Byłam ostatnio na badaniu okresowym USG. Lekarz, do którego chodzę już od kilku, jeśli nie kilkunastu lat, po moim wejściu z radosnymi słowami dzień dobry, odpowiedział również dzień dobry, z tą tylko różnicą, że był do mnie odwrócony plecami. Usiadł przed komputerem i patrząc w ekran, wyciągnął do mnie rękę. Wymówił słowo badania. Po tylu latach już wiedziałam, że chodzi o historię wydruków poprzednich USG, które przyniosłam i posłusznie wręczyłam, mówiąc proszę. Jak się można domyślić, dziękuję nie było. Lekarz przeanalizował, co trzeba, i wskazał leżankę: tu się pani położy. Pomyślałam sobie z przekorą: może się położy, a może nie. Jednak nie wypowiedziałam tego, bo wchodziło się na badanie już po uiszczeniu opłaty w wysokości 350 zł, więc doliczając koszt taksówek, straciłabym sporo pieniędzy. A poza tym czekałam już na to badanie parę miesięcy, więc nie mogłam sobie pozwolić na utratę kolejki. Po upływie pięciu minut, czyli już po USG, lekarz zapytał, kiedy była mammografia. Przyznałam, że dosyć dawno.
- To zrobi sobie pani mammografię.
- To okropnie bolesne – wycedziłam ze strachem.
- To niech się pani znieczuli. Całkowicie. – dodał z szyderczym uśmiechem.
- Chyba będę potrzebowała skierowanie?
- To pójdzie sobie pani do recepcji i jak pani dadzą, to ja to podpiszę.
Pomyślałam, że kiedy już uzyskam skierowanie z recepcji, to będę musiała znowu poczekać, aż kolejna pacjentka wyjdzie, a i tak moje badanie było ponad pół godziny opóźnione.
- A pan doktor nie może mi tego wypisać?- zapytałam ostrożnie.
- Szkoda mojego czasu.
Zamurowało mnie.
- Mojego też. – odpowiedziałam i wlepiłam wzrok w twarz lekarza. Moja cierpliwość wyczerpała się. W tym momencie lekarz spojrzał mi w oczy. Po raz pierwszy. Ja się nie ruszyłam. Ani drgnęłam. Żarty się skończyły. Wziął kartkę, jakiś długopis i zabrał się do wypisywania skierowania. Ja milczałam. Kiedy skończył, spojrzał na kartkę, pogniótł ją i wyrzucił. Chyba się pomylił. Wypisał jeszcze raz. Widać było zdenerwowanie. Za to ja siedziałam już spokojnie. Moja cierpliwość powróciła. W końcu udało się wypisać skierowanie. Podziękowałam i wyszłam. Po moim pożegnaniu, myślę, że można było wyłączyć klimatyzację…
Wróciłam do domu. Zadzwoniła moja mama. Też była na badaniu, tyle że u laryngologa. Kiedy weszła do gabinetu, lekarz przywitał moją matkę jeszcze ciekawiej, bo powiedział: Siad! Nie, proszę Państwa, moja mama się nie przesłyszała. Ostatnim razem – pół roku temu – tak sądziła, bo nie wierzyła własnym uszom, więc tym razem postanowiła uważać. Teraz było to samo wskazanie na krzesło i Siad! - jak do psa. Dalszy ciąg wizyty był w podobnym tonie. Mama wyszła z krwawiącym uchem po brutalnie wykonanym zabiegu usuwania woskowiny. Na następną wizytę pójdę z mamą, a mojego lekarza z gabinetu przy ul. Miłej (nomen omen) – będę omijała z daleka.
IKR