Dorota Kaczor, prezeska krakowskiej Sztukarni, o tym jak dziewczyńska moc pomaga w realizacji marzeń

Spotykamy się w ulubionej krakowskiej kawiarence Szymborskiej. Dorota leci prosto z zajęć z dzieciakami. Wolę myśleć, że właśnie dlatego z jej torebki wystają maski z uszami królika i koguta, szeroka szara taśma, „kreatywne patyczki”. „I mam jeszcze książkę!” – pokazuje mi tytuł „Jak kultura popularna krzywdzi dziewczynki i kobiety” dr Renee Engeln. „Szukałam jakiejś naukowej podstawy, która potwierdziłaby moje codzienne obserwacje” – dopowiada, gdy widzi moją zafascynowaną minę.

Aleksandra Kałafut: Czemu „Sztukarnia”?

Dorota Kaczor: Pomysł narodził się już lat temu kilka, kiedy skończyłam Akademię Teatralną i chciałam robić coś swojego. Nie tylko grać i prowadzić u kogoś zajęcia, tylko mieć coś swojego, co będzie takim miejscem, gdzie mogę bez ograniczeń realizować swoje pomysły. Ale miałam 26 lat i czułam się po prostu niegotowa od strony organizacyjnej, bałam się wziąć odpowiedzialność za fundację i jej działania. Miałam w głowie tylko nazwę, ale w sumie nic poza tym. Zaczęłam się interesować tematem, oglądać filmiki z kobietami, które prowadzą fundacje, czytać - a to zmotywowało mnie do podjęcia kolejnych studiów i tak wylądowałam na zarządzaniu kulturą… z tej potrzeby zdobycia dodatkowych umiejętności, z potrzeby profesjonalizacji zawodu. No bo niestety na uczelniach artystycznych nie podejmuje się raczej tematu pracy w zawodzie, samoorganizowania się, tworzenia samodzielnie miejsca pracy. Albo temat jest traktowany po macoszemu, albo w ogóle go nie ma, więc wychodzisz ze szkoły artystycznej i zderzasz się z rzeczywistością. Nie masz pojęcia jak założyć w sądzie organizację pozarządową, co to jest ZUS czy PIT. Dlatego drugie studia dały mi takie poczucie sprawczości, że mogłabym założyć fundację. Ale cały czas brakowało mi takiego ostatniego puzzla do ułożenia układanki - wspólniczki. Tym puzzlem okazała się Karolina. Razem studiowałyśmy, ale tak naprawdę bliżej poznałyśmy się na ostatnich zajęciach na ostatnim roku…

Aleksandra: Naprawdę? Na ostatnich ostatnich?

Dorota: Tak. Zgrupowali nas wtedy do jednej grupy, takich leni, którzy jeszcze nie zrobili zadania. I Karola wykazała się dużą życzliwością w stosunku do mnie, pomogła mi. Później umówiłyśmy się na kawę, zaczęłyśmy rozmawiać, że może nauczyłybyśmy się pisać wnioski, zaczęły uczyć się po studiach, jak coś praktycznie robić. Tak wyglądały początki Fundacji; w sumie od września do kwietnia tak roboczo pisałyśmy wnioski, korzystając z osobowości prawnej jednej z krakowskich fundacji. Bo żeby napisać wniosek musiałyśmy mieć numer KRS, którego jeszcze wtedy nie posiadałyśmy, bo nie byłyśmy jeszcze organizacją. A nie chciałyśmy od razu zakładać fundacji, tylko wolałyśmy najpierw sprawdzić jak to wygląda naprawdę, czy będzie nas to wszystko cieszyło i interesowało. Po pół roku pisania i uczenia się stwierdziłyśmy, że jesteśmy gotowe. W kwietniu zaczęły się formalności, które zajęły trzy miesiące i w czerwcu zarejestrowałyśmy Fundację. Teraz mamy 9 miesięcy i jak przystało na taki wiek - raczkujemy (śmiech).

Aleksandra: Wspomniałaś o inspiracji kobietami, które założyły już jakąś własną inicjatywę. Jakieś konkretne wzory?

Dorota: Nie, raczej wyszukiwałam wszystkiego, co mi może pomóc. Nie pamiętam nazw oragnizacji, ale w Internecie znalazłam filmik o tym, jak od początku do końca założyć fundację, jak wygląda też jej późniejsze prowadzenie. Jest takie powiedzenie Kubusia Puchatka, że jak znajdziesz drogę i nią pójdziesz, to ona za tobą nadąży. Więc jak zaczęłam się interesować, to też zaczęłam dostrzegać różne rzeczy. Jak zaczęłyśmy fundacyjne działania, to dostrzegłyśmy, że są instytucje, które pomagają, na przykład Biuro Inicjatyw Społecznych, Centrum Obywatelskie, Centrum Kolpinga czy placówki od marszałka województwa, dzięki którym chodziłyśmy i nadal uczęszczamy na szkolenia, mamy doradztwo prawne i finansowe… może nie zawsze teraz natychmiast, kiedy chcemy, ale zawsze są otwarci na nasze potrzeby.

Aleksandra: Czyli jako młoda działaczka i liderka społeczna, która ma już kilka miesięcy pracy na swoim, jesteś jak ten Kubuś Puchatek – to obrana droga ma za Tobą nadążyć…

Dorota: Każdy ma inne początki. Nam się tak akurat trafiło, że te początki nie są najprostsze… Zazwyczaj początki nie są proste, ale słyszałam, że są łatwiejsze niż my mamy. Nie ominęły nas problemy natury prawnej, jak sprawa z nazwą Fundacji, natury kadrowej czy finansowej. W jakieś sprawy zainwestowałyśmy, licząc na to, że się zwróci, a się nie zwróciło, to są sprawy, które każdemu się przytrafiają, ale wiadomo, że chciałybyśmy, żeby od razu było ok, a nie ostro pod górkę. Chociaż nie mogę narzekać, bo dużo rzeczy się udało, ale dużo też jeszcze przed nami.

Aleksandra: Czym się już możecie pochwalić?

Dorota: Przede wszystkim organizujemy zajęcia stałe: warsztaty teatralne i plastyczne. Za chwilę rusza przygotowawczy kurs do szkoły teatralnej. Miałyśmy wielopokoleniowe warsztaty rękodzieła, podczas których babcie i dziadkowie wspólnie z wnuczkami posługiwali się techniką linorytu, robiłyśmy też zajęcia z haftu matematycznego. Eksploatujemy spektakl „My z  ZNP”, który wystawiliśmy w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie, graliśmy go w Kowarach w grudniu, za chwilę gramy go w Krakowskim Forum Kultury i mam nadzieję, że będziemy grać go też szerzej w Polsce. W najbliższym czasie, 11 maja, wystawiamy monodram mojego autorstwa realizowany przez Sztukarnię we współpracy ze wspomnianym Krakowskim Forum Kultury. No i przede wszystkim zrealizowaliśmy mega dla mnie ważny spektakl z młodzieżą wraz z Fundacją Europa dla Młodych w ramach wygranego grantu „Miasto Młodzieży”. Młodzież samodzielnie złożyła wniosek pod naszymi skrzydłami, byliśmy tą stroną organizacyjną, i zagraliśmy spektakl pt. „Młodzi młodym” i traktował o współczesnej kondycji młodzieży.

Aleksandra: I jak z tą kondycją młodzieży? Dlaczego ten spektakl był dla Ciebie taki ważny?

Dorota: Do projektu zgłosiło się 11 osób, docelowo wystąpiło 8. Poza aktorami wystąpiła też Ewa Jurkowska…

Aleksandra: Ta Ewa Jurkowska? Wybitna nastolatka, która swoim głosem oczarowała jury „Mam talent”?

Dorota: Ta sama. Można powiedzieć, nieskromnie mówiąc, że jest to dziewczynka, którą może nie odkryłam, ale odkurzyłam, taki mały diamencik.

Aleksandra: To znaczy?

Dorota: Prowadziłam kiedyś w Domu Kultury w zastępstwie za koleżankę zajęcia wokalne. I Ewa na nie przyszła. Miała wtedy 12 lat. Zaśpiewała piosenkę i po prostu zrobiła na mnie takie wrażenie… dziewczyna, która się nigdy wcześniej nie uczyła śpiewać…poszłam do biura i powiedziałam panu kierownikowi, że ta dziewczynka będzie miała recital w najbliższym miesiącu. Pan kierownik zbladł, mówiąc, że to dziecko przyszło na zajęcia, a nie żeby mieć recital. A ja mówię, że nie, ma mieć recital, bo po prostu jest wybitnie zdolna. Tak się potem porobiło, że niestety musiała wyjechać, ale spotkałyśmy się tydzień przed spektaklem, przypadkiem na jednym z konkursów. Zobaczyła mnie, podbiegła i ze łzami w oczach powiedziała, że śpiewa, że była w programie i że byłam pierwszą osobą, która jej powiedziała, że to jest wartościowe i że dzięki mnie śpiewa, więc to było dla mnie takie piękne i ważne. Nigdy nie sądzisz, że to, że komuś coś powiesz, będzie miało takie znaczenie. Ja pamiętam, że powiedziałam jej, że powinna śpiewać, że jest wybitnie zdolna, ale nie masz świadomości, że takie słowa trzy lata temu powiedziane do dwunastolatki, dzisiaj piętnastolatce tak pomogły. Bardzo się wzruszyłam i zapytałam, czy by nie zaśpiewała na naszym występie dwa dni później. I przyjechała i zaśpiewała. Więc ona była taka wisienką na torcie, a tym tortem była młodzież (14-17 lat). Sami pisali teksty. Najpierw zapytałam, o czym by chcieli mówić ze sceny i powieliły się te same tematy: o otaczającej rzeczywistości, o współczesnej egzystencji, o samotności, o bezsensie.

Aleksandra: Młodzież, której przede wszystkim to leży na sercu…smutne to i ujmujące... Jak dokładnie opisali otaczającą ich rzeczywistość?

Dorota: Nie mówili, pisali. I nie wiedzieli, co ktoś inny napisał. Można było napisać prozę, wiersz, opowiadanie, monolog, co się chciało. I powstały z tego piękne rzeczy, a potem pracowaliśmy nad tym, jaka pasowałaby do tego muzyka, jakie malarstwo, ruch sceniczny. Młodzież pisała o samotności, o współczesnej obsesji piękna, o byciu nie dość doskonałym, jak na dzisiejsze realia, o korporacjach i zabieganych rodzicach. Co ciekawe to były sprawy, o których równie dobrze mogłybyśmy my napisać, które mogłyby być naszym głosem. Czytałam te teksty i miałam wrażenie, że oni mówią w moim imieniu, a jestem od nich dwa razy starsza. I to wszystko zaistniało w kameralnej przestrzeni Teatru Bez Rzędów w grudniu i spotkało się z mocnym odbiorem widowni, z którą potem rozmawiałam. Pytałam nauczycieli i rodziców, czy wiedzą, że w ich dzieciach są takie światy, że taką mają wrażliwość, że tak widzą otaczającą je rzeczywistość. I to było bardzo ujmujące, bo rodzice byli równocześnie zachwyceni i zszokowani, niesamowicie dotknięci tym, że ich dzieci tak dojrzale potrafią o tym pisać, również literacko. Te teksty były bardzo mocne. Jeden na przykład o ludziach pracujących w korporacjach pozamykanych jak szczury w klatkach.

Aleksandra: Jak zareagowali rodzice?

Dorota: Była pani, która wypowiedziała się w ten sposób, że to bardzo trafiony tekst, że ona sama pracuje w miejscu, które ten młody człowiek opisał, po prostu obserwując swoich rodziców.

Aleksandra: Masz momenty zwątpienia tak jak ta zdolna młodzież?

Dorota: Mam takie dni, kiedy myślę, że po co to wszystko, że tylko dokładam, że zużywam czas, energię, prywatne pieniądze, że moja Fundacja nic nie zmieni. Ale pozwalam sobie na taki dzień, żeby sobie pobyć w tym marazmie, ale na następy dzień wstaję, robię kawę, biorę oddech i mówię sobie: „Dobrze, małymi kroczkami, to dzisiaj następny etap, jakoś wierzę w to wszystko cały czas”. Także mam momenty zwątpienia, ale mam też momenty satysfakcji i je pielęgnuje niemal jak urodziny dziecka.

Aleksandra: Z tego, co opowiadasz płynie raczej pozytywny wniosek, że środowiska kulturalne i okołokulturalne sobie raczej pomagają?

Dorota: Ja się mile zaskoczyłam, ponieważ zakładając Fundację liczyłam się z tym, że będę jednym z przedsiębiorców, prowadzącym biznes i tak będę postrzegana. Jednak ja odczułam, że jest jakaś taka większa sympatia do organizacji pozarządowych, że mają jakiś rodzaj misji, za którą raczej nie pobierają pieniędzy, a jeżeli już to i tak z powrotem przeznaczają je na rozwój. I to mnie najbardziej zaskoczyło, że organizacje pozarządowe między sobą współpracują, sieciują się, wymieniają doświadczenia. Nie musimy się zwalczać, możemy razem tworzyć kulturalną mapę Krakowa.

Aleksandra: A jakie masz doświadczenia związane z pracą z kobietami? Bo z jednej strony potrafimy się mocno wspierać, ale nikt nie podłoży tak umiejętnie nogi jak kobieta kobiecie…

Dorota: W ogóle mam taką obserwację, że jest mnóstwo kobiet w organizacjach pozarządowych, że to jakaś totalna domena kobiet. Nie mówię, że nie ma mężczyzn, ale liczebna przewaga kobiet jest zauważalna na pierwszy rzut oka. Być może dlatego, że NGO-sy mają taką właśnie działalność misyjną, non-profitową; może jakoś łatwiej i bardziej się odnajdują w takich działaniach. Jestem zachwycona tym, jak dziewczyny potrafią być oddane różnym sprawom i to naprawdę nie tylko sprawom niepełnosprawnych dzieci, co jest bardzo istotne, ale też temu, żeby nie zalewać betonem kolejnego osiedla. Każdemu coś tam w duszy gra i stara się załatwić tę sprawę, która jest dla niego istotna, czy to jest ochrona króliczków czy pomoc osobom starszym, czy działalność kulturalna jak w naszym przypadku i próba uwrażliwiania młodych ludzi na kulturę. Więc ja się spotkałam z dziewuchami, które idą ręka w rękę. Teraz niedawno powstało na przykład Dziewczyńskie Centrum Mocy i mocno trzymam za nie kciuki. Zaangażowałyśmy się też w inicjatywę „Nie wstydź się różu”. Ja poznałam ten projekt przez Kasię Dziadosz. Dziewczyny zorganizowały akcję mającą na celu pokazanie, że każda dziewczyna może być feministką, oczywiście w takim znaczeniu tego słowa, w jakim naprawdę ono znaczy, tym pozytywnym, niewykluczającym, pokazującym, że mamy takie same prawa, że jesteśmy równi, że powinnyśmy być tak samo traktowane jak mężczyźni. Dziewczyny chcą pokazać, że każda dziewczyna i tipsiara, i z różowymi, i z przepalonymi od prostownicy włosami, i nie uznająca innego koloru niż czarny, każda, absolutnie każda z nas może walczyć o godność kobiety. I dlatego nie wstydź się różu, nie wstydź się, że jesteś dziewczyńska i że chcesz mieć równe prawa. Ten casus jest akurat bardzo ciekawy, bo inicjatywa spotkała się z dużym hejtem feministek. W ostatnim czasie złożyłyśmy też taki ekologiczny projekt, żeby posprzątać Zakrzówek, bo mieszkamy obok i fajnie by było iść z dzieciakami go posprzątać. A jak się nie uda dostać grantu, to i tak można wziąć wory i iść po prostu posprzątać. Także każda z nas zajmuje się tym, co jej leży na sercu, jak możemy to się włączamy jako Fundacja. Ja na razie spotkałam super babki. I praktykantki, i prezeski fundacji, i panie, które prowadzą szkolenia, wszystkie! I mam nadzieję, że tak pozostanie.

Aleksandra: Tego też Ci w takim razie życzymy na koniec. Niech dziewczyńska moc będzie z Tobą i Sztukarnią!