O tej, która wino z dzbana pijała – słowo o Zośce Stryjeńskiej

Zofia Stryjeńska z domu Lubańska, żyjąca w latach 1891- 1976, polska malarka, grafik, projektantka zabawek, tkanin, plakatów, ilustratorka, pisarka, scenografka, reprezentantka art déco, która interesowała się boksem; żona znanego i zasłużonego architekta Karola Stryjeńskiego, kochanka jednego pisarza i innego bon vivanta, matka trójki dzieci, niespokojny duch, autorka podręcznika do savoir-vivre’u, kompanka Boya-Żeleńskiego przy kieliszku wina w „Ziemiańskiej”, przyjaciółka Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, bliska znajoma Grydzewskiego i Leśmiana, odważna, nieobliczalna, ze wszech miar warta pamięci.

Jam jest Tadeusz Grzymała

Urodziła się w Krakowie na 9 lat przed końcem XIX stulecia. Wszystkie źródła na jej temat podają, że od dziecka dużo malowała i rysowała. Talent i natchnienie towarzyszyły jej więc od najmłodszych lat, dlatego też po krótkim epizodzie pracy jako telefonistka na poczcie, uczęszczała do prywatnej szkoły sztuki dla kobiet Marii Niedzielskiej (na co na szczęście stać było jej rodziców; jej ojciec był prezesem Izby Handlowej oraz właścicielem sklepu galanteryjnego przy ulicy Świętej Anny 2 i kilku innych kamienic). Z tego okresu zachowało się jedynie kilka szkicowników z rysunkami. Kraków stał się chyba jednak dla niej za ciasny i zbyt prowincjonalny po odbytej wraz z ojcem podróży przez Austro-Węgry do Włoch. Spakowała się po raz kolejny, ukradła dokumenty brata i, podając się za niego, 1 października 1911 roku została studentem Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Wybór logiczny, lecz niesamowicie odważny, skoro jak sama pisała: Stefuś skończył konserwatorium i zaczął zarabiać muzyką, grając w orkiestrze i chórach kościelnych, Maryla i Janka zostały jeszcze w szkołach, a ja zgoliłam głowę do skóry i w ubraniu męskim Tadzia i za jego papierami pojechałam zapisać się do Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, gdyż uznawano wtedy tę uczelnię za najtrudniejszą i najlepszą. Maskarada moja była o tyle konieczna, że ani w Akademii monachijskiej, ani w ogóle na wyższych uczelniach kobiet wtedy nie przyjmowano. Warszawska Szkoła Sztuk Pięknych przyjmowała co prawda w tym czasie kobiety, ale nie ma się co dziwić, że Zocha – zdolna i ambitna bestyja – chciała do najtrudniejszej i najlepszej akademii, by studiować pod okiem takich osobistości jak Hugo von Habermann, Fritz Burger czy Gabriel von Hackl. Po jakimś czasie koledzy ze studiów zaczęli niestety podejrzewać, że z Tadeuszem jest coś nie tak i po roku życia z dala od rodziny Zocha wróciła do rodzinnego Krakowa.

Zaznaczona na zdjęciu Zofia Stryjeńska podająca się za Tadeusza, Akademia Sztuk Pięknych w Monachium, 1911/12, źródło: domkulturysm.pl

Proszę mi nie przeszkadzać!

Już dwa lata później – ma 22 lata! –  na łamach krakowskiego „Czasu” znany krytyk sztuki Jerzy Warchałowski opisuje jej prace. To dla niej czas rozwoju i dopracowywania własnego stylu. Staje się rozpoznawalna w gronie krakowskiej śmietanki towarzysko-artystycznej, zaczyna przyjaźnić się z siostrami Kossakównymi (Magdaleną Samozwaniec i Marią Pawlikowską-Jasnorzewską). Z początkiem znajomości tych trzech kobiecych ikon dwudziestolecia wiąże się mała legenda. Dziewczyny poznały się jakoby w ten oto sposób, iż – jak przytacza w biograficznej książce Kuźniak – w pewnym momencie w willi Kossaków, gdzie dwie siostry same spędzały wieczór, nagle zaczął grać fortepian. Zbiegły na parter, by zobaczyć zasiadającą za instrumentem Stryjeńską – jakieś zabawne stworzenie z murzyńską kręconą czupryną i wspaniałymi ognistymi ciemnymi oczami - która przedstawiła się w te oto słowy: Jestem Zofia Lubańska. Ten domek mi się spodobał, więc weszłam przez werandę i gram sobie na fortepianie. Proszę mi nie przeszkadzać.

Dzięki pobytowi w Monachium zrodziło się w niej zainteresowanie baletem i tańcem. Zetknęła się tam ze środowiskiem awangardy „Błękitnego jeźdźca” skupionej wokół Wasilija Kandinsky’ego i przeżyła swoją pierwszą większą (platoniczną) miłość do kontrowersyjnego tancerza Aleksandra Sacharowa, który przeciwnie niż ona paradował po ulicach Monachium w damskich strojach. Fascynacja ta zaowocowała serią rysunków o życzeniowej chyba nazwie Romans z życia nieznanego artysty. Co ciekawe Stryjeńska portretuje się na nich jako… pastuszek☺. Odtąd jedną z cech charakterystycznych stylu Stryjeńskiej będzie ekspresja, rytm, witalność. Malowane przez nią postaci niemal zawsze już przedstawiane będą w ruchu, przede wszystkim tańcząc lub wykonując codzienne czynności, a towarzyszyć im będą spadający kaskadą wodospad, falująca w biegu spódnica, płomienie ogniska czy promienie zachodzącego słońca.

Zofia Stryjeńska, Piast (Aniołowie u Piasta), dat. między 1932 a 1936, źródło: mnk.p

Powrót do rodzinnego Krakowa, gdzie niemal całe dzieciństwo spędziła, przechadzając się z ojcem po Rynku i obserwując tętniące tam życie, zaowocował potrzebą wyrażenia się w inny artystyczny sposób. Stryjeńska stworzyła cykl 18 bajek opartych na ludowych i historycznych wątkach i motywach. Jak przypomina Piotr Łopuszański, Stryjeńska pisała swoje teksty pismem wzorowanym na stare druki i opatrzyła je ilustracjami. Całość została zakupiona przez znanego mecenasa sztuki, hrabiego Edwarda Tyszkiewicza, za 3 tysiące koron. Nie możemy dziś niestety podziwiać obrazowej wersji opowieści o Maćku Roztropku, kwiecie paproci czy dwóch braciach Okpile i Biedzile, ponieważ oryginalne plansze uległy spaleniu na Wołyniu w czasie wojny.

Wraz z Wyspiańskim i Leśmianem chyba najżywiej i najbardziej dociekliwie interesowała się polskim folklorem i historią. Nie tylko potrafiła opisać i wymienić części niemal wszystkich strojów ludowych, nie tylko znakomicie orientowała się w słowiańskiej mitologii, ale interesowała się także odkryciami archeologicznymi. Dlatego gdyby koniecznie trzeba było skrótowo określić i opisać prace Stryjeńskiej i charakteryzujący je styl, w tej artystycznej kompilacji nie mogłoby zabraknąć takich sformułowań jak: feeria barw, żywiołowa ludowość, klimat archetypiczno-baśniowy, dynamiczność, słowiańskość, wyidealizowana, pokolorowana piastowska przeszłość, ruch i obfitość szczegółów. Zwolennicy malarstwa „polskiej Fridy Kahlo” mówią o indywidualności podejścia do ludowej egzotyki, o specyficznej zmysłowości, wręcz nawet cielesności, łamaniu konwencji. Przeciwnicy jej twórczości oceniają ten styl jako jarmarczny, przerysowany i kiczowaty. Jedną z najbardziej sprawiedliwych ocen wydaje się chyba opinia Iwony Chojnackiej z Polskiej Akademii Umiejętności, która o tańczących przy ognisku zbójnikach i góralach, rozchełstanych babach, słowiańskich bożkach i jaskrawych obrzędach pisała: Kompozycję jej rysunków uważano za niepoprawną, nieuporządkowaną, poplątaną w płaszczyznach i punktach widzenia, ale właśnie te wady nadały rysunkowym dynamizm, komizm, oryginalność i charakterystyczne dla jej twórczości cechy: nieokiełznaną dzikość ruchu, wręcz wrzaskliwość kolorów przeplataną humorem, który uzewnętrznia w wyrazach twarzy i gestów.

Zofia Stryjeńska, Puszczanie wianków na Wiśle, ok. 1950-52, źródło: klimatwarszawy.pl

Boże! Odbierz mi wszystko, wszystko. Dobrobyt, sytość, spokój, przyjaźń ludzką, szczęście rodzinne, nawet miłość! Zwal na mnie cierpienie moralne o tysięczne gorycze – …

Po wybuchu I wojny Stryjeńska wciąż intensywnie działa. Uczestniczy między innymi w Warsztatach Krakowskich Miejskiego Muzeum Techniczno-Przemysłowego, na których poznaje Karola Stryjeńskiego – swojego przyszłego męża. Architekta z ze znanej krakowskiej rodziny, społecznika o niebieskich oczach i blond włosach, w którym zakochuje się bez pamięci. Miłośnika Zakopanego i projektanta wnętrz, który za jakiś czas umieści ją w zakładzie dla obłąkanych. Sama malarka okres narzeczeństwa opisywała w pamiętniku jako czas wspólnych spacerów, pierwszego pocałunku, jakiś białych róż od Karola, po czym nocnych westchnień przy księżycu, wreszcie daty ślubu w sekrecie przed światem. Żenią się 4 listopada 1916 roku. Mieszkają w kamienicy z widokiem na Wawel. Są sobą zauroczeni i zakochani. Karol nazywa Zofię swoim „czupiradełkiem”, ona zaczyna się przy nim otwierać, bawić, z chęcią wkracza w środowisko znajomych męża, poznaje Skoczylasa, Witkacego, Reymonta, Żeromskiego, Kunę, poetów Skamandra. Malowana przez nią przez całe życie sielanka nie trwa jednak w ich życiu długo. Po niedługim czasie okazuje się, że w ich przypadku totalna odmienność charakterów prowadzi do gwałtownych kłótni, skandali, nieszczęść. Hanna Ostrowska-Grabska opisywała młode małżeństwo jako stanowiące wielki kontrast. Córka poetki Bronisławy Mierz-Brzezickiej i rzeźbiarza Stanisława Ostrowskiego nakreśliła ich porter w ten oto sposób: Zofia – trochę kanciasta, pospieszna, milkliwa, napięta, z wielką ciemną, jakby kędzierzawą czupryną, spadającą na oczy – i Karol, promieniejący urokiem, wdziękiem, o czarującym sposobie bycia. Zośka dzika, indywidualistka, potrzebująca samotności, on dusza towarzystwa, która musi się bawić i flirtować. Kiedy w 1921 roku przenieśli się do Zakopanego na 6 lat, bo Karol został tam dyrektorem Szkoły Przemysłu Drzewnego, zaczęło dochodzić do otwartych konfliktów. Podczas kłótni Zocha drze swoje rysunki, bo uważa, że to je mąż kocha bardziej od niej. Po Zakopanym krążą pogłoski, że śledzi męża. Raz miała nawet przyłapać go z kochanką, napaść na nią, zadrapać jej dość mocno policzki, a potem przez dłuższą chwilę ukrywać się w pobliskiej od zajścia kosodrzewinie. Podobno kiedyś też pocięła Karolowi frak, gdy wybierał się na spotkanie z inną kobietą. Bo faktycznie ją zdradzał, to akurat nie było żadnym wymysłem.

Zofia Stryjeńska, Na góralską nutę, Warszawa 1930, źródło: Wydawnictwo Naukowe PWN

Dwa razy za jego sprawą została umieszczona w zakładzie psychiatrycznym. Sensacje i plotki, których stała się główną bohaterką lotem błyskawicy rozprzestrzeniały się od Zakopanego przez Kraków aż do Warszawy: Porwanie to nastąpiło około godz. 10 wieczorem – informuje „Kurier Czerwony” – kiedy p. Stryjeńska zajęta była wykańczaniem kartonów autoligrafii  „Tańce polskie”. Do mieszkania artystki przybył lekarz zdrojowy dr Gabryszewski [jak się okazało – dobry znajomy Karola Stryjeńskiego] w towarzystwie przedstawicieli władz policyjnych. P. Stryjeńską siłą uprowadzono. Krakowski sąd uznaje, że Stryjeńska nie jest niepoczytalna i jednak nie cierpi na umysłową chorobę. W 1929 roku rozwodzą się. Trójka dzieci, której w międzyczasie zdążyli się dorobić (córka Magdalena i dwóch synów bliźniaków Jan i Jacek) zostaje z ojcem. Stryjeńska wyjeżdża do Warszawy. W 1929 roku wychodzi ponownie za mąż za aktora Artura Sochę. Zmienia dla niego wyznanie na ewangelickie, a on zaraża ją syfilisem (prawdopodobnie, choć niektórzy sugerują późniejszego kochanka). Trzy lata później, 21 grudnia 1932 roku niespodziewanie na udar mózgu umiera Stryjeński. Zocha po kilku latach ponownie się rozwodzi. Zaangażuje się jeszcze w kilka relacji, również w tą z Arkadym Fiedlerem, podróżnikiem i pisarzem, autorem znanego na całym świecie Dywizjonu 303.

Była „księżniczką polskiego malarstwa”, lecz swoje obrazy nie raz musiała sprzedawać za bezcen. Swego czasu ona ścigała przez Zakopane Karola, potem ją ścigali dłużnicy i komornik. Nie miała szczęścia w miłości, ani jeżeli chodzi o pieniądze. Wymodliła – nie zaznała ani dobrobytu, ani szczęścia rodzinnego, spokoju ni przyjaźni, która ratowałaby ją przed podejmowaniem nierentownych decyzji. Wojnę spędziła w Krakowie, ratując się przed biedą prowadzeniem biura matrymonialnego i sklepu z obranymi ziemniakami. Po wkroczeniu Sowietów do Krakowa wyjechała jednym z ostatnich pociągów. Mieszkała w Belgii, Francji, Szwajcarii, choć – jak wspomina jej wnuczka Martine – słabo mówiła po francusku. Wszystkie jej dzieci zamieszkały w Genewie, ona chciała jednak wyjechać do Stanów. Nie udało się i do końca życia pozostała na szwajcarskiej emigracji. Jak podaje Piotr Łopuszański, żyła w biedzie, chociaż syn Jan proponował, że kupi od niej jakiś obraz

Odnowiona polichromia Kamienicy pod Lwem w Warszawie, oryginalnie autorstwa Zofii Stryjeńskiej i Stanisława Ostrowskiego, źródło: http://zabytki.um.warszawa.pl

ale za to daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego i sławę!

W 1922 roku Stryjeńska wstąpiła do Stowarzyszenia Artystów Polskich „Rytm”, dzięki czemu mogła wystawiać indywidualnie i zbiorowo na całym świecie. Jej prace można było podziwiać we Włoszech, Niemczech, Francji, Anglii, Szwecji, Austrii czy Holandii. Cały czas doceniana przez krytykę nie tylko tworzyła swoje najbardziej rozpoznawalne prace – cykl Bożków słowiańskich, cykl Młoda wieś polska, Sakramenty, Tańce polskie i Obrzędy polskie, ale uprawiała także malarstwo dekoracyjne. Wykonała freski w Muzeum Techniczno-Przemysłowym w Krakowie, polichromię sal w baszcie Senatorskiej na Wawelu, dekorację wnętrza winiarni Fukiera i cukierni Wedla w Warszawie oraz wnętrz MS „Batory” i „Piłsudski” – dwóch polskich bliźniaczych statków pasażerskich. Była wraz ze Stanisławem Ostrowskim autorką polichromii kilku warszawskich kamieniczek na Starym Mieście, między innymi polichromii Kamienicy pod Lwem. Ilustrowała Karmazynowy poemat Lechonia, Treny Kochanowskiego, Monachomachię Krasickiego, Sielanki Szymonowica, a wydanie z jej rysunkami do Rymów dziecięcych Iłłakowiczówny czy Jak baba diabła wyonacyła Tetmajera osiągnęły nie tylko bibliofilskie standardy, ale i przyzwoite ceny – dostępne na rynku egzemplarze Jak babawarte są około 2500 złotych.

Pocztówka przedstawiająca wnętrze Polskiego Pawilonu na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych i Nowoczesnego Przemysłu w Paryżu w 1925 roku z fragmentem panneaux Cztery pory roku Zofii Stryjeńskiej, źródło: myvimu.com

Apogeum jej artystycznej sławy przypada na rok 1925, kiedy Stryjeńska bierze udział w Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych i Przemysłu Współczesnego w Paryżu. Jej obrazy i gobeliny zdobią salę polskiego pawilonu. Przedstawiła na nich polską alegorię całego roku. Angelika Kuźniak przytacza w swojej książce taki opis nagrodzonego w Paryżu dzieła: Na przykład Styczeń i Luty – niby pióra mają na głowie – ale nie! To kwiaty mrozu, zmarzłego na szybach – a czapki ich to jakieś kryształy ogromne! Sierpień – to przecudna anielska postać z legendy, bohater – poeta – kochanek – artysta – bożek. Postacie są otoczone scenami z życia, obyczaju i pieśni ludowej. Tu wianki puszczają na wodę – ach, co to za woda – to fale stylizowane, zaznaczone tak, jak je mogli właśnie malować prymitywi. Wystawa ta była ogromny triumfem. Zarówno samej Stryjeńskiej, jak i całej polskiej ekipy. Zocha została nagrodzona czterema Grand Prix za malarstwo ścienne, plakat, tkaninę i ilustrację książkową. W sumie Polacy otrzymali 36 najwyższych nagród. Z 250 wyróżnień – aż 136!

Pawilon Polski na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych i Nowoczesnego Przemysłu w Paryżu, 1925, na ścianie gobelin Zofii Stryjeńskiej Sobótka, źródło: http://cyfrowe.mnw.art.pl

Uważana przez Wallisa, Warchałowskiego i Tretera za najwybitniejszą polską malarkę międzywojnia. Księżniczka polskiego malarstwa, wariatka opętana „fiołem etnograficznym”, pustelniczka, bohaterka ogólnopolskich skandali i laureatka ogólnoświatowych nagród. Przeżyła dwie wojny i dwóch mężów. Znała najsławniejszych, najlepszych, najbardziej utalentowanych ludzi swojej epoki, a przez całe życie była niszcząco samotna. Już dawno nie natknęłam się na słowa napawające tak głęboki smutkiem, jak te z jej pamiętnika zapisane pod datą 1 stycznia 1934 roku: Wstrętna, ohydna samotność. Gęby ni do kogo otworzyć, nie ma z kim podzielić radości, gdy stworzy się coś dobrego. Nie ma z kim posmucić, powzdychać. Nie ma z kim iść do kina.

Znana, lecz później zapomniana. Jej obrazy tchną witalnością, energią, kolorem i ruchem, radosną emocją. Jej życie napawa refleksją, smutkiem, żalem. Zanim wyjechała z Monachium, poszła do kaplicy jednego z tamtejszych kościołów i modliła się w te oto przytoczone już słowa: Boże! Odbierz mi wszystko, wszystko. Dobrobyt, sytość, spokój, przyjaźń ludzką, szczęście rodzinne, nawet miłość! Zwal na mnie cierpienie moralne o tysięczne gorycze – ale w zamian za to daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego  i sławę! Dużo bym dała, żeby ją zapytać, czy w ostatecznym rozrachunku nie były to słowa, których najbardziej w swoim życiu żałowała.

źródło: www.ipsb.nina.gov.pl

Nie zasługuje na niepamięć

Obok Tamary Łępickiej najwybitniejsza polska artystka-plastyk dwudziestolecia międzywojennego. Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Legii Honorowej, wielkim złotym medalem za ilustracje książkowe na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu w 1929 roku, srebrnym medalem na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Religijnej w Padwie w 1931, rok później złotym medalem na XVIII weneckim Biennale. Dwukrotnie – w 1919 i 1926 roku – wystawiano jej prace w warszawskim Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych, w 1921 roku w paryskiej Galerie Crillon, w 1927 roku w londyńskim New Art Salon, w 1932 w lwowskim Muzeum Przemysłu Artystycznego.

I wiele, wiele więcej… nie o odznaczenia jednak chodzi, gdy mówimy o Zofii Stryjeńskiej. Dla szerokiej publiczności nie liczą się tak naprawdę specjalistyczne wyróżnienia i tytuły sprzed lat, bo informują nas – zwykłych współczesnych śmiertelników tylko o tym, że ich laureatka została doceniona przez znawców kiedyś. I jak najbardziej to wcale dużo, lecz cóż z tego, skoro jedna z najzdolniejszych i najciekawszych polskich twórców nie jest tak naprawdę rozpoznawalna. Nawet jeżeli komuś obiło się dziś o uszy nazwisko Stryjeńskiej, to dopasowanie do nazwiska twarzy, do twarzy życiorysu, a do życiorysu choćby jednego dzieła, nie wspominając o charakterystycznym malarskim stylu, graniczy niemal z cudem.

Na szczęście o tej nietypowej kobiecie, której życiorys starczyłby spokojnie na biografie kilku innych bohaterek, zaczęto coraz głośniej mówić, zaczęto o niej pisać, ponownie wystawiać. W tym roku wydawnictwo BOSZ wydało przepiękny album z pracami Stryjeńskiej, w 2016 roku Angelika Kuźniak napisała o niej nominowaną do nagrody Nike książkę Stryjeńska. Diabli nadali wydaną w Wydawnictwie Czarne i założyła też „Zośce” profil na facebooku (bardzo ciekawy, w wolnej chwili koniecznie zerknijcie), a w 2008 roku Muzeum Narodowe w Krakowie zorganizowało monograficzną wystawę autorstwa Światosława Lenartowicza pokazywaną rok później także w Muzeach Narodowych Warszawy i Poznania.

Aleksandra Kałafut