Księżycowa Pani

Bardzo mało mówią kroniki życia towarzyskiego w Polsce z pierwszych dziesiątków lat ubiegłego stulecia o księżnej Karolinie z Woynów Jabłonowskiej, żonie Ludwika: „księcia ambasadora”. Wiedzą to jedynie, że była bardzo piękna, poprostu zachwycająca. W historji portretu kobiecego imię jej nie zaginie. Niedawno zwrócono uwagę na cudny pastel pani Vigée Lebrun, mistrzyni urody dziecięcej, który przedstawia młodziutką dziewczynkę o głębokich, smutnych oczach i swobodnie wijących się puklach ciemnych włosów á l’anglaise na ramiona spuszczonych.

Jasna twarz młodej, szczęściem promieniejącej mężatki uśmiechała się z pod błękitnego kapelusza na miniaturze z roku 1815. Istna symfonia błękitna: oczy, suknia, wstążki i kapelusz są koloru nieba a twarz jak kwiat wiosenny. Śliczna ta podobizna padła, niestety, pastwą płomieni w czasie wielkiej wojny, razem z innemi zbiorami ks. Lubomirskiej, której była własnością. Przepadł również wtedy portrecik en grisaille obojga księstwa: dwa profile, ówczesną modą umieszczone obok siebie. Niedawno, w książce włoskiej, spotkaliśmy, jak miłą niespodziankę, reprodukcję akwareli, malowanej przez siostrę księżnej, sympatyczną artystkę-dyletantkę: hrabiankę Zofję Woyniankę.  – Obrazek ten prawie rodzajowy: przedstawia młodą panią w saloniku swym przed biurkiem, otoczoną mnóstwem pamiątek, wiotka, wydłużona sylwetka typowej „femme romantique”, jak ja pióra historiografów epoki charakteryzowały. Jest coś smutnego w przechyleniu głowy i spojrzeniu – może to już jest „ la femme incomprise?”

Imię jej nie mówiło nam dotychczas nic prawie. Od nazwiska jej małżonka padał na nie cień pewien. Ks. Ludwik Jabłonowski, poseł austriacki na dworze neapolitańskim w latach 1816-21, mało z krajem związków mający, nie cieszył się dobrą u rodaków sławą: karciarz i lekkoduch, stworzył – jak mówi złośliwie Wasylewski – na dalekiej obczyźnie „przytulne asylum polskiej rozpusty”. „W salonach ks. ambasadora” zagrał się biedny Malczewski, gdy do Neapolu w swym romantycznym wojażu zawitał…Krzywda się dzieje biednej księżnej, nikt bowiem nie wie, że ona najbardziej cierpiała wskutek lekkomyślności męża.

W „nieoficjalnych” salonach księcia Ludwika panowały, być może hazard i frywolność, za to „Zielony Salon” ambasady na Riva di Chiaja, gdzie królowała pani domu, miał ton zupełnie inny. Był to salon o wysokim poziomie kulturalnym i etycznym, uprawiano tam namiętnie muzykę i to szlachetną, Beethovenowską, a gra w karty była wygnaną, nawet w niewinną loteryjką grało się bez pieniędzy…

Skądże te wiadomości? Oto obca, włoska książka podaje nam prócz portreciku i duchowy wizerunek: „…Cóż to za przedziwny specjał dla pań dzisiejszej doby, ten cykl listów księżnej Jabłonowskiej do Fryderyka Confalonieri, - pisze sędziwy historyk włoski: A Luzio, omawiając pomnikowe wydanie korespondencji wielkiego patrioty odrodzonej Italji – jaka niespodzianka, iż w księdze, pełnej erudycji, gnieździć się mogą karty, subtelnej analizie uczuć poświęcone, istny romans psychologiczny, któregoby się Balzac nie powstydził!”

Zanie, zaniedbywana przez męża, zraniona dotkliwie w swych uczuciach serdecznych i w swej kobiecej dumie, księżna Karolina, „delikatna i wiotka piękność północy”, znalazła pewne zadośćuczynienie w hołdach, jakie jej składał patrycjusz lombardzki: hr. Federigo Confalonieri, człowiek o charakterze władczym i despotycznym, a jednak czarujący w obejściu i niepospolicie inteligentny.

Nie było w tym stosunku miłości, lecz było igranie z ogniem. Kto wie, czy nie rozpłomieniłby się on w niszczący pożar, gdyby oddalenie, a następnie tragiczny big wypadków nie przerwały igraszki.

Rozmowy, toczone w księżycowe wieczory, w obliczu najcudniejszej na świecie panoramy, snuły się w dalszym ciągu, już tylko na arkusikach cienkiego papieru, zapisanego drobnem wykwintnem pismem, słanego do Medjolanu z Neapolu, z Florencji i z cichego dworu w Malczycach pod Lwowem.

„Spal je pan – pisała księżna – albo nie! Zachowaj, ale nie pokazuj nikomu.”

Dziwnym trafem listy owe, znalazły się wraz z papierami wielkiej politycznej wagi, zabranemi hrabiemu w chwili aresztowania do i – dzięki temu – przechowały się jak mucha w bursztynie – owe dzieje flirtu pięknej pani, w archiwum austrjackiem wraz z aktami procesu karbonarjuszów z r. 1821-3 i dopiero losy wojny wydobyły je na światło dzienne…

d.c.n

Karolina Bielańska.

„Kobieta współczesna” kwiecień 1927, nr 1, str. 5.


Poprzedni artykuł


Następny artykuł