O prawa kobiet

Niepodobna - rzuciwszy w poprzednim numerze “Kobiety współczesnej” zarys działalności Pauliny Kuczalskiej-Reinschmidt w b. Królestwie polskiem - pominąć innych dzielnic kraju, na które roztaczał się szeroki wpływ tej naszej hetmanki naszego ruchu kobiecego.

Byt polityczny Polski pozwolił kobiecie tylko w b. Galicji stanąć do walki czynnej o równe prawa. Tam też prowadziły ją w ścisłej ideowej łączności z Warszawą najwybitniejsze działaczki z końca 19 wieku, bądź stale, bądź czasowo zamieszkałe w Małopolsce Zachodniej i Wschodniej.

W Krakowie inicjatorką i kierowniczką wszelkich emancypacyjnych poczynań była p. Kazimiera Bujwidowa, b. przewodnicząca Stowarzyszenia równouprawnienia kobiet, organizatorka pierwszego gimnazjum żeńskiego w Galicji, niezmordowana bojownica w sprawie reformy wykształcenia, a przede wszystkiem otwarcia przed kobietą naścieżaj wrót wyższych uczelni.

W 1896 r. płomiennymi mowami na publicznych i zamkniętych zebraniach (te ostatnie odbywały się perjodycznie w Czytelni kobiet, założonej przez p. Marję Siedlecką, przewodniczącą T-wa Szkół ludowych) pobudziła Bujwidowa kobiety krakowskie do wniesienia pierwszej petycji do sejmu o zniesienie pełnomocnictwa w wyborach i rozszerzenie praw wyborczych przez przyznanie kobietom prawa biernego.

O czynnem ani wzmianki. Takie skromne na razie były te żądania. Tak drogą powolnego - krok za krokiem - kołatania usiłowano dojść do celu.

Pod tą pierwszą odezwą podpisało się zaledwie czterdzieści kobiet, ale i to uważano już za wielkie zwycięstwo i wyłom olbrzymi w murze zatwardziałej opinji. Stronnictwo demokratyczne i socjaldemokratyczne (to ostatnie z posłem Ignacym Daszyńskim na czele) włączyły wówczas do swoich programów żądanie pełnego równouprawnienia kobiet ekonomiczno-prawno-politycznego, a także reformy prawa małżeńskiego.

Do bardzo wybitnych krakowskich działaczek należała Marja Turzyma (Wiśniewska), redaktorka Nowego Słowa, organu równouprawnienia, który powstał w 1902 r. i zogniskował najruchliwsze pióra kobiet współczesnych.

Za inicjatywą i pod kierunkiem Turzymy odbył się w listopadzie 1905 r. pierwszy wielki zjazd kobiecy w Krakowie. Po bardzo żywotnych kilkodniowych obradach i rozprawach zapadła uchwała wysłania nowej petycji do sejmu. Jako delegatkę wybrano prawie jednomyślnie Marję Turzymę, która wręczyła skrypt ówczesnemu namiestnikowi Potockiemu we Lwowie.

Bardzo czynną propagatorką ruchu kobiecego na terenie krakowskim była bawiąca tam czas jakiś dr. J. Budzińska-Tylicka, obecna radna st.m.Warszawy, przewodnicząca Klubu postępowych kobiet polskich i Polskiej sekcji międzynarodowej Ligi kobiet dla pokoju i wolności. O pracy, inicjatywie i niewyczerpanej energji tej niestrudzonej działaczki pomówimy w jednym z przyszłych numerów “Kobiety współczesnej”.

Akcją w sprawie równouprawnienia we Lwowie kierowała p. Stefania Wechslerowa, nauczycielka, kierowniczka Czytelni dla kobiet, w której tak samo, jak w Czytelni kobiecej krakowskiej i warszawskiej skupiały się wszystkie najśmielsze, najbardziej rzutkie działaczki społeczne.

Z łona Czytelni lwowskiej wyszedł projekt zwołania pierwszego wiecu w kwestji równouprawnienia. Żywotne, ruchliwe i gorąco oddane idei emancypacji prozelitki, zgromadzone dokoła Stefanji Wechslerowej, rozwinęły wytężoną akcję w sprawie reformy wyborczej. Wpływ ich ogarnął szerokie jak na ówczesne stosunki masy kobiet, tak, że w 1891 r. wysłano petycję do sejmu, podpisaną aż przez 12000 kobiet.

Najwyższe napięcie osiągnęła działalność lwowskich pionierek równouprawnienia obu płci w lutym 1908 r. Na czele akcji stanęła Maria Konopnicka, która wspaniałą mową otworzyła wielki wiec. Marja Dulębianka została przedstawiona jako kandydatka na posła do sejmu. Na zebraniu przedwyborczem w próbnem głosowaniu, popartem przez Stronnictwo ludowe, padło na nią 511 głosów, co wywarło wielkie wrażenie i wnieciło zapał do walki.

W Poznaniu na czele ruchu kobiecego stanęła Emilja Szczaniecka, niestrudzona działaczka na polu pracy oświatowej, założycielka Stow. pomocy naukowej dla dziewcząt (1871 r.).

Wielkopolanki, zajęte obroną tych nielicznych placówek życia narodowego, jakie im jeszcze zostały, mało myślały jednak o własnem wyzwoleniu. Żadne z przedwojennych stowarzyszeń kobiecych, nawet te o charakterze postępowym, jak “Promień”, “Warta”, “Stow. wzaj. pomocy pracownic handlowych i przemysłowych”, nie rzucały haseł równouprawnienia. To samo kilka b. stowarzyszeń kobiecych w Berlinie i na Górnym Śląsku, które, jak “Kółko kobiet polskich w Gliwicach”, założone przez p. Omańkowską, “Ognisko” w Katowicach o zabarwieniu socjalistycznem, “Czytelnia kobieca” w Kościanie - po za samokształceniem dążyły tylko do współdziałania w obronie narodowej.

Tak obezwładniły prężność kobiet drapieżne kleszcze niemieckie. Bo jednak, zarówno w b. Królestwie, jak i w Galicji, nie odrywał ruch kobiecy naszych “emancypantek” czy “feministek” od spraw narodowych. Wykuwały te dzielne bojownice Polskę w podziemiach, co nie przeszkadzało, że nazewnątrz z gromkim hasłem obnosiły sztandar własnego wyzwolenia. Nawet p. Kuczalska-Reinschmidt, “papież feminizmu”, i towarzyszka pracy jej, J. Bojanowska, uznawały za niezbędne stwarzanie placówek społeczno-zawodowo-oświatowych, oddawanych w inne ręce następnie (Najdłużej przetrwała pierwsza introligatornia kobieca J. Bojanowskiej i Czytelnia dla kobiet, prowadzona przez znane pionierki postępu).

Po wiośnie listopadowej 1905 r., kiedy zelżały okowy cenzury i kleszcze zakazów, wszczął się ruch kobiecy w Warszawie na wyższą skalę. Pierwszym przejawem akcji był wielki zjazd kobiet nietylko z za kordonów, ale zewsząd, gdzie tylko w większych i mniejszych skupieniach ogniskowało się wychodźstwo polskie na obczyźnie.

Hasłem zlotu było uczczenie 40-lecia pracy Elizy Orzeszkowej. Organizacją zjazdu zajęła się inicjatorka jego Melanja Rajchmanowa (I. Orka), cicha, mądra kobieta, która nie lubiła występować publicznie i pracę swoją ukrywała skrzętnie za plecami znanych i uznanych mówczyń - działaczek.

Na czele komitetu stanęła dr. Anna Tomaszewicz - Dobrska, przewodnicząca wszystkich posiedzień.

Sala Filharmonji nie mogła pomieścić tłumów, gromadzących się u wrót w czerwcu 1907 r. dla wysłuchania porywającego przemówienia M. Konopnickiej, która otworzyła zjazd.

“Hufca odważnych i wytrwałych szeregów, światłych umysłów, serc mężnych wymaga sprawa równouprawnienia kobiet. Zjazd jest zszeregowaniem się takiego hufca, jego radą wojenną, obmyśleniem planu strategicznego, opatrzeniem placówki.

Orzeszkowa, wielka bojownica wyzwolenia kobiet wyśniła ideał nowej kobiety “o sercu anioła a rozumie mędrca”.

Zjazd musi zrealizować piękny sen genjalnej pisarki. Musi stwierdzić, że marzenia Wysokiego Ducha nie poszły na marne.

A więc - Laboremus!

W zbiorowisko ludzkie padły hasła, które - wobec autorytetu mówczyni - nie dopuszczały protestu. W ciszy kościelnej wysłuchano poetki. Mury zatrzęsły się pod burzą oklasków, gdy skończyła. To było zwycięstwo genjuszu, któremu nie mógł oprzeć się najzagorzalszy wróg “nowinek”.

Zjazd był porachunkiem prac, dokonanych przez kobiety i wskaźnikiem nowych potrzeb.

W 12 lat później osiągnęła kobieta pełne prawa wyborcze czynne i bierne. Czy przeto należy uznać, że ruch kobiecy przestał już istnieć?

Łatwiej wypadło zdobyć prawa polityczne, aniżeli reformę praw cywilnych. W lipcu 1921 r. po trzyletnich staraniach różnych stowarzyszeń kobiecych uchwalił Sejm nowelę, znoszącą ważniejsze paragrafy kodeksu Napoleona, które krzywdziły kobietę jako człowieka i obywatela. Pozostało wszakże kilka innych, nieuregulowanych jeszcze punktów Kodeksu Cywilnego, głównie w stosunku do prawa małżeńskiego, nad reformą którego musi czuwać kobieta współczesna.

Czujności wymaga również walka o warsztaty robocze, zaostrzająca się w miarę coraz cięższych powojennych warunków życia. Zawsze jeszcze - przy jednakowem uzdolnieniu, jednakowym cenzusie wiedzy i wyrobienia zawodowego biuralista czy handlowiec otrzymuje wyższą płacę i wyższe stanowisko od fachowej swej towarzyszki. Zawsze jeszcze mówi się o dorywczości pracy kobiet, o niższym jej poziomie, o mniejszym wykwalifikowaniu. Ale już nieznacznie, bez rozgłosu wybijają się na czołowe stanowiska prokurentki banków i wielkich towarzystw akcyjnych. Już zdobywają sobie sławę lekarki w dziedzinach, o których nie śniło się do niedawna (chirurgja, okulistyka, choroby skórne). Łamy pism zasilają pióra pełnych temperamentu publicystek, gdy do niedawna tylko beletrystyka i pamiętnikarstwo były udziałem kobiet w prasie. Każdy dzień otwiera jakieś zamknięte wrota. Wypełzło na rynek uwartościowanie lekceważonych dotychczas gospodarskich i domowych czynności kobiety. “Zobaczono” je wówczas dopiero, gdy praca “pana domu” przestała być jedyną dźwignią bytu rodziny, obsługiwanej do niedawna jedynie przez siły najemne.

Wielką dostojność musi wykazać trud kobiecy na placówkach już zdobytych i świeżo zdobywanych, żeby umocnić się w opinji i zdobyć “równoprawność” sądów. Zrozumienie tej prawdy i szerzenie jej winno być jednem z głównych zadań wszystkich stowarzyszeń, związków, kół i kółek kobiecych.

Niepotrzebnych już - powie ktoś. Właśnie dziś więcej, aniżeli kiedykolwiek. Im tłumniej występuje kobieta na rynkach zawodowych, tembardziej mnożą się zagadnienia, nieuwzlędniane przez zrzeszenia o charakterze mięszanym.

Po przodownicach ruchu kobiecego odziedziczyło pokolenie współczesne wielką prawość poczynań, gorący patrjotyzm i wysoce ideowe stanowisko.

Żyją jeszcze i pracują śród nas poszczególne pionierki. Pomówimy o nich.

C. Walewska

"Kobieta współczesna" kwiecień 1927, nr 2, str. 5-6.