Rodzina Państwa Bille cz. 3

 

Rodzina Państwa Bille

Odcinek 3

 

            W poniedziałek panna Josse zjawiła się o oznaczonej porze. Miała popielate mitenki. Zdjęła je bez pośpiechu, potrząsając dwoma palcami zdobnymi w pierścienie. Poczęstowano ją białą kawą. Odmówiła. Panią Bille zachwyciła podobna wstrzemięźliwość.

              Pod oknem, w łagodnym świetle poranka, panna Josse nawlekała igłę. Nie spuszczano z niej oka. Jej wypłowiałe włosy miały miejscami ton prawie czarujący.

              Dwie perły w kształcie łez odciągały ku dołowi jej uszy. Prawdopodobnie miała piękne oczy. Jednak posługiwała się nimi nader skromnie.

            Pan Bille raczył zejść do jadalni. Powiedział "Dzień dobry Pani" tonem, który pani Bille uznała za przyzwoity. Pan Bille rzucił roztargnione spojrzenie. Następnie kilkakrotnie przebiegł pokój.

                O dziesiątej listonosz przyniósł dwa listy. Jeden z nich pochodził od węglarza, który proponował brykiety na nader przystępnych warunkach. Pani Bille, otworzywszy drugą kopertę, rozpaczliwym ruchem stuknęła się w czoło.

               - Sapristi! Umówiłam się na dziś z Toussel'ami!

                 Miało to miejsce przed dwoma tygodniami. Wtedy jeszcze nie było mowy o pannie Josse. Pani Bille była niepocieszona. Kilkakrotnie odczytywała list. Wreszcie oznajmiła:

               - To moja wina. Zapomniałam. Ale nie jestem dziś wolna. Zadepeszuję do nich.

                  Pan Bille zmrużył lewe oko.

                 Julja zrozumiała. Podniosła się z krzesła, mówiąc:

               - Idę po nożyczki.

                 Pan Bille zszedł do ogrodu.

                 Dyskutowano długo. Pani Bille podnosiła ramiona, mięła zawiązki czepka.

              - Niezmiernie mi przykro... Ale niepodobna... Pierwszy dzień... Konieczność dozoru... Toussel'owie zrozumieją.

                 Pan Bille był spokojny. Mówił rozsądnie. Od dawna znają podejrzliwość Toussel'ów. Podobna bezceremonialność nie usposobi ich przychylnie.

               Następnie, dość subtelnie, kpił z lekkomyślności niewiast. Dwa palce, jak omdlałe motyle, przykładał do czoła. Słowa jego, jak szmer wartkiego potoku przerywały uroczyste milczenie ogrodu. Nagle zrozumiał, że odniósł zwycięstwo. Julja skrzyżowała ramiona. Głowę skłoniła nieomal smutnie.

              - Masz rację ? powiedziała wreszcie. ? Wymknę się na chwilę pomiędzy drugą i czwartą.

                I znikła.

              Pan Bille śledził ją oczyma. Szła irysową aleją. Minęła róże, zatrzymała się przy jasnej plamie buków. W tej chwili pan Bille jednym uderzeniem pięści wsunął na głowę słomkowy kapelusz. Następnie skierował się ku krzakom berberysu i zielonej leszczyny.

            Anekdoty Severin'a unosiły się na tle nieba w kształcie nikłych sylwetek "niezbyt katolickich". Zapach heliotropu i werweny śmiało pieścił jego nozdrza. Skrył się w cieniu. Widocznie jednak delikatne promienie słońca zdążyły wcisnąć się do jego kieszeni. Nagle poczuł, że krążą w jego ciele, jak małe, rozżarzone zwierzęta. Orzechy stały nieruchomo. W gęstwinie brzęczał szerszeń. Coś, jakby warczenie tajemniczego kołowrotka, snującego nić godzin.

              Pan Bille ośmielił się spojrzeć w głąb duszy. Zaczynał mieć nadzieję. Z początku dość nikłą. Zostanie sam. Wślizgnie się do jadalni. (Potrafi przecie nawiązać rozmowę).

                                                                            d.c.n.

 

 

 

Piotr Villetard

Przekład autoryzowany Zofii Popławskiej

"Kobieta współczesna" 1927, nr 2, str. 8-9.