Pomysł na nietypowy wywiad z surową jurorką "Projektu Lady" dojrzewał w głowie naszej redaktor naczelnej już od dłuższego czasu, ale efekt przeszedł najśmielsze redakcyjne oczekiwania! Irena Kamińska-Radomska nie tylko opowiedziała o nieznanych dotąd momentach swojego życia, ale wzięła udział w rodzinnej, pokoleniowej sesji zdjęciowej.
Na całą rodzinę czekam w podkrakowskim hotelu, niedaleko uroczego dworku w Mogilanach. Piękny, lipcowy poranek już zapowiada upalne południe. Wszyscy jesteśmy umówieni na miejscu o godzinie 9.00. Do największego hotelowego pokoju (żebyśmy się pomieścili) tuż przez wyznaczoną godziną wpadają nie tylko panie makijażystka i fryzjerka, ale zespół fotografów i redaktor naczelna z naszymi gośćmi - ambasadorką portalu Ireną Kamińską-Radomską, jej mamą Heleną, córką Dominiką oraz dwoma wnukami, starszym Tomkiem i młodszym Filipem.
Robi się jeden wielki harmider, wszyscy rozkładają się z rzeczami, przygotowują do sesji. Irena najpierw upomina swojego najstarszego wnuka, że powinien przepuścić wszystkie kobiety w drzwiach; potem śmieje się, że nie powinna tego robić przy wszystkich, a jedynie zwrócić dyskretnie uwagę na osobności. Pani Helena siada z boku dużej kanapy, w dłoni trzymając jakąś książkę. Podchodzę się przywitać i podpytać cóż to za tytuł. Okazuje się, że "Jesteś najlepszą mamą na świecie" Isabelle Laurent. Na samym początku wydaje mi się, że w takim tonie Panie będą o sobie opowiadać, jako o najlepszych babciach, mamach, córkach. Ale okazuje się, że jednak nie. Ich rodzina to prawdziwa rodzina z krwi i kości...
Irena Kamińska-Radomska: Ostatnio odpowiadałam na pytania czytelników i było o babciach. Że babcie mimo zakazu rodziców rozpieszczają dzieci. W swoim artykule napisałam, że to dobrze! Że babcie to lubią i od tego są! Choć nie powinnam była tak napisać! Sama jestem tą gorszą babcią, bo nie rozpieszczam.
Dominika, córka Ireny, gdzieś w tle: Jaką babcia będzie mieć fryzurę!
Joanna, redaktor naczelna kobietazklasa.pl: Ale są babcie, które nie rozumieją, że dziecku słodycze naprawdę mogą szkodzić. Moja przyjaciółka ma takie małe utrapienie ze swoją mamą. Bo sama nie karmi dziecka drożdżówkami, po prostu nie dla drożdżówek i tyle, ale na co dzień córką opiekuje się babcia. I opowiadała mi ostatnio, że córka ciągnie ją do jednej z piekarni; wchodzą, a tam pani ekspedientka: “O cześć, Milenko, drożdżóweczka?” “Jaka drożdżóweczka?” “No, przecież Milenka to codziennie jest z babcią po drożdżówkę!”.
Irena: Ale to jeszcze lepiej jak się zasiada w jakiejś restauracji, a kelner podchodzi i pyta: “Tak jak ostatnio dwie seteczki?” Albo jeszcze gorzej “Dwie setki czystej tak jak zwykle”! (śmiech)
Aleksandra, zastępca redaktor naczelnej: Skoro już mówimy o podobieństwach i różnicach między babciami, to podpytam o podobieństwa i różnice między Wami w ogóle, bo przecież więzy krwi nie zawsze sprawiają, że jesteśmy do siebie podobni… Jak rozmawiałam wcześniej z Dominiką to trochę wyszło, że jesteście na przykład nieco innymi matkami…
Irena: Ludzie mówią, że bardzo!
Aleksandra: Ale co bardzo? Że jesteście podobne? Ty z Dominiką?
Irena: Tak. Do tego stopnia, że mamy te same gesty. Na przykład jak idziemy ulicą i sobie gadamy, to ja tak trzymam ręce. I Dominika identycznie. Po prostu identycznie! Zawsze gubimy pilota na szkoleniach i prezentacjach, to jest genetyczne! (śmiech) Ale Dominika jest podobna do ojca. I całe szczęście!
Joanna: Ale z charakteru?
Irena: Nie, z charakteru pozbierała wszystko co najgorsze!
Aleksandra: Dominika, słyszysz? Mama mówi, że pozbierałaś z charakteru wszystkie najgorsze rodzinne cechy!
Dominika szczerze się zaśmiewa: Nieeeee! Nie uważam tak.
Irena: Yhym, od mamy i taty. Nie no, żartuję oczywiście.
Aleksandra: To w czym się różnicie?
Irena: Jak my się różnimy pod względem charakteru?
Dominika: Filip, chcesz jakieś książki?
Bo babcia Helena jest czesana, Dominika się przebiera, Irena akurat w przerwie między sesjami, a chłopaki grzecznie siedzą na kanapie. Zostali już przeze mnie wcześniej wymaglowani i teraz grzecznie czekają na wspólną sesję, więc ich mama oczywiście dba, żeby najmłodszy się nie nudził przy pogawędce samych Pań😉
Irena: Ja jestem niesamowicie konsekwentna, a Dominika nie. To jest zasadnicza różnica między nami.
Aleksandra: Ona powiedziała dokładnie to samo.
Irena: Tak? No widzisz. Pamiętam nawet taką sytuację, jak Tomek był jeszcze mały. Dzieci intuicyjnie wyczuwają konsekwencję, nawet bardzo małe dzieci. Tomek miał Komunię i dostał różne prezenty. Widziałam, że nie do końca był z nich zadowolony, więc go zapytałam, czy ma jakieś marzenie, czego by tak naprawdę chciał? A lubił autka i zawsze chciał żółtą taksówkę. Ale nie byle jaką!
Poprosiłam zatem kolegę ze Stanów, Willa Richardsona, który akurat wracał tam na chwilę, żeby kupił żółtą taksówkę. Tylko że on akurat leciał do Waszyngtonu i mówił mi potem, że naprawdę szukał; nie, że zapomniał, tylko naprawdę szukał, ale w Waszyngtonie nie ma żółtych taksówek, bo one są oczywiście nowojorskie. Więc mówię do Tomka: “Tomek, pojedziemy do Nowego Jorku”. Już miałam kupione loty, hotel, wszystko i… niestety złamałam nogę. I to tak niefortunnie. Tomek przychodzi do mnie w odwiedziny z rodzinką, a tu noga na szynie. Ja załamana, że nie polecimy, a Tomek na to: “Ja wiem, babciu, że i tak polecimy!”. Było coś takiego, nie?
Tomek: Może i było. (śmiech)
Aleksandra: A przywiozłeś sobie, Tomku, tę taksówkę?
Tomek krzyczy do mnie z drugiego końca pokoju, próbując przekrzyczeć suszarkę: Tak, trzy!
Irena: Jedna jest u mnie w Warszawie. A jeszcze było tak, że jak wsiadaliśmy do taksówki na lotnisku, no to wiadomo jak to wygląda: ogonek ludzi, ale też taksówki podjeżdżają jedna za drugą. I tak stoimy… aaa, a to jest ważne, bo ja tego nie powiedziałam, że to nie miała być byle jaka taksówka, tylko właśnie Crown Victoria…
Tomek; Oczywiście, że Ford klasyczny!
Irena: No, właśnie! I tak sobie stoimy i ja liczę, ile jest osób w kolejce i czy nam wypadnie ta Crown Victoria. I się okazuje, że nie! Więc mówię do Tomka, że nie ma problemu, żeby się nie martwił, bo poproszę tego pana, który stoi przed nami, na którego wypadała ta nasza wymarzona taksówka, żeby nas przepuścił. Ale Tomek powiedział, że nie, że to głupio, więc wsiedliśmy do innego samochodu. Za to nazajutrz poprosiłam boya hotelowego, żeby nam złapał Crown Victorię. Do dziś mam zdjęcie miny Tomka jak do niej wsiadamy! Dla samej miny warto było lecieć tak daleko.
Dominika; Tak, to prawda, Ty zawsze potrafiłaś spełniać marzenia.
Irena: Oj, dzięki!
Robi się jeszcze większe zamieszanie, w międzyczasie rozmowy prababcia i wnuczka zamieniły się miejscami - teraz Dominika jest czesana, a prababci robiony jest delikatny makijaż. Gdzieś zza pleców słyszę jak Irena woła do Dominiki: “Iśka, gdzie dałaś rajstopy?”
Aleksandra: Iśka?
Dominika, zwracając się do Ireny i do mnie: Chyba jesteś ostatnią osobą, która tak do mnie mówi. Jak byłam mała i ktoś mnie pytał jak mam na imię, to zawsze tak odpowiadałam: Iśka-Dominiśka.
Irena: To dlatego, że Dominika mówiła tylko dwie ostatnie sylaby. Bardzo szybko zaczęła mówić, natomiast jak miała roczek, to wypowiadała tylko dwie ostatnie sylaby. Potem oczywiście miała już bardzo rozbudowane słownictwo.
Aleksandra: I mówisz, że mama jest ostatnią osobą, która tak do Ciebie mówi?
Irena: Ale to tylko jak jesteśmy w dobrych stosunkach!
Aleksandra: A kłócicie się?
Dominika: Eee, nieee…
Irena: My rozwiązujemy konflikty. (śmiech)
Joanna: W końcu dama się nie kłóci! (Nawiązanie do artykułu, który Irena napisała do nas kilka miesięcy temu)
Dominika: Ale myśląc nie tylko o mojej relacji z mamą - mamy to niesamowite szczęście, że my się rodzinnie chyba mało kłócimy. Ja się ani z mężem nie kłócę, ani z jego rodzicami. Być może dużo w tym mojej natury, po prostu nie lubię się kłócić.
Aleksandra: A chłopaki?
Dominika: Między sobą oczywiście, że się kłócą. Ja się trochę bałam, każda matka boi się chwili, kiedy przy jedynaku pojawia się brat. Nigdy nie wiadomo, jak wszystko dalej się potoczy. Ale Tomek był od początku bardzo dobrym bratem, nigdy się nie bałam, że mógłby zrobić krzywdę młodszemu dziecku. Mogłam być spokojna. A teraz to tak, jasne, że sobie dokuczają.
Irena: Nie, tak myślę sobie, że teraz się nie kłócimy. Były czasy trzaskania drzwiami aż tynki pękały; dziury w ścianach…
Aleksandra: Podpytywałam o to Dominikę, bo w jednym z wywiadów wspomniałaś chyba kiedyś, że Twoja córka miała dość intensywny okres buntu?
Irena: Nie! To ja miałam. Ale ona też miała!
Aleksandra: To też jest dziedziczne;)
Dominika: Ciekawe, jak będzie z chłopakami. Tomek będzie stoikiem, ale Filip ma mój charakter. Niestety!
Irena: Yhym! Ale ja to tak, wrzaski takie, że ho ho!
Aleksandra: Ale jak to tak, to przecież wbrew etykiecie!
Irena: Ale ja się nią zajmuję dopiero od dwudziestu lat!
Joanna: Myślę sobie, że to jest pytanie, na które ostatnio nie zareagowałaś w tym wywiadzie youtube’owym, a wszyscy właśnie w tym momencie czekali na odpowiedź na pytanie: “Jak się buntowałaś?”
Dominika: Ty chyba nie byłaś od rzucania, coś nie wydaje mi się.
Irena: Nie, ja niczym nie rzucałam. (do Dominiki) Jak Ty mnie znasz dobrze! Ja potrafiłam wrzeszczeć, skrzywdzić słowami tak, że do żywego…
Dominika: To takiej Cię nie pamiętam…
Irena: To bardziej mama będzie pamiętać. Bo ja się zmieniłam! Ja się generalnie bardzo, bardzo zmieniłam.
Dominika: Ja też się zmieniłam. I też bardzo. Nabyłam cierpliwości, mam teraz niesamowitą cierpliwość w porównaniu z tym, co było kiedyś. I opanowanie!
Irena: Jak kiedyś z Markiem, moim mężem, i Dominiką jako świeżo upieczonym kierowcą jechaliśmy do Krakowa, to Marek non stop upominał: “Tu przyspiesz! Tego wyprzedź!”. A Dominika na to: “Nie, pojadę tempem takim, jakim ja chcę”.
Dominika: A piętnaście lat wcześniej bym się popłakała, jakby mi ktoś co chwilę taką uwagę wtrącał. Popłakałabym się z nerwów.
Irena: A Marek co chwilę coś wtrącał!
Dominika: Dlatego nie jeździsz samochodem.
Irena: Yhym! A Dominika na spokojnie, że nie, pojedzie swoją prędkością i super! Bardzo mi się to wtedy spodobało.
Aleksandra: Zanim mi uciekniesz na przerwę, Ireno, to jeszcze Cię dopytam, bo powiedziałaś, że potrafiłaś skrzywdzić słowami. To takie wredne jest…
Irena: Bolesne przede wszystkim! Tak, jak miałam kilkanaście lat…
Aleksandra: To byłaś trochę niedobrym dzieckiem!
Irena: Panną już. Ja jako dziecko byłam cudowna. Przecież ja wychowywałam Jasia, mojego brata. Byłam naprawdę dobrym dzieckiem. Dopiero okres dojrzewania był straszny.
Prababcia Helena: Pamiętam, jak Jasiu przychodził do Ciebie po pieniądze na kwiaty. Bo poznał wtedy dziewczynę, okazało się, że przyszłą żonę. I Irena zawsze mu je dawała.
Irena: Nie, to było tak, że ja miałam 2-go maja urodziny, a jego dziewczyna miała 13-go. I ja zawsze dostawałam coś fajnego na prezent, a on przychodził do mnie, czy może to wziąć i dać dziewczynie.
Dominika: Ale to jest właśnie to, że Ty byś swoim, ludziom, których kochasz, ostatnią koszulę oddała.
Połowa ekipy zbiera się do wyjścia na sesję. Wokół same kobiety, którym rodzicielstwo nie jest obcą sprawą, a więc toczy się rozmowa o własnych dzieciach, kładzeniu do łóżka, itd. Korzystam z okazji, że Dominika siedzi uziemiona na krześle, bo dopiero pół fryzury na głowie.
Aleksandra: A Ciebie mama też dużo przytulała?
Dominika: Pewnie! I też długo zasypiałaś ze mną, tak mi się wydaje.
Irena: Tak! Podwójnie długo, bo...
Dominika: Bo jak się przeprowadziłyśmy z bloków do większego mieszkania…
Irena: ...to miałaś przynajmniej z dziesięć lat.
Dominika: Nie, z dziesięć nie, może dziewięć, ale też tam jeszcze przy mnie zasypiałaś. Zresztą Filip zaraz będzie miał dziewięć lat i co, też jeszcze dalej trochę wszystko z mamusią.
Znowu mały misz-masz, Dominika zagląda do chłopaków, Irena z Joanną uciekają na kolejną odsłonę sesji, a ja zagaduję seniorkę rodu, którą pani makijażystka właśnie kończy malować. Irena jeszcze podbiega, wołając do makijażystki: “Karolina, zobacz, czy dobrze usta zrobiłam, bo sobie troszkę poprawiłam”. Gdzieś z głębi dobiega mnie rozmowa Dominiki z chłopakami, czy by czegoś nie zjedli. “Dobry kolor, pani wybrała.” “Aaa, bo zmieszałam dwa. Ja zawsze łącze pudry, lakiery, nigdy nie mam takiego prostego ze sklepu, zawsze mam troszkę inne, bo zawsze mieszam dwa. Ciuchy też zwykle przerabiam, bo coś mi się nie podoba.” I Irena znika za rogiem.
Aleksandra: Jaka była mała Irenka?
Prababcia Helena: A więc, proszę Pani, śliczna. Naprawdę była piękna. I ta uroda jej oczywiście została. Nie lubiła, nie bawiła się lalkami. Ciągle chciała jakieś zwierzątko.
Aleksandra: To nie wiem, czy ktoś tu po babci czegoś takiego nie odziedziczył! (zerkam w stronę Filipa)
Dominika: O, to ja Wam dopowiem, bo właśnie mama mi opowiadała, że jako dziecko nie bała się żadnych pająków, że potrafiła jakieś dżdżownice wyciągać z ziemi, żadnych oporów nie miała… Jakieś dzikie koty głaskała… Z Filipem jest dokładnie to samo. Nie pozwolił mi posprzątać ostatnio w domu pajęczej sieci i dokarmiał pająka komarami i muchami.
Aleksandra: A Irenka była grzecznym dzieckiem? Czy małym buntownikiem?
Prababcia Helena: Była grzeczna. I zawsze z tymi zwierzętami! Miała świnkę morską i myszki. Jak mąż jeszcze żył, to wyjeżdżaliśmy na wakacje nad morze. Przed jednymi z wakacji Irena jakiś czas wcześniej poprosiła kuzyna o dwie myszki. I niestety przyniósł parkę. Tak się te myszki rozmnożyły, że było ich chyba z czterdzieści. Mówię do córki, że "wiesz co, no nie zabierzemy tych wszystkich myszek na wakacje, weź je do koszyczka i zanieś do parku, może tam będą dzieci i rozdaj im". I z ciężkim sercem, ale rozdała. Później jak była starsza miała drugą świnkę morską, która niestety zachorowała. Więc też jej powiedziałam, żeby ją wzięła do koszyczka i zaniosła do weterynarza. Weterynarz niestety okazał się bardzo brutalny i powiedział Irenie, że zwierzątko już prawie nie żyje. I ona się tak przejęła, przyszła cała zapłakana...
Co jeszcze? W przedszkolu brała udział w różnych teatrzykach, wystąpieniach; już wtedy widać było, że ona ma taki artystyczny talent. Później jak chodziła do szkoły podstawowej, to nauczycielki powiedziały mi, żeby ją koniecznie zapisać do szkoły aktorskiej. Jak miała 14 lat, to odbywał się casting do filmu “Ptaki ptakom”. Do tego filmu przesłuchano chyba z czterysta dzieci. Irena wygrała ten casting i zagrała w filmie. “Ptaki ptakom” to taka historyczna sprawa, tam była scena w parku Kościuszki. A ja Pani tak ręką wskazuję, jakbym była w Katowicach! (śmiech)
Mój mąż bardzo uczył dzieci rywalizacji. Ponieważ grał jako piłkarz w Polonii Bytom, wprowadził dzieci w świat sportu, między innymi na korty tenisowe w Bytomiu. I właśnie przywiozłam Pani jeden z pucharów Ireny. Pokazać?
Aleksandra: Oczywiście!
Przez najbliższe minuty oglądamy pamiątki przywiezione z domowego zacisza. Irena wpada się przebrać i na moment dołącza się do rozmowy:
To jest moje? Ale numer! Ale żeś się mamo przygotowała!
Prababcia Helena: No! Chciałam Cię zaskoczyć!
Aleksandra: Faktycznie tata Was uczył rywalizacji?
Irena: Strasznie! Oboje jesteśmy waleczni z bratem i… to nie był dobry pomysł. (śmiech)
Aleksandra: Czemu? Rywalizacja z kortu przełożyła się na rywalizację w życiu?
Irena: Nieeeee, to nie tak, nic z tych rzeczy, że komu lepiej się w życiu powiodło. Tylko po sportowemu, jakieś biegi, gry. No i w ogóle zabijaliśmy się z bratem. Biliśmy się potwornie! Ale mamo, ja w tenisie byłam słaba! Beznadziejna!
Prababcia Helena: Ależ dlaczego?
Irena: Oczywiście! W ogóle nie umiałam grać. To znaczy ja ładnie grałam, ale w ogóle nie umiałam wygrywać.
Prababcia Helena: To z jakiej racji dostałaś puchary?
Irena: Oj tam, nie wiem. Widocznie mało startujących było. (oczko w moją stronę)
Aleksandra: Co to niby znaczy, że nie umiałaś wygrywać?
Irena: Bo ja sobie grałam ot tak, komuś na rakietę, żeby pograć, nie wygrać. A to już zupełnie inna dyscyplina sportu, jak mówił mój pierwszy mąż.
Mama Ireny cały czas pokazuje mi puchary i przytacza wygrane tenisowe córki. Puchar, który dostaję do ręki wcale nie jest sprzed tak dawna.
Irena: No tak, bo ja całe życie grałam, od jedenastego roku życia.
Prababcia Helena: Jedenaście lat… jak zginął mój mąż to Irena miała jedenaście lat. Strasznie to przeżyła, miała traumę. Szczególnie z jednego powodu. Napisała do ojca wcześniej list, bo wyjechał służbowo do Włoch. Był z zawodu inżynierem, skończył Politechnikę Gliwicką i pracował później w dziale kontroli w takich zakładach. Był bardzo zdolnym człowiekiem. Też miał ciężkie życie. Jak miał cztery lata stracił ojca, później mamę. Oni mieszkali z Żytomierzu, czyli na Ukrainie. Wiadomo, jakie to były lata, jaki to był ustrój. Ale on nigdy nie przyjął tej czerwonej kartki zbrodniczej ideologii, więc musiał się wykazywać tylko swoimi talentami, żeby awansować w pracy.
Ale wracając do Włoch… Dowiedziałam się o adres miejsca, do którego męża wysłali i Irena napisała list. Proszę sobie wyobrazić, że był źle zaadresowany. I dotarł aż do Johannesburga, czyli do Afryki, ale wrócił. Więc Irena się zorientowała, że ojciec nie zdążył przed śmiercią przeczytać jej listu. To było straszne...
A w szkole z góry na dół same piątki. Jak wyszłam za mąż, to zamieszkałam u męża, a mąż mieszkał z babcią i z ciocią. I Irena była bardzo przez nie lubiana. W ogóle w szkole była lubiana. Przez nauczycieli także, bo była grzeczna, zawsze taka dobrze ułożona. Jest takie powiedzenie, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. To dla niej było tak samo! Nic nie było niemożliwe. Mam siostrę bliźniaczkę, która swego czasu bardzo przytyła. A Irena do niej: “Przytyłaś, to schudnij!”. Proste. (śmiech)
Aleksandra: A takie bycie twardą dziewczyną to od początku jej charakter czy trochę ją Państwo do tego przyuczali?
Prababcia Helena: Dobre pytanie! Śmierć ojca spowodowała, że Irena wiedziała, czuła, że musi się trochę sama wychować. Miała dwóch braci, zresztą nadal przecież ma, i starała się być twarda. Żeby nikt się nad nią nie rozczulał. Żeby nikt nie pomyślał, że jako dziewczynka ma do rozczulania większe prawo...
A jeszcze sobie przypomniałam, że często nauczyciele wysyłali ją na konkursy recytatorskie. Do dnia dzisiejszego mam te wszystkie wiersze, których ona musiała się nauczyć na pamięć.
Ja sobie nie raz żartuję, że jak ktoś razem z nią by się urodził w tym samym czasie, to by potrzebował dodatkowych 50 lat, żeby zrobić wszystko to, co ona zrobiła. Ma bardzo silny charakter. A dla ludzi z silnym charakterem istnieje wiele różnych pokus. Ale Irena potrafi sobie czegoś odmówić. Nie raz tak było, że “Aha, tego i tego muszę sobie odmówić, bo jutro mam to i to do zrobienia”.
Moja córka jest bardzo hojnym człowiekiem, który lubi obdarowywać ludzi. Ale lubi też otrzymywać! (śmiech) Można powiedzieć, że naprawdę jest wzorem do naśladowania. Jestem z niej bardzo dumna. Kiedyś było coś takiego jak adopcja serca i też w niej uczestniczyła. Wysyłała chłopakowi do Rwandy różne dary.
Irena: Jaka Dominika! (Irena wróciła z sesji i dostrzegła córkę w obrotach pani fryzjerki) Jak na weselu! Jezu, nie! (śmiech)
Prababcia Helena: Moja córka jest w tej chwili bardzo zajęta. Ale ona nie czyni tego tylko dla siebie. Można się przy niej czuć bezpiecznie, gdyby komuś się coś stało, gdyby ktoś zachorował, jestem pewna na 100%, że ona poruszy niebo i ziemię, żeby pomóc. Ja wiem, że ona wymaga od innych, ale najwięcej wymaga od siebie. Nie wiem, może ma to po mnie odziedziczone, bo jeśli ja mam jakiś cel, to też nie używam półśrodków.
Aleksandra: A Dominika, ma coś po Pani?
Prababcia Helena: Jest zapominalska. Po tacie. Dominika, jesteś tam? Co masz po mnie?
Dominika: W ogóle wydaje mi się, że jestem do Ciebie coraz bardziej podobna. Ale tak fizycznie. Nie mam tych Waszych kości policzkowych, ale inne rzeczy tak.
Prababcia: No pomyśl, pomyśl jeszcze.
Dominika: Nie mam zdolności kulinarnych. (śmiech) Bo babcia ma zdecydowanie!
Prababcia: Tak mówią!
Tomek: Jasne, że babcia Helena ma! I Ty mamo też!
Tomek: Ale babcia Irena absolutnie nie.
Prababcia Helena: Nie? Ale wiesz z czego to mogło wyniknąć? Że to widocznie nie był jej talent. A miała mnóstwo innych, które rozwinęła. Bo nie marnowała czasu, nie biegała za chłopakami, chociaż miała ogromne powodzenie. A ja sobie myślałam, że dobrze, nie będę przeszkadzać, bo zawsze kochała to, co robiła. A że nie wyszło z gotowaniem… jak Dominika była mała, to jeszcze przed pracą nosiłam do nich obiady. Irena się skupiała na czym innym i może mądrze zrobiła, bo są tego efekty.
Dominika: Pamiętam, że jak byłam dzieckiem, w podstawówce jeszcze, mama była w nielicznym gronie mam pracujących. I ja byłam z tego ogromnie dumna. Nie przeszkadzało mi to, że nie gotuje nam obiadów codziennie. Ja właśnie byłam dumna z tego, że mama robi karierę. Tylko to też nie było tak, że jej nie było całymi dniami, bo wtedy pracowała akurat w szkole.
Aleksandra: Jako?
Dominika: Jako nauczycielka.
Aleksandra: A czego?
Dominika: Najpierw uczyła rosyjskiego, a potem angielskiego. Jestem też dumna z tego, jak tak sobie myślę o tych Twoich pytaniach, że moja mama była taką nietypową mamą. Raz, że była jedną z młodszych mam, dwa że pracowała, że miała swoje zajęcia i od początku była taką kobietą, którą się chciało naśladować. Była bardzo wyemancypowana, była taką trochę walczącą feministką. Żadna tam pani domu. Ustawiała wszystko pod siebie. To był jej styl życia. I wiele ze mną na ten temat rozmawiała, że to nie jest tak, że kobieta jest podporządkowana mężczyźnie w domu, że ma swoje prawa. I przede wszystkim dawała tego przykład.
Myślę, że pod tym względem nie jestem akurat taka jak ona, bo ja jestem taką codzienną mamą: i ugotuję, i posprzątam… Mama zweryfikowała wiele swoich poglądów z młodości, ale wtedy była wojująca. Bardzo! Może to też wynika z tego, że mój ojciec był wychowany jednak… według takiego tradycyjnego podziału damsko-męskiego, takiego bardzo wyraźnego, że kobieta w domu ma dbać o męża i ma tylko zajmować się pielęgnowaniem ogniska domowego. Tego od niej oczekiwał, a ona… no dla niej coś takiego było nie do pomyślenia. Musiała walczyć o swoje.
Aleksandra: I chyba wyszło?
Dominika: Wyszło!
Aleksandra: Zatem mama nauczyła Cię walki o swoje?
Dominika: Myślę, że nie musiałam walczyć. Wychowywałam się już w innych czasach i żyjemy w innych czasach. Może właśnie to pokolenie mamy wywalczyło dla nas te prawa. Nadal nie jest idealnie, ale wiele rzeczy się zmieniło i stało się oczywistymi. Kwestie dotyczące kobiet, które teraz są oczywiste, dawniej wywoływały oburzenie i zdziwienie.
Aleksandra: Pani Heleno, a w Pani jeszcze wcześniejszych czasach? Jakieś przejawy wczesnej emancypacji czy na własnej skórze doświadczyła Pani wychowywania się i życia w starym porządku: mąż zarabia i decyduje, kobieta w kuchni gotuje?
Pani Prababcia: U mnie, proszę Pani, było tak, że kobieta… był taki właśnie dokładny podział: kobieta w domu, a mężczyzna musiał pracować i zarabiać. Ja miałam drugą matkę, mój ojciec się powtórnie ożenił jak miałam dziesięć lat. Macocha też nie miała łatwego życia, bo to były czasy wojny. Ale jak wyszła za ojca to z kolei było odwrotnie - to ona rządziła ojcem. I właściwie dobrze na tym wyszła. (śmiech)
Choć pracowała i zajmowała się domem, bo to były trudne lata 50-te, więc było ciężko materialnie. Później jeszcze troje braci się urodziło, więc ja pomagałam ich wychowywać. I raz nie zapomnę… jak macocha pracowała chyba szesnaście godzin, codziennie przez dwa tygodnie... a to ja byłam po zajmowaniu się rodzeństwem tak zmęczona, że raz zasnęłam. Obudziłam się rano. Więc ona mnie chyba jeszcze zaniosła do łóżka, jak przyszła z pracy. Albo tacie kazała. A jak już pracowałam, to przed pracą musiałam zaprowadzać brata do przedszkola. A on tak nie chciał tam zostawać. On płakał i ja też płakałam, bo na siódmą musiałam odbić kartę w pracy.
Po ojcu, a Irena po mnie, mam jeszcze jedną rzecz - troskę o innych, o tych, którym jest gorzej. W kamienicy, w której mieszkaliśmy, była kaplica. Ojciec opiekował się nią społecznie. Macocha się denerwowała, bo on czasem wynosił z piwnicy ziemniaki i rozdawał. Ona chciała ugotować, a tu nie ma ziemniaków. To były ciężkie czasy, ale takie trudne sytuacje wychowują, normują człowieka. Hartują. Ja kilka razy uciekałam z domu, bo macocha była apodyktyczna. Uciekałam do babci, która nas wychowywała przez siedem lat.
Jeszcze po ojcu mam to, że jestem obowiązkowa. I dzieci mi mówią czasem, że byłam dobrą matką. Traktowałam dzieci bardzo poważnie, dla mnie nie istniał fryzjer, makijażystka. Do pracy szybko i z pracy szybko do domu, żeby się mogły uczyć. Choć niewiele mi pomagały, to trzeba przyznać! (śmiech) Irena mi pomagała dużo, ale chłopcy nie bardzo.
Aleksandra: A pani Heleno, co Pani uważa, bo niektórzy uważają, że kobiecie było wtedy mimo wszystko prościej. Były jasno wytyczone role, bo trzeba było siedzieć w domu i gotować, ale teraz de facto kobiety też muszą to robić... plus muszą pracować, zadbać o siebie, rozwijać się, mieć hobby, a współcześni mężczyźni to tak… no niekoniecznie poczuwają się do jakiejkolwiek pomocy czy choćby podziału obowiązków...
Pani Helena: Oj jest tak. Wtedy były rzeczywiście jasno wyznaczone role i to było, wydaje mi się, mądre. Ale dlaczego to się tak zmieniło? Dlatego, że kobiety nie pracowały poza domem. Bo rodzina była przeważnie wielodzietna i ktoś musiał się po prostu zająć dziećmi. Więc to raczej warunki życia tak dyktowały.
Aleksandra: A, pani Heleno, wtedy kobiety miały więcej klasy? Bo za wzór często stawia się kobiety międzywojnia i czasów wojny, a nawet po wojnie za komuny, pomimo tego, o czym teraz rozmawiamy, kobiety były eleganckie, ładnie ubrane. Pomimo zajmowania się domem i dziećmi były zadbane.
Pani Prababcia: Tak, to jest prawda. Moja córka ma taki charakter, że nie idzie z prądem, tylko pod prąd. A to jest trudniejsze. Czasami dostaje się po głowie za to, ale trzeba tak robić, żeby mówić ludziom, co jest słuszne. A to obnażanie się kobiet… Każdy skutek ma swoją przyczynę. Więc jeżeli dziewczyna czuje, że się jej nie szanuje, to raczej nie dzieje się to bez przyczyny. Dziewczyny nie powinny ulegać złym trendom. Kobiety zawsze były mocniejsze, ponieważ mężczyźni przede wszystkim koncentrowali się na zawodzie i pracy, a kobiety były i są wielofunkcyjne. Teraz okazuje się, że nadają się naprawdę do wszystkiego. Do trudnych, do ciężkich prac także.
Irena do Dominiki: Czemu tak masz na głowie?
Dominika: Oj, bo Ci się źle kojarzy! Ale to jest, wiesz, stylizacja.
Irena do mnie: Ja żadnych zdjęć z wesela nie widziałam, bo tak mi się ta fryzura nie podobała.
Aleksandra: Sukienka chociaż była ładna?
Dominika: Byłam w ciąży, więc też tak… bez szału. (śmiech)
Aleksandra: Chciałaś tak w ciąży ślub?
Dominika: Tak, właśnie chciałam!
Irena: Mamuś, idź sobie coś zjeść, bo Ty głodna jesteś!
Pani Helena do mnie: Cieszę się, że możemy tak sobie porozmawiać jak w rodzinie.
Irena: Mamuś, no idź!
Pani Helena znika z chłopakami, kierują się w stronę restauracji. Słyszę jeszcze tylko jak Irena woła do mamy: “Mamuś, jak chcesz, jesteś panem swojego losu”. Dominika przygląda się fryzurze, po czym podąża za synami.
Kolejna część wywiadu ukaże się w najbliższy wtorek, 20 sierpnia.
Dziękujemy całej ekipie odpowiedzialnej za cudne efekty sesji - fotografie: Maja Kupidura z asystą Tomka Wilkosza, fryzury: Beauty by Rockagirl, makijaż: Karolina Dobranowska - Glambymom.