Rodzina Państwa Bille cz.8


Emmie śpieszyło się z wyzdrowieniem. W myśli obliczała sobie: gdyby angina przeciągnęła się do czwartku, to ten tydzień jakośby przeszedł. Pan Bille nie omieszkał powiedzieć:

-Dwa dni nic nie znaczą. Pójdzie na pensję dopiero w poniedziałek.

Wbrew woli jednak zaczynała się poprawiać. To ja martwiło. Pozwolono jej bawić się w ogródku. Oczywiście, zachowując pewne ostrożności, jedynie, gdy świeci słońce. Usiadła poważnie, jak dorosła dama, otulona w wielki wełniany szal, który w rodzinie Billów przechodził z pokolenia w pokolenie. Co dziesięć minut pani Bille pytałą ją:

-Jak się czujesz?

Emma , nie tracąc poważnej miny, odpowiadała, z roztargnionym wzrokiem:Z gardłem już się skończyło.

-Boli mię tylko ot tu...

I palcem dotykała skroni.

Gdy się do niej odwracano plecami, zbierała kamyki, rzucała niemi w kury, czasami nawet odrzucała szal, aby wygodniej móc z kotem biegać po trawniku.

We wtorek pan Bille zapytał:

-No, panienko, weźmiemy się już chyba do nauki?!

Odrzekła:

-Ależ naturalnie, papo!

Powiedziała to głosem niepewnym. Naznaczono ostateczny termin na czwartek. Była to porażka. Trzeba było coś przedsięwziąć.

Obiad jadła bez apetytu. Nawet widok nóżek baranich nie zdołał jej ożywić. Stanowczo nie chciała jeść zielonego groszku i okazała się łaskawszą jedynie dla ciastek z truskawkami, które - było to rzeczą powszechnie wiadomą - przecież specjalnie lubiła.

Po obiedzie poszła do swego pokoju, nie omieszkawszy otworzyć przedtem drzwi. W ten sposób mogła słyszeć rozmowę.

Nie mówiono o niej. To ją martwiło. Położyła się cichutko, wzdychając głęboko.

Państwo Bille zabawiali się długo rozmową o niejakiej pannie Reginie, która “weszła na złą drogę”, następnie raz jeszcze przewertowali proces, który Severin’owie wytoczyli dawnemu merowi, panu Latapie. Ostatecznie słuszność była po stronie Severin’ów. Ale ten Latapie miał zdolność wykręcania każdej rzeczy...

Nagle zadźwięczał głos Emmy. Głos ten był jasny i radosny. Emma mówiła:

-Dzień dobry, Gastonie! Oddaj mi mój scyzoryk! W tym pokoju jest dzik… Do, re, mi, fa, sol...

-Jezus Marja! - zawołała pani Bille. - Emma mówi do siebie!

Weszła do pokoju, za nią kroczył pan Bille. Oboje zawołali naraz:

-Co ci się stało, kochanie?! Moja pieszczotko, odpowiedz, błagam cię!

Emma udała, że się budzi. Krzyknęła przerażona. Szczęśliwie udało jej się nawet rozpłakać.

-Coś mi się śniło - tłumaczyła.

Rodzice opuścili pokój dopiero wtedy, gdy mała uspokoiła się już zupełnie.

-Główka jej pracuje bezustannie - mówił pan Bille.

Jednak nie łatwo było utrzymać się w tej roli. Żołądek dopominał się o swoje prawa. Emma poszła do kuchni po chleb. Wywalczyła sobie jednak ulgę.

-Wrócisz do szkoły dopiero w poniedziałek - powiedział pan Bille.

I natychmiast dodał:

-O ile, oczywiście, nie będziesz się czuła bardzo zmęczona.

Emma się czuła wciąż bardzo wyczerpana. Nie kryła się z tem.

Co wieczór bezsensowna jej gadanina raniła uszy pani Bille. Nanowo pojawił się ohydny “włochaty”. Sprowadzono lekarza. Emma została skazana na dłuższy wypoczynek.

Pewnego dnia do państwa Bille przyszła w odwiedziny pani Toussel. Przyprowadziła ze sobą swoje dwoje dzieci.

Dziewczynki natychmiast zaczęły szeptać sobie jakieś tajemnice.

Nazajutrz Janka Toussel bezsensowną gadaniną zakłóciła spokój rodziny Toussel’ów.

Pomysł ten okazał się niefortunny. Podstęp został zdemaskowany. Pan Bille postanowił zastosować surowe środki. Czekał pory obiadowej, dla większego wrażenia. I wtedy oznajmił:

-Pójdziesz jutro na pensję. Słyszysz? Ju-tro.

Emma udała, że nie rozumie. Jadła półgębkiem. Znalazłszy się w łóżku, zaczęła półgłosem nucić gawota. Pan Bille przerwał jej:

-Poczekaj chwilę: zaraz przyjdę ci wtórować.

Skończyły się piękne dni… Emma z rezygnacją poddała się losowi… Zresztą, rok zdążył zrobić już parę ładnych kroków w kierunku wakacji! Nazajutrz wcześnie wyszła z domu, i szła przez szeroką ulicę, pełną ludzi. Przed cukiernią Chanteville’a, dwu chłopców z ołówkami założonymi za ucho stanęło przed nią na baczność, składając jej ukłon wojskowy. Za parkanem kwitły wielkie maki: kasztany rozrosły się również. Emma spotykała koleżanki. Ściskały jej dłoń. Mówiły:

-Dzień dobry, Emmo! Tak długo chorowałaś!

Nauczycielka stała w oknie. Kiwnęła ręką, mówiąc:

-Nareszcie, oto i nasza mała zmartwychwstała!

Emma przeszła próg i nagle znalazła się w klasie. Zawieszono dwie nowe mapy. Książki były otwarte na nieznanych jej ustępach. Nie gniewano się na nią. Mówiono do niej z uśmiechem:

-Jesteśmy przecie sprytną dziewczynką. I szybko dogonimy koleżanki.

Wieczorem, ponieważ była już zdrowa zupełnie, Emma poprosiła o drugą porcję truskawek.

Piotr Villetard

Przekład autoryzowany Zofii Popławskiej

„Kobieta współczesna” 1927, nr 5, str. 14/ nr 6, str. 12-13.