Rodzina Państwa Bille cz. 4

 

Rodzina Państwa Bille

Odcinek 4

 

Rozległ się dźwięk dzwonka. Pan Bille pośpieszył na śniadanie. Pani Bille stała we drzwiach. Wargi jej poruszały się lekko:

- Pst!

- Hę? Co?

- Jesteś głuchy?...Pytam się, czy panna Josse może usiąść z nami do stołu?

- Mnie to nie przeszkadza - oznajmił pan Bille.

A gdy z potrawki zaczął unosić się delikatny, pachnący opar, pan Bille okazał się niezwykle łaskawym, rzucając na talerz z czerwonej laki elipsoidalne plasterki białego chleba. W międzyczasie skrytykował karafkę z wodą, oznajmiając, że świeżość jej jest "nader względną". Następnie potarł ręką czoło. Zdawało się, że odpędza troski. Mówił "Napisałem do tego tam", lub "Machin zanadto się rozbija. Muszę mu uszu natrzeć". Pani Bille nie zwracała uwagi na gadaninę swego małżonka. Dyskutowała z panną Josse na temat, co da się zrobić z koronek, które odziedziczyła po babce.

Panna Josse zachowywała się bardzo taktownie. Piła dyskretnie, a przy pomocy noża nader zręcznie wyciągała szpik ukryty w dość pokrzywionej kości.  Ponieważ oznajmiła: "Niech pani będzie spokojna, zrobimy, co będzie można najlepszego", pani Bille poruszyła się zgorszona.

- Ależ pani nic nie pije!

Lała wino z wysoka. Panna Josse uśmiechnęła się nieznacznie. Pan Bille dojrzał ten uśmiech, odpowiedział podobnym, wziął dwa ziarnka soli. W tej chwili słońce zbladło, zmiotło trójkąt słoneczny, zarysowany na posadzce.

- O, chmurzy się! ? powiedziała pani Bille.

- Tylko mała chmurka!

Rzeczywiście trójkąt słoneczny pojawił się nanowo. I zniknął po chwili.

Za oknem topole stały nieruchomo. Nad niemi unosił się delikatny białawy opar. Upał dokuczał nieznośnie. Pan Bille nieustannie sięgał po karafkę.

Podano deser. Pan Bille wybrał kilka owoców, opierając się o poręcz krzesła. Jakieś niezwykłe fluidy zaostrzyły jego zmysły. Nie wątpił już w zwycięstwo, które osiągnie nad panną Josse.

Ta zaś, zaróżowiona i spocona, dyskretnie łuskała orzechy lewą ręką. Lekka materja stanika pozwalała domyślać się rozkosznych kształtów.

Pan Bille wytrzeszczał oczy na wycięcie stanika. Dusiła go niecierpliwość. Dla zaspokojenia jej wyciągnął zegarek. W oddali zagrzmiało.

- Ach! ach! ? zawołała pani Bille. ? Nadciąga burza!

Pan Bille, siląc się na uśmiech, zerwał się i podbiegł do barometru. Wpatrzył się w ustawienie wskazówek na tarczy.

- Oczywiście. Śniło ci się.

Zagrzmiało po raz drugi.

-Widzisz! widzisz!

Panna Josse powróciła na swoje miejsce. Szyła. Świeży jej karczek przeświecał poprzez mgiełkę blond włosów. W tej pozycji wyglądała nieskończenie pociągająco. Pan Bille zerwał się. Nie mógł już dłużej usiedzieć. Nie ufano jego oznajmieniom! Pocóż więc pytać go o radę, jeżeli przed jej powiedzeniem nie ma się zamiaru brać pod uwagę jego słów?

Grzmoty następowały jeden po drugim. Pan Bille zmienił taktykę.

- Oczywiście - będziemy mieli burzę - czy jesteś zadowolona, żoneczko? - będziemy mieli burzę  - ale nie w tej chwili -  za jakie trzy, cztery godziny. Stąd do Guerneville idzie się najwyżej dwadzieścia minut. Oczywiście, krótszą drogą. Przecież u Toussel'ów nie będzie się siedziało całą wieczność. Ale trzeba się wybrać zaraz, natychmiast...

Emma siedziała przy stole. Bawiła się wiśniami.

"Ten dostanie, ten dostanie,

A ostatnio pozostanie!"

Zabrała głos.

- Ja chcę iść do Janki i Gustawa!

Pan Bille poruszył się.

- Co mówisz, kochanie?

Pani Bille wmieszała się również.

- Nie wtrącaj swoich trzech groszy!

Drzwi otworzyły się nagle. Zjawiła się w nich pokojówka. W lewym ręku trzymała talerz. Wycierała go energicznie, wołając głośno:

- Proszę Pani, deszcz pada. Takie olbrzymie krople, jak pięciofrankówki!

Wszyscy podbiegli do okna. Z ogrodu dolatywał szum. Krzewy różane gięły się ku ziemi. Burza nadciągała. Posypały się liście. Pan Bille poczuł, że otrzymał cios w samo serce. Była to chwila nader przykra. Powiedział głosem zmienionym:

- Kwestia jest wyczerpana?

Oczyma przeszył pokojówkę.

- Moje dziecko, obuj się. Nie lubię klepania pantoflami.

Burza szalała. Do szóstej blizko niebo zlewało ziemię strumieniami deszczu. Po oknem szumiał sztuczny wodospad. Pan Bille widział, jak wraz z kwiatami i liśćmi zamiera jego krótki moment rozkoszy.

Wieczorem rezonował:

- Trzeba było wyjść zaraz po śniadaniu. Burza byłaby cię zastała u Toussel'ów. I nie złamałabyś danej obietnicy.

Następnie dorzucił:

- Biedni ci Toussel'owie! Oto rodzina, którą się zawsze traktuje przez nogę!

                                                                                              d.c.n.

 

Piotr Villetard

Przekład autoryzowany Zofii Popławskiej

"Kobieta współczesna" 1927, nr 2, str. 9.