Rodzina Państwa Bille cz. 10

Nagle zjawia się Miss Nelly; przeskakuje barjerę; giętka i szeleszcząca, na nieokiełznanym źrebcu, lekko uderzając go obnażonem ramieniem. Woltyżuje, pochylona ku bokom zwierzęcia, zeskakuje na ziemię, wskakuje zpowrotem, w galopie przebija papierowe gwiazdy, które złoto-błękitni posługacze przytrzymują końcami palców. Nie zaczepiła ani jednym włoskiem. Napięcie wzrasta. Widać, jak przy trudniejszych ruchach na twarz panny Nelly występują lekkie rumieńce. Ale oto i ogień. Błękitne i czerwone jego języczki chcą ją pochwycić, zatrzymać; przed wykonaniem Niemożliwego śmiało, jednym ruchem palca, uspokaja wierzchowca. I oto przeleciała poprzez płonący stos, uśmiechnięta, uwielbiana, wlokąc za sobą wzruszenie dwustu piersi.

Halt!

Miss Nelly przeskakuje balustradę. Przybiega znowu, potrząsając skarbonką, która dźwięczy coraz srebrzyściej.

Pan Dubosse mruży oko:

-He, Gaspardzie, a cóż ty na to?

Miss Nelly stoi przed panem Bille. Podaje mu skarbonkę. Pana Bille ogrania drżenie. Zadyszany spogląda na cienkie nogi, na złote loczki, na oczy koloru agatu, wreszcie drobne diamenty potu, które wysiłek rozsiał w atłasowych przegubach szyi. Gdy znikła, czuł jeszcze jej obecność. Z jej winy to nudnym wydał mu się pies - meloman i szwedzcy ekwilibryści. Do jej osoby przylgnął walc, ryczony przez ofikleidy. Pan Bille z wściekłością wgryzł się w tę nieznośną melodję. Ujął ramię żony… Och, utonąć, zginąć w jakiemś olbrzymiem zapamiętaniu! Na ulicy nucił. Gdy zamknięto już drzwi wślizgnął się do wielkiego łóżka “empire”. Uważnie śledził panią Bille… Jej długie włosy, czesane grzebieniem, wiły się jak olbrzymi złoty ślimak. Łóżko trzasnęło. Lampka zgasła…

Rzucił ręką na chybił trafił i wywołał jedynie okrzyk zdumienia i oburzenia.

-A to dobre! Czyś zwarjował, Gaspardzie?!

I znowu usłyszał przyciszony ryk ofikleidów…

3.

Nazajutrz rano pan Bille wziął strzelbę i poszedł na wiewiórki do lasu Gentil.

W głębi duszy pani Bille czuła się pochlebioną. Gniewała się też na Katarzynę, która przez niedbalstwo podała “panu” do śniadania zbierane mleko, i wbrew zwyczajowi - długo wpatrywała się w oddalającą się po suchym bruku sylwetkę Gasparda. Świeży powiew poruszał topolami na placyku. Pan Bille szedł bez celu, minął ostatnie zabudowania, przełożył fuzję na drugie ramię, obojętnie spojrzał na wynurzający się z błękitnych oparów lasek Gentil, z którego dochodziło niewyraźne krakanie. Doszedłszy do pagórka, zrobił rachunek sumienia. Niepodobna było mu zarzucić czegokolwiek. Spełnił swoją powinność. Ponieważ jednak żona pozostała głuchą, czyż ta jej wstrzemięźliwość nie upoważniała go do szukania pociechy gdzieindziej?

Powód dostatecznie ważki. Podniósł się i zaczął zakreślać dookoła terenu cyrkowego coraz ciaśniejsze kręgi.

Cyrk w stanie spoczynku wypluwał dwadzieścia wązkich smug szarego dymu.

Pan Bille posuwał się wzdłuż wozów. Strojne damy, atleci, klowny i bajadery - wszystko to bratało się zgodnie śród dymiących kotłów. Zauważył Miss Nelly. Ubrana w głęboko wyciętą bluzkę wyczesywała głowę jednej z młodszych siostrzyczek.

Pan Bille wrócił do domu z pałającą głową. Po śniadaniu zaś, siedząc w swoim pokoju z zasłoniętemi okiennicami, przez które słońce siało drobne złote smugi, pan Bille, ogarnięty szałem, ważył po kolei rozkosz, ryzyko, możliwości i prawdopodobieństwa. Nie myślał ani o bukietach, ani o słodkich bilecikach, ani o cierpliwym wyczekiwaniu. Minął czas, gdy wąsy jego były w stanie podbić młodociane serduszka. A wreszcie - obawiał się skandalu. Przedewszystkiem nie należało dawać powodu do plotek.

I chytrze opracował następujący plan strategiczny: napisze do pana Stephersona, prosząc go, by zawierzywszy jego obietnicom i hojności, zechciał ułatwić mu widzenie się z amazonką. List nie będzie podpisany. Jeżeli propozycja zostanie przyjęta - niech na znak zgody położy chusteczkę do nosa przy kasie. Jeżeli chustki do nosa przy kasie nie będzie - jest to znak, że listu nie przyjęto. Pan Bille po trzykroć zasiadał do napisania tego listu. Obawiając się być poznanym, przezornie zmienił pismo. Następnie chyłkiem, krokiem ciężkim i z pałającemi policzkami, pobiegł na ulicę “des Dames” i wrzucił list do samotnej skrzynki.

Piotr Villetard

Przekład autoryzowany Zofji Popławskiej

“Kobieta współczesna” maj 1927, nr 7, str. 11.