dzieckiem. Choroba jeśli się pojawiła, to przyjmij ją jako informację dla siebie. Pewnie popukasz się w głowę. Co ta kobieta mówi? Jaka informacja? Jaka lekcja?
Chora jestem, cierpię i mam gdzieś to gadanie o miłości. Boli mnie wszystko i nie mam ochoty na nic!
I to jest normalne, że tak masz. Choroba to nie wczasy.
Pamiętaj, nic nie musisz. Ewentualnie możesz.
Nawet w tak trudnej sytuacji, możesz zdecydować jak będziesz się czuć. Na ile ból fizyczny może wpłynąć na Twoje samopoczucie. Ile mu pozwolisz rządzić sobą. Są choroby, gdzie tego bólu fizycznego jest ogrom. Jednak bywają momenty względnie spokojne. Warto zapamiętać sobie swój stan z tych momentów i przywoływać, gdy boli jak cholera.
Jak napisałam na początku, choroba w życiu pojawia się po coś. Ma nas
uświadomić, czasem ostrzec. Jednak należy tutaj wystrzegać się myślenia, że choruję za karę. A niby, kto miałby dać tę karę? Bóg? Ty sama? Rodzice?
Mała zmiana tematu. Zdarza mi się jechać za szybko samochodem. Śpieszę się zazwyczaj i pędzę tam gdzie trzeba wolniej. I wtedy z bocznej ulicy wytacza się małe „pierdzikóko”, a za kierownicą Pan w czapce. Wyjeżdża przed moje auto i wlecze się
niemiłosiernie.
Kiedyś wściekałam się na takie sytuacje, bo przecież ja muszę gdzieś, na godzinę…
Teraz biorę głęboki oddech i myślę sobie, że właśnie tak miało być. To ma mnie ochronić. Być może przed wypadkiem?

Zakończę cytatem: „Wszystko, co w życiu otrzymujemy, wcześniej powstało w naszej duszy.”

eye-3339668_1920

Dobrze jest tam, gdzie nas nie ma


Słuchając ludzi i obserwując ich zachowania, poczyniłam pewne spostrzeżenie.


Wydaje nam się, że jak zdobędziemy to, czego chcemy, ale jest po za naszym zasięgiem, to wszystko zmieni się na lepsze. Przekonanie, że lepiej jest tam, gdzie nas nie ma, świetnie komponuje się z powodem do zdrady.

Szukanie nowości, innych atrakcji niż te dla nas dostępne, bywa tak pociągające, że nie liczymy się z konsekwencjami. Albo wcale nie mamy ochoty się z nimi liczyć. Jeśli zdarzyło ci się kiedyś być na kacu, to przypomnij sobie, jak się czułaś. Jeśli nie pijesz alkoholu, to przypomnij sobie stan, gdy miałaś określone oczekiwania, a rzeczywistość rozczarowała. Albo zrobiłaś coś dla kogoś, a wyszło jak zwykle – miałaś potem „moralniaka”.

Dokonując jakiejkolwiek zmiany, również w związku, musisz wziąć pod uwagę, że zmieni się nie tylko jeden, niepasujący nam element, ale cały układ, w jakim jesteście. Jest teoria o nazwie „efekt motyla”, mówiąca, że niewinny trzepot skrzydeł motyla może wywołać tsunami w innej części świata. Szukając atrakcji gdzie indziej, wysyłasz sygnał, że obecny stan ci nie odpowiada. Mimo że może ci się wydawać, że niewinne uśmiechy i kokietowanie kolegów nic nie znaczą. Jesteś w błędzie. To znaczy, że jesteś do wzięcia.

A co się stanie, jeśli twój partner zrobi to samo?

shutterstock_469991750

Na jaki temat tak milczysz kochanie?

Nadchodzi taki moment, że w związku nastaje cisza.

Pół biedy, gdy jest ona wywołana chorobą gardła drugiej strony. A cała bieda, gdy coś wisi w powietrzu. Tak zwana cisza przed burzą. Są osoby, które na trudne sytuacje reagują ekspresyjnie. I to jest dobre, bo wyrzucają z siebie zbędne emocje. Są również takie, które sztukę milczenia opanowały do perfekcji. Albo nie odzywają się, bo nie. Albo nie odzywają się, bo nic się nie stało. A wzdychają ciężko, bo powietrze im szkodzi. Tutaj to ja bym uważała. Jest takie powiedzenie: „Strzeż się nie tego psa, co ujada, ale tego, co siedzi cicho”. Nie wiadomo, kiedy rzuci się do gardła. Z ludźmi jest podobnie. Siedzisz cicho, nie powiesz o co ci chodzi, bo powinien się domyślić. Akurat. To domyślanie się to jakaś zmora. Powinno się tego zakazać. Jest też inny rodzaj ciszy, którą sama bardzo lubię. To jest wtedy, gdy ludzie są obok siebie, ale nie odzywają się, bo pracują, czytają, zajmują się swoim hobby, ćwiczą itd. Nic nie mówią, żeby sobie nie przeszkadzać w zajęciach, ale doskonale wiedzą, że są razem i nie potrzebują słów. Czasem wystarczy tylko spojrzenie, uśmiech, „puszczenie oczka” i wiadomo o co chodzi.

Milczenie jest złotem. Tak mówią. Milczymy z wielu powodów. Bo boli nas gardło, nie mamy nic do powiedzenia, jesteśmy obrażeni na świat i nie chce nam się ust otwierać, boimy się oceniania naszej wypowiedzi, sytuacja wymaga milczenia albo jest taka, że lepiej ją przemilczeć. Możesz dopisać coś jeszcze, bo pewnie co osoba, to inne powody. Milczenie sprawdza się, gdy mamy do czynienia z osobą w emocjach, wyrzucającą nieparlamentarne słowa pod adresem naszym i całej ludzkości. Wchodzenie w dyskusję w takim momencie to klasyczny „strzał w stopę” i gotowa kłótnia. Jest też ryzyko milczenia w podanej sytuacji. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że rozemocjonowana osoba jeszcze bardziej się rozzłości, bo my nic nie mówimy. Zalecam wtedy odzywać się tylko tak, aby miała poczucie, że ją słyszycie. Nie mówię o ignorowaniu, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Jeśli mówimy coś w emocjach do kogoś, trudno jest się kontrolować. Jednakże, mając świadomość, że słowa tną jak brzytwa, czasem lepiej ugryźć się w język i nie mówić tego, czego będziecie długo żałować. Ktoś może powiedzieć, że przecież należy być sobą, być autentycznym, mówić szczerze. Tak, zgadzam się z tym. Tylko, że w złości i w porywach emocjonalnych raczej nie bywamy sobą, tutaj odzywają się pierwotne instynkty, które mają za nic poprawność polityczną.

Wystarczy być, czyli rozumiemy się bez słów. Moim zdaniem jest to cudowna umiejętność. Wystarczy jedno konkretne spojrzenie lub gest i druga osoba wie, o co chodzi. Ten sposób porozumiewania się dotyczy osób, które znają się już na tyle, że potrafią czytać z mowy ciała drugiej osoby. Długoletnie pary tak mają, przyjaciele spędzający ze sobą sporo czasu lub dobrzy znajomi. Generalnie osoby, które są emocjonalnie blisko związane. Umiejętność taka świetnie podtrzymuje więź i tworzy między osobami specyficzny, trochę tajemy sposób porozumiewania.

A gdy już zawiodą wszystkie sposoby na poznanie przyczyny milczenia, można zadać magiczne pytanie:

Kochanie, a na jaki temat milczysz?

shutterstock_1007313259

Daj sobie pomóc a jemu pozwól być mężczyzną

Musisz chcieć

Jedna z klientek opowiedziała mi, że nie rozumie dlaczego mężczyźni, którzy się z nią spotykają są niezadowoleni, gdy ona nie chce od nich przyjmować pomocy lub pieniędzy.

Zastanówmy się dlaczego?

Za czasów epoki „kamienia drapanego”, plemiona, grupy ludzkie żyły we wspólnocie. Dbano w nich o bezpieczeństwo, pożywienie i potomstwo. Każda z osób miała przypisane określone funkcje, które wypełniała. Jedni zajmowali się polowaniem, drudzy pilnowaniem bezpieczeństwa i potomstwa.

Współcześnie polowanie nadal ma rację bytu i dotyczy środków finansowych. W naszej kulturze myśliwymi są zazwyczaj panowie, i w tym kontekście został poruszony problem. Zatem, „przynoszą zwierzynę” po to, aby się nią dzielić. Odbywa się to właśnie w taki sposób, że kupują prezenty swoim wybrankom, część zarobionych pieniędzy przeznaczają do wspólnego budżetu. Angażują się również we wspólną pracę dla domu, związku, zajmują się dziećmi.

A co się dzieje, gdy kobieta nie chce przyjmować od mężczyzny tego, co on chce jej dać? Bo uważa, że jest w stanie sama wszystko zrobić? Oczywiście, że jest w stanie, jeśli ma dwie zdrowe ręce i głowę na karku. Tylko skoro jest w związku, to powinna również dać szansę wykazać się drugiej stronie. Inaczej wygląda to tak, jakby mężczyzna miał być ładnym dodatkiem. Miałby leżeć i pachnieć. Dla przypomnienia. Panowie z natury stworzeni są do działania, do zdobywania, jeśli nie zostanie to docenione, przestaną się starać.

Miałam klienta, bardzo inteligentnego i przystojnego młodego człowieka, który był traktowany przez kobiety właśnie jak ozdoba. Chwalono się nim jak trofeum. Nawet gdy próbował „przynosić zwierzynę”, był traktowany jak kot, który przyniósł mysz i był za to karcony.

Wyobraź sobie, że ty jesteś w podobnej sytuacji. Dajesz prezent, który zostaje odrzucony, oferujesz pomoc lub współpracę i zostajesz odepchnięta z informacją: „dam sobie radę”. Jak się wtedy poczujesz?

Postawa kobiety mówiąca – jestem „Zosia samosia”, powoduje, że mężczyzna zwyczajnie przestaje się starać. Skoro kobieta sama sobie radzi, to niech radzi sobie ze wszystkim. Zatem albo jedziecie razem wygodnym samochodem, albo sama ciągniesz tę taczkę, której nie ma kiedy załadować.

Będąc w związku lub będąc na początku poszukiwań, staraj się sama i daj szansę wykazać się partnerowi.

A sama to sobie odpocznij!

szczęście

Kilka słów o szczęściu

W miłości mówi się o szczęściu, gdy ludzie spotykają się w niespodziewanie. Z pewnością masz wśród swoich znajomych przynajmniej jedną parę, która poznała się przypadkiem i tak już jest razem kawał czasu. Właśnie o nich mówi się, że mieli szczęście. Skoro jest im ze sobą dobrze, to pewnie, że mieli!

Ale według mnie, przypadków nie ma. Są natomiast sytuacje, które pojawiają się w życiu, aby nam coś zakomunikować, pokazać. Jeśli spotykasz kogoś na swojej drodze i obecność tej osoby powoduje jakiś przewrót w Twoim życiu, to dzieje się to po to, abyś lepiej przyjrzała się sobie.

A wracając do szczęścia. To, co dla kogoś jest szczęściem, dla Ciebie wcale nie musi nim być. Stan szczęśliwości nie jest nie jednostajny. Czasem czujesz, że masz skrzydła i nic tego nie przysłoni. Innym razem szczęście siedzi sobie cichutko w kącie i patrzy, co robisz. Czasem masz poczucie, że już nigdy szczęśliwa nie będziesz, bo ono Cię opuściło.

Stan szczęśliwości to Twój stan ducha, umysłu i ciała. To sposób, w jaki patrzysz na to, co cię spotyka, w jaki na to reagujesz. Dla przykładu, wyświechtany już tekst: „szklanka jest w połowie pełna czy pusta?”. Jeśli w tej chwili jesteś w kiepskim nastroju, masz trudny czas, nic ci nie wychodzi, to powiesz, że jest pusta i jeszcze na dodatek woda jest brudna. Jeśli jesteś na etapie odnoszenia sukcesów, tryskasz radością i optymizmem, to powiesz, że jest pełna i cudownie krystaliczna.

Pamiętaj - szczęścia nikt ci nie da i nikt Ci go nie zabierze. Sama to robisz. Dlatego mam dla Ciebie małe prezenty - dwa przepisy na szczęście;)

Pierwszy:

• łyżka miodu,

• dwa całusy, 

• litr uśmiechu, 

• pić codziennie rano, wstrząśnięte, niemieszane!

Drugi:

• zapisz, co jest dla Ciebie szczęściem, 

• narysuj skalę od 1 do 10 (gdzie 1 to wynik najniższy, a 10 najwyższy), 

• na skali zaznacz poziom swojego szczęścia, 

• jeśli chcesz, żeby było na wyższym poziomie, to dodaj jeszcze jeden składnik – wyobraźnię, 

• wyobraź sobie, że jesteś na 10, 

• jak się czujesz?

• jak wygląda szczęście? 

• co robisz? 

• jak wyglądasz? 

• a teraz wróć do liczby zaznaczonej na początku, 

• napisz, co zrobisz, żeby wizja z 10, stała się rzeczywistością?

Dla mnie stan szczęśliwości to życie w zgodzie ze sobą, zaufanie do siebie. To ostatnie jest według mnie stanem idealnym. Znasz swoją wartość i nie potrzebujesz nikomu niczego udowadniać. Kochasz, bo chcesz i bierzesz od drugiej osoby to wszystko, co chce Ci dać, bez poczucia, że jesteś cokolwiek komukolwiek winna. Mówisz to, co chcesz powiedzieć. Umiesz poradzić sobie ze słowami krytyki lub uwagami. Wiesz, że są skierowane do Twojego zachowania, a nie tożsamości.

Szczęścia nikt ci nie zabierze. No chyba, że na to pozwolisz!

trudne wybory

Czyja to wina, że nie ma wina?

Obserwuję różnych ludzi, zawodowo i prywatnie, pod kątem decyzyjności i wiążącymi się z nią konsekwencjami. I coraz częściej dochodzę do jednego wniosku. Nieumiejętność robienia czegoś nie wynika z braku predyspozycji i możliwości, kiepskich genów lub niekorzystnego układu gwiazd, ale z obawy przed podjęciem decyzji i jej wynikiem.

Brak partnera

Zastanówmy się na problemem braku partnera. Po pierwsze należy zastanowić się, czy naprawdę chcesz być z kimś. Czy podjęłaś decyzję, że jeśli spotkasz odpowiednią osobę, to akceptujesz ją z dobrodziejstwem inwentarza? Ty dołączasz swój i idziecie przez życie razem. Czy może tylko wydaje Ci się, że chcesz. Wydaje się, czyli co? Otóż karmisz się wyobrażeniami o idealnym partnerze. Snujesz marzenia o cudownym życiu przy jego boku. Rozmyślasz o tym, co razem zrobicie, jak będziecie wspólnie podbijać świat, epatować swoją miłością, płynąć przez życie na fali romantycznych uniesień. Aż sama się rozmarzyłam podczas pisania.

No właśnie, gdzie w tym wszystkim jest równowaga?

Związek, jeszcze zanim się pojawi, powinien mieć ramy. Twoim zadaniem jest się dowiedzieć, jak relacja się zmienia. Bo gwarantuję Ci, że się zmienia i będzie zmieniała. Na początku ludzie zakochani myślą w bardzo wybiórczy sposób i widzą tylko pozytywy. I to jest piękne i potrzebne, jak powietrze do oddychania. Jednakże ten etap mija, raz szybciej, raz wolniej, i pojawia się zwykła rzeczywistość. Wiedza na temat rozwoju związku ułatwi Ci zrozumienie tego, co dzieje się z Tobą i partnerem oraz pozwoli na znalezienie rozwiązań dla ewentualnych trudności. Tak właśnie wygląda podjęcie świadomej decyzji i poniesienie jej konsekwencji. Niektórzy nazywają to również dorosłością.

W związku nikt nie będzie prowadził Cię za rękę. Jesteś odpowiedzialna za to, co robisz i mówisz. Tutaj wymaga się bycia dorosłym mężczyzną lub dorosłą kobietą. Znajomi czy rodzina mogą Ci podpowiedzieć, co zrobić w danej sytuacji, jednakże to Ty jesteś odpowiedzialna za efekty lub ich brak.

Podam Ci przykład z własnego podwórka. Jako młoda matka nie wiedziałam, czy podać dziecku lek, czy nie. Bezradna zapytałam osobę, która mi pomagała przy dziecku, a ona odpowiedziała, że sama muszę zdecydować. Wtedy dotarło do mnie, że to ja będę ponosiła konsekwencję swojej decyzji. Biorę w tym momencie odpowiedzialność za życie dziecka i swoje. Poważna sprawa.

To samo dotyczy decyzyjności w związku. Bierzesz odpowiedzialność za życie swoje i drugiej osoby. Jak się popsuje, to słabego ogniwa szukasz w Waszej relacji, a nie u sąsiada. Nawet jeśli sąsiad ma w tym swój udział. Podjęcie decyzji zwyczajnie zobowiązuje.

Samo słowo odpowiedzialność może kojarzyć się z czymś ciężkim, tak ważnym, że, myśląc o niej, nie możesz złapać powietrza z przejęcia. I w połowie masz rację. Jest to temat ważny. I istotnym jest, abyś chciała podjąć wyzwanie bycia odpowiedzialnym. Odpowiedzialność za to, co robimy z własnym życiem, w związku, w relacjach międzyludzkich, uwalnia nas od poczucia winy, że coś nam nie wyszło. W myśl powiedzenia, że nie popełnia błędów ten, co nic nie robi. Męczenie się poczuciem winy wcale nie czyni Cię lepszym człowiekiem. Wręcz przeciwnie, w ten sposób nie możesz się rozwijać.

Czyja to więc wina, że nie ma wina?

„Temu, komu przypisujesz winę, temu oddajesz władzę nad swoim życiem…”

Jak doskonale już zauważyłaś, za wszelkie niepowodzenia i brak sukcesów, za zły nastrój i kiepskiego partnera obwiniane jest coś lub ktoś. Musi się znaleźć kozioł ofiarny, który spalony na stosie uwolni od najgorszego zła, jakie człowieka spotyka.  A jeśli kozioł był bogu ducha winien i nie sprawi, że Twoje życie będzie lepsze? Powiem więcej. Kozioł nie wiedział, po jaką cholerę został spalony.

O co chodzi z tą winą i oddawaniem władzy nad życiem? Na początek opowiem Ci historię jednej z klientek.

Kobieta po trzydziestce, nazwijmy ją Zofia. Kiedy się poznałyśmy, rozpoczęła spory projekt, który wymagał dużego zaangażowania. Od samego początku stawało jej „coś” na drodze i przeszkadzało realizować zadanie. Najpierw było zbyt mało czasu, bo miała dzieci i zajmowanie się nimi było mocno absorbujące. Potem osoba, która miała jej pomagać przy dzieciach, nie robiła tego, co obiecała. To spowodowało, że projektu nie realizowała. Do tego doszedł brak zrozumienia i wsparcia ze strony partnera.

Okazało się, że klientka utknęła, a nawet nie miała szansy dobrze zacząć pracy, bo oddała swoją moc decyzyjną. Najpierw opiekunce dzieci, bo nie potrafiła wyjaśnić, czego tak naprawdę oczekuje i sądziła, że ta się domyśli. Potem partnerowi, bo wszelkie decyzje konsultowała z nim. Na podstawie jego zadowolenia lub jego braku podejmowała kolejne kroki, zamiast przegadać temat z kimś, kto już robił podobny projekt. O brak sukcesów obwiniała oczywiście obie wspomniane osoby. Klientka dbała o emocje i uczucia innych, natomiast nie zadbała o to, czego sama potrzebowała. O czas na pracę. Została niewolnikiem gustu partnera i „domyślania się” opiekunki. Tak naprawdę nie potrafiła wziąć na siebie odpowiedzialności. Za wychowanie dzieci, pracę i relacje z partnerem.

Jeśli obwiniasz więc coś lub kogoś o brak sukcesu, to znaczy, że zależysz od tego czegoś lub kogoś. Jesteś emocjonalnym niewolnikiem. I nie masz możliwości działać tak, jak chcesz i podejmować własnych decyzji. Zauważ, że analogicznie wygląda to przy poszukiwaniach miłości lub utrzymaniu związku. Jeśli za brak powodzenia obwiniasz swój wygląd, to znaczy, że krzywe nogi lub garbaty nos mają więcej do powiedzenia niż Ty! Jeśli za kiepskie relacje w związku obwiniasz teściową, to zastanów się, z kim wzięłaś ślub? 

Zobacz jak łatwo można oddać władzę nad sobą byle czemu i byle komu.

W tym miejscu zastanów się nad pytaniem: „Za co bierzesz odpowiedzialność w relacji z drugą osobą?”. A jeśli jeszcze tego nie umiesz, to zadzwoń. Sprawdzimy, czy będę mogła Ci pomóc.

młoda rodzina

Dzieci - barometr emocji w związku

Stworzenie wspólnoty, oprócz wzajemnego wspierania się w tworzeniu bezpiecznej przestrzeni do życia, łączy się z posiadaniem potomstwa. Najbardziej podoba mi się hasło, że „dzieci są po to, abyśmy mogli zostawić po sobie wartość”. Jednakże fakt posiadania dzieci nie powinien być celem samym w sobie dla związku. Skąd taki wniosek?

Z pracy i doświadczeń własnych. Związek oparty jedynie na wychowaniu dzieci umiera, gdy te się usamodzielniają. Dlatego tak ważne jest, aby związek miał jeszcze inne obszary wspólne. Co to może być? Przypomnij sobie, co się takiego zadziało, że postanowiliście być razem. To jest ta motywacja, która trzyma Waszą dwójkę razem, nawet jeżeli wydaje się, że już nawet sekundy ze sobą nie wytrzymacie. Poza tym z pewnością macie wspólne zainteresowania. Wracajcie do nich tak często, jak się da.

Gdy jest się rodzicem, są sytuacje, które trzeba zwyczajnie przetrwać i nie dać się wykończyć nieprzewidzianym okolicznościom. Należy przyjąć do wiadomości i wziąć „na klatę”, że to one wyznaczają rytm naszego życia. Dostosowanie się do tego rytmu jest niezbędne, aby poznać własne dziecko, nauczyć się wspólnego życia i dzięki temu tak organizować sobie czas, aby wystarczyło go na wszystko, co chcesz zrobić.

Nawet jeśli masz świadomość, że dzieci dorastają i chaos mija, to ta chwilowa destabilizacja w związku jest w rzeczywistości sporym wyzwaniem. Z pewnością znasz osobiście lub ze słyszenia osoby, które właśnie w takich momentach „nie dają rady”. Bo niekończące się zmienianie pieluch, karmienie, nieprzespane noce, zwyczajnie fizyczne zmęczenie człowieka wykańcza. I taka „sielanka” trwa, aż młodzież osiągnie zacny wiek przedszkolny. Ale potem rodzice łapią oddech. I z tej radości, że wolność wróciła, nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Na szczęście pomysły szybko się pojawiają. Niektóre osoby odsypiają, nadrabiają zaległości kulturalne, sprzątają, piją ciepłą kawę.

Należy pamiętać, że dzieci nie są jedynie dodatkiem do związku. Chociaż niektórzy tak twierdzą i nie lubię ich za to. Dzieci stanowią jego integralną część. W jaki inny sposób taki mały człowiek ma czerpać od nas wiedzę i wartości, jeśli nie uczestnicząc aktywnie w naszym życiu. Owszem, są rodziny, w których rodzice pełnią niewielką rolę w wychowywaniu. I niestety ma to swoje konsekwencje w życiu dorosłych już dzieci, objawiające się nieumiejętnością okazywania uczuć, znajdywania odpowiednich dla siebie partnerów. Zatem należy zastanowić się dwa razy, czy opłaca Ci się nie uczestniczyć w życiu własnego potomstwa.

Dzieci są również doskonałym odzwierciedleniem naszego stanu ducha, nastrojów i emocji. Jak mam możliwość, to proszę czasem o przyprowadzenie na spotkanie dziecka. Widać wtedy wszystko, co klient chce przed sobą ukryć. Ty też możesz zrobić takie ćwiczenie. Najlepiej to widać, gdy między tobą a partnerem doszło do kłótni lub gdy krzywdzicie się w inny sposób. Wtedy dziecko zaczyna sprawiać trudności, płacze, złości się, robi rzeczy dziwne, niebezpieczne. Aby obserwacja była prawidłowa, należy najpierw wykluczyć to, że jest głodne, zmęczone lub chore. Z pewnością każde niepokojące zachowanie malucha należy sprawdzić, zaczynając od zweryfikowania, co w rodzinie jest nie tak, że mały barometr tak reaguje. Jeśli nie jesteś w stanie sama wyłapać, o co chodzi, poproś kogoś zaprzyjaźnionego, kto powie Ci prawdę. Pamiętaj tylko, żeby nie mieć pretensji do tej osoby. To jest KLUCZOWE!

No dobrze, a jak to się wszystko ma do znalezienia/utrzymania miłości?

Jeśli jesteś jeszcze na początku poszukiwań lub dopiero zaczynasz wspólne życie, weź bardzo mocno pod uwagę fakt, że zostaniecie rodzicami. Odpowiedz sobie również na pytanie, czy Twojej miłości wystarczy, gdy pojawią się wyzwania związane z zajmowaniem się dziećmi.

ukrywanie depresji

Mnie to nie dotyczy

Z pewnością masz w swoim otoczeniu osobę, o której możesz z ręką na sercu powiedzieć, że przydałaby jej się terapia, coaching, konsultacje ze specjalistą. Masz wokół siebie pary, które borykają się z problemami, a Ty widzisz, co się dzieje, próbujesz dać dobrą radę, a oni nic. Jeszcze bardziej brną w bagno, jeszcze bardziej się kłócą, a Ciebie nienawidzą, bo się wtrącasz.

Powiem Ci, że chociaż wyprujesz sobie żyły, to i tak te osoby nie posłuchają Twojej rady. Nie pójdą na terapię. Zrobią coś innego. Znajdą sobie innego znajomego.

Kiedyś bardzo chciałam pomagać wszystkim. Dosłownie. Nawet jeśli mnie o to nie prosili. Mówiłam, co mają zrobić, dawałam dobre rady. I wiesz co? Wściekałam się, że nie robili tego, o czym im mówiłam. A dlaczego? Bo wlazłam do ich życia bez zaproszenia.

To, że ktoś ma problem i Ty go widzisz, to wcale nie znaczy, że jest gotowy go naprawiać.  Ludzie, zazwyczaj nie wiedzą, co ich gryzie w tyłek, nawet jeśli zostają ślady po zębach. Do tego, aby w ogóle pomyśleć, że coś ze sobą trzeba zrobić, bo już tak dalej się nie da, człowiek musi, ale to musi znaleźć się w śmierdzącej piwnicy ze szczurami. Inaczej nie zrobi nic, żeby sobie ułatwić życie. A jeszcze Ci powie, że ma wszystko pod kontrolą i sam sobie poradzi. Jest bohaterem domu i Zosią samosią…

Wiem, że tak jest, bo sama tak robiłam.

Zdarzyło się tak, że jedną z ciąż straciłam. Wydawało mi się wtedy, że to nic, takie rzeczy się zdarzają. Natura tak chciała i takie tam… Owszem, fizycznie wszystko wyglądało dobrze, ale wewnętrznie byłam podziurawiona jak sito. 

Zastanawiasz się, po co Ci o tym piszę? Bo ja byłam taką bohaterką domu. Mówiłam sobie, że jest ok, że sobie radzę. A figę prawda. Z niczym sobie nie radziłam. Firma mi utknęła, starsza córka zaczęła sprawiać problemy, z mężem było zimno. A ja nadal twierdziłam, że pomocy nie potrzebuję. Jak stachanowiec wyrabiam trzysta procent normy!

Aż przyszła ta wiekopomna chwila i stanęłam przed murem. I fizycznie, i mentalnie. Nie mogłam się ruszyć. Wszystko było z ołowiu.

Wtedy dostałam od przyjaciółki kontakt do terapeutki. W sumie to sama do niej zadzwoniła i mnie umówiła. I jeszcze wtedy, twierdziłam, że idę tam z grzeczności dla przyjaciółki. 

Wszystko się zmieniło, gdy byłam po pierwszym spotkaniu. Właściwie tylko dzięki temu mogę pisać do Ciebie artykuły.

I nawet jak teraz czytasz i myślisz sobie: "Aaa, mnie to nie dotyczy" - to dotyczy. I im bardziej myślisz sobie, że to inni muszą się zmieniać, a Ty nie. To tym większy masz problem.

Ludzie nie zmieniają się po dobroci. Zmiany nie następują na zielonej łączce, pełnej słodkich króliczków. Zmiany to krew, pot i łzy. I to jest normalne. Gdy boli, to znaczy, że działa. Gdyby ból nie był początkiem czegoś nowego i dobrego, to poród też by nie bolał.

W moim otoczeniu, też jest wiele osób, którym można pomóc. Jednak dopóki nie zostanę przez nich zaproszona do ich świata, nie pomogę. Nie dlatego, że nie chcę. Dlatego, że oni nie są gotowi. Po prostu.

Dlatego, jeśli chcesz sprawić komuś prezent – niespodziankę i wykupić  konsultacje u specjalisty, to odradzam. Wykup je dla siebie, wtedy będą to bardzo dobrze wydane pieniądze. A jako prezent–niespodziankę możesz dać książkę książkę tematyczną, np. „Miłosne Prawo Jazdy”;)

zakładanie masek

Trzy twarze samotności

Ludzie chwalą pod niebiosa wszelkie przejawy wspólnego życia, a może Ty wcale tak nie chcesz? Może wolisz na co dzień być sama, a z partnerem spotykać się okazjonalnie? Na randkę, na seks, do kina. Cenisz sobie mieszkanie w pojedynkę. Wolisz sama decydować, gdzie odkładasz rzeczy, o której kładziesz się spać, kiedy i czy w ogóle sprzątasz. Wiesz, że wcale nie musisz być z kimś, jeśli tego nie chcesz? I to wcale nie jest samotność!

Nikt nie jest skazany na samotność. Samotności w życiu masz tyle, na ile pozwolisz się jej rozgościć. Sama o tym decydujesz. Osoby określające się jako samotne można podzielić na trzy grupy:

Samotność z wyboru

Człowiek jest tak skonstruowany, że będzie próbował łączyć się w pary. Dlaczego? Ponieważ tak robią inni ludzie. Dla przedłużenia gatunku. Dla przyjemności. Jedni radzą sobie ze znalezieniem partnera, inni nie. A więc o co chodzi z tą samotnością z wyboru?

Znasz z pewnością taki stan, gdy próbujesz znaleźć partnera. Chodzisz na randki, spotkania, umawiasz się na portalach randkowych, rozpuściłaś wici, że jesteś wolną osobą, z sercem gotowym na miłość. A tu nic. I nic. I nic…

Masz dosyć czekania niczym Roszpunka w wieży. Nie masz pomysłu, siły i ochoty na szukanie partnera i stwierdzasz: będę samotna i już. Bez łaski, sama też świetnie sobie poradzę! To, o czym teraz napisałam jest przybraniem maski. Pod nią chowamy swoje prawdziwe potrzeby i emocje. I samotność jest właśnie jedną z takich masek.

Na samotność z wyboru decydują się osoby, które po wielu próbach znalezienia kandydata na partnera dochodzą do wniosku, że życie w parze wcale nie jest dla nich dobre. I wybierają postawę „będę samotna, to mój wybór i jest mi z nim dobrze”. Jest to sposób na oszukanie systemu. W myśl zasady, że w życiu dzieje się tylko tak, jak to sobie wymyślę i wykreuję. Tak właśnie działa oddanie władzy umysłowi, a nie sercu.

Namawiam Cię tutaj do dokładnego przeanalizowania powodu niepojawienia się odpowiedniego kandydata do pary. Wypisz wszystko, co myślisz na temat znajdowania miłości. Wypisz wszystko, co zrobiłaś do tej pory w tej sprawie. Popatrz teraz na to, co zanotowałaś, zastanów się i zapisz sobie: 

• co działało najlepiej? 

• co można poprawić? 

• co można zrobić inaczej?

Samotność z przymusu

Doświadczają jej osoby po trudnych przejściach życiowych. Osoby, które doświadczyły przemocy w poprzednich związkach lub były jej świadkiem. Mimo wszystko próbują i bardzo chcą, ale stale trafiają na nieodpowiednich kandydatów. Wybierają więc postawę obronną: „już do końca życia wolę być samotna niż się narażać”. Jest to mentalna ochrona przed zranieniem, przed ponownym byciem ofiarą. Z jednej strony czują potrzebę znalezienia swojej drugiej połowy, a z drugiej męczy bezsilność ich starań.

Możesz sobie pomóc. Zastanów się oraz zanotuj odpowiedzi na poniższe pytania:

• co złego spotkało Cię w związku?

• jak chcesz, żeby wyglądało Twoje życie w parze? 

• jak będzie wyglądało Twoje życie, gdy nie będziesz się bać?

Samotność w związku

To moment, gdy w swoich planach na życie ludzie przestają brać pod uwagę fakt istnienia drugiej osoby. Skąd bierze się samotność w związku? Pojawia się, gdy nie rozmawiacie o swoich sprawach. Gdy nie dopuszczacie partnera do swojego życia. Gdy nie mówicie, co was wkurza, co się podoba, z czym sobie nie radzicie. Gdy się mijacie w drzwiach bez słowa. Gdy nie przytulacie się, nie całujecie na dzień dobry, nie bawią was już żarty, które jeszcze niedawno cieszyły.

Obecnie panuje moda na bycie indywidualnością i powoduje, że w tworzonej przez nas przestrzeni osobistej nie ma miejsca na partnera. To znaczy fizycznie jest obecny, jednakże brak porozumienia na poziomie duchowym. Macie więc sobie niewiele do powiedzenia. Wasza relacja ma charakter poprawny.

Samotność w relacji partnerskiej powodowana jest również przeniesieniem uwagi i energii na sprawy dotyczące dzieci, zajmowaniem się domem, pracą, czyli tematami pozbawionymi namiętności, jaka łączyć powinna ludzi w związku. Takie „oderwanie duszy od ciała”. Chyba że potrafisz opowiadać partnerowi o zapłaconych rachunkach w taki sposób, w jaki Mickiewicz opisywał przyrodę w "Panu Tadeuszu", tak budować pożądanie - wtedy samotność w związku wam nie grozi.

Pogłębia ją odkładanie rozmów o ważnych sprawach na potem. Zazwyczaj to potem nie następuje, bo przykrywa je cała masa innych ważnych spraw. Nie macie dla siebie czasu. Nie ma tej iskry pożądania i namiętności, która była na początku. Nie troszczycie się o siebie, bo jak już zostało potwierdzone w urzędzie lub przez księdza, to nie ma po co się starać. Nie liczycie się ze zdaniem drugiej strony lub to wasze zdanie nie ma znaczenia. O samotności w związku mówimy również wtedy, gdy jest on wystawiany na próbę rozłąki spowodowanej sytuacją zawodową, czyli w momencie wyjazdowych kontraktów lub misji żołnierskich.

Co zrobić, żeby pozbyć się samotności w związku?

Wrócić do ustawień fabrycznych układu w jakim jesteście, czyli: 

• idziecie ze sobą na randkę, 

• zamawiacie wino, bo ono ułatwia komunikację;), 

• przypominacie sobie, co tak naprawdę zdecydowało, że jesteście razem, 

• rozmawiacie, co działa, na ile i czy warto znaleźć coś nowego, co was do siebie zbliży, 

• jeśli się pokłócicie to bardzo dobrze, bo tylko w emocjach mówimy prawdę, 

• wracacie do domu, 

• może być seks na zgodę (bez kłótni też może być).

Skąd wzięła się samotność?

Samotność to forma stworzonej przez umysł tarczy ochronnej, która ma bronić przed skutkami odrzucenia. A dlaczego boisz się odrzucenia? Boisz się nie tego, że ktoś powie „wynocha z mojego życia”, tylko tego, co zadzieje się z Tobą po usłyszeniu takich słów. Boisz się cierpienia, myśli, że jesteś gorsza, nie nadajesz się do związku, w ogóle do niczego się nie nadajesz.

Przypomnij sobie z dzieciństwa, co robiłaś, gdy Ci się nudziło?

Gdy dziecko się nudzi, zaczepia otoczenie, aby zawrócić uwagę na siebie. I albo otoczenie zwróci na niego uwagę albo opędzi się od niesfornego dzieciaka. Wtedy rozrabia i dostanie karę, czyli faktycznie zostanie ukarany za brak uwagi opiekuna. Czuje się niesprawiedliwie potraktowane i samotne.

Jeśli w dzieciństwie nie byliśmy wystarczająco kochani, nie poświęcano nam uwagi i zainteresowania, nie pozwalano się bawić i cieszyć jak dziecko, to w dorosłym życiu to odreagowujemy. Co to oznacza? Ciągle zabiegamy o czyjąś uwagę. Chcemy koniecznie zadowalać innych, lubimy wpędzać się w stany samotności, żeby nas ktoś zauważył. To odreagowywanie to wołanie naszego wewnętrznego dziecka o zauważenie, o zwrócenie uwagi. Bo zazwyczaj jak małe dziecko siedzi w kącie samo, smutne i samotne, to ktoś się zlituje, podejdzie i przytuli. Jeśli jednak nikt się nie zlitował i nie przytulił, to zrób to sam dla swojego małego dziecka.

Zamiana samotności na dobre życie

Kreowanie się na osobę samotną tak naprawdę Ci szkodzi. Dlaczego? Określenie siebie jako samotnej i utrwalenie tego statusu we własnej głowie powoduje, że już nawykowo będziesz o sobie tak myśleć. To właśnie umysł będzie Ci pokazywał, że tylko tak możesz żyć.

Co takie myślenie z Tobą robi? A to, że wysyłasz w świat informację: jestem samotna i lubię swój stan i proszę mi w tym nie przeszkadzać! Ponadto, życie w przekonaniu, że samotność jest Ci pisana i nic tego nie zmieni. Faktycznie, nic nie zmieni! Skoro jednak umysł jest tak silny, że umie wykreować w Tobie postawę osoby samotnej, może też wykreować postawę osoby otwartej zarówno na związek, jak i w związku. 

Ostrzeżenie! Nasz umysł nie lubi zmian. Broni się uparcie, jeśli próbujemy namówić go na jakąś nowość. Skoro już wiesz, że będzie oponował, to właśnie od tego należy zacząć. Od nastawienia się, że na początku zmiana przyzwyczajenia będzie wymagała więcej energii i zaangażowania. Zmiana to inaczej nauka. A gdy się uczymy, to popełniamy błędy, bo znajdujemy się zupełnie nowej sytuacji i czujemy niepewnie. Czasem złościmy się, bo nie wychodzi za pierwszym razem, ale za to za drugim albo trzecim już sobie poradzimy. I to wszystko jest normalne. Bez buntu nie ma zmian i rozwoju!

Wszechświat nie lubi pustki. Zatem, zastanów się, czym chcesz zastąpić samotność. Dla przykładu podaję kilka możliwości: 

• otwartość na związek, 

• otwartość na przyjaźń, nowe znajomości, 

• życzliwość wobec siebie.

Skoro już wiesz, skąd bierze się samotność i dlaczego Ci nie służy, to teraz jest najlepszy czas na zmianę. Jest taka zasada, która mówi, że jeśli nie możesz pokonać wroga, to spróbuj się z nim zaprzyjaźnić. I właśnie teraz zapraszam Cię do zbratania się ze swoją samotnością. Czyli do wyciągnięcia z niej wszystkiego, co Ci służy i co możesz wykorzystać do własnego rozwoju.

Jeśli jednak uważasz, że lubisz swoją samotność, nie widzisz się w innej roli i nic nie chcesz zmieniać, to nie zmieniaj!

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved