Zrzut ekranu 2020-09-08 o 10.24.14

Przychodzi Irenka do lekarza

Byłam ostatnio na badaniu okresowym USG. Lekarz, do którego chodzę już od kilku, jeśli nie kilkunastu lat, po moim wejściu z radosnymi słowami dzień dobry, odpowiedział również dzień dobry, z tą tylko różnicą, że był do mnie odwrócony plecami. Usiadł przed komputerem i patrząc w ekran, wyciągnął do mnie rękę. Wymówił słowo badania. Po tylu latach już wiedziałam, że chodzi o historię wydruków poprzednich USG, które przyniosłam i posłusznie wręczyłam, mówiąc proszę. Jak się można domyślić, dziękuję nie było. Lekarz przeanalizował, co trzeba, i wskazał leżankę: tu się pani położy. Pomyślałam sobie z przekorą: może się położy, a może nie. Jednak nie wypowiedziałam tego, bo wchodziło się na badanie już po uiszczeniu opłaty w wysokości 350 zł, więc doliczając koszt taksówek, straciłabym sporo pieniędzy. A poza tym czekałam już na to badanie parę miesięcy, więc nie mogłam sobie pozwolić na utratę kolejki. Po upływie pięciu minut, czyli już po USG, lekarz zapytał, kiedy była mammografia. Przyznałam, że dosyć dawno.
- To zrobi sobie pani mammografię.
- To okropnie bolesne – wycedziłam ze strachem.
- To niech się pani znieczuli. Całkowicie. – dodał z szyderczym uśmiechem.
- Chyba będę potrzebowała skierowanie?
- To pójdzie sobie pani do recepcji i jak pani dadzą, to ja to podpiszę.
Pomyślałam, że kiedy już uzyskam skierowanie z recepcji, to będę musiała znowu poczekać, aż kolejna pacjentka wyjdzie, a i tak moje badanie było ponad pół godziny opóźnione.
- A pan doktor nie może mi tego wypisać?- zapytałam ostrożnie.
- Szkoda mojego czasu.
Zamurowało mnie.
- Mojego też. – odpowiedziałam i wlepiłam wzrok w twarz lekarza. Moja cierpliwość wyczerpała się. W tym momencie lekarz spojrzał mi w oczy. Po raz pierwszy. Ja się nie ruszyłam. Ani drgnęłam. Żarty się skończyły. Wziął kartkę, jakiś długopis i zabrał się do wypisywania skierowania. Ja milczałam. Kiedy skończył, spojrzał na kartkę, pogniótł ją i wyrzucił. Chyba się pomylił. Wypisał jeszcze raz. Widać było zdenerwowanie. Za to ja siedziałam już spokojnie. Moja cierpliwość powróciła. W końcu udało się wypisać skierowanie. Podziękowałam i wyszłam. Po moim pożegnaniu, myślę, że można było wyłączyć klimatyzację…
Wróciłam do domu. Zadzwoniła moja mama. Też była na badaniu, tyle że u laryngologa. Kiedy weszła do gabinetu, lekarz przywitał moją matkę jeszcze ciekawiej, bo powiedział: Siad! Nie, proszę Państwa, moja mama się nie przesłyszała. Ostatnim razem – pół roku temu – tak sądziła, bo nie wierzyła własnym uszom, więc tym razem postanowiła uważać. Teraz było to samo wskazanie na krzesło i Siad! - jak do psa. Dalszy ciąg wizyty był w podobnym tonie. Mama wyszła z krwawiącym uchem po brutalnie wykonanym zabiegu usuwania woskowiny. Na następną wizytę pójdę z mamą, a mojego lekarza z gabinetu przy ul. Miłej (nomen omen) – będę omijała z daleka.
IKR

taksówka

W podzięce za chwilę kultury

Wczoraj byłam w Radomiu. Rozmawiałam z tamtejszym taksówkarzem o jego mieście. Wyraziłam swoją opinię, że w Radomiu jest miła atmosfera, miasto jest zielone i – mam takie wrażenie – słoneczne. Tam nawet kiedy pada deszcz, to jednocześnie świeci słońce. Mój rozmówca nie zgodził się ze mną; stwierdził, że Radom jest po prostu ponury i brzydki.

Dodał, że ostatnio nawet wiózł klientkę, która usłyszała o brzydocie tego miasta i właśnie to zainspirowało ją do przyjazdu. Chciała zrobić sesję zdjęciową i stworzyć artystyczne fotografie najpaskudniejszych miejsc. Objeździła całe miasto (nie jest ogromne, więc nie zajęło jej to wiele czasu) i rozczarowana stwierdziła, że musi wracać, bo Radom wcale nie jest taki brzydki. 

O co w tym wszystkim chodzi? Nie chcę skupiać się tu na taksówkarzu, bo każdy, być może, chciałby, żeby jego miasto było ładniejsze niż jest. Chcę skupić się na fotografii, na sztuce. Po co szukać brzydoty, jaki jest sens ją powielać? Dlaczego w ostatnich czasach dąży się do ukazywania właśnie wynaturzeń, zepsucia. Rozumiem, że sztuka powinna wywoływać emocje, powinna coś przekazywać, nie może być obojętna. Wolałabym jednak, żeby sztuka ukazywała piękno, była jego poszukiwaniem, dialogiem ze stworzeniem. 

Wielu współczesnych artystów upodobało sobie szokowanie odbiorców. Ale czy w tych czasach jest to jeszcze możliwe?  Mam wrażenie, że teraz wyróżnić się można raczej czymś dobrym, porządnym, ładnym, skromnym i uroczym.

Dzisiaj przyjechałam do Krakowa. Do hotelu jadę taksówką i – jak zwykle – rozmawiam z kierowcą. Ten przeklina, zdawkowo przeprasza i znów przeklina. Proszę o chwilę jazdy bez rozmowy, bo już nie mogłam znieść tego obrzydlistwa. Wyciągam telefon, przepraszam kierowcę, mówiąc, że muszę zadzwonić. Już do końca drogi rozmawiam przez telefon, żeby nie narażać się na ten rynsztok. Wysiadam z samochodu i kilka kroków dalej widzę dwie radosne, uśmiechnięte dziewczyny. Nie znam ich, ale one mnie poznały, bo oglądały "Projekt Lady". Podeszły, bardzo grzecznie przywitały się i nawiązały rozmowę. Mówiły przepiękną polszczyzną. Pod koniec przypadkowego spotkania zrobiłyśmy sobie wspólne selfie i rozstałyśmy się w dobrych nastrojach. 

Pomyślałam sobie: ileż wysiłku w wychowanie tych nastolatek musieli włożyć rodzice lub opiekunowie; ileż pracy kosztuje nauczenie młodego człowieka grzeczności na takim poziomie. A nie była to kultura na pokaz. Wyczułabym, że ktoś się sili na uprzejmość. Tu – wręcz przeciwnie: było lekko i swobodnie, żadnego fałszu i sztuczności. Prawdziwy kunszt kultury osobistej. To był ważny moment w moim życiu; przekonałam się, że sztuka jednocześnie może być piękna i szokująca. Dlatego chciałabym gorąco podziękować dziewczętom za tę chwilę kultury, którą podarowały mi w Krakowie.

sesja pokoleniowa z Ireną Kamińską-Radomską

"Potrafiłam wrzeszczeć, skrzywdzić słowami do żywego" - Irena Kamińska-Radomska, jakiej jeszcze nie znacie, w wywiadzie specjalnie dla kobietazklasa.pl

Pomysł na nietypowy wywiad z surową jurorką "Projektu Lady" dojrzewał w głowie naszej redaktor naczelnej już od dłuższego czasu, ale efekt przeszedł najśmielsze redakcyjne oczekiwania! Irena Kamińska-Radomska nie tylko opowiedziała o nieznanych dotąd momentach swojego życia, ale wzięła udział w rodzinnej, pokoleniowej sesji zdjęciowej.

Na całą rodzinę czekam w podkrakowskim hotelu, niedaleko uroczego dworku w Mogilanach. Piękny, lipcowy poranek już zapowiada upalne południe. Wszyscy jesteśmy umówieni na miejscu o godzinie 9.00. Do największego hotelowego pokoju (żebyśmy się pomieścili) tuż przez wyznaczoną godziną wpadają nie tylko panie makijażystka i fryzjerka, ale zespół fotografów i redaktor naczelna z naszymi gośćmi - ambasadorką portalu Ireną Kamińską-Radomską, jej mamą Heleną, córką Dominiką oraz dwoma wnukami, starszym Tomkiem i młodszym Filipem.

Robi się jeden wielki harmider, wszyscy rozkładają się z rzeczami, przygotowują do sesji. Irena najpierw upomina swojego najstarszego wnuka, że powinien przepuścić wszystkie kobiety w drzwiach; potem śmieje się, że nie powinna tego robić przy wszystkich, a jedynie zwrócić dyskretnie uwagę na osobności. Pani Helena siada z boku dużej kanapy, w dłoni trzymając jakąś książkę. Podchodzę się przywitać i podpytać cóż to za tytuł. Okazuje się, że "Jesteś najlepszą mamą na świecie" Isabelle Laurent. Na samym początku wydaje mi się, że w takim tonie Panie będą o sobie opowiadać, jako o najlepszych babciach, mamach, córkach. Ale okazuje się, że jednak nie. Ich rodzina to prawdziwa rodzina z krwi i kości...

Irena Kamińska-Radomska: Ostatnio odpowiadałam na pytania czytelników i było o babciach. Że babcie mimo zakazu rodziców rozpieszczają dzieci. W swoim artykule napisałam, że to dobrze! Że babcie to lubią i od tego są! Choć nie powinnam była tak napisać! Sama jestem tą gorszą babcią, bo nie rozpieszczam.

Dominika, córka Ireny, gdzieś w tle: Jaką babcia będzie mieć fryzurę!

Joanna, redaktor naczelna kobietazklasa.pl: Ale są babcie, które nie rozumieją, że dziecku słodycze naprawdę mogą szkodzić. Moja przyjaciółka ma takie małe utrapienie ze swoją mamą. Bo sama nie karmi dziecka drożdżówkami, po prostu nie dla drożdżówek i tyle, ale na co dzień córką opiekuje się babcia. I opowiadała mi ostatnio, że córka ciągnie ją do jednej z piekarni; wchodzą, a tam pani ekspedientka: “O cześć, Milenko, drożdżóweczka?” “Jaka drożdżóweczka?” “No, przecież Milenka to codziennie jest z babcią po drożdżówkę!”.

Irena: Ale to jeszcze lepiej jak się zasiada w jakiejś restauracji, a kelner podchodzi i pyta: “Tak jak ostatnio dwie seteczki?” Albo jeszcze gorzej “Dwie setki czystej tak jak zwykle”! (śmiech)

Aleksandra, zastępca redaktor naczelnej: Skoro już mówimy o podobieństwach i różnicach między babciami, to podpytam o podobieństwa i różnice między Wami w ogóle, bo przecież więzy krwi nie zawsze sprawiają, że jesteśmy do siebie podobni… Jak rozmawiałam wcześniej z Dominiką to trochę wyszło, że jesteście na przykład nieco innymi matkami…

Irena: Ludzie mówią, że bardzo!

Aleksandra: Ale co bardzo? Że jesteście podobne? Ty z Dominiką?

Irena: Tak. Do tego stopnia, że mamy te same gesty. Na przykład jak idziemy ulicą i sobie gadamy, to ja tak trzymam ręce. I Dominika identycznie. Po prostu identycznie! Zawsze gubimy pilota na szkoleniach i prezentacjach, to jest genetyczne! (śmiech) Ale Dominika jest podobna do ojca. I całe szczęście!

Joanna: Ale z charakteru?

Irena: Nie, z charakteru pozbierała wszystko co najgorsze!

Aleksandra: Dominika, słyszysz? Mama mówi, że pozbierałaś z charakteru wszystkie najgorsze rodzinne cechy!

Dominika szczerze się zaśmiewa: Nieeeee! Nie uważam tak.

Irena: Yhym, od mamy i taty. Nie no, żartuję oczywiście. 

Aleksandra: To w czym się różnicie?

Irena: Jak my się różnimy pod względem charakteru?

Maja Kupidura Fotografia

Dominika: Filip, chcesz jakieś książki?

Bo babcia Helena jest czesana, Dominika się przebiera, Irena akurat w przerwie między sesjami, a chłopaki grzecznie siedzą na kanapie. Zostali już przeze mnie wcześniej wymaglowani i teraz grzecznie czekają na wspólną sesję, więc ich mama oczywiście dba, żeby najmłodszy się nie nudził przy pogawędce samych Pań😉

Irena: Ja jestem niesamowicie konsekwentna, a Dominika nie. To jest zasadnicza różnica między nami.

Aleksandra: Ona powiedziała dokładnie to samo.

Irena: Tak? No widzisz. Pamiętam nawet taką sytuację, jak Tomek był jeszcze mały. Dzieci intuicyjnie wyczuwają konsekwencję, nawet bardzo małe dzieci. Tomek miał Komunię i dostał różne prezenty. Widziałam, że nie do końca był z nich zadowolony, więc go zapytałam, czy ma jakieś marzenie, czego by tak naprawdę chciał? A lubił autka i zawsze chciał żółtą taksówkę. Ale nie byle jaką!

Poprosiłam zatem kolegę ze Stanów, Willa Richardsona, który akurat wracał tam na chwilę, żeby kupił żółtą taksówkę. Tylko że on akurat leciał do Waszyngtonu i mówił mi potem, że naprawdę szukał; nie, że zapomniał, tylko naprawdę szukał, ale w Waszyngtonie nie ma żółtych taksówek, bo one są oczywiście nowojorskie. Więc mówię do Tomka: “Tomek, pojedziemy do Nowego Jorku”. Już miałam kupione loty, hotel, wszystko i… niestety złamałam nogę. I to tak niefortunnie. Tomek przychodzi do mnie w odwiedziny z rodzinką, a tu noga na szynie. Ja załamana, że nie polecimy, a Tomek na to: “Ja wiem, babciu, że i tak polecimy!”. Było coś takiego, nie?

Tomek: Może i było. (śmiech)

Aleksandra: A przywiozłeś sobie, Tomku, tę taksówkę?

Tomek krzyczy do mnie z drugiego końca pokoju, próbując przekrzyczeć suszarkę: Tak, trzy!

Irena: Jedna jest u mnie w Warszawie. A jeszcze było tak, że jak wsiadaliśmy do taksówki na lotnisku, no to wiadomo jak to wygląda: ogonek ludzi, ale też taksówki podjeżdżają jedna za drugą. I tak stoimy… aaa, a to jest ważne, bo ja tego nie powiedziałam, że to nie miała być byle jaka taksówka, tylko właśnie Crown Victoria…

Tomek; Oczywiście, że Ford klasyczny!

Irena: No, właśnie! I tak sobie stoimy i ja liczę, ile jest osób w kolejce i czy nam wypadnie ta Crown Victoria. I się okazuje, że nie! Więc mówię do Tomka, że nie ma problemu, żeby się nie martwił, bo poproszę tego pana, który stoi przed nami, na którego wypadała ta nasza wymarzona taksówka, żeby nas przepuścił. Ale Tomek powiedział, że nie, że to głupio, więc wsiedliśmy do innego samochodu. Za to nazajutrz poprosiłam boya hotelowego, żeby nam złapał Crown Victorię. Do dziś mam zdjęcie miny Tomka jak do niej wsiadamy! Dla samej miny warto było lecieć tak daleko.

Dominika; Tak, to prawda, Ty zawsze potrafiłaś spełniać marzenia.

Irena: Oj, dzięki!

Robi się jeszcze większe zamieszanie, w międzyczasie rozmowy prababcia i wnuczka zamieniły się miejscami - teraz Dominika jest czesana, a prababci robiony jest delikatny makijaż. Gdzieś zza pleców słyszę jak Irena woła do Dominiki: “Iśka, gdzie dałaś rajstopy?”

Aleksandra: Iśka?

Dominika, zwracając się do Ireny i do mnie: Chyba jesteś ostatnią osobą, która tak do mnie mówi. Jak byłam mała i ktoś mnie pytał jak mam na imię, to zawsze tak odpowiadałam: Iśka-Dominiśka.

Irena: To dlatego, że Dominika mówiła tylko dwie ostatnie sylaby. Bardzo szybko zaczęła mówić, natomiast jak miała roczek, to wypowiadała tylko dwie ostatnie sylaby. Potem oczywiście miała już bardzo rozbudowane słownictwo.

Aleksandra: I mówisz, że mama jest ostatnią osobą, która tak do Ciebie mówi?

Irena: Ale to tylko jak jesteśmy w dobrych stosunkach!

Maja Kupidura Fotografia

Aleksandra: A kłócicie się?

Dominika: Eee, nieee…

Irena: My rozwiązujemy konflikty. (śmiech)

Joanna: W końcu dama się nie kłóci! (Nawiązanie do artykułu, który Irena napisała do nas kilka miesięcy temu)

Dominika: Ale myśląc nie tylko o mojej relacji z mamą - mamy to niesamowite szczęście, że my się rodzinnie chyba mało kłócimy. Ja się ani z mężem nie kłócę, ani z jego rodzicami. Być może dużo w tym mojej natury, po prostu nie lubię się kłócić.

Aleksandra: A chłopaki? 

Dominika: Między sobą oczywiście, że się kłócą. Ja się trochę bałam, każda matka boi się chwili, kiedy przy jedynaku pojawia się brat. Nigdy nie wiadomo, jak wszystko dalej się potoczy. Ale Tomek był od początku bardzo dobrym bratem, nigdy się nie bałam, że mógłby zrobić krzywdę młodszemu dziecku. Mogłam być spokojna. A teraz to tak, jasne, że sobie dokuczają.

Irena: Nie, tak myślę sobie, że teraz się nie kłócimy. Były czasy trzaskania drzwiami aż tynki pękały; dziury w ścianach…

Aleksandra: Podpytywałam o to Dominikę, bo w jednym z wywiadów wspomniałaś chyba kiedyś, że Twoja córka miała dość intensywny okres buntu?

Irena: Nie! To ja miałam. Ale ona też miała!

Aleksandra: To też jest dziedziczne;)

Dominika: Ciekawe, jak będzie z chłopakami. Tomek będzie stoikiem, ale Filip ma mój charakter. Niestety!

Irena: Yhym! Ale ja to tak, wrzaski takie, że ho ho!

Aleksandra: Ale jak to tak, to przecież wbrew etykiecie!

Irena: Ale ja się nią zajmuję dopiero od dwudziestu lat!

Joanna: Myślę sobie, że to jest pytanie, na które ostatnio nie zareagowałaś w tym wywiadzie youtube’owym, a wszyscy właśnie w tym momencie czekali na odpowiedź na pytanie: “Jak się buntowałaś?”

Dominika: Ty chyba nie byłaś od rzucania, coś nie wydaje mi się.

Irena: Nie, ja niczym nie rzucałam. (do Dominiki) Jak Ty mnie znasz dobrze! Ja potrafiłam wrzeszczeć, skrzywdzić słowami tak, że do żywego…

Dominika: To takiej Cię nie pamiętam…

Irena: To bardziej mama będzie pamiętać. Bo ja się zmieniłam! Ja się generalnie bardzo, bardzo zmieniłam.

Dominika: Ja też się zmieniłam. I też bardzo. Nabyłam cierpliwości, mam teraz niesamowitą cierpliwość w porównaniu z tym, co było kiedyś. I opanowanie!

Irena: Jak kiedyś z Markiem, moim mężem, i Dominiką jako świeżo upieczonym kierowcą jechaliśmy do Krakowa, to Marek non stop upominał: “Tu przyspiesz! Tego wyprzedź!”. A Dominika na to: “Nie, pojadę tempem takim, jakim ja chcę”. 

Dominika: A piętnaście lat wcześniej bym się popłakała, jakby mi ktoś co chwilę taką uwagę wtrącał. Popłakałabym się z nerwów.

Irena: A Marek co chwilę coś wtrącał!

Dominika: Dlatego nie jeździsz samochodem.

Irena: Yhym! A Dominika na spokojnie, że nie, pojedzie swoją prędkością i super! Bardzo mi się to wtedy spodobało.

Aleksandra: Zanim mi uciekniesz na przerwę, Ireno, to jeszcze Cię dopytam, bo powiedziałaś, że potrafiłaś skrzywdzić słowami. To takie wredne jest…

Irena: Bolesne przede wszystkim! Tak, jak miałam kilkanaście lat…

Aleksandra: To byłaś trochę niedobrym dzieckiem!

Irena: Panną już. Ja jako dziecko byłam cudowna. Przecież ja wychowywałam Jasia, mojego brata. Byłam naprawdę dobrym dzieckiem. Dopiero okres dojrzewania był straszny.

Prababcia Helena: Pamiętam, jak Jasiu przychodził do Ciebie po pieniądze na kwiaty. Bo poznał wtedy dziewczynę, okazało się, że przyszłą żonę. I Irena zawsze mu je dawała.

Maja Kupidura Fotografia

Irena: Nie, to było tak, że ja miałam 2-go maja urodziny, a jego dziewczyna miała 13-go. I ja zawsze dostawałam coś fajnego na prezent, a on przychodził do mnie, czy może to wziąć i dać dziewczynie.

Dominika: Ale to jest właśnie to, że Ty byś swoim, ludziom, których kochasz, ostatnią koszulę oddała.

Połowa ekipy zbiera się do wyjścia na sesję. Wokół same kobiety, którym rodzicielstwo nie jest obcą sprawą, a więc toczy się rozmowa o własnych dzieciach, kładzeniu do łóżka, itd. Korzystam z okazji, że Dominika siedzi uziemiona na krześle, bo dopiero pół fryzury na głowie.

Aleksandra: A Ciebie mama też dużo przytulała?

Dominika: Pewnie! I też długo zasypiałaś ze mną, tak mi się wydaje.

Irena: Tak! Podwójnie długo, bo...

Dominika: Bo jak się przeprowadziłyśmy z bloków do większego mieszkania…

Irena: ...to miałaś przynajmniej z dziesięć lat.

Dominika: Nie, z dziesięć nie, może dziewięć, ale też tam jeszcze przy mnie zasypiałaś. Zresztą Filip zaraz będzie miał dziewięć lat i co, też jeszcze dalej trochę wszystko z mamusią.

Znowu mały misz-masz, Dominika zagląda do chłopaków, Irena z Joanną uciekają na kolejną odsłonę sesji, a ja zagaduję seniorkę rodu, którą pani makijażystka właśnie kończy malować. Irena jeszcze podbiega, wołając do makijażystki: “Karolina, zobacz, czy dobrze usta zrobiłam, bo sobie troszkę poprawiłam”. Gdzieś z głębi dobiega mnie rozmowa Dominiki z chłopakami, czy by czegoś nie zjedli. “Dobry kolor, pani wybrała.” “Aaa, bo zmieszałam dwa. Ja zawsze łącze pudry, lakiery, nigdy nie mam takiego prostego ze sklepu, zawsze mam troszkę inne, bo zawsze mieszam dwa. Ciuchy też zwykle przerabiam, bo coś mi się nie podoba.” I Irena znika za rogiem.

Aleksandra: Jaka była mała Irenka?

Prababcia Helena: A więc, proszę Pani, śliczna. Naprawdę była piękna. I ta uroda jej oczywiście została. Nie lubiła, nie bawiła się lalkami. Ciągle chciała jakieś zwierzątko.

Aleksandra: To nie wiem, czy ktoś tu po babci czegoś takiego nie odziedziczył! (zerkam w stronę Filipa)

Dominika: O, to ja Wam dopowiem, bo właśnie mama mi opowiadała, że jako dziecko nie bała się żadnych pająków, że potrafiła jakieś dżdżownice wyciągać z ziemi, żadnych oporów nie miała… Jakieś dzikie koty głaskała… Z Filipem jest dokładnie to samo. Nie pozwolił mi posprzątać ostatnio w domu pajęczej sieci i dokarmiał pająka komarami i muchami.

Maja Kupidura Fotografia

Aleksandra: A Irenka była grzecznym dzieckiem? Czy małym buntownikiem?

Prababcia Helena: Była grzeczna. I zawsze z tymi zwierzętami! Miała świnkę morską i myszki. Jak mąż jeszcze żył, to wyjeżdżaliśmy na wakacje nad morze. Przed jednymi z wakacji Irena jakiś czas wcześniej poprosiła kuzyna o dwie myszki. I niestety przyniósł parkę. Tak się te myszki rozmnożyły, że było ich chyba z czterdzieści. Mówię do córki, że "wiesz co, no nie zabierzemy tych wszystkich myszek na wakacje, weź je do koszyczka i zanieś do parku, może tam będą dzieci i rozdaj im". I z ciężkim sercem, ale rozdała. Później jak była starsza miała drugą świnkę morską, która niestety zachorowała. Więc też jej powiedziałam, żeby ją wzięła do koszyczka i zaniosła do weterynarza. Weterynarz niestety okazał się bardzo brutalny i powiedział Irenie, że zwierzątko już prawie nie żyje. I ona się tak przejęła, przyszła cała zapłakana...

Co jeszcze? W przedszkolu brała udział w różnych teatrzykach, wystąpieniach; już wtedy widać było, że ona ma taki artystyczny talent. Później jak chodziła do szkoły podstawowej, to nauczycielki powiedziały mi, żeby ją koniecznie zapisać do szkoły aktorskiej. Jak miała 14 lat, to odbywał się casting do filmu “Ptaki ptakom”. Do tego filmu przesłuchano chyba z czterysta dzieci. Irena wygrała ten casting i zagrała w filmie. “Ptaki ptakom” to taka historyczna sprawa, tam była scena w parku Kościuszki. A ja Pani tak ręką wskazuję, jakbym była w Katowicach! (śmiech)

Mój mąż bardzo uczył dzieci rywalizacji. Ponieważ grał jako piłkarz w Polonii Bytom, wprowadził dzieci w świat sportu, między innymi na korty tenisowe w Bytomiu. I właśnie przywiozłam Pani jeden z pucharów Ireny. Pokazać?

Aleksandra: Oczywiście!

Przez najbliższe minuty oglądamy pamiątki przywiezione z domowego zacisza. Irena wpada się przebrać i na moment dołącza się do rozmowy:

To jest moje? Ale numer! Ale żeś się mamo przygotowała!

Prababcia Helena: No! Chciałam Cię zaskoczyć! 

Aleksandra: Faktycznie tata Was uczył rywalizacji?

Irena: Strasznie! Oboje jesteśmy waleczni z bratem i… to nie był dobry pomysł. (śmiech)

Aleksandra: Czemu? Rywalizacja z kortu przełożyła się na rywalizację w życiu?

Irena: Nieeeee, to nie tak, nic z tych rzeczy, że komu lepiej się w życiu powiodło. Tylko po sportowemu, jakieś biegi, gry. No i w ogóle zabijaliśmy się z bratem. Biliśmy się potwornie! Ale mamo, ja w tenisie byłam słaba! Beznadziejna!

Prababcia Helena: Ależ dlaczego?

Irena: Oczywiście! W ogóle nie umiałam grać. To znaczy ja ładnie grałam, ale w ogóle nie umiałam wygrywać. 

Prababcia Helena: To z jakiej racji dostałaś puchary?

Irena: Oj tam, nie wiem. Widocznie mało startujących było. (oczko w moją stronę)

Aleksandra: Co to niby znaczy, że nie umiałaś wygrywać?

Irena: Bo ja sobie grałam ot tak, komuś na rakietę, żeby pograć, nie wygrać. A to już zupełnie inna dyscyplina sportu, jak mówił mój pierwszy mąż.

Mama Ireny cały czas pokazuje mi puchary i przytacza wygrane tenisowe córki. Puchar, który dostaję do ręki wcale nie jest sprzed tak dawna. 

Irena: No tak, bo ja całe życie grałam, od jedenastego roku życia.

Prababcia Helena: Jedenaście lat… jak zginął mój mąż to Irena miała jedenaście lat. Strasznie to przeżyła, miała traumę. Szczególnie z jednego powodu. Napisała do ojca wcześniej list, bo wyjechał służbowo do Włoch. Był z zawodu inżynierem, skończył Politechnikę Gliwicką i pracował później w dziale kontroli w takich zakładach. Był bardzo zdolnym człowiekiem. Też miał ciężkie życie. Jak miał cztery lata stracił ojca, później mamę. Oni mieszkali z Żytomierzu, czyli na Ukrainie. Wiadomo, jakie to były lata, jaki to był ustrój. Ale on nigdy nie przyjął tej czerwonej kartki zbrodniczej ideologii, więc musiał się wykazywać tylko swoimi talentami, żeby awansować w pracy. 

Ale wracając do Włoch… Dowiedziałam się o adres miejsca, do którego męża wysłali i Irena napisała list. Proszę sobie wyobrazić, że był źle zaadresowany. I dotarł aż do Johannesburga, czyli do Afryki, ale wrócił. Więc Irena się zorientowała, że ojciec nie zdążył przed śmiercią przeczytać jej listu. To było straszne...

A w szkole z góry na dół same piątki. Jak wyszłam za mąż, to zamieszkałam u męża, a mąż mieszkał z babcią i z ciocią. I Irena była bardzo przez nie lubiana. W ogóle w szkole była lubiana. Przez nauczycieli także, bo była grzeczna, zawsze taka dobrze ułożona. Jest takie powiedzenie, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. To dla niej było tak samo! Nic nie było niemożliwe. Mam siostrę bliźniaczkę, która swego czasu bardzo przytyła. A Irena do niej: “Przytyłaś, to schudnij!”. Proste. (śmiech)

Aleksandra: A takie bycie twardą dziewczyną to od początku jej charakter czy trochę ją Państwo do tego przyuczali?

Prababcia Helena: Dobre pytanie! Śmierć ojca spowodowała, że Irena wiedziała, czuła, że musi się trochę sama wychować. Miała dwóch braci, zresztą nadal przecież ma, i starała się być twarda. Żeby nikt się nad nią nie rozczulał. Żeby nikt nie pomyślał, że jako dziewczynka ma do rozczulania większe prawo...

A jeszcze sobie przypomniałam, że często nauczyciele wysyłali ją na konkursy recytatorskie. Do dnia dzisiejszego mam te wszystkie wiersze, których ona musiała się nauczyć na pamięć.

Ja sobie nie raz żartuję, że jak ktoś razem z nią by się urodził w tym samym czasie, to by potrzebował dodatkowych 50 lat, żeby zrobić wszystko to, co ona zrobiła. Ma bardzo silny charakter. A dla ludzi z silnym charakterem istnieje wiele różnych pokus. Ale Irena potrafi sobie czegoś odmówić. Nie raz tak było, że “Aha, tego i tego muszę sobie odmówić, bo jutro mam to i to do zrobienia”.

Moja córka jest bardzo hojnym człowiekiem, który lubi obdarowywać ludzi. Ale lubi też otrzymywać! (śmiech) Można powiedzieć, że naprawdę jest wzorem do naśladowania. Jestem z niej bardzo dumna. Kiedyś było coś takiego jak adopcja serca i też w niej uczestniczyła. Wysyłała chłopakowi do Rwandy różne dary.

Maja Kupidura Fotografia

Irena: Jaka Dominika! (Irena wróciła z sesji i dostrzegła córkę w obrotach pani fryzjerki) Jak na weselu! Jezu, nie! (śmiech)

Prababcia Helena: Moja córka jest w tej chwili bardzo zajęta. Ale ona nie czyni tego tylko dla siebie. Można się przy niej czuć bezpiecznie, gdyby komuś się coś stało, gdyby ktoś zachorował, jestem pewna na 100%, że ona poruszy niebo i ziemię, żeby pomóc. Ja wiem, że ona wymaga od innych, ale najwięcej wymaga od siebie. Nie wiem, może ma to po mnie odziedziczone, bo jeśli ja mam jakiś cel, to też nie używam półśrodków.

Aleksandra: A Dominika, ma coś po Pani?

Prababcia Helena: Jest zapominalska. Po tacie. Dominika, jesteś tam? Co masz po mnie?

Dominika: W ogóle wydaje mi się, że jestem do Ciebie coraz bardziej podobna. Ale tak fizycznie. Nie mam tych Waszych kości policzkowych, ale inne rzeczy tak. 

Prababcia: No pomyśl, pomyśl jeszcze.

Dominika: Nie mam zdolności kulinarnych. (śmiech) Bo babcia ma zdecydowanie!

Prababcia: Tak mówią!

Tomek: Jasne, że babcia Helena ma! I Ty mamo też!

Tomek: Ale babcia Irena absolutnie nie.

Prababcia Helena: Nie? Ale wiesz z czego to mogło wyniknąć? Że to widocznie nie był jej talent. A miała mnóstwo innych, które rozwinęła. Bo nie marnowała czasu, nie biegała za chłopakami, chociaż miała ogromne powodzenie. A ja sobie myślałam, że dobrze, nie będę przeszkadzać, bo zawsze kochała to, co robiła. A że nie wyszło z gotowaniem… jak Dominika była mała, to jeszcze przed pracą nosiłam do nich obiady. Irena się skupiała na czym innym i może mądrze zrobiła, bo są tego efekty.

Dominika: Pamiętam, że jak byłam dzieckiem, w podstawówce jeszcze, mama była w nielicznym gronie mam pracujących. I ja byłam z tego ogromnie dumna. Nie przeszkadzało mi to, że nie gotuje nam obiadów codziennie. Ja właśnie byłam dumna z tego, że mama robi karierę. Tylko to też nie było tak, że jej nie było całymi dniami, bo wtedy pracowała akurat w szkole.

Aleksandra: Jako?

Dominika: Jako nauczycielka.

Aleksandra: A czego?

Dominika: Najpierw uczyła rosyjskiego, a potem angielskiego. Jestem też dumna z tego, jak tak sobie myślę o tych Twoich pytaniach, że moja mama była taką nietypową mamą. Raz, że była jedną z młodszych mam, dwa że pracowała, że miała swoje zajęcia i od początku była taką kobietą, którą się chciało naśladować. Była bardzo wyemancypowana, była taką trochę walczącą feministką. Żadna tam pani domu. Ustawiała wszystko pod siebie. To był jej styl życia. I wiele ze mną na ten temat rozmawiała, że to nie jest tak, że kobieta jest podporządkowana mężczyźnie w domu, że ma swoje prawa. I przede wszystkim dawała tego przykład.

Myślę, że pod tym względem nie jestem akurat taka jak ona, bo ja jestem taką codzienną mamą: i ugotuję, i posprzątam… Mama zweryfikowała wiele swoich poglądów z młodości, ale wtedy była wojująca. Bardzo! Może to też wynika z tego, że mój ojciec był wychowany jednak… według takiego tradycyjnego podziału damsko-męskiego, takiego bardzo wyraźnego, że kobieta w domu ma dbać o męża i ma tylko zajmować się pielęgnowaniem ogniska domowego. Tego od niej oczekiwał, a ona… no dla niej coś takiego było nie do pomyślenia. Musiała walczyć o swoje.

Aleksandra: I chyba wyszło?

Dominika: Wyszło!

Aleksandra: Zatem mama nauczyła Cię walki o swoje?

Dominika: Myślę, że nie musiałam walczyć. Wychowywałam się już w innych czasach i żyjemy w innych czasach. Może właśnie to pokolenie mamy wywalczyło dla nas te prawa. Nadal nie jest idealnie, ale wiele rzeczy się zmieniło i stało się oczywistymi. Kwestie dotyczące kobiet, które teraz są oczywiste, dawniej wywoływały oburzenie i zdziwienie.

Maja Kupidura Fotografia

Aleksandra: Pani Heleno, a w Pani jeszcze wcześniejszych czasach? Jakieś przejawy wczesnej emancypacji czy na własnej skórze doświadczyła Pani wychowywania się i życia w starym porządku: mąż zarabia i decyduje, kobieta w kuchni gotuje?

Pani Prababcia: U mnie, proszę Pani, było tak, że kobieta… był taki właśnie dokładny podział: kobieta w domu, a mężczyzna musiał pracować i zarabiać. Ja miałam drugą matkę, mój ojciec się powtórnie ożenił jak miałam dziesięć lat. Macocha też nie miała łatwego życia, bo to były czasy wojny. Ale jak wyszła za ojca to z kolei było odwrotnie - to ona rządziła ojcem. I właściwie dobrze na tym wyszła. (śmiech)

Choć pracowała i zajmowała się domem, bo to były trudne lata 50-te, więc było ciężko materialnie. Później jeszcze troje braci się urodziło, więc ja pomagałam ich wychowywać. I raz nie zapomnę… jak macocha pracowała chyba szesnaście godzin, codziennie przez dwa tygodnie... a to ja byłam po zajmowaniu się rodzeństwem tak zmęczona, że raz zasnęłam. Obudziłam się rano. Więc ona mnie chyba jeszcze zaniosła do łóżka, jak przyszła z pracy. Albo tacie kazała. A jak już pracowałam, to przed pracą musiałam zaprowadzać brata do przedszkola. A on tak nie chciał tam zostawać. On płakał i ja też płakałam, bo na siódmą musiałam odbić kartę w pracy.

Po ojcu, a Irena po mnie, mam jeszcze jedną rzecz - troskę o innych, o tych, którym jest gorzej. W kamienicy, w której mieszkaliśmy, była kaplica. Ojciec opiekował się nią społecznie. Macocha się denerwowała, bo on czasem wynosił z piwnicy ziemniaki i rozdawał. Ona chciała ugotować, a tu nie ma ziemniaków. To były ciężkie czasy, ale takie trudne sytuacje wychowują, normują człowieka. Hartują. Ja kilka razy uciekałam z domu, bo macocha była apodyktyczna. Uciekałam do babci, która nas wychowywała przez siedem lat. 

Jeszcze po ojcu mam to, że jestem obowiązkowa. I dzieci mi mówią czasem, że byłam dobrą matką. Traktowałam dzieci bardzo poważnie, dla mnie nie istniał fryzjer, makijażystka. Do pracy szybko i z pracy szybko do domu, żeby się mogły uczyć. Choć niewiele mi pomagały, to trzeba przyznać! (śmiech) Irena mi pomagała dużo, ale chłopcy nie bardzo.

Aleksandra: A pani Heleno, co Pani uważa, bo niektórzy uważają, że kobiecie było wtedy mimo wszystko prościej. Były jasno wytyczone role, bo trzeba było siedzieć w domu i gotować, ale teraz de facto kobiety też muszą to robić... plus muszą pracować, zadbać o siebie, rozwijać się, mieć hobby, a współcześni mężczyźni to tak… no niekoniecznie poczuwają się do jakiejkolwiek pomocy czy choćby podziału obowiązków...

Pani Helena: Oj jest tak. Wtedy były rzeczywiście jasno wyznaczone role i to było, wydaje mi się, mądre. Ale dlaczego to się tak zmieniło? Dlatego, że kobiety nie pracowały poza domem. Bo rodzina była przeważnie wielodzietna i ktoś musiał się po prostu zająć dziećmi. Więc to raczej warunki życia tak dyktowały.

Aleksandra: A, pani Heleno, wtedy kobiety miały więcej klasy? Bo za wzór często stawia się kobiety międzywojnia i czasów wojny, a nawet po wojnie za komuny, pomimo tego, o czym teraz rozmawiamy, kobiety były eleganckie, ładnie ubrane. Pomimo zajmowania się domem i dziećmi były zadbane.

Pani Prababcia: Tak, to jest prawda. Moja córka ma taki charakter, że nie idzie z prądem, tylko pod prąd. A to jest trudniejsze. Czasami dostaje się po głowie za to, ale trzeba tak robić, żeby mówić ludziom, co jest słuszne. A to obnażanie się kobiet… Każdy skutek ma swoją przyczynę. Więc jeżeli dziewczyna czuje, że się jej nie szanuje, to raczej nie dzieje się to bez przyczyny. Dziewczyny nie powinny ulegać złym trendom. Kobiety zawsze były mocniejsze, ponieważ mężczyźni przede wszystkim koncentrowali się na zawodzie i pracy, a kobiety były i są wielofunkcyjne. Teraz okazuje się, że nadają się naprawdę do wszystkiego. Do trudnych, do ciężkich prac także.

Irena do Dominiki: Czemu tak masz na głowie?

Dominika: Oj, bo Ci się źle kojarzy! Ale to jest, wiesz, stylizacja.

Irena do mnie: Ja żadnych zdjęć z wesela nie widziałam, bo tak mi się ta fryzura nie podobała. 

Aleksandra: Sukienka chociaż była ładna?

Dominika: Byłam w ciąży, więc też tak… bez szału. (śmiech)

Aleksandra: Chciałaś tak w ciąży ślub?

Dominika: Tak, właśnie chciałam!

Irena: Mamuś, idź sobie coś zjeść, bo Ty głodna jesteś!

Pani Helena do mnie: Cieszę się, że możemy tak sobie porozmawiać jak w rodzinie. 

Irena: Mamuś, no idź!

Pani Helena znika z chłopakami, kierują się w stronę restauracji. Słyszę jeszcze tylko jak Irena woła do mamy: “Mamuś, jak chcesz, jesteś panem swojego losu”. Dominika przygląda się fryzurze, po czym podąża za synami.

Kolejna część wywiadu ukaże się w najbliższy wtorek, 20 sierpnia.

Dziękujemy całej ekipie odpowiedzialnej za cudne efekty sesji - fotografie: Maja Kupidura z asystą Tomka Wilkosza, fryzury: Beauty by Rockagirl, makijaż: Karolina Dobranowska - Glambymom.

Irena Kamińska-Radomska

“Wartości są ważniejsze niż rodzina. Kosztem zasad nic nie zrobię” - Irena Kamińska-Radomska po raz pierwszy w tak szczerej rozmowie

Na sam koniec naszego 4-częściowego wywiadu pokoleniowego zaplanowałyśmy rozmowę z członkiem rodziny, którego medialna popularność była powodem całego zamiesznia;) I choć wydawało nam się, że Irena Kamińska-Radomska będzie głównym bohaterem całego cyklu, okazało się, że każda z Pań z jej rodziny ma do opowiedzenia równie przejmującą, przeciekawą, pouczającą historię życia. Ich siła, determinacja, a równocześnie delikatność i empatia, nieustannie urzekały i fascynowały podczas rozmowy. O chłopakach nie wspominając, bo po przeczytaniu poprzednich części same doskonale wiecie, że najmłodszy skradł show;D Nie przedłużając, przed Państwem niezwykle wzruszająca, emocjonalna i trudna rozmowa naszej Redaktor Naczelnej, Joanny Weneckiej-Golik, z dr Ireną Kamińską-Radomską. Cała rodzina na obiedzie piętro niżej, więc Panie mogą w spokoju porozmawiać.

Joanna: Dużo ludzi nie przywiązuje dziś wagi do męskiego wychowania. A ja wyobrażam to sobie tak, że chłopak ma być w przyszłości mężczyzną i ma być taki…

Irena: To ma być głowa rodziny! Partner dla swojej żony. Ale nie na takiej zasadzie, że będzie żonie dyktował, jak ma żyć. Nie wyobrażam sobie czegoś takiego.

Joanna: Tylko właśnie partner.

Irena: Dla mnie równouprawnienie jest bardzo ważne, bardzo. Choć absolutnie nie jestem feministką… ale Ty chciałaś pociągnąć wątek wychowania. Mam odpowiadać z punktu widzenia babci czy w ogóle mam mówić o wychowaniu?

Joanna: Z punktu widzenia opowieści o swoim tacie, którą przed momentem zaczęłaś. Powiedziałaś, że był bardzo ciekawym człowiekiem. Jesteś podobna bardziej do niego czy do mamy?

Irena: Wydaje mi się, że ja zebrałam i od jednego, i od drugiego. Bo moja mama jest bardzo pracowita, jest tytanem pracy. I ma nieprawdopodobną energię. Do dzisiaj! Jestem pod ogromnym tego wrażeniem. Dla niej nie ma rzeczy niemożliwych. Jest niesamowita. Mówi mi dzisiaj, że jedzie, mając 81 lat, do syna, do Wiesbaden, że rezerwuje bilet. I jeszcze sobie załatwi dwa wolne miejsca w autokarze, żeby nogi wygodnie położyć… I dla niej nie ma problemu z tym, że nie zna niemieckiego, swobodnie się porusza za granicą, zawsze sobie poradzi. Jest dla mnie niesamowicie otwartą osobą, zawsze dążącą do celu. Wykorzystuje wszystkie możliwości, ale przede wszystkim potrafi je znaleźć, dostrzec…

Joanna: … i Ty też tak masz!. A który z rodziców był bardziej zasadniczy, konsekwentny? 

Irena: Ojciec był bardziej konsekwentny. Bardziej się bałam ojca. Ale on nie był zasadniczy w taki sposób, że miał muchy w nosie. Miał ogromne poczucie humoru, był bardzo lubiany w towarzystwie. Często śpiewał. Potrafił nawet na ulicy iść i sobie zaśpiewać, nie miał z tym żadnego problemu. Był zabawny. Zabierał nas do parku, na sanki, potem mi rozcierał paluszki w domu, jak wróciliśmy, bo ja zawsze bardzo marzłam. Taki prawdziwy ojciec; taki, jakim każdy ojciec powinien być, bo rzeczywiście się nami zajmował. Troszkę byłam zazdrosna o starszego brata, że jego traktował jako tego bardziej odpowiedzialnego, a przecież jest między nami tylko półtora roku różnicy! I mój brat dostawał trudniejsze zadania, a ja byłam strasznie ambitna i też chciałam! 

Rodzina Kamińskich: mała Irena z braćmi i rodzicami, źródło: prywatne zbiory Ireny Kamińskiej-Radomskiej

Joanna: Troszkę córeczka tatusia?

Irena: Chyba tak. Był dumny ze mnie. Widziałam, że był ze mnie dumny. Zawsze chwalił moje nogi, nogi dziecka! (śmiech) Chude, bo ja byłam chuda jak patyk! Ale mówił mi, że mam długie i że szybko biegam. I faktycznie dobrze, szybko biegałam. W podstawówce wszystkie wyścigi wygrywałam. Daleko też skakałam, mam rekord szkoły w skoku w dal. Rekord szkoły chłopaków i dziewcząt, tak więc jak na dziecko… (dumny uśmiech)

Ojciec nie pozwalał kłamać. Walczył z fałszem, również takim zawoalowanym, bo dzieci właśnie tak potrafią kłamać. Pamiętam taką sytuację (gdzieś już opisałam to w jednej książce), była to dla mnie sytuacja bardzo ważna. Mianowicie moja mama miała jakieś imieniny czy coś. I ojciec poprosił brata, żeby dał mamie na prezent coś swojego. A brat nie bardzo chciał i ja mu wtedy powiedziałam: “Ja to bym matce wszystko oddała!”. Po jakimś czasie ojciec mnie również o coś poprosił i...  zachowałam się dokładnie tak samo jak brat. Ojciec zwrócił mi na to uwagę, że przecież mówiłaś, że wszystko byś mamie oddała. Jak mi się zrobiło głupio! Myślałam, że się pod ziemię zapadnę.

Joanna: Czyli ojciec uczył Was takiej odpowiedzialności za to, co się mówi.

Irena: Jasne! Zapamiętałam to na całe życie i być może dlatego teraz wszystko chętnie innym daję! (śmiech)

Joanna: Wydaje mi się, że po tacie masz jeszcze jedną rzecz: lubisz być wesoła i jesteś taką otwartą osobą.

Irena: Yhym. 

"W podstawówce wszystkie wyścigi wygrywałam. Daleko też skakałam, mam rekord szkoły w skoku w dal." - Irena Kamińska-Radomska w czasach szkolnych,
źródło: prywatne zbiory rodziny

Joanna: Że masz po nim trochę beztroski.

Irena: Nie, ojciec nie był beztroski.

Joanna: Może to złe słowo, może takiej dziecinnej radości?

Irena: Ja nie pamiętam zbyt wiele dziecięcej radości… Raczej pamiętam z dzieciństwa walkę. Ze starszym bratem. I to, że musiałam zjadać dania do końca, a nienawidziłam jeść. I siedziałam nad tymi tłustymi oczkami rosołu godzinami… Nie najlepiej wspominam dzieciństwo, chociaż było wiele bardzo dobrych chwil. Natomiast dużo mnie to dzieciństwo nauczyło. Pamiętam, jak ojciec wracał z pracy i opowiadał mamie, że znowu go prosili, żeby się zapisał do partii, że dostanie stanowisko takie a takie, znaczy dyrektorskie, bo ojciec był świetnym fachowcem. Natomiast miał zasady. Był przeciwny komunie, i to bardzo. A w tamtym czasie nie sprzyjało to sukcesom zawodowym. Był jednak na tyle wybitnym fachowcem, że musieli się pogodzić z tym, że się nie zapisuje, a i tak miał wysokie i bardzo odpowiedzialne stanowisko. Ale do czego zmierzam – zawsze kiedy go prosili, to im odpowiadał: “Dobrze, w takim razie jutro się zapiszę”. I przychodził nazajutrz do domu i się śmiał, że znowu przyszli go pytać, a on odpowiadał: “No dobrze, ale mówiłem przecież, że jutro”. I w końcu się zorientowali, że… że jutro. Tak, że nigdy się nie zapisał, bo on by się nie złamał. To był człowiek, który by się nigdy nie złamał. 

Ojciec zawsze nam powtarzał, żebyśmy stali za sobą murem. Mówił o nas “fajna ferajna”, bo była z nas fajna piątka.  I to, że walczyłam z braćmi, to jest jedna rzecz, ale wiem, że w razie czego, gdyby się paliło, waliło, to każdy by rzucił wszystko, żeby pomóc drugiemu. I mama też doskonale wie, że jakby cokolwiek się stało, to zawsze może na mnie liczyć. I to samo Dominika. I chłopaki. 

Joanna: Piękne wartości. Rodzina jest dla Ciebie chyba najważniejsza.

Irena: Wartości są ważniejsze. I nawet gdyby Dominika chciała ode mnie czegoś, co by wymagało ich złamania, nie zrobiłabym tego. Kosztem zasad nic nie zrobię. 

Joanna: Jakie to zasady?

Irena: Prawda, dobro, piękno...

Joanna: Ot, i kobieta z klasą.

Irena Kamińska-Radomska z córką Dominiką,
źródło: prywatne archiwum rodziny

Irena: A takie pomniejsze, drobniejsze to na przykład punktualność… Tak jak większość, powiązana jest z dobrem, bo łączy się z szacunkiem do drugiego człowieka. Jak Dominika była młodsza, to chodziłyśmy razem do Kościoła. Ona się strasznie grzebała, a dla mnie nie było spóźnień. Więc powiedziałam Dominice, że jak następnym razem będę musiała na nią czekać, to pójdę sama. I poszłam. Poszłam sama. Jestem konsekwentna. A Dominika została sama w domu. Ale na następny raz szybko się pozbierała.

Joanna: Najlepsza metoda nauki… 

Irena: Dzisiaj widziałaś jak przyjechała? Chwilkę przed czasem. A zebrać moją mamę, Filipa, Tomka i siebie, i być przed czasem, to jest coś.

Joanna: A powiedz mi… bo nie mogę sobie Ciebie wyobrazić jako zbuntowanej nastolatki. Mówiłaś, że w ogóle się bardzo zmieniłaś. Był jakiś taki przełom, znaczący moment tej zmiany?

Irena: Wiadomo, że z jakąś osobowością się człowiek rodzi. Ze złymi i dobrymi cechami charakteru. Wiadomo, że te dobre starałam się zostawić. Dawniej byłam strasznie impulsywna i to było szczególnie widać w okresie dojrzewania. Ale też miałam swoje racje, bo na przykład spotykałam się z pogwałceniem prywatności. Na przykład brat otwierał mi szkatułkę, gdzie miałam jakieś listy, miałam pamiętnik, który pisałam... i potem było czytanie, naśmiewanie się… no, to to rodzi po prostu taki ogromny sprzeciw. A wiadomo, że wśród młodych różne rzeczy się zdarzają. Mama była z nami sama, więc ciężko jej było zapanować nad wszystkim. Prywatności bardzo mi brakowało. Do tego stopnia było mi w tym czasie źle, że już wtedy miałam ataki nerwicy, takie bardzo silne. Momentami myślałam, że to ostatnie sekundy mojego życia, pogotowie przyjeżdżało. Miałam potworny ból w okolicy serca... ataki serca... Dusiłam się.

Joanna: Ale w tak młodym wieku?

Irena: Bardzo młodym. Pierwsze symptomy były już w wieku 15 lat. Miałam ciężki okres tej wczesnej młodości… Nabijanie się ze mnie… bo bardzo późno zaczęłam dojrzewać… i jakieś komentarze, że wyglądam jak chłopak... To było dla mnie bolesne, bo w tym wieku człowiek jest wyjątkowo wrażliwy na punkcie swojego rozwoju fizycznego. Dodatkowo uprawiałam sport, więc nie wyglądałam zbyt kobieco. Dla mnie bardzo istotne były osiągnięcia w nauce, w recytacji, w sporcie, no wszystkie. Byłam bardzo ambitna. A to wszystko przecież też jest stresujące. 

Joanna: Musiałaś być we wszystkim najlepsza…

Irena: Tak, a w domu jeszcze nie miałam pełnego poczucia bezpieczeństwa. Matka zaczęła pracować na trzy zmiany, nie zawsze była, ojca nie było i tak dziwnie…

Joanna: Pewnie właśnie w tym okresie najbardziej ci brakowało taty…

Irena: To był ciężki okres. Najdotkliwsze przeżycia tego okresu nie mają jednak nic wspólnego z rodziną. Ale o tym nie opowiem...

Joanna: A kiedy to się zmieniło?

Irena: Co zmieniło? Kiedy zaczęłam wierzyć w siebie? Nigdy…

Joanna: Cały czas masz poczucie, że nie robisz wszystkiego najlepiej?

Irena: Yym. Żebym wierzyła w siebie, to muszę sobie ciągle coś udowadniać.

Joanna: A jak jesteś w czymś najlepsza?

Irena: To jeszcze co innego muszę zrobić najlepiej ?

Joanna: Jak rozmawiałam z Twoją mamą, to też mi opowiadała o swoim dzieciństwie i o tym, jak pewne sprawy z tego okresu odbiły się na niej, jak pamięta to do dziś, jak dziś czuje, że jej siostra bliźniaczka była kochana bardziej. Twoje dzieciństwo i młodość też odcisnęły duży ślad…

Irena: Ogromny. I mimo że racjonalnie potrafię sobie wszystko pięknie wytłumaczyć, to gdzieś tam, w środku…

Mama Irena z córką Dominiką,
źródło: prywatne archiwum rodziny

Joanna: Bardzo dobrze się kamuflujesz!

Irena: Czy ja wiem, czy się kamufluję? Ja po prostu działam, mam mnóstwo pomysłów i to mi daje niebywałą energię, dobrą energię, dzięki której przyciągam fajnych ludzi... dobrego męża... Dominikę, Tomka, Filipa. Nic mi nie przeszkadza być szczęśliwą… bo nie szkodzi…

Joanna: A kiedy Ci przyszedł ten okres buntu? Jak zostałaś mamą?

Irena: Nie, co Ty, wcześniej! Jako nastolatka krzyczałam na matkę, bo z braćmi to wiadomo, że tak czy siak zawsze się walczyło i wrzeszczało, ale dla matki też byłam bardzo niedobra.

Joanna: A miałaś wtedy tylko ją...

Irena: Potem mi było głupio. Ale najgorsze było to, że to, co wygadywałam, musiało być zgodne z prawdą, bo nie kłamałam. Nawet będąc w tym okresie buntu, nie kłamałam, mówiłam prawdziwe rzeczy, które musiały być bolesne. 

Joanna: Żałujesz tego?

Irena: Dosłownie tydzień temu o tym z Dominiką rozmawiałam. I ona mi mówi: “Słuchaj, a Ty wiesz, że jak człowiek nie buntuje się w okresie dojrzewania, to raczej coś jest z nim nie tak?” (śmiech) Czyli wszystko było w porządku. Nie no, i tak mama wiedziała, że ją kocham.

Joanna: A rozmawiałaś ze swoją mamą o uczuciach?

Irena: Tak, tak! Ona była bardzo ciepłą mamą, tuliła nas dużo, lubiłam przy niej zasypiać. Bardzo ją kochałam, ale to tak bardzo, że za bardzo.

Joanna: Była Twoją najbliższą osobą, a najbliższym zawsze się najbardziej obrywa. 

Irena: Była najbliższą aż za bardzo! Potem, jak wyszłam za mąż pierwszy raz, to ona i tak była na pierwszym miejscu. 

Joanna: Za bardzo ingerowała?

Irena: Ale za moim przyzwoleniem! Ja co prawda byłam młoda, ale…Moim zdaniem mama też się zmieniła, jak zabrakło ojca, bo chciała być bardziej taką przyjaciółką, a my sobie na za dużo pozwalaliśmy. Imprezy były straszne…

Joanna: No, Irena na imprezie!...

Irena:  Do późnych godzin nocnych… ja nie wiem, jak ja sobie radziłam w liceum, bo bardzo dobrze się uczyłam, ale imprezy były straszne!

Joanna: To teraz masz chyba trochę wyrozumiałości dla dziewczyn z “Projektu Lady”? Też są młode…

Irena: A jasne! Ale też trochę musisz wziąć poprawkę, że straszne imprezy to znaczy, że był alkohol, były papierosy, ale rozmowy – intelektualne. Tu w tle jakieś nagrania z Jazz Jamboree… Mój brat się interesował muzyką, więc ja już jako młodsza dziewczyna słuchałam tego. Ale Marek był jednak dwie klasy wyżej. Przychodzili często jego koledzy… Zawsze był dobrym uczniem, był wręcz genialny, wygrywał jakieś olimpiady matematyczne, fizyczne, miał otwarty umysł, mnóstwo czytał… Więc przyciągał też ciekawych ludzi.

"Nie najlepiej wspominam dzieciństwo, chociaż było wiele bardzo dobrych chwil.
Natomiast dużo mnie to dzieciństwo nauczyło."
źródło: prywatne zbiory rodzinne

Joanna: A to jak w ogóle Twoje rodzeństwo, mama, jak rodzina reaguje na Twój udział w “Projekcie Lady”? Z każdym sezonem program staje się coraz bardziej popularny, a w związku z tym i Ty stajesz się coraz bardziej rozpoznawalna. Jesteś też ekspertem TVN-u. Jak oni się w tym odnajdują?

Irena: Oni? Myślę, że coś tam są zadowoleni, ale nie oglądają tego wszystkiego za bardzo. Chociaż mama, jak powiedziałam, że mi jest przykro, to chyba zaczęła oglądać (śmiech). Ale nie zawsze oglądają… Przyzwyczaili się, że “O, książkę napisałaś? Drugą? I trzecią? I kilkaset artykułów… A czym Ty się tak naprawdę zajmujesz?” (śmiech) Czasem nie ukrywam, że to trochę boli… Bo zawsze, zawsze tym najzdolniejszym był Marek [najstarszy brat - przyp. red.]... ale nie chwaląc się, ja najwięcej osiągnęłam. Cześć Filipski! Zjadłeś?

Filip: Nie całe…

Babcia Irena: Zostawiłeś mi choć pół kawałeczka?

Filip: Nieee. Ale jakieś pół pizzy.

Irena: Ja i tak nie jem takiej jak Ty, bo Ty na pewno miałeś z czymś mięsnym.

Joanna: Filip, a lubisz się chwalić babcią? Mówisz kolegom i koleżankom, że babcia będzie w telewizji?

Filip: Na obozie w ostatni dzień się chwaliłem… Ale większość to już chyba o tym wie, nie wiem, czy wszyscy. Pierwszaki jeszcze na pewno nie.

Irena: Ale Filip, jak był na obozie, to do mnie zadzwonił i mówi: “Jesteś na głośnomówiącym, bo mi nie chcą wierzyć, że Ty jesteś moją babcią”.

Filip: Że mi nie chcą wierzyć, że Ty jesteś moją babcią i żebyś powiedziała. I powiedziałaś.

Babcia Irena: I powiedziałam. I był taki pisk w sali. (śmiech)

Joanna: To chyba nie muszę Cię pytać o Twojego największego fana?

Irena: Filip, Ty jesteś moim największym fanem?

Filip: Yyy, nie wiem, bo wszystkich Twoich fanów nie znam.

Irena: Dzisiaj jak pojedziesz z mamą do domu, to chyba poznasz moją największą fankę, Anię Szyperską. Ale Filip chyba Ani nie ustępuje. Jeszcze zanim byłam w “Projekcie Lady”, jak miał  jakieś 4 lata, siedzimy sobie na ławeczce, a on nagle wstaje, podbiega do obcych ludzi i krzyczy: “Moja babcia występuje w telewizji!”. Oni tak spojrzeli na mnie: “Tak?” “Tak, odpowiedziałam, od czasu do czasu.”

Malutka Irenka w wózku,
źródło: prywatne archiwum rodziny

Joanna: A dużo czasu spędzasz, Filip, z babcią? Chociaż pewnie Ola Cię już o to pytała?

Irena: Spędzamy, nie? Kiedy przyjedziesz do mnie?

Filip: Jak będę mógł, to przyjadę. Z chęcią.

Babcia Irena: I co wyjmiemy z szafki?

Filip: Słonecznik!

Irena: Bo Filip ma u mnie swoją szafkę i tam jest słonecznik dla…

Filip: Wiewiórek!

Irena: I sikorek. Filip zawsze karmi je w Łazienkach. I mamy swój statek. I operacje różne robimy. 

Filip: A jak byłem na obozie rowerowym, to jak się starsi chłopcy spóźniali, to musieli robić… zapomniałem jak się to nazywało… ale pokażę!

Babcia Irena: Mów wyraźnie! Spokojnie i wyraźnie.

Filip: No, musieli zrobić takie kółka (Tu następuje prezentacja, co chłopcy musieli robić, jak się spóźniali na zbiórki)

Irena: To dobry obóz! Jeszcze raz pokaż! Choć po obiedzie to może nie... No już, wystarczy!

Joanna: Bardzo fajne te Wasze chłopaki.

Irena: Zupełnie różne. Filip jest otwarty, więc od razu mówi się o nim, że jest fajny, a Tomek jest zamknięty i po jakimś czasie dopiero; trzeba go poznać. Ale już w pierwszej klasie wychowawczyni mówiła o Tomku, że on zawsze powie prawdę, nawet ze szkodą dla siebie. I też nie ma „zmiłuj”. Teraz wychowawczyni Tomka jest wychowawczynią Filipa. Cudowna kobieta. Filip, jak się nazywa Twoja wychowawczyni? Jak pani Sidorska ma na imię?

Filip: Katarzyna?

Irena: Yhym, pani Kasia.

Joanna: I co lubisz swoją wychowawczynię? Bo wiesz, Filip, my napiszemy o tym w wywiadzie. Prześlemy szczególne pozdrowienia.

Irena: Ode mnie wyjątkowe.

Filip: I jeszcze Pani od religii. Lubię ją.

Joanna: To też pozdrowimy. 

Filip: Bo jak byłem na jednym obozie, to Pani od religii też tam była. I potem na pierwszej lekcji mi powiedziała, że jestem dzielny. I nie jestem pewien, ale chyba jestem jej ulubionym uczniem.

Wszystkie Panie wybuchają śmiechem. A Filip trochę się zawstydza:

No co, powiedziałem, że chyba.

Joanna:  A nie myślałaś, żeby gdzieś bliżej nich zamieszkać?

Irena: Nie. To znaczy myślałam o tym, żeby oni mieszkali w Warszawie. 

Rodzina Kamińskich,
źródło: prywatne archiwum rodziny

Joanna: A długo już tam mieszkasz?

Irena: Od urodzenia Tomka, czyli 15 lat. Jeszcze w międzyczasie był wyjazd do Stanów.

Joanna: A wyjechałabyś z Polski? Mogłabyś zamieszkać gdzie indziej?

Irena: Wydawało mi się, że tak, że w Stanach, że to taki fajny kraj, otwarty i w ogóle. Ale… to też historia z tymi Stanami... Mąż miał kolegę w Chicago, który mówił, że wszystko nam tam zapewni, że nie będzie żadnego problemu, żeby Marek pracował i ja też. Dominika już była dorosła, więc akurat z tym nie było żadnego problemu. Postanowiliśmy wyjechać, żeby tam zamieszkać. I ja już pierwszego poranka jak się obudziłam, to zaczęłam wyć, że nie, że ja nie chcę tu zostać. Po prostu taka tęsknota potężna mnie wzięła. Potem następny poranek dokładnie to samo…

Joanna: Ile było takich poranków?

Irena: Nie wiem, ale przeszło mi to. Tylko okazało się, że ani dla męża, ani dla mnie nie ma tej pracy; trzeba było czegoś szukać. Dlatego jak tylko wiza mi się kończyła, to wróciłam. W międzyczasie nawiązałam kontakt z polskim radiem w Chicago i tam udzielałam wywiadów na temat etykiety. Zrobiły się z tego wywiady cykliczne, więc potem, kiedy jeździłam do Stanów tam i z powrotem, to z tego radia cały czas dzwonili i rozmawialiśmy sobie przez telefon na fonii. A mój mąż został. I ja sama kursowałam między Stanami a Polską.

Pewnego razu zadzwoniła do mnie dyrektorka tego radia. Wcześniej tam był dyrektorem Amerykanin, a potem Amerykanka, ale polskiego pochodzenia, i mówi mi: “Irena, dzwonił do mnie taki młody biznesmen, znam go dobrze, milioner, on Cię słuchał u nas w radio, i chciałby, żebyś przyjęła propozycję pracy u niego tu w Stanach na stanowisku wiceprezesa.” Opowiedziała mi o konkretach. Propozycja wydała mi się bardzo, bardzo ciekawa, ale robiłam jeszcze doktorat w Polsce, więc powiedziałam, że na pewno będę musiała do Polski co jakiś czas wracać. Chciałam, żeby to było jasno zaznaczone. 

Prezes zaakceptował moje wstępne warunki uzgodnione za pośrednictwem dyrektor radia. Przyjeżdżam do Chicago już na spotkanie z prezesem. Bardzo miło nam się rozmawia. Negocjuję jeszcze i tak dobre warunki, potem wybieram kolor tapicerki do mebli w swoim przyszłym biurze i dostaję podpisaną umowę. Prezes prosił mnie, żebym jak najszybciej przyjechała, koniecznie przed targami międzynarodowymi, żebym już podczas tego wydarzenia reprezentowała firmę.  Zgodziłam się. Poleciałam szybko do Polski, zawiesiłam swoją działalność, przekazałam wszystko Dominice i... może kiedyś ciąg dalszy opowieści nastąpi 😉

Irena Kamińska-Radomska z wnukami

"Zabawne, jaki wizerunek babci jest kreowany w "Projekcie Lady"! Bo ona na co dzień absolutnie taka nie jest" - wnukowie dr Ireny Kamińskiej-Radomskiej o babci

Biorę chłopaków na chwilę z pokoju, w którym panie szykowane są na wyjątkową sesję, żeby nieskrępowani obecnością dorosłych mogli mi zdradzić trochę tajemnic rodzinnych. Na pierwszy rzut oka chłopaki całkiem się różnią. Tomek, lat 15, spokojny, w wyważony sposób odpowiada mi na pytania. Filip, lat 9, zaaferowany wszystkim; widzę, że trudno mu usiedzieć na miejscu. Ale nie ma się co dziwić, chłopaków dzieli kilka lat różnicy.

Aleksandra: Jaka jest babcia?

Filip: Fajna! Bardzo fajna!

Tomek: Bardzo pracowita! Na większość sukcesu rodziny zapracowała ona sama naprawdę ciężką pracą. Jej życie było bardzo barwne, ale też nie miała w nim łatwo. Wiele rzeczy, które robiła, wymagały od niej wielkiego nakładu pracy. Także jeżeli miałbym opisać babcię jakimś słowem, to na pewno pracowita. I zaradna.

Bierzecie przykład z babci?

Tomek: Jest dla nas wzorem, ale ja bym tego tak nie określił, że bierzemy z niej przykład. Ja niestety nie mogę siebie określić mianem pracowitego.

Filip, a Ty mówisz, że babcia jest fajna. Czemu jest fajna?

Filip: Bo jak do niej przyjeżdżam, to chodzimy razem do parku, do Centrum Kopernika…W parku karmimy wiewiórki i sikorki. I wiewiórki czasami mi jedzą z ręki. Raz nawet się po mnie wspinały! Najpierw po nogach, po brzuchu i na ręce sobie jadły.

I nie bałeś się?

Filip: Nie! Raz nawet jedna weszła mi na głowę!

Babcia mieszka w Warszawie, a Wy?

Tomek: My jesteśmy z Bytomia. Mieszkamy obok prababci. Tylko babcia jest z rodziny w Warszawie.

A często ją odwiedzacie?

Tomek: Tak, jak mamy tylko czas, jak są jakieś dłuższe wakacje, przerwy w nauce. Ja też mam kilku znajomych w Warszawie, więc przy okazji odwiedzania babci odwiedzam też ich, więc bardzo mi to na rękę, że babcia mieszka tam mieszka.

Zaczynam rozmawiać teraz głównie z Tomkiem, bo młodszy Filip trochę jeszcze się wstydzi, trochę widzę, że myśli o tych wiewiórkach z parku. Jest niezwykle ruchliwy, ale to jak na 9-latka przystało. Jest też niezwykle ciekawy tego, co się wokół nas dzieje. A wokół nas zaczynają przygotowywać się do sesji fotograficznej, więc siłą rzeczy Filipa bardziej ciekawi aparat i rozstawianie sprzętów niż to, o czym opowiada starszy brat.

Chciałam Was zapytać o to, czy babcia dużo pracuje, ale już na początku, Tomku, potwierdziłeś…

Tak, myślę, że to najbardziej pracowita osoba, jaką znam i jaką kiedykolwiek w ogóle w życiu poznam. Jak ma cokolwiek zrobić, to jest pewne, że będzie to zrobione i to zrobione najlepiej jak potrafi. I też najlepiej jak to jest możliwe. 

A z czego taka pracowitość babci wynika? Z charakteru? Czy wychowania?

Myślę, że jedno i drugie, bo jej charakter wynika trochę z tego jak ją wychowywali. Opowiadała mi na przykład, że jak była mała, to chodziła na zajęcia z gimnastyki i musiała sama się na te zajęcia dostać. Nie było wtedy tak jak teraz, że rodzice zawozili i odbierali dzieci, tylko musiała sama przejechać tę całą trasę, a była dużo młodsza niż ja. Z tego co pamiętam, nie była to krótka trasa i nie było tak wcześnie, jak ona tę gimnastykę miała. Ale chciała, więc jeździła.

Maja Kupidura Fotografia

To już wiemy, że babcia jest upartym pracoholikiem, ale z tego, co Filip mówi znajduje też czas dla wnuków?:)

Babcia pracuje bardzo dużo, ale dla niej rodzina jest najważniejsza. Jak do niej przyjeżdżamy, zawsze znajdzie dla nas czas.

I co wtedy robicie?

Zazwyczaj robimy to, co akurat dzieje się w stolicy, a że dzieje się dużo, to mamy co robić. Na przykład chodzimy na jakieś wystawy w Pałacu Kultury, do kina i bardzo często do Parku Łazienkowskiego, bo babcia tam obok mieszka.

Filip: Jeszcze mi się przypomniało!

Co takiego?

Filip: Że jeszcze w parku karmimy karpie.

Przez chwilę rozmawiamy o karpiach i pawiach. Ale w końcu udaje mi się zapytać:

A oglądacie babcię w telewizji? To inna babcia czy taka sama jak w domu?

Filip: Jak mogę, to oglądam.

I podoba Ci się babcia w telewizji?

Tak.

A co Ci się najbardziej podoba?

Hmmmm. Chyba „Projekt Lady”.

A babcia nie jest tam taka trochę surowa i groźna?

Filip: Jeeeest…

Tomek: Zabawne jest to, że jej wizerunek jest tam tak kreowany. Bo ona na co dzień absolutnie taka nie jest. To jest bardzo miła, ciepła osoba. Ja mam niestety taki problem, że jeśli babcia nie występuje akurat w „Projekcie Lady”, tylko w jakiejś telewizji śniadaniowej, to jestem w szkole. Z tego co oglądam raz po raz, to faktycznie babcia wydaje się tam inna. Ale wiadomo, to telewizja, więc czasem trzeba zrobić show.

A zabrała Was babcia kiedyś do telewizji?

Filip: Mnie tak. Ale nie za bardzo mogłem patrzeć. To znaczy mogłem, ale tylko na ekranie. Ale to nie był „Projekt Lady”. Choć na „Projekcie Lady” też byłem. I w jednym odcinku były takie szachy. No i jak byłem, to sobie w nie grałem. Ale jeszcze dodam, że te szachy były gdzieś taaaakie!

I z kim w nie grałeś?

Z mamą. A raz jeszcze byłem na śniadaniu w jakimś odcinku. I patrzyłem, co tam się dzieje. Pamiętam, że było fajnie. Jedna dziewczyna chyba nawet do mnie pomachała. A jeszcze w te szachy to chciałem, żeby zagrała mama i babcia, bo chciałem zbić króla i nim zostać.

Czego nauczyła Was każda z kobiet w Waszej rodzinie?

Tomek: To jest trudne pytanie. Każda z nich jest bardzo ważną osobą w naszym życiu, dlatego też wiele nas uczą, ale jakbym miał wybrać taką najważniejszą rzecz… Babcia na pewno jest odpowiedzialna za nasze zachowanie, dzięki niej mniej więcej wiemy jak się zachować; zwraca nam uwagę, oczywiście na osobności, nie tak jak dziś na wejściu przy Tobie, bo to nieeleganckie. Jest naszym domowym ekspertem w sprawie zachowania, a to się w życiu zawsze przydaje. A poza tym babcia jest świetną nauczycielką angielskiego. Tak naprawdę wszystko, co umiem powiedzieć w tym języku, zawdzięczam głównie jej. Przez bardzo długi czas robiła mi takie korepetycje przez telefon, także za to jestem jej bardzo wdzięczny, bo to dzisiaj ogromnie przydatna umiejętność. 

Prababcia próbuje nas taką drogą duchową prowadzić. Chodziła z nami do kościoła, no teraz z Filipem bardziej…

Filip: Tak, bo Tobie się nie chce…

Tomek: Nie, nieprawda, po prostu mam ważne spotkania w Puławach wtedy co tydzień.

Filip: Ta, jasne!

Tomek: To polaryzacyjna sprawa. Mama w kwestii mojej wiary ma tu trochę inne podejście niż babcia i prababcia. Ale to obecnie chyba w wielu rodzinach tak wygląda. 

Filip: A mogę coś tak trochę nie na temat powiedzieć?

No, jasne.

Dzięki babci mam swój nowy ulubiony owoc. 

Jaki?

Smoczy owoc, inaczej pitaję. 

I gdzie tego z babcią próbowałeś?

Kupiliśmy kiedyś różne egzotyczne owoce, no i ich próbowaliśmy.

Ale to w jakiejś podróży czy jak byliście u babci?

Filip: U babci.

Tomek: Ale odnośnie podróży to ja z babcią bardzo dużo jeździłem po świecie, co wakacje prawie. Byliśmy w takich miejscach jak Nowy Jork i Faro w Portugalii. To chyba najpiękniejsza miejscowość, jaką widziałem w życiu. Dokładnie mam na myśli miejscowość Estoi koło Faro. No i byliśmy jeszcze na wyspach Kanaryjskich.

Która wyspa?

Gran Canaria, dokładnie Las Palmas.

Filip uważnie nas słucha, wierci się, w końcu się zgłasza.

No, co chciałeś powiedzieć?

Że jeszcze byliśmy na Dominikanie. Tam akurat było fajnie. Poznałem jedną taką dziewczynę, Polkę akurat, nazywała się Sonia. Poznałem ją w hotelu. Mieliśmy blisko swoje mieszkania i raz udało mi się ją odwiedzić.

Tomek: Jak byliśmy na tej Dominikanie – taka anegdota, żeby podkreślić, jak bardzo starają się dbać o naszą wiarę - to zabrały nas do kościoła, w niedzielę oczywiście, ale było to ciekawe przeżycie, bo kościół był…

Maja Kupidura Fotografia

Filip się wyrywa:

Bardzo się zdziwiłem, bo ktoś mnie przytulił! Okazało się, że tam zamiast podawania ręki się przytula!

Tomek: No ogólnie bardzo inny kulturowo jest tamten katolicki Kościół. Na mszy był też taki jakby zespół, z perkusją i w ogóle, ale kolidowało mi to z pewnym wydarzeniem, ponieważ… w trakcie mszy rozpoczynał się finał mistrzostw świata w piłce nożnej, więc jak tylko skończyła się msza, to szybko wybiegłem, żeby wrócić do hotelu. Zdążyłem jeszcze na pierwszą połowę (śmiech).

Kto to wtedy grał?

Finał Francja kontra Chorwacja! Akurat zdążyłem na gola Griezmanna. Jak wszedłem, właśnie podchodził do karnego.

Filip: A jeszcze na Dominikanie pierwszy raz zobaczyłem delfiny!

Tomek: Oj tak, byliśmy na takiej wycieczce…

Filip: I mogliśmy sobie tam pływać z maskami i były płaszczki i rekiny! Ale bez zębów…i jeszcze… chyba wcześniej pływaliśmy motorówką, tak mocno przyspieszaliśmy i hamowaliśmy…

Filip może nie odpowie nam bezpośrednio i tak spójnie jak brat na pytania dotyczące kobiet w jego rodzinie, ale przynajmniej pośrednio dowiemy się jak Irena Kamińska-Radomska spędza wakacje;)

… No i taka woda słona wlatywała z oceanu. Trochę szczypało po oczach. A na samym końcu poszliśmy do delfinów, pan pokazywał sztuczki, mogliśmy sobie podotykać delfinów, pogłaskać po brzuchu i plecach.

Ale to podróżujecie większą ekipą, z rodzicami i babcią?

Tomek: Filip jeszcze był wtedy za mały, więc ja głównie sam z babcią jeździłem do tych miejsc, które wymieniłem. Teraz na Dominikanę pierwszy raz pojechaliśmy tak zbiorowo, my z babcią i mamą.

A skoro tak z babcią podróżujecie, można powiedzieć, że jest Waszą taką trochę nauczycielką świata?

Tomek: Oj tak, tu możemy jeszcze nawiązać do tego, czego babcia nas nauczyła. Bo ona też zajmuje się różnicami kulturowymi, także w trakcie naszych różnych podróży podziwiamy nie tylko piękne widoki, ale też obserwujemy zachowania miejscowych i uczymy się różnic kulturowych. A że babcia jest ekspertką w tej dziedzinie, to zwraca nam uwagę na takie rzeczy.

Filip: A na Komunię mam obiecane, że pojadę jeszcze z babcią do Legolandu, oczywiście w innym kraju.

A pamiętasz jakim?

Zapomniałem już.

Tomek: Pewnie tam, gdzie ja byłem, w Danii.

Filip: Chyba tak. 

A mama? Jaka jest Wasza mama? Podobna do babci?

Tomek: Wydaje mi się, że mama jest jednak inna. Hmm, mama ma trochę więcej luzu niż babcia. Mam z nią świetny kontakt, a to, jak patrzę po moich znajomych, nie zdarza się często. I myślę, że to bardzo duża zaleta mojej mamy, że da się z nią pogadać, że nie jest tak, że ja tylko kocham, ale ją też lubię. Oczywiście pod względem rozmowy tak samo jest z moimi babciami i mogę z nimi porozmawiać. Tylko w “Projekcie Lady” babcia jest taka surowa, dla nas jest ciepła, można się od niej nauczyć wielu rzeczy, bo jest bardzo doświadczoną osobą.

A Ty, Filip, co myślisz?

Ja, jak raz byłem z mamą w Warszawie, to pojechaliśmy z mamą i z babcią do papugarni. No i tam była taka jedna ara, która tak wrzeszczała, że ją nazwałem Grażyna. Bo Grażyna mi się kojarzy z krzyczeniem. A jeszcze są takie bardzo mądre papugi, że jak postawisz im w klatce takie kartonowe pudełko, to normalne papugi by widziały tylko najdalszy kąt klatki, no i by tam siedziały przez dwa dni, a tamte papugi od razu by przyleciały i zaczęłyby to rozbrajać! I próbować się dostać do środka. 

Tomek: Filip, jak widzisz jest zafascynowany zwierzętami.

Ja nie wiem, czy Filip nie będzie miał w przyszłości do czynienia z tymi zwierzętami zawodowo!

Filip: Też tak się zastanawiam, czy nie pójść w stronę zwierząt.

Tomek: No, kiedyś mówił, że chce zostać weterynarzem, tak że…

Filip: Ale zmieniłem zdanie! 

Maja Kupidura Fotografia

Tak? No to kim chcesz zostać w przyszłości?

Filip: Po tym, o czym teraz rozmawialiśmy, to się zastanawiam nad opiekunem w zoo.

Tomek: To jest świetna praca.

Na pewno ciekawa.

Filip: Darmowe zwiedzanie!

A Ty Tomek?

Ja spędziłem 8 lat w szkole muzycznej, grając na gitarze. I po tych 8 latach mogę stwierdzić, że nie chcę być muzykiem.

To już coś!

Wydaje mi się, że strasznie trudno jest powiedzieć w takim wieku, kim chce się zostać. Ja tak sobie myślałem, że z moimi dotychczasowymi kwalifikacjami, interesowaniem się piłką nożną, mógłbym zostać dziennikarzem sportowym. Bo na zostanie piłkarzem już jest raczej za późno, tym bardziej że nie ćwiczyłem od najmłodszych lat i nie jestem tak wysportowany. Ale pozostaje mi wiedza, którą mogę zgromadzić i chciałbym iść w tę stronę, dlatego też klasę w liceum wybrałem o profilu humanistycznym, żeby iść w dziennikarstwo. 

Filip: Nie raz byłem w zoo w porze karmienia i widziałem jak pingwiny były karmione.

I sam byś tak chciał karmić, tak? Filip jeszcze jest chyba za mały, ale Ty, Tomku, nie masz takiego poczucia, że mama z babcią zawodowo czegoś konkretnie od Ciebie wymagają? Mówisz o zawodzie dziennikarza sportowego. Wydaje się, że to dla chłopaka interesującego się piłką super zawód, ale jest też trudny, chyba nie jakoś wspaniale dochodowy i nie jest uważany za bardzo prestiżowy. Czy to pokoleniowe kobiece trio Twojej rodziny nie wymaga od Ciebie, żebyś był, nie wiem, prawnikiem albo lekarzem?

Oczywiście, że śmiejemy się w rodzinie, że mamy lekarza, więc teraz moja kolej, żebym został prawnikiem, ale to tylko takie podśmiechiwanie się. Tak naprawdę one wspierają mnie w tym, co chcę robić i wydaje mi się, że zawsze będę miał w nich oparcie i jakąkolwiek pomoc, jaka będzie mi potrzebna. Zaakceptują wszystko, kimkolwiek bym nie chciał być. Jestem pewien, że w przypadku Filipa będzie dokładnie tak samo.

A dostrzegasz jakieś różnice w wychowaniu każdej z kobiet w Waszej rodzinie?  Prababcia inaczej wychowywała babcię, babcia mamę, a mama Was?

Wydaje mi się, że mama zupełnie inaczej nas wychowuje niż babcia by nas wychowała. Czasami mi się wydaje, że mama nam daje za dużo luzu, co oczywiście na razie nam się bardzo podoba. Babcia była, z resztą dalej jest, taka najlepsza, że zawsze to, co robiła, chciała zrobić najlepiej, zawsze angażowała się w coś na 100%. W szkole zawsze miała najlepsze świadectwa, ja nawet nie próbuję jej w tym dorównać. Wydaje mi się, że babcia była wychowywana na pewno twardszą ręką niż my, to też wynika z tego nowego wychowawczego trendu. Choć słyszałem, że na przykład tata babci był świetnym człowiekiem, miał ogromne poczucie humoru, że darzył swoje dzieci ogromną miłością i poświęcał im dużo czasu. I pomimo tego, że mieli go dla siebie w swoim życiu krótko, to zdążył im przekazać bardzo wiele. Choć babcia wyniosła z tego chyba najwięcej, ale to wynika z jej charakteru, z tego, że jest bardzo pojętną osobą, umie wychwycić, co jest potrzebne i najbardziej wartościowe.

A prababcia jest surowa? Filip?

Prababcia? Nie.

Tomek: Na pewno nie znamy jej od tej strony, jak była jeszcze taką po prostu młodą. Tak naprawdę znamy ją, jako kobietę, która już jest na emeryturze. Choć zdecydowanie mogę powiedzieć, że pracowitość babcia Irenka ma po swojej mamie. Prababcia nawet w ciąży ciężko pracowała, chciała jak najlepiej dla swojej rodziny i to jej zostało po dziś dzień. Dalej jeździ do swojego syna dosyć często, do Niemiec, pomimo że ma już swoje lata.

A znacie dobrze historię Waszej rodziny? Uważacie ją za ważny element w Waszym wychowaniu?

Tomek: Nasze drzewo genealogiczne jest bardzo, bardzo poplątane. Rodzinę Kamińskich znam trochę gorzej niż rodzinę mojego ojca. Ale chyba ojciec mojego dziadka, pierwszego męża babci, był właścicielem dość rozległego majątku ziemskiego, chyba pod Poznaniem. Dziadek pochodzi z Kościana.  Byłem tam jakiś czas temu na Wszystkich Świętych, poznałem tamte okolice. Chodzi taka anegdota po rodzinie, że ten pradziadek, który miał wieś, był hazardzistą i przegrał ją w karty. (śmiech)

Babcia z kolei dużo opowiadała mi o swoim ojcu, który zginął w wypadku we Włoszech, kiedy była młodą dziewczynką. A rodzice mojej prababci to… to czasy wojny, dlatego prababcia też została osierocona w wieku najmłodszych lat. Także historia ze strony babć ma bardzo smutne i trudne momenty.

Filip, widzę, że chcesz coś powiedzieć?

Tak, ale nie do tego, o czym teraz rozmawiacie, tylko do tego, co wcześniej powiedział Tomek.

No jasne, proszę.

A ja jestem mistrz po dwóch latach i już chcę zmienić instrument.

Tomek: Filip chodzi do tej samej szkoły muzycznej, co ja chodziłem.

I grasz na…?

Filip: Skrzypcach.

A chcesz zmienić na…?

Jeszcze nie wiem.

Tomek: Ja bym Ci polecał trąbkę, ponieważ nauczyciel jest świetny. Choć ze skrzypiec też ma świetnego…

Filip: Ale to dla mnie za trudne!

Tomek: ….ale na skrzypcach trzeba być najlepszym z najlepszych, a to nie jest dla Filipa coś, co chce potem robić. Wydaje mi się, że może zostać w muzyce, ale nie na tym instrumencie.

Filip, Ty jesteś tak żywiołowy, że ja nie wiem, czy perkusja by Ci nie odpowiadała?

Słyszałem, że też bardzo trudne! Jedna dziewczyna z mojej klasy gra na perkusji i już chce zmienić instrument. 

A powiedzcie mi, bo rozmawiamy non stop o Paniach z Waszej rodziny… Czy zdominowały całkowicie Wasz dom, czy może mężczyźni Waszej rodziny też biorą czynny udział w Waszym wychowaniu?

Tomek: Mój ojczym jest handlowcem, więc zdarza się, że nie ma go w domu. Mama jest dużo więcej i częściej, ponieważ ma taki tryb pracy. Zajmuje się podobnymi rzeczami jak babcia, czasem występuje też w telewizji jako ekspertka, ale nie jest to jej główne zajęcie, dlatego może przebywać w domu przez dłuższy czas. Czasami może jej nie być w domu przez trzy dni, ale potem już jest cały miesiąc. Także mamy duże szczęście, że nie jest tak, że mama wraca z pracy, a my już śpimy. Bo według mnie to jest bardzo ważne, żeby rodzina była w domu, żeby się spędzało z nią czas. A z ojczymem, ojcem Filipa, bardzo lubimy oglądać filmy. Ma świetny gust, tak samo jeżeli chodzi o muzykę, więc słucham tego, co on słucha. Można powiedzieć, że mnie wychował, ukształtował moje popkulturalne gusta.

Macie swój ulubiony film, Filip?

Hmmmmmmmmm.

Tomek: To okropnie trudne pytanie. 

Filip: Mamy ich pełno, ale jeden, który oglądałem z tatą, jak byłem trochę młodszy, to “The Goonies”.

Tomek: O, też dobry film! Ja uwielbiam twórczość Nolana, ale wydaje mi się, że najlepszy film, jaki oglądałem, to “Interstellar”. 

To teraz pytanie zupełnie inne: czy chcielibyście mieć siostrę?

Tomek: Zaskoczę Cię - ja mam siostrę. Nie widuję się z nią co prawda często, najczęściej u babci, tej mojej drugiej babci, mamy ojca, ale mam siostrę. Doświadczyłem, co to znaczy mieć siostrę. (śmiech) Wiem, że rozbudowana ta nasza rodzina. Świadczy o tym jedna z rodzinnych anegdot: jak chcieli mi wyrobić wizę, jak byłem młodszy, miałem chyba 9 lat, kiedy babcia chciała mnie zabrać do Stanów na wycieczkę, to urzędnik sprawdzając te wszystkie rodzinne nazwiska, totalnie się zgubił. Bo na przykład nie mam nazwiska ludzi, z którymi mieszkam. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.

Filip nie odpowiada, bo od dłuższego czasu słucha nas z Tomkiem troszeczkę mniej. Łatwo zgadnąć po kierunku wzroku Filipa dlaczego - na moich kartkach, na których mam spisane pytania do chłopaków i różne notatki, przysiadł jakiś owad, bardzo dziwny, cały czarny. W połowie rozmowy przenieśliśmy się bowiem na stoki na tarasie, bo koło sesji zdjęciowej zaczęło się robić zbyt głośno. Filip zafascynowany śledzi poczynania owada, choć ma utrudnione zadanie;  wie, że obiekt jego zainteresowania siedzi na moich kartach i nie wypada po niego sięgać, choć jest na wyciągnięcie ręki.

A przepuszczanie dziewczyny w drzwiach i ustępujecie im miejsca?

Tomek: Zawsze. A szczególnie jak wchodzimy na żaglówkę. Dżentelmen zawsze puszcza dziewczyny przodem, bo jak one na przykład nie przytrzymają się sztagu i wpadną do wody, to można się z nich trochę pośmiać. 

Filip, a Ty? Przepuszczasz dziewczyny?

Zwykle na obozie pływam raczej z chłopakami.

Tomek: Ale chodzi nam ogólnie, Filip… Wydaje mi się, że on jest jeszcze w takim wieku, że wbiega do pomieszczeń, nie patrząc co i jak, ale to jest kwestia czasu, na razie można mu to wybaczyć.

A uważacie, że to jest szarmanckie? Że tak się powinno robić czy że to przeżytek?

Tomek: Że niby równouprawnienie i tak dalej?

Maja Kupidura Fotografia

No tak, czy nie obserwujecie tego na co dzień, że babcia z mamą uczą Was zasad i zachowań, które są już staroświeckie, których większość nie stosuje?

Tomek: Wydaje mi się, że babcia uczy nas takich trochę konserwatywnych zasad, ale mimo tego że są konserwatywne, dalej są używane i powszechnie uważane za kulturalne. Jednak te zasady zostały wymyślone po to, żeby zachować jakąś hierarchię, kulturę. Więc jak się zgodnie z nimi zachowujemy, jesteśmy kulturalni, a wydaje mi się, że kultura osobista nigdy nie stanie się przeżytkiem. Czasami znajomi się ze mnie śmieją, jak zdarzy mi się nie przepuścić dziewczyny albo zachować jakoś nie do końca kulturalnie, bo czasem się oczywiście zdarza, więc wtedy słyszę, że “Projekt Lady”, że “jak to Cię babcia nauczyła”.

Czyli w szkole jednak trochę jesteś kojarzony z zajęciem babci, przede wszystkim w tej medialnej odsłonie?

Ale oczywiście, babcia jest bardzo popularną osobą, więc tak.

A u Ciebie, Filip, jak to jest?

W przedszkolu to raczej nie, ale na obozie, już nie żeglarskim tylko innym, to w jakiś przedostatni dzień powiedziałem, że moja babcia jest w “Projekcie Lady” i wszyscy chcieli, żebym to udowodnił. Więc zadzwoniłem do niej.

I co babcia na to?

No powiedziała, że jest. I że nie jest taka surowa jak tam.

I uwierzyli? Zazdrościli trochę?

Już nie pamiętam, ale jedna dziewczyna powiedziała, że będzie oglądać “Projekt Lady” tylko dlatego, że tam występuje moja babcia.

Tomek: Jak u mnie się dowiedzieli pierwszy raz, że moja babcia jest w tym programie, to pamiętam, że bardzo dużo dziewczyn chciało, żebym załatwił autografy od babci. I załatwiłem. Nic z tego nie miałem, to była działalność czysto charytatywna, altruistyczna i zrobiłem to z dobroci serca.

Filip: U mnie dziewczyny, ale chłopacy też chcieli, głównie ze starszych klas.

Załatwiłeś?

Tak, też.

To teraz na koniec, uwaga, trudne pytanie: jaka jest dla Was kobieta z klasą? Istnieją takie jeszcze? Pytam Was o to dlatego, że ciekawi mnie męska perspektywa i to jeszcze tak młodych chłopaków.

Tomek: Hmmm, kobieta z klasą.... Ja bym może próbował zdefiniować tak, że to ktoś z dobrego domu, dobrze wychowany. Ja mam chyba dość osobliwy osąd ze względu na szkołę muzyczną, bo to dość elitarna szkoła i ten wzgląd na wizerunek, na kulturę osobistą jest tam bardzo duży. Często jeździmy na różne koncerty, do filharmonii, więc uczymy się jak się poprawnie zachowywać. Większość dziewczyn, które znam, właśnie między innymi przez wymogi szkoły muzycznej, umie się dobrze zachować w różnych sytuacjach. Wydaje mi się, że żeby kobieta miała klasę, to musi być właśnie taka wszechstronna, że jest świadoma wielu spraw i z tej strony kulturalnej, i ze strony towarzyskiej, popkultury itd. Może to nie do końca dobre słowo, ale kobieta z klasą to dla mnie kobieta rozgarnięta, to znaczy że da się z nią porozmawiać na wiele tematów i umie znaleźć odpowiedź na zapytania z różnych dziedzin. Nie chodzi mi o to, że od rana do wieczora musi zakuwać nad książką, ale żeby umiała się dostosować do różnych sytuacji, które będą ją napotykały. W zasadzie to dotyczy nie tylko kobiet, ale wydaje mi się, że każdy człowiek powinien umieć takie rzeczy, powinien umieć się dostosować, żeby nie wyjść na gbura.

A kobiety w Waszej rodzinie, które sobie tu trochę obgadujemy, to dla Was kobiety z klasą?

Tomek: Jak najbardziej, bo podlegają tym prawidłom, o których mówiłem. Umieją się odnaleźć w wielu, ale to bardzo wielu sytuacjach, które albo znam z opowiadań, albo sam doświadczyłem. Tak że uważam, że to ich ogromna zaleta. I są też bardzo mądre. O, może to jest jedno z lepszych określeń dla kobiety z klasą.

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved