Rodzina Państwa Bille cz. 1

Rodzina Państwa Bille

Odcinek 1

PORANEK

             Słychać szum wiatru. Promień słońca musnął szafę. Za oknem topola potrząsa tysiącem drobnych liści. Pani Bille podnosi się z łóżka, podchodzi do gotowalni. Idąc, przeciąga się. Palce jej bosych stóp kurczą się jak piskorze przy zetknięciu z gorącą fryturą. Podnosi dzbanek, rzuca krótkie "znów cieknie", następnie nerwowym ruchem popycha miseczkę na mydło. Woda, gąbka, fajans - wszystko to natychmiast wprawiła w ruch. Powstał ładny hałas! Pan Bille śpi jeszcze. Jego kołdra marszczy się w szereg drobnych wzgórków. Pan Bille oddycha ciężko, przez nos i gardło. Nagle otworzył oczy: ujrzał olbrzymie równiny; koza wyciąga pyszczek po źdźbło trawy, które jej podaje wieśniaczka strojna w długie wstęgi; markiz i markiza tulą się do siebie miłośnie; przedziela ich pasterz, który, okrakiem siedząc na beczce dmie w kobzę, aż policzki mu nabrzmiały. W głębi rysują się wiatraki - bardzo białe, bardzo sztywne, o nieruchomych skrzydłach. Pan Bille wpatrzył się uważnie, poznał firanki, mruknął:

                - Ależ hałasujesz, kochanie, przy myciu!

                  Odcięła mu krótko:

               - Mój drogi, nie słyszysz swojego chrapania!

                 Zamilkli oboje. Żadne z nich nie miało ochoty przedłużać rozmowy. Czuli dla siebie rodzaj lekkiej pogardy. W rzeczywistości kochali się tkliwie.

                  Pan Bille jest człowiekiem dużej wartości. Przez lat piętnaście był ozdobą urzędu pocztowego. Dwa drobne spadki, które otrzymał, i ruptura skłoniły go do przedwczesnej bezczynności.

                  Obecnie lubi przerzucać książki. Nie zapoznaje poezji. Twierdzi, że Musset powiedział kilka ślicznych rzeczy o pelikanach. Lamartine'owi zawdzięczamy jezioro "nie powiem nic ponad to". Ale Wiktor Hugo... przedewszystkiem Wiktor Hugo.

                   Pan Bille cytuje "les confitures", "le cercle de famille", "l'enlizement". Przy sposobności nie opuszcza wierszy, przedstawiających duchowieństwo w niezbyt pochlebnych barwach. Wszystkie damy machają wtedy rękami (sza! sza!), jak gdyby chciały opędzić się od much. Wskazujący palec grozi.

                - Panie Bille, panie Bille, pójdzie Pan do piekła!

                  Pan Bille konkluduje:

                - Cóż to za żartownisie ? ci poeci!

                  Krzyżuje ramiona. Wpatruje się w dal. Pan Bille jest filozofem. Nabrał pewnego tiku w oczach i marszczy czoło. Dowodzi to, że pan Bille jest człowiekiem myślącym. W Noyelles mówią wszyscy:

                - Panie Bille, pan, który wie wszystko, powiedz pan...

                  Pani Bille odsłania firanki. Kozy zaczęły kuleć, wiatraki skurczyły się, twarze skrzywiły w grymas. A potem słońce zalało pokój. Cudowny jest ów kwadrans, gdy pan Bille rozkosznie wyciągnięty, czując, że mu nogi wypoczęły, jasnemi oczyma śledzi, jak żona się ubiera. Mój Boże! Ileż w tem bezużytecznych wzruszeń! Topola za oknem drży. Pusty wózek mleczarza dudni po bruku. Dwa koguty uparły się zwiastować świat. Pan Bille oznajmia:

                 - Koguty są zupełnie głupie!

                   Następnie siada. Bezmyślnie gładzi gardło. Pani Bille nie odzywa się ani słowem. Myśli.

                - Pamiętajmy: czwartek. Rzeźnik bije dzisiaj! - "Ten wiatr, cóż to za klęska!" - "Pani Fifre odniosła tylko 6 chusteczek. Wytrącić z tygodniowego rachunku!"

                   Nagle.

                - Gaspard!

                 - Juljo!

                 - Czy byłeś u ślusarza?

                 - Sapristi!

                 - Spodziewałam się tego. Jesteśmy zdani na łaskę złodziei. Te drzwi  otworzy nawet dziecko!

                  Pan Bille:

                 - Zajdę do niego.

                 - Mniejsza o to. Nie liczę na ciebie. Jesteś niemożliwy.

                  Pan Bille prostuje plecy. W ten sposób łatwiej znosi grad drobnych strzał. Wreszcie uśmiecha się tchórzliwie.

                  Uśmiech ten do rozpaczy doprowadza Julję. Kładzie kaftanik, czepeczek, wybiega szybko, trzasnąwszy drzwiami. Pan Bille sięga ręką po buty. Nuci: "Tu - tu -tu -tu -tu -tu" Chce udać obojętnego. W głębi jest trochę poruszony. Starannie myje uszy, zęby, paznogcie. Skrapia szczotkę jakimś kosmetykiem. Lustro odbija jego postać. Mówi mu o jego różowej cerze, mięsistym nosie i rzadkim zaroście. "Tu - tu -tu..."

                 Egzamin wypadł pomyślnie. To usposabia go do ustępstw. Jujla jest kobietą rozsądną. Należy przezwyciężyć apatję, którą mu wyrzuca. A zresztą, czy Jujla jest zdolna go zrozumieć?

                 Przed domem wita go cudowny poranek. Kałuże lśnią w piasku. Wiatr chwilami się wzmaga. Topole kołyszą się, jak gdyby chciały wymieść niebiosa. O, ileż tu zielonych śliwek, ileż czereśni białych jeszcze! Zasypały ziemię, pomieszane z gałązkami kasztanów i begonji.

                 Pani Bille siedzi pod parasolem. Pan Bille poznaje ją po fioletowym szalu. Podejść? Oczywiście! Właściwie nie ma czego się obawiać. Pani Bille pije kawę. Sześć okruchów pływa w starej filiżance, którą mąż zna tak dobrze.

               - Jakże apetycik?

               - Nie rozmawiam z tobą. 

               - Dobrze. Siadam.

               - Jak chcesz.

                Chmiel zacieśnia widok. Tu i ówdzie między gałęziami buków tworzą się szczeliny. Wzrok biegnie het, ku pagórkom po drugiej stronie rzeki. Oto wierzchołek drogi, kominy fabryki Goberta, a w głębi stare cedry parku Andrieu'go. Pani Bille kończy jeść swoje okruchy. Zdaje się być niezadowolona z całej okolicy. Krzyk?Jak strzała biegnie Emma, za nią Bismarck, czarny pudel. Nie widać ich. Z prawa i z lewa rosną gęste krzewy. Pani Bille mówi:

              - Trawa jest wilgotna, zaziębi się.

                Pan Bille prosi:

              - Zostaw ją! Śmieje się tak serdecznie!

                 Z za buków wybiega Emma. Dwiema rękami przytrzymuje delikatnie piersi. Przy niej kroczy Bismarck, uszy spuszczone język wyciągnięty.

                Pani Bille mruczy:

               - Nie widzi nas. Zrobimy jej niespodziankę.

                Panu Bille rozszerzają się źrenice:

               - Właśnie! Niespodziankę!

                Myśli : "Zapomniała o ślusarzu. Pójdę do niego niebawem." Jest miło. Po stole łażą drobne muszki, siadając na plamach po kawie. Słychać ćwierkanie wróbli i szum gałązek chmielu, osuszonych słońcem. A topole osypują ziemię śniegiem swych białych, miękkich jak wata nasion, jak gdyby z nieba, jeszcze wilgotnego, okruchami spadały białe chmury. Emma zbliża się. Podskakuje. Macha rękami. Lewą nogą posuwa odłamek krzemienia.

                Pani Bille szepce:

              - Och, smarkata, w tym miesiącu skończy osiem lat.

                Pan Bille powrócił do łaski. Wzdycha z ulgą, mówiąc:

              - A tak?

                                                                       d.c.n.

 

 

Piotr Villetard

Przekład autoryzowany Zofii Popławskiej

"Kobieta współczesna" 1927, nr 1, str. 7-8.