Rodzina Państwa Bille cz. 2

 

Rodzina Państwa Bille

Odcinek 2

PRACOWNICA IGŁY

 

             Pani Bille oznajmia:

            - Panna Josse przyjdzie w poniedziałek. Na próbę. Nie twierdzę, że będę z niej zadowolona. A jednak, jeżeli mam wierzyć paniom Gizel?...Czy zauważyłeś koronkową bertę Pauliny? Zresztą, mój drogi, chodzi mi przedewszystkiem o oszczędność. Pani Fonissot bierze piętnaście i dwadzieścia franków za fason. A robi?

            Pan Bille pod oknem przegląda dzienniki. Jest nader zaabsorbowany jakąś zbrodnią.

            - Słuchasz, Gasparze?

            "Tak", które spływa z jego warg, spoza zaciśniętych zębów gwarantuje chwilę spokoju.

            Pani Bille szepce:

            - Prawdziwa czarodziejka z tej panny Josse!

            Nagle pan Bille uświadamia sobie w czem rzecz. Sumienie się w nim budzi. Podnosi się z miejsca, chwyta za krzesło:

            - Panna Josse u mnie? Nigdy, nigdy!

            Julja uśmiecha się. Jest pełna godności. Bez pośpiechu układa owoce na różową kompotjerę. Z owocem w dłoni mówi:

           - Prawdopodobnie chodzi ci o kwestię moralności! Ach, jesteście nieporównani! (Jak gdybym nie znała mężczyzn!) Nie macie pojęcia o naszych kłopotach. Wyobrażacie sobie, że drobne zawikłania codziennego życia, to tylko dziecinne zabawki! Chciałabym widzieć was na naszem miejscu?

            - Ależ?

            - Chwileczkę. Zanim się zdecydowałam na ten krok, zważyłam wszystkie ?za i przeciw?. Doprawdy, Gaspardzie, bawisz mnie! Czyż naprawdę jesteśmy wyżsi od Dalibert'ów?

            - Pozwól, żona Dalibert'a?

           - Cóż masz przeciwko Konstancji? Zamilknij ? wolę już, żebyś nic nie mówił! Panna Josse szyje u Dalibert?ów i są z niej zadowoleni. Ach, mój przyjacielu, ty, który Bóg wie po jakiemu!...ty nie powinieneś się nigdy mieszać do takich spraw!

             Pan Bille jest zmieszany. Żałuje, że poruszył tę kwestję.

            Obecnie wycofanie się jest już trudne. Obu rękoma mnie dziennik. Jego zastrzeżenia nie są już szczere. Przedłuża walkę jedynie z dumy. W głębi duszy marzy o szturmie, który go obezwładni.

            Oto i on.

         - Bądź spokojny. Niemniej od ciebie dbam o nasz honor. Tylko, że ja jestem praktyczna. A zresztą, mój drogi, gdy się nie wnosi nic do wspólnego gospodarstwa - należy mieć tyle taktu, żeby nie otwierać ust.

           Cios jest dobrze wymierzony. Pan Bille wychodzi, trzasnąwszy drzwiami. Biegnie do ogrodu. Wściekły, ścina laską białe pokrzywy. Zagniewanem spojrzeniem obrzuca podwórko. Przechadza się po żwirze. Łamie słonecznik. Ta egzekucja uspokaja go. Pan Bille wpada w nastrój melancholijny. Nastrój ten zachowa do wieczora.

           O trzeciej pan Bille wychodzi ze swego pokoju. Zmierza ku "Café de la Poste". Słońce praży. Pan Bille idzie wzdłuż cieni rzucanych przez domy z czerwonej cegły. Dwie niewiasty oglądają odrzwia kościelne, ciągnąc za sobą zakurzone rowery. Nad kołnierzykami męskiego kroju wiją się blond włosy.

        Pan Bille szepce: "Znowu te djablice angielskie!" Na widok  "Café de la Poste", oddycha z ulgą. Severin, jak zwykle, jest już na stanowisku. Starannie słodzi swój absynt. Kiedy Bille wyciąga do niego rękę, mruczy:

          - Boże, co za bezczelność!

            Gaspard kładzie laskę na dziennik.

          - Mój drogi, tych przyjemniaczków należałoby spalić żywcem.

        Aby uniknąć pyłu z ulicy obaj opuszczają taras i zajmują stolik w głębi kawiarni. Dwaj przyjezdni goście grają w domino. Z sali bilardowej dochodzi hałas. Pociąg towarowy skarży się żałośnie.

            Severin tasuje karty.

         - Cóż nowego?

         - Ach, mój stary?

           Zajście zostaje opowiedziane. Severin jest przyjacielem Bille'a od lat dwudziestu. Nie ukrywano przed nim niczego prawie. Potrząsnął głową, jak gdyby chciał zrzucić ją na ziemię.

          - Doprawdy? Ależ masz najzupełniejszą słuszność! Panna Josse ? to szmata!

            Posypały się anegdoty. Padały gęste, przeplatane uderzeniem kul bilardowych, dudnieniem biegnących szybko kół. W snopie promieni słonecznych wtórowało im kilka much.

           I nagle, niezwykle interesujące stały się damy gotujące tapiokę, pasterki z ukwieconymi laskami - cały ów mały światek z afiszów, tak barwny, tak młody, świat - który reklama wyczarowuje na czterech ścianach knajpy.

            Pan Bille poczuł że jego zły humor topnieje.

            Strząsnął fajkę.

          - Ach, mój drogi! Cóż to za piękny dzień!

         Dzień ów brał go w swe posiadanie, rozlewny i wspaniały, wraz z niepojętemi, niejasnymi uczuciami. Wypił skrawek nieba odbity w szklance wody. Promienie słońca, jak cieniutkie szpady z polerowanego złota, przeniknęły delikatną tkankę jego serca.

            Szepnął:

           - A, czegóżbym nie zrobił dla miłego spokoju!

            Severin "markował" króla. Odrzekł:

           - Oczywiście.

            Następnie, gdy już słońce schyliło się ku zachodowi, odprowadził Gasparda do domu. Jeszcze na ulicy poczuł pan Bille zapach pieczeni cielęcej. Nie mógł się powstrzymać od okrzyku:

          - Moja żona miewa czasami dobre pomysły.

             Przy stole Gaspard zacierał ręce. Julja znowu stała się uprzejma. Emma ćwierkała, jak wróbel. O pannie Josse nie mówiono więcej. Tem niemniej odkładano chwilę zapalenia lampy, jak gdyby w obawie, że się ją wtedy ujrzy.

             Przy serze, pani Bille powiedziała głosem pogodnym:

           - Wiesz, wiatr złamał słonecznik.

           - Bydlę!

             Pani Bille pokazała mu język. Gaspard zagrał na nosie.

             Emma zaczęła się śmiać serdecznie. Po takich zdarzeniach okazywano jej zazwyczaj bezgraniczne pobłażanie.

 

                                                                       d.c.n.

 

 

Piotr Villetard

Przekład autoryzowany Zofii Popławskiej

"Kobieta współczesna" 1927, nr 1, str. 8.