Rodzina Państwa Bille cz.16

Emma nie chciała umyć zębów. Gdyby przez roztargnienie przełknęła kropelkę wody, skalałaby świętość, do której miała przystąpić.

Tualeta nie była przynajmniej jej obojętną. Zachwycała się swoją sukienką, kapeluszem, welonem. Już od wczoraj wieczorem odbarowywano ją ślicznemi upominkami. Od kapitana Conseil dostała piękną księgę rozmyślań, ze wspaniałemi ilustracjami, przykrytemi bibułką. Uprzedzono Emmę, żeby przewracała je bardzo ostrożnie. Pani Severin ofiarowała jej różaniec. Zwrócono jej uwagę, że paciorki są z kości słoniowej a łańcuszek ze starego srebra. Wreszcie ciotka Loriot obdarowała ją pięknym medalikiem, na którym złoto trzech odcieni łączyło się ze sobą nader harmonijnie. Nie liczyła już nawet obrazków z żelatyny, które kilka pobożnych starych dziewic wymalowało na jej intencję. Obuto ją, ubrano, zapięto. Emma bezustannie szeptała modlitwę.

Nagle uderzono w dzwony. Dźwięk ich przeleciał powietrze poważnym rytmem modlitwy. Ruszono w drogę. Uprzejme słońce nadało ulicom wygląd odświętny. Podobne do komunjantek białe chmurki również zdążały ku kościołowi.

Emma odnalazła przyjaciółki. Zajrzała do kaplicy. Przystrojono ją z niebywałym przepychem. Lilje i azalje ozdabiały cały ołtarz. Świece rzucały swe drżące, złote języczki. Każda komunjantka dostała do rąk świecę. Musiała ją trzymać bardzo wysoko, by nie pognieść welonu towarzyszki, który lada podmuch wiatru wydymał nader dziwacznie.

Emma stanęła, jak wryta, wobec uderzającej piękności Zuzanny. Zuzanna wyglądała, jak nie z tego świata. Klęczała z twarzą ukrytą w dłoniach tak pochylona, tak skupiona w sobie, że Emma z rozpaczą uświadomiła sobie, że nigdy nie dojdzie do takiego stopnia pobożności. Nastrój poważny rósł z każdą chwilą. Starano się nie słyszeć hałasu, jaki czyniły przybyłe rodziny. Świece chwiały się jak cudowne kwiaty na śnieżnem polu. Patrzyły na to cokoły, witraże i zadowolone, radosne oblicza. Promienie słońca siały przepych szlachetnych kamieni. Organy huczały. Słychać było głos siostry Anieli:

“Łączmy się, o niebiańske zastępy”

“Głośmy wiarę, nadzieję i miłość!”

Emma podniosła twarz. Ogarnęły ją wątpliwości. Pytała się siebie:

-Czy jestem pewna, że mogę przystąpić do Pierwszej Komunji?

I rzeczywiście, nie była tego pewna. Przypomniała sobie, że jeszcze dziś rano ofuknęła pokojówkę: “Śpiesz się”, tonam zniecierpliwionym. Oczywiście, popełniła grzech powszedni. Na szczęście, pamiętała, w jaki sposób zaradzić złemu: akt adoracji. Nachyliła się, usunęła na bok, bijąc się w piersi. Niektóre tony organów dodawały jej otuchy, inne znowu doprowadzały ją do rozpaczy. Czuła, że wokoło niej panuje ruch, że śnieżne pole posunęło się naprzód, że i ona, wraz z innemi, pobożnie ujęła rąbek obrusa, wyciągnęła język, poczuła na nim cudotwórczy chleb, a dostąpiwszy nagle łaski, miała wrażenie, że cała jej istota zamienia się w substancję delikatną, wybraną, niepojętą dla świata, który od tej pory powinien ją czcić narówni ze świętemi i z męczennicami.

Kilka kobiet płakało. Inne wraz ze swemi dziećmi przystępowały do Stołu Pańskiego. Oficjant miał niemało roboty: rozdawał Komunję bezustannie. Pomimo tego, mała jego złota waza zdawała się niewyczerpana. Nagle Emma przypominała sobie, że może wreszcie poznać rodziców Zuzanny.

I rzeczywiście odnalazła ich. Pani Lievin była to niewiasta prosta. Nosiła popielate mitenki i podczas mszy o uproszenie łaski gryzła ciastka. Woźnica kiwał się na obie strony. W ręku trzymał olbrzymi odświętny kapelusz. Emmie wydał się on niezwykle wspaniały.

Śniadanie było doskonałe. Ojciec Teotym zajął miejsce przy najbardziej uprzywilejowanym stole. Zręcznie manewrował widelcem. Siostry bezustannie mrużyły oko, co miało oznaczać, że nie należy rzucać nań zbyt częstych spojrzeń.

Nie chciano rozstać się z upominkami. Różańce, obrazki pokrywały stół. Przy deserze rozdano ozdobne cukierki, w których pomiędzy dwiema słodkiemi pastylkami tkwiły głęboko moralne sentencje łacińskie. Radzono dziewczynkom, by przed schrupaniem cukierka zrobiły znak krzyża.

Słońce wtargnęło do reflektarza, jak promień otuchy z nieba. Kremy, owoce, wafle - wszystko to kazało myśleć o wieczystych rozkoszach rajskich. Panna Armandine oznajmiła:

-Najpiękniejszy dzień w życiu!

Od rana już napełniała różami kosze z wikliny. Zorganizowała też procesję. Nie pozwoliła sobie na minutkę spoczynku. Procesja przeszła wzdłuż parku, poprzez wąskie alejki, uśnieżone delikatnemi kwiatami akacji. Na każdem skrzyżowaniu uśmiechały się święte dziewice lub woskowe Jezusiki.

Gdzieniegdzie w świeżej zieleni gałęzi, zamigotał krzyż metalowy, wyzłocony słońcem. Malutkie dziewczynki, ufryzowane, kędzierzawe, ubrane na biało, posypywały kwiatami drogę, którą niesiono Święty Sakrament. Panna Armandine wołała:

-Tędy, tamtędy, na prawo, na lewo!

I ona była biało ubrana. Miała też muślinowy biały welon i nader dziwaczne ruchy. Święte Anioły były jej posłuszne na najmniejsze skinienie jej palca lub zmrużenie oka. Głosem przyciszonym upewniano, że panna Armandine na jesieni rozpocznie nowicjat.

Wreszcie Emmę oddano rodzinie. Na pożegnanie serdecznie ucałowała Zuzannę, która prosiła:

-Przyjdź mnie odwiedzić. Będziemy się bawiły w klasy.

Emma odwróciła się, machając rękami, wylała parę łez. Nie mogła przemówić słowa. Państwo Bille instynktownie uszanowali to pobożne milczenie. Szli wzdłuż kanału. Wieczór był chłodny, spokojny. Topole rzucały nieruchome cienie. Nagie maszty wielkich okrętów zlewały się z drżącemi liśćmi. Marynarze śpiewali. Przekupka wafli szkła, dzwoniąc grzechotką. Emma spotkała kuzynka. Szedł uzbrojony w małą procę - wybierał się na polowanie na wróble. Nie przemówiła do niego słowa. Uważała, że jest utworzona z materji o wiele wyższej. Wreszcie słońce zbladło na tle mglistego nieba.

Wieczorkiem Emma zasmuciła się, gdyż kazano jej zdjąć białą sukienkę. Skończyło się. Już nigdy nie przystąpi do pierwszej komunji. A potem, nie jest pewna, czy rodzice pozwolą jej bawić się w klasy przed domem Zuzanny Lievin?

Modliła się:

-”Boże sprawiedliwy, Boże wszechmocny, spraw, byśmy zawsze żyły w stanie łaski”.

Usnęła.

Anioły unosiły się nad nią.

Piotr Villetard

Przekład autoryzowany Zofji Popławskiej

“Kobieta współczesna” maj 1927, nr 11, str. 12-13.