Rodzina Państwa Bille cz. 12

Rozdział VI.

PIERWSZA KOMUNIA

Pani Bille trzymała Emmę za rękę. Dziewczynka nie miała ochoty biegać. Zachowywała się grzecznie i, wbrew zwyczajowi, idąc, nie podnosiła końcem bucików tumanów kurzu. Pan Bille wyrzynał jakąś witkę. Spytano go:

-Która godzina?

Natychmiast sięgnął do kieszonki w kamizelce. Zabłysnął piękny, złoty zegarek. Powiedział:

-Kwadrans po czwartej.

-Idziemy! - zawołała pani Bille.  - Nie wypada się spóźnić.

Emma milczała. Pan Bille wzruszył ramionami. Zmonitowano go za to.

-Proszę cię, zostaw swoje uwagi dla siebie!

Cała rodzina ruszyła w drogę. O jakie piętnaście kroków spotkano państwa Severin. Pan Severin poklepał Emmę po policzku.

-Ha, ha, nasze djablęta idą się wyświęcać!

-Sza! - zawołała pani Bille.

Pani Bille była wzruszona. Przyśpieszyła kroku. Po drodze spotykali gromady dzieci. Wszystkie miały ten sam wyraz twarzy. Rodziny wymieniały uroczyste uśmiechy. zadzwoniono do drzwi klasztoru. Emmę oddano pod opiekę siostrze odźwiernej. Pan Bille trzymał się zdaleka. Uderzał laską w odłamek cegły. Emma spytała:

-Czy mogę uściskać Tatusia?

-Obejdzie się - powiedziała pani Bille.

Nagle Emmę ogarnęła chęć płaczu. Jedna z sióstr podeszła do niej, podała jej rękę:

-Chodźmy na drugie piętro - powiedziała z uśmiechem.

Mówiąc, zwróciła się do Emmy. Była młoda. Miała ładną twarz. Emma nabrała otuchy. Szły po wąskich, czysto wymytych schodach, które nagle rozszerzyły się w wielką salę, pełną małych dziewczynek. Nad katedrą z czarnego drzewa unosił się Chrystus z wyrazem cierpienia na twarzy. Dziewczynki miały wzrok wlepiony w podłogę. Niektóre z nich trzymały różańce. Wargi ich drżały. Emma usiadła. Jakaś zakonnica w niebieskich okularach mówiła o ciszy i skupieniu. Jedna z sąsiadek trąciła Emmę w łokieć. Szepnęła przez palce:

-Siostra, która cię przyprowadziła, nazywa się siostrą Anielą.  Jest dobra. Siostra Aniela gra w kaplicy.

W sali słychać było nieustanny szmer. Wszystkie dziewczynki zdawały się modlić. Usiłowały też nie rozglądać się wokoło.

Młoda siostra była na sali. Uśmiechała się ciągle i bardzo łagodnie. Dziewczynki powstały, by udać się na nabożeństwo.

W kaplicy panował mrok, nieomal ciemność. Było w niej mnóstwo bibułkowych kwiatów. Witraże podobe były do kalejdoskopu. Na zdobnych  w cokoły kolumnach opierały się posągi świętych, których twarze trudne były do rozpoznania. Rozległ się dźwięk fisharmonji. Jakis głos zawołał: “Śpiewnik, strona 167”. Emmę ogarnął niewymowny zapał. Chciała śpiewać wraz z innemi. Nie umiała słów, ale była przekonana, że głos jej nie pasuje do chóru. Nagle fisharmonja zamilkła. Drzwi kazalnicy zaskrzypiały. Z pod baldachimu wynurzyła się głowa o gęstej czarnej czuprynie.

-Ojciec Teotym - szepnęła strasza.

Ojciec Teotym milczał chwilę. Znał swoją wartość. Palce jego bawiły się sznurem. Powiedział: “O marności rzeczy doczesnych”, następnie rzucił głosem grzmiącym: “Vanitas vanitatum”...

Emma nie rozumiała całego kazania. Chwilami odczywała lekkie ukłucie w źrenicy - coś jak zbliżający się sen.

Ale ojciec Teotym umiał kreślić wzruszające obrazy. Mówił o gołębiach i owieczkach. Głos jego pieścił skórę, jak delikatna, jedwabista szczotka. Ale nagle głos ten stał się straszny. Głos ten ogłaszał koniec świata. Zabrzmią trąby, gwiazdy posypią się, jak grad...Zaledwie uczynił znak krzyża, a znowu rozległy się słodkie tony fisharmonji. Wszystkie dziewczynki drżały. Otworzono drzwi kaplicy. Słońce złociło wysoką, miękką trawę. Była ta pora rekreacji.

Emma milczała. Była głęboko wzruszona. Spotkała parę przyjaciółek: Jankę Sorel, Martę Dupin, Klementynę Jacquot. Wszystkie one miały spuszczone głowy, mówiły przyciszonemi głosami, poruszały się z pobożną powolnością.

W jednym rogu, w gromadzie zwierząt, kręciła się jakaś nieznajoma dziewczynka. Była to śniada, żywa osóbka, śmiejąca się głośno i co chwila potrząsająca bransoletką. Od czasu do czasu podciągała podwiązkę ruchem, który bynajmniej nie raził Emmy. Janka Sorel objaśniła Emmie, że dziewczynka nazywa się Zuzanna Lievin. Jest córką woźnicy.

Piotr Villetard

Przekład autoryzowany Zofji Popławskiej

“Kobieta współczesna” maj 1927, nr 8, str. 12.