Opłacalność w gospodarstwie kobiecym

Pół żartem, pół serio - wyróżniony kursywą komentarz zza światów, a raczej z późniejszego o dokładnie 92 lata dziś 🙂

We wszelkich gospodarstwach dużych i małych, we wszelkich sadybach i osiedlach, w chatach, dworkach i dworach, jednym słowem wszędzie tam, gdzie warsztatem pracy człowieka jest ziemia i wszystko to, co jest z tą ziemią związane, ustalił się w Polsce zwyczaj, że krowy, nierogacizna, drób i ogród stanowią tak zwane gospodarstwo kobiece. Stąd rola kobiet w naszych gospodarstwach jest nierównie ważniejsza i większa, niż w Europie zachodniej, gdzie gospodarstwo kobiece redukuje się przeważnie do zajęć domowych w znaczeniu dosłownem, a inwentarz, pole i ogród należą przeważnie do mężczyzn. Być może to tylko moje wrażenie, ale chyba już dziś i u nas jest podobnie, więc możemy świętować - choć pod tym kątem dogoniliśmy Zaaaachód. A “Zaaachód”, dlatego że niezależnie od tego, czy słowo to wypowiadałby ktoś sto lat temu czy dziś, wydaje mi się, że na myśli ma jakąś mityczną krainę mlekiem i miodem płynącą. Na dzisiejsze przekładając - socjalem stojącą.

U nas więc kobiety mają znacznie szersze pola działania, a zarazem więcej pracy. Wiadomo, Polki to od wieków nowocześnie wielofunkcyjne - raz Matka-Polka, polska gospodyni, Polka na barykadach... Przytem praca ta jest bardziej różnorodna i trudniejsza do zorganizowania. Chodzi o to, żeby tę pracę uczynić jaknajbardziej produkcyjną i racjonalną, żeby nie doszło do tego, że wykonywa się cały szereg zajęć poprostu siłą przyzwyczajenia, jakkolwiek zajęcia te przestały już być celowemi i pożytecznemi. Mogło zaś to się stać bądź skutkiem tego, że metody pracy tu stosowane są już przestarzałe i nieodpowiadające nowoczesnym potrzebom, bądź skutkiem zmienionych stosunków ekonomicznych.

W tych warunkach praca przestaje już się opłacać. Nie mieszamy się do polityki, każdy ma prawo mieć przekonania takie, jakie chce (oczywiście byle by były zgodne z naszymi :), ale zdajemy sobie sprawę, że niektóre z Pań (te, które raczej częściej skręcają w lewo niż w prawo) mogą się w tym momencie ironicznie uśmiechnąć, znajdując w tym zdaniu sprzed niemal stu lat aż nazbyt bezpośrednie odwołanie do dnia dzisiejszego i pewnych... "zmienionych (nie tak dawno) stosunków ekonomicznych".

Żeby ta praca nie szła na marne, należy co pewien czas, - tem częściej im szybsze jest tętno życia, i im prędzej zmieniają się warunki ekonomiczne - poddawać rewizji swój system gospodarowania, rozważyć, czy jest należycie przystosowany do życia i stwierdzać, czy daje wynik zadawalniający, opłacając ponoszone trudy. Mam nieodparte wrażenie (same wrażenia mnie dopadają w trakcie czytania tegoż tekstu!), że autorka mówi tu przede wszystkim o mężu, na dzisiejsze - o partnerze, o małżeństwie, na dzisiejsze - o związku, o dziatwie - dzisiejszych dzieciach nie wspominając.

Weźmy przykład chów drobiu. Ach, nie, jednak będzie tylko o kurach! 🙂 W końcu zawsze bezpieczniej ukryć się za jakąś metaforą ;p

W każdem gospodarstwie hoduje się kury, w niektórych oprócz kur - kaczki, gęsi, indyki, pantarki. Też nie mam pojęcia, co to pantarki, zaraz otworzymy internety, zapytamy i one nam powiedzą, to Wam wkleję poniżej.

Nie, nie wkleję Wam pantarki, bo wcale nie tak łatwo ją w internetach upolować, ale macie tu perliczkę, a pantarka jest z rodziny perlic, to wyobraźcie sobie takie coś, tylko mniejsze i bardziej czarne 🙂
źródło: dobreradybabuni.pl

Nie można sobie wyobrazić wiejskiego podwórza bez drobiu; każda gospodyni uważa ten dział swojego gospodarstwa za ważny, niejedna bardzo lubi swoje kury, lecz czy dużo znajdzie się takich, które potrafią odpowiedzieć na następujące pytania: czy im się ta hodowla drobiu opłaca i o ile? czy mają dochód ze swych kur i jaki?

Gdyby zaś przeprowadziły kontrolę opłacalności, przekonałyby się może, że tak właśnie prowadzony chów drobiu nie przynosi żadnego dochodu i włożone weń trudy można uważać za zmarnowane. Więc po co to wogóle robić? - Bo jeśli się hoduje drób dla przyjemności, to należy jasno postawić sprawę: chowam kury dla przyjemności, tak jak inni chowają kanarki lub papugi. To zdecydowanie nie jest już tylko o drobiu 😀

W Danji, tym kraju pracy mądrej, wytężonej, zorganizowanej i celowej, gdzie ludzie zdają sobie jasno sprawę ze swych czynności, hodowla drobiu na parohektarowem gospodarstwie stanowi nieraz źródło utrzymania całej rodziny. U nas przeważnie bywa tylko dodatkiem, a niekiedy może być ciężarem. Zastanówmy się, na czem polega ta różnica? Pozwolę sobie zamilknąć na dłużej, bo, czytając poniższe słowa, troszkę duszę się ze śmiechu.

Więc przedewszystkiem: tam wydziela się ilość pokarmu podług ustalonej normy. Ani mniej ani więcej. Daje się zaś go w taki sposób, by ani odrobina nie spadła na ziemie, nie zmarnowała się: w specjalnych korytkach tak urządzonych, że kury wkładają głowy przez szczeble i nie mogą nic wysypywać. Jakżeby się zdziwił taki duński hodowca drobiu, gdyby zobaczył, jak się to odbywa u nas: tradycyjne - “cip, cip, cip…” i całe garście ziemniaków, kaszy czy ziarna, niewyważone, nieobliczone, tylko sypane na ziemię, a potem deptane nogami tłoczącego się drobiu. I to popite wodą z kałuży wypadkowo powstałej po deszczu… Zdziwiłby się również, gdyby spytawszy gospodynię naszą, ile jajek dana kura zniosła w tym roku, otrzymałby taką odpowiedź: “czubata niesie co drugi dzień, a ta czarna już dawno nic nie zniosła” - mało bowiem która gospodyni potrafi dokładnie odpowiedzieć, czy ilość jajek przez rok zniesionych opłaca żywienie danej kury. A przecież to jest najważniejsze. Bo jeśli nie opłaca, to poco się właściwie trzyma taką kurę?

Aby się dobrze orientować w opłacalności drobiu, w każdem gospodarstwie duńskiem rejestruje się każdą kurę i każde zniesione przez nią jajko. Jeśli się nieopłaca trzymanie kury dla jaj - przeznacza się ją do tuczenia. I przy tuczeniu jednak należy obliczyć koszta i zestawić je z ceną, jaką można w danej okolicy otrzymać. Może się okazać korzystniejszą sprzedaż kury chudej, lub zużytkowanie dla siebie.

To samo w gospodarstwie mlecznem.

W wielu gospodarstwach nie prowadzi się zupełnie ani kontroli uzyskiwanego od poszczególnej krowy mleka, ani jego zużytkowania. Nie oblicza się również ani ilości ani wartości paszy, jaką krowy zjadają. Nikt nie wie, czy wartość paszy nie przenosi wartości dawanego przez tę krowę mleka. Dzieje się tak samo jak z kurami: gospodyni spytana, ile krowa daje mleka, odpowie: “dużo”, “mało”, “niewiele”, “sporo”, lecz nie ma dokładnego pojęcia ani o ilości tego mleka, ani tembardziej o jego jakości, to znaczy o zawartości tłuszczu.

Co się tyczy chowu nierogacizny, tej najbardziej rozpowszechnionej gałęzi gospodarstwa kobiecego, to nieraz się zdarza, że przy złym doborze sztuk do tuczenia i nieodpowiednio unormowanemu żywieniu, okres opasania trwa zadługo, obniżając, a niekiedy pochłaniając cały zysk ze sprzedaży karmnika. Dzieje się to dlatego, że gospodyni biorąc od handlarza pieniądze za utuczonego wieprza nie myśli już o tem, ile ją kosztowało jego utuczenie i włożona w to praca tembardziej, że był to nakład nie w gotówce, lecz w naturze, bez obliczania na pieniądze tych ziemniaków, otrąb- i pracy. Dlatego też ma wrażenie, że zarabia, że prowadzi racjonalny, dochodowy chów. Ścisły obrachunek wykazałby może nieraz zupełnie inny stan rzeczy, zniszczyłby złudzenia i doprowadził do zmiany systemu. To jest najlepszy poradnik menedżerski, jaki czytałam od dawna! Dzisiejsze Panie trenerki powinny czytać i się uczyć, jak się robi porządną analizę porównawczą i wyciąga odpowiednie, konkretne wnioski.

Tym to właśnie zagadnieniom racjonalnej organizacji i opłacalności poszczególnych działów gospodarstwa kobiecego zamierzamy poświęcić następne artykuły. Nie wiem, jak Wy, ale ja czekam z niecierpliwością. Daruję sobie komentarze odnoszące się do współczesnych pomysłów zakazujących dojenia krów ;p Byle więcej o kurach i pantarkach!

S. B.

“Kobieta współczesna” kwiecień 1927, nr 1, str. 22.


Następny artykuł