blondynka podziwiająca widok miasta

A ja lubię bywać sama

Ludzie to zwierzęta stadne. Potrzebujemy siebie nawzajem, tęsknimy do ciepła drugiej osoby, lubimy sobie pogadać. Nawet introwertycy, którzy najlepiej czują się w swoim własnym towarzystwie, od czasu do czasu odczuwają potrzebę kontaktu z inną ludzką istotą. Jednak jako jednostka, powiedzmy, dorosła, która jakieś nawyki i upodobania zdążyła sobie wyrobić, stwierdzam, że obecność drugiej osoby nie zawsze jest mi do czegoś potrzebna. Straszna rzecz – lubię wychodzić z mieszkania SAMA.

Odkąd wyjechałam na studia zdarzało mi się dość często wyjść samej czy to na spacer, do kina czy (cóż za dewiacja) do restauracji. I nagle, po kilku latach takich praktyk, zostałam uświadomiona, że „jak to tak? Ale, że sama? To nie możesz kogoś zaprosić?”. Ano, może i mogę. Tylko nie chcę.

Co ciekawe, miałam kiedyś współlokatorkę, która twierdziła, że lubi spacerować, ale nie ma z kim. Gdy usłyszała, że wychodzę się przejść poprosiła, żebym dała jej półtorej godziny(?!) to się wyszykuje i połazi ze mną. Koniec tej historii jest raczej przewidywalny – na dziewczynę nie zaczekałam.

Zaciekawiona szokiem, jaki wywołałam u pierwszej osoby oraz dziwną (jak dla mnie) potrzebą współlokatorki do spacerowania w parze, postanowiłam zwrócić się do Zbioru Wiedzy Wszelakiej. Otworzyłam przeglądarkę Google i wpisałam „wychodzenie samemu na miasto”. Okazało się, że nie jest ze mną tak źle. Na jedno pytanie typu „Czy wychodząc samej do kina, wychodzę na dziwaka?” natrafiałam na pięć odpowiedzi „Nie, ja sam często tak robię.” Problem jakby prawie nie istniał. Inna sprawa, że jakoś nigdy nie zauważyłam tych „spojrzeń”, które niby z pełnym współczuciem powinny być kierowane w moją stronę, a którymi różni pomocni forumowicze radzą się nie przejmować.

Ale to na tyle z forami dla osób, które muszą pytać obcych ludzi po drugiej stronie komputerowego ekranu o zdanie, bo własnego nie posiadają. Jako kobieta egocentryczna skupię się teraz na sobie i tym, jak to moje samotne wychodzenie wygląda.

SAMOTNE SPACERY

Uwielbiam spacerować w pojedynkę, niezależnie od tego czy robię to z podkładem muzycznym płynącym przez słuchawki, czy wsłuchując się w odgłosy miasta. Bezcelowe chodzenie ulicami miasta ma na mnie terapeutyczny wpływ – niby jestem między ludźmi, ale nikt niczego ode mnie nie chce. Mogę iść takim tempem, które mi odpowiada, a stając na rozwidleniu idę tą ścieżką, którą chcę. Zdarza się, że idę tak długo, aż rozbolą mnie nogi i kieruję się ku najbliższemu przystankowi autobusowemu. Czasem przysiądę na ławce w parku i wyjmę książkę/krzyżówki czy co tam akurat mam w torebce. Jestem sama ze swoimi myślami – jestem sobą. Uwielbiam to uczucie.

SEANS W POJEDYNKĘ

Fajnie czasem wyjść do kina ze znajomymi. Pośmiać się razem na jakiejś komedii czy zachwycać się wspólnie filmowymi amantami. Nieraz jednak wolę iść na jakiś film sama. Ba, staram się wybrać taki seans, by mieć pewność, że na sali kinowej będzie jak najmniej widzów. Jakoś nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak wyglądam – samotna postać z daleka od innych oglądających. Bardziej liczyło się dla mnie to, że mogę się poczuć jak na prywatnym seansie, w czasie którego nikt mnie nie szturcha, gdy na ekranie pojawi się ulubiony aktor koleżanki. Nie ma też szeptanych do ucha komentarzy kolegi, który wyśmiewa różnice między filmem a książką. Jestem ja i ogromny ekran, któremu mogę poświęcić całą swoją uwagę. A jeżeli ktoś naprawdę zastanawia się, dlaczego ta dziewczyna przyszła do kina sama, mogę jedynie współczuć, że kupił bilet na film, który go najwyraźniej nudzi.

STOLIK DLA JEDNEJ OSOBY

Lubię gotować, w wolnych chwilach przeglądam różnego rodzaju książki kucharskie w poszukiwaniu inspiracji. Czasem jednak nie mam ochoty stać przy garach, nie zadowala mnie też oferta restauracji dostarczających pod mój adres. Zostaje mi wtedy wyjście na miasto, ale nie będę przecież obdzwaniała nagle wszystkich znajomych z pytaniem „Hej, nie chciałbyś w tym momencie skoczyć ze mną coś zjeść w tej meksykańskiej restauracji?”. Zakładam buty, chwytam torebkę i wychodzę. Sama. Bo czemu nie? Pyszne jedzenie, po którym nie muszę zmywać, i kieliszek dobrego wina, po którym nie zastanawiam się „Dobra, a co z resztą butelki?”.

Zdarza się, że czekając na zamówione jedzenie, wyciągam książkę i czytam, ewentualnie popiszę z siostrą na telefonie. Jednak kiedy kelner stawia przede mną talerz z pysznościami, jestem tylko ja i jedzenie. Niby jedzenie smakuje lepiej w towarzystwie, ale tak szczerze mówiąc – kiedy bardziej docenia się kunszt kucharza? W czasie rozmowy toczonej przy stoliku, kiedy bardziej skupiamy się nad konwersacją, czy w chwili obcowania z daniem sam na sam? Nie zrozumcie mnie źle – rodzinne obiady, wypady na pizzę z przyjaciółmi, obiad z siostrą, romantyczna kolacja z tym jedynym są dla mnie ważne, ale ze względu na pielęgnowanie relacji i więzi międzyludzkich. Tam jedzenie nie jest ważne, bo pierwsze skrzypce grają osoby, z którymi jestem. Czasem jednak potrzebuję chwili prywatności z musem czekoladowym.

Co ciekawe, w Amsterdamie istnieje restauracja, w której znaleźć można wyłącznie stoliki dla jednej osoby. W Eenmaal możesz na chwilę odseparować się od innych i zjeść w spokoju ulubioną potrawę.

Wszystko pięknie, ale w takim razie po co o tym wszystkim pisać? Bo może jednak faktycznie istnieje w ludziach to przeświadczenie, że jeśli ktoś wychodzi na miasto sam, to musi być z nim coś nie tak. Martwią ich opinie innych i obawiają się posądzenia o brak przyjaciół czy przegranie życia. A tak naprawę mało kogo obchodzi, że siedzisz sam na ławce w parku czy kinowym fotelu. Jeśli chcesz zjeść w jakiejś restauracji, ale nikt ze znajomych nie ma akurat czasu czy pieniędzy, to dlaczego masz sobie odmawiać przyjemności z dobrego posiłku?

Pamiętam jednak, że co dobre dla mnie niekoniecznie dobre musi być dla bliźniego. Jeżeli chcesz gdzieś wyjść sam, ale się wstydzisz – łap kurtkę i nie martw się. Zrób sobie przyjemność. Jeśli wolisz spacerować, jeść, oglądać filmy w towarzystwie, radość sprawia Ci dzielenie się przeżyciami z kimś bliskim – nie zwracaj na mnie uwagi. Nie bądź jednak tym nikłym procentem ludzkości, który zamiast delektować się jedzeniem w restauracji zastanawia się, co za frajer siedzi sam przy stoliku obok.

cersei i jaime

Kazirodcze związki w królewskich rodach

Kazirodztwo od wieków interpretowano jako zachowanie przeciwne naturze. Zakaz wchodzenia w związki pomiędzy spokrewnionymi osobami tłumaczony był w różny sposób: jasne było to, że dzieci pochodzące z kazirodczego związku są bardziej chorowite i rodzą się z widocznymi deformacjami ciała. Używano także argumentu o "psychicznym" hamulcu przed wchodzeniem w seksualne relacje z bliskimi krewnymi. Wielkie królewskie rody różniły się jednak od zwykłych rodzin: podział władzy i majątku był podstawą ich przetrwania, a kazirodztwo w wielu przypadkach postrzegane było jako ochrona własnych dóbr. Pozwolenie na zawieranie kazirodczych małżeństw pojawiło się wśród egipskich faraonów, władców państwa Inków oraz w rodzie Habsburgów.

KAZIRODZTWO WŚRÓD EGIPSKICH FARAONÓW

Małżeństwa faraonów z siostrami zdarzały się bardzo często. Wynikały z nakazu poślubienia przez władcę Egiptu kobiety równej urodzeniem, czyli o królewskim pochodzeniu. Ponadto faraonowie uważali siebie za bóstwa, w związku z czym nie uznawali norm społecznych dotyczących "zwykłych" ludzi. Posiadanie kilku żon (żony głównej określanej jako "królowa" i żon dodatkowych o mniejszym znaczeniu) dawało faraonom możliwość posiadania licznego potomstwa, co zabezpieczało dziedziczenie tronu.

Rodzice Tutanchamona (ur. ok. 1342-39 p. n.e. - zm. 1333 p. n.e.) byli pełnym rodzeństwem (mieli wspólnego ojca i matkę) - co potwierdziły badania genetyczne odnalezionych mumii. Tutanchamon był dzieckiem żony drugorzędnej, z tego powodu nie był brany pod uwagę jako następca tronu, jednak zbieg okoliczności sprawił, że w wieku 10 lat został ogłoszony faraonem.

Mając lat 12 poślubił ze względów politycznych swoją przyrodnią siostrę Anchesenamon. Małżeństwo to umocniło jego pozycję władcy. Tutanchamon i jego małżonka dwukrotnie oczekiwali dziecka, jednak nie dane im było doczekać się potomstwa: ich pierwsza córka urodziła się martwa w piątym miesiącu ciąży, druga córka również urodziła się martwa w siódmym lub ósmym miesiącu. Faraon najwyraźniej cierpiał z powodu śmierci dzieci, ponieważ ich ciała kazał zabalsamować i umieścić w swoim grobowcu.

Badania mumii Tutanchamona ujawniły liczne choroby i wrodzone deformacje, z którymi zmagał się młody władca: faraon posiadał szerokie kobiece biodra, które były prawdopodobnie następstwem zaburzeń hormonalnych, jego lewa stopa była szpotawa, przez co musiał używać laski podczas chodzenia, cierpiał na jałową martwicę kości i malarię, a bezpośrednią przyczyną jego śmierci było - jak uważają badacze - zakażenie wywołane nieprawidłowym leczeniem złamanej kości nogi. Problemy zdrowotne Tutanchamona z pewnością miały związek z tym, iż był on dzieckiem z kazirodczego związku, z kolei problemy jego żony z donoszeniem ciąży wydają się oczywiste w świetle faktu, iż była ona jego przyrodnią siostrą.

Archeolog Howard Carter bada mumię Tutanchamona, "New York Times" 1923

Kazirodztwo w rodach faraonów dotyczyło nie tylko rodzeństwa. Ramzes II, zwany Ramzesem Wielkim, pojął za żonę swoją własną córkę Meritamon, która zajęła miejsce u boku faraona po śmierci swojej matki. Zapisy historyczne wskazują na to, że urodził się im syn, ale prawdopodobnie zmarł w młodym wieku. Swoją córkę poślubił także Amhotep III, na co zgodę wyraziła jego główna żona i jednocześnie matka dziewczyny. Ze związku z tego urodziło się kilkoro dzieci.

KAZIRODZTWO WŚRÓD WŁADCÓW INKÓW: TUPAC INCA YUPANQUI

Inkowie byli historycznym narodem zamieszkującym zachodnią część Ameryki Południowej. Stanowili dobrze rozwiniętą cywilizację o wysokiej kulturze. Władza nad państwem Inków była dziedziczna, a kolejni królowie byli czczeni jako bogowie. Państwo Inków posiadało dziewiętnastu władców, którzy - w odróżnieniu od swoich poddanych - byli poligamistami: posiadali żonę główną, której synowie dziedziczyli tron, oraz żony drugorzędne, których synowie mieli stanowić "zabezpieczenie".

Dziesiąty król Inków noszący imię Tupac Inca Yupanqui (1471-1493) jako pierwszy wprowadził nakaz poślubiania przez władcę swojej siostry lub sióstr, co miało zapewniać czystość krwi i pełne królewskie pochodzenie kolejnych potomków. Zgodnie z wprowadzoną przez siebie zasadą Tupac pojął za żonę swoją siostrę o imieniu Mama Ocllo.

źródło: https://villsethnoatlas.wordpress.com

Podobnie postąpił ich syn, Huayna Capac: jedenasty król Inków pojął za żonę swoją siostrę noszącą imię Cusi Rimay, a po jej śmierci chciał ożenić się z kolejną siostrą Mamą Cocą, która odmówiła. Dodatkową żoną Huayana Capaca została jego kuzynka Toctollo - ich syn Atahualpa został trzynastym władcą Inków.

Atahualpa także podtrzymał rodzinną tradycję i ożenił się ze swoją przyrodnią siostrą Cuxirimay Ocllo. Atahualpa został stracony przez hiszpańskich konkwistadorów: oficjalnie skazano go za odmowę przyjęcia wiary chrześcijańskiej i kazirodztwo, natomiast prawdziwym powodem jego uśmiercenia była chęć grabieży złota i kosztowności Inków. Wdowa Cuxirimay Ocllo, nazywana przez Hiszpanów Doną Angeliną, została konkubiną przywódcy Hiszpanów - Franciszka Pizarro - i matką jego syna, którego Pizarro nigdy oficjalnie nie uznał.

Pierwsza ilustracja przedstawiająca Cuzco, Pedro Cieza de Leon, "Cronica del Peru", 1553.

Kolejni władcy państwa Inków nie zachowywali już tradycji poślubiania sióstr. Ich panowanie przypadło na tragiczny czas walki z hiszpańskimi konkwistadorami, którzy próbowali siłą nawracać południowoamerykańskich Indian na wiarę chrześcijańską.

KAZIRODZTWO W RODZINIE HABSBURGÓW

Habsburgowie, potężny ród władający krajami europejskimi od XV do XVII wieku, nie chcieli dzielić się władzą ani majątkiem z osobami spoza kręgu rodzinnego. Stąd częste decyzje o poślubianiu osób spokrewnionych. Zwykle były to małżeństwa zawierane pomiędzy bliskimi kuzynami lub pomiędzy wujem i siostrzenicą. Wielokrotne kazirodcze związki sprawiły, że kolejni potomkowie Habsburgów rodzili się chorowici i z deformacjami widocznymi w ich wyglądzie.

Karol II Habsburg (ur. 1661 - zm. 1700) był ostatnim przedstawicielem rodu Habsburgów władającego Hiszpanią i jednocześnie nieszczęśliwą ofiarą wielokrotnych związków kazirodczych zawieranych przez jego przodków. W normalnej sytuacji człowiek w piątym pokoleniu posiada 32 przodków - Karol II posiadał ich jedynie dziesięciu! Sam był dzieckiem pochodzącym z kazirodczego małżeństwa wuja i siostrzenicy. Jego rodzicom - Filipowi IV i Mariannie - urodziło się (oficjalnie) pięcioro dzieci, z których tylko dwoje osiągnęło wiek dorosły. Marianna wiele ciąż poroniła, rodziła przedwcześnie martwe noworodki lub też śmierć dziecka następowała tuż po porodzie.

Martin van Meytens "Rodzina królewska", 1754 rok
źródło: historicky.blog.cz

Karol, jedyny żyjący syn pary, okazał się dzieckiem słabym i chorowitym, opóźnionym w rozwoju fizycznym i umysłowym. Po swoich przodkach odziedziczył także tzw. habsburską wargę: wielka żuchwa i obwisła dolna warga sprawiały, że nie był w stanie prawidłowo mówić i jeść, nie potrafił także domknąć ust, z których cały czas leciała ślina. Przed 35-tym rokiem życia Karol II stracił zęby i wyłysiał, a na dwa lata przed swoją śmiercią ogłuchł.

Został królem mimo swojego widocznego upośledzenia umysłowego i fizycznego. Zaaranżowano także jego małżeństwo, którego celem było spłodzenie kolejnego następcy tronu. Karol II nie doczekał się potomstwa ani z pierwszą żoną Marią Ludwiką (która nie akceptowała małżeństwa z ułomnym mężczyzną), ani z drugą żoną Marią Anną, czego powodem była prawdopodobnie bezpłodność króla będąca efektem pochodzenia z kazirodczego związku. Był świadomy swoich chorób i głęboko cierpiał z ich powodu.

Źródła:

Maria Rostworowska, "Historia państwa Inków", PWN 2007.

Robert Foryś, "Gambit hetmański", Wydawnictwo Otwarte 2016.

"Faraonowie. Ludzie-bogowie-władcy", praca zbiorowa, Wydawnictwo Polityka 2018 .

pukanie do drzwi szefa

Wcale nie jest turkusowo, czyli rodzaje zarządzania całkiem subiektywnie

Każdy menedżer codziennie staje przed wyzwaniami: realizacji celów biznesowych i umiejętności zarządzania ludźmi. Rola menedżera ewoluuje, i oprócz zarządzania, często do obowiązków każdy szef może dopisać swój nieustanny rozwój, zdobywanie wiedzy, nowe kompetencje miękkie. Bo przyznaję, trudno jest założyć, że kiedy zostajesz menedżerem, od razu wybierasz sobie rodzaj zarządzania, a następnie dopasowujesz do niego swoje cechy charakteru. Tak naprawdę codziennie budujesz własny styl zarządzania. Na błędach, potknięciach, wnioskach, czujna jak ważka, bo każdy twój ruch, decyzja, reakcja ma wpływ na innych, na produkt, na formę. Jak zapewne wielu, żałuję, że nie ma sklepu pt. "Zarządzanie z gotowymi opisami zalet i wad";) To by dopiero było! A pomyśl, gdyby można było go przymierzyć do siebie? Czyli taka przymierzalnia modelu zarządzania?

Ech, marzenia

W praktyce często okazuje się, że dla wielu osób brak takiego „Sklepu dla szefów”, gdzie można by przymierzyć, kupić, a potem ewentualnie reklamować rodzaj zarządzania, to duży minus. Dlaczego? Bo rodzaj zarządzania powstaje, kiedy od początku i wytrwale wiesz, jaką organizację chcesz budować. I świadomie podejmujesz kroki i działania w tym kierunku albo zdajesz się na zdobywanie doświadczenia - i sprawdzasz, co działa, co nie. Albo też leniwie, trochę niechcący, bez refleksji przejmujesz modele zarządzania już sobie znane i bezwiednie powielasz zachowania, nie zastanawiając się specjalnie nad tym, do czego to doprowadzi i Ciebie i firmę, że nie wspomnę o zespole.

Więc ten tekst piszę z inspiracją dla tych wszystkich, którzy zastanawiają się, jakie modele zarządzanie stosują, który model zarządzania chcą świadomie realizować, tak, by służyło to wszystkim biznesowym stronom. I Tobie, moja droga menedżerko!

A jeszcze warto pamiętać o tym, co jest istotą roli menedżera. Podstawowym zadaniem stojącym przed menedżerem jest - zdaniem Petera Druckera - bycie efektywnym. Hm. To teraz się zastanówmy, jakie rodzaje zarządzania znasz albo w jakich do tej pory przyszło Ci pracować?

Zarządzanie przez strach

Polega nie tylko na wykorzystywaniu przewagi hierarchicznej, lecz przede wszystkim na pejoratywnej komunikacji z pracownikiem bądź też całym zespołem. To odnoszenie się do kar i konsekwencji, trzymanie pracowników w atmosferze pt. „Bo Cię zwolnimy”.  Pracownicy wykonują swoje obowiązki, nie wychodzą przed szereg, nie realizują ani swoich możliwych, ani w ogóle żadnych pomysłów, udogodnień, rozwiązań, bo generalnie funkcjonują w programie "Przetrwanie". I tak, bardzo marzy mi się czas, kiedy ten model będzie już powszechnie niedostępny i będzie występował jako czarny charakter tylko w bajkach o złym zarządzaniu. Brr…

Zarządzanie przez Ego

Niestety nadal często spotykany model zarządzania, choć biznesowo i perspektywicznie moim zdaniem skazany na porażkę. Kiedy szef w codziennym zachowaniu i swojej komunikacji podkreśla swoją pozycję, powtarza często: "Ja i ja." Innych traktuje bez szacunku i możliwości przyznania im racji. Przypisuje sobie sukcesy zespołu: "Ja zrobiłem”. Oj, on  jest nawet trudny w opisywaniu. Nazywam go „Ja, Mój, Moje, Mi Managment” i często mam wrażenie, że takiemu szefowi zespół tylko przeszkadza. Zespół też ma takie wrażenie, bo zarządzanie nie jest tu w żadnej mierze bliskie ani realnemu przywództwu ani też nie realizuje wartości międzyludzkich. Takie zarządzanie, powiedziałabym, bywa bardzo ograniczone w czasie. Tu Lider jest liderem dla samego siebie i nie przewodzi, tylko rządzi. Nie ma wymiany zdań i pomysłów, słabo z oddawaniem odpowiedzialności i budowania zaangażowania. Nie ma wspólnoty, za to szef łatwo wyznacza zadania, egzekwuje i kontroluje. Firma jest „Jego”, ludzie pracują dla „Niego”. Znasz? Nie naśladuj.

Zarządzanie przez wartości (ang. Management By Values– MBV)

To mój ulubiony model. Ukierunkowany na misję i posiadający zbudowany, wypracowany własnymi siłami spójny system wartości, za którymi idą postawy, działania, zachowania, służące i pracownikom, i szefom, i kontrahentom i Klientom. Tak budowana i zarządzana firma wymaga wysiłku i zaangażowania oraz świadomych, nastawionych na rozwój liderów.  Czemu występuje tak rzadko w przyrodzie, czyli w polskiej rzeczywistości? Eee, nie jest tak źle. Występuje. Bo okazuje się, że kiedy firma ma już zbudowaną markę, swoją opowieść dla Klientów, w tym samym czasie można budować jej siłę poprzez wartości rozumiane jako swoisty kodeks, unikalny drogowskaz, który pomaga przetrwać biznesowe burze i przygody z Klientami. O wartościach rzadko się rozmawia, za to często się nimi kierujemy w życiu. Tak zaczynałam kiedyś wykład o wartościach w biznesie i za każdym razem kiedy Klienci wybierają ten temat na wspólne warsztaty, wiem, że będziemy tworzyć nowa jakość. Jakość, która będzie służyła większemu dobru niż tylko ten zespół. Misja, wizja, wartości. To się da poukładać.

Turkusowe zarządzanie

Ideał albo jak mówią niektórzy utopia. „W Polsce nierealne” - dodają inni. Cóż jest kontrowersyjnego w turkusowym zarządzaniu? Ano to, że w tym modelu szef nie jest potrzebny, za to wszyscy są wysoko zmotywowani, wykonują swoje zadania bez władzy zwierzchniej, są odpowiedzialni i pracują na swoich ściśle określonych kompetencjach. I tak sobie działają, pracują bez szefa albo z jego ograniczonym zaangażowaniem. I co najciekawsze osiągają ponadprzeciętne wyniki. Można? Można. Tylko jak zrekrutować takich pracowników, sceptycznie zapyta dział HR, więc powiem, że tak, to jest wyzwanie. Moim okiem: nie we wszystkich organizacjach jest skuteczny i wydajny, mimo że taki idealny. Dodam tylko, że to nie jest tak, że ja nie wierzę w model turkusowy. Wierzę, tylko on potrzebuje rozwinięcia świadomości pracowników i szefów w innowacyjny sposób, kiedy korelacja cech osobowości i kompetencji zawodowych będzie na wysokim poziomie i to na dodatek idealnie dopasowana do misji projektu. Prawdziwa wisienka na torcie zarządzania, czyli pomarzyć zawsze można.

Leadership, czyli realne przywództwo

Szef jest liderem, lecz jego umiejętności sprawiają, że nie nadużywa pozycji szefa. Jest współpracownikiem, częścią zespołu, w komunikacji przejawia się to często używanym zwrotem „MY”. On nie daje przykładu, tylko pracuje razem z zespołem, z łatwością buduje autorytet, wymaga od siebie, tyle samo, co do innych. Potrafi kreować zespoły, w których wszyscy czują się ważni, istotni, i rozumieją cele i misję projektu. Potrafi namówić zespół do wspólnego przekraczania biznesowych granic, ma swoje zasady. Często cieszy się sympatią, zaufaniem i szacunkiem w zespole. Coraz częściej spotykany, ciągle nie powszechny, a warto. Zarządzanie przez przewodzenie to bezcenna umiejętność. Kopiować, klonować, naśladować.

I jeszcze jest parę naprawdę fajnych modeli: zarządzanie przez kompetencje, zarządzanie przez zaangażowanie, a łączy je jedna nadrzędna wartość: pracujemy razem, tylko z podziałem na role. I Tyle.

Dobrego początku września, dobry czas na nowy start, na nowe podejście, na nowe rozdanie w relacjach: szef- pracownik. Powodzenia! 😉

Monika Chodyra

kobieta z pasją do życia i rozwoju. Współautorka książki „Energia Kobiet”. Doświadczony coach, trener i menedżer.

Specjalizacja: coaching menedżerski. 

www.coachdlabiznesu.pl

mężczyzna z walizką

Zanim wyrzucisz go za drzwi…

Partner ogranicza Twoje plany. Chce, abyś była tylko kurą domową. Wydziela Ci pieniądze. Ośmiesza wśród znajomych. Jest dla ciebie kochający na zewnątrz, a w domu traktuje jak popychadło. Nie liczy się z Twoim zdaniem. Stosuje przemoc fizyczną lub psychiczną. Albo obie naraz. Słucha rad mamusi. Ma beznadziejne zasady odnośnie wychowywania dzieci. Wydaje bez uzgodnienia Wasze wspólne pieniądze. Z jednej strony mówi, że kocha, a za chwilę twierdzi, że rujnujesz mu życie. Za dużo pije. Nie ma dla ciebie czasu, woli go spędzać ze znajomymi.

Nie wyrzucasz go, bo macie dzieci, kredyt. Nie masz odwagi zacząć żyć bez niego. Straszy cię, że się zabije, gdy odejdziesz. Obawiasz się, co powiedzą inni: rodzina, sąsiedzi. Poświęcasz się, aby dzieci miały oboje rodziców. W Twojej rodzinie nie było rozwodów, to i Ty się z nim nie rozstaniesz.

„Rzucić papierami” można zawsze. Jednak jest to problem innej natury. Czy tak naprawdę chcesz się pozbyć ze swego życia człowieka, który je rujnuje? Czy może jednak chcesz widzieć pozytywny aspekt tego, że Cię poniża? Wyobraź sobie, że wszystko zależy od tego, na co komu pozwalasz.

Zanim jednak ostatecznie wyrzucisz partnera za drzwi, warto przyjrzeć się temu, co dzieje się w związku. Jeśli partner Cię bije, to może warto nauczyć się technik samoobrony i następnym razem odpłacić pięknym za nadobne. Jeśli się nie otrząśnie i nadal będzie to robił, każ mu odejść!

Jeśli wydaje za dużo pieniędzy, należy zmniejszyć budżet. Ograniczyć dostęp do konta. Rozliczać z każdej złotówki. Albo otworzyć wino. Usiąść i spokojnie pogadać, ustalić ile i na co wydajecie bez uzgadniania, a jaką kwotę trzeba wspólnie zaakceptować. Jeśli to nie zadziała – wyrzucić, niech sobie radzi samodzielnie.

Jeśli cię nie szanuje, ośmiesza, zwłaszcza w obecności innych osób, zapisz się na krótki kurs aktorstwa i naucz się „robić sceny”. Przy najbliższej okazji zrewanżuj się tym samym. Kulturalnie powiedz, że ma kiepskie wyniki w seksie albo zasmarkany nos wyciera w rękaw, jak nikt nie widzi. Jeśli nie dotrze do niego, że jest skończonym gburem, i nie zmieni swojego zachowania, wyrzuć. Po co Ci w domu ktoś, kto tylko zabiera powietrze?

Jeśli uważa, że tylko mamusia chce dla niego dobrze, to pole do popisu jest niewielkie. Trzeba by unicestwić rodzica, a przecież nie masz w ogródku miejsca na zakopanie ciała. Trudno jest dogadać się z osobą, która niekoniecznie Cię popiera. Dla przypomnienia: teść, a zwłaszcza teściowa nigdy nie będzie po Twojej stronie. Nigdy! Tak naprawdę, jeśli postępowanie partnera jest uzależnione od zdania rodzica a nie własnego, to nie ma szans na porozumienie. Możesz namówić partnera do samodzielnego podejmowania decyzji, pokazując, że są dobre i je szanujesz. Należy pamiętać, że osoby niepotrafiące odciąć pępowiny, nie chcą się usamodzielnić. A bez tego nie uda się żaden związek. Wyrzuć i nie miej skrupułów.

Jeśli partner nadużywa alkoholu, papierosów, narkotyków, jest uzależniony od gier komputerowych, pornografii lub pracy, to zawsze będziesz na drugim miejscu. Zawsze. Ponadto będziesz winna tego, że partner tkwi w nałogu. Uzależnieni uważają, że wcale nie są uzależnieni. To otoczenie wmawia im, że mają problem. Oni wszystko kontrolują i w każdej chwili mogą to przerwać.

Tak… Dobry żart…

Dowiesz się jeszcze, że to dla Ciebie to wszystko. A Ty tego nie doceniasz, niewdzięczna…

Będąc z osobą uzależnioną, również potrzebujesz pomocy. Nawet bardziej niż partner. Ty będziesz zmuszona pilnować, aby chodził na terapię, aby ograniczał nałóg. Będziesz cerberem, który pilnuje przejścia na ciemną stronę mocy. Dać temu radę może osoba, która ma na to siłę i sama jest poukładana. Pytanie tylko, czy odpowiada Ci bycie przez całe życie terapeutą swojego partnera.

Tak, tak. Nie zostawia się bliskich w potrzebie. Pewnie, że nie. Chodzi o to, jaki ten związek ma być. Czy jesteście dla siebie partnerami, czy tylko jedna osoba ciągnie całość?

Jeśli partner nie wykazuje odrobiny dobrej woli, chęci i nie przyznaje się przed sobą, że jest uzależniony, należy się go pozbyć. Możesz pomagać, jeśli masz ochotę. Ale wyrzuć ze swojego świata i nie wierz, że dla Ciebie się zmieni.

Jeśli się zmieni i będzie to trwała zmiana, możesz wziąć jego kandydaturę pod uwagę. Nigdy odwrotnie!

Zanim się poznaliście, miałaś fantastyczne plany na swoje życie. Będziesz podróżować, pisać książki, chodzić do kina, imprezować, poznawać ciekawych ludzi, oglądać wystawy… Będziesz cieszyć się życiem! Nagle okazało się, że Twoje życie, po wspólnym zamieszkaniu, ogranicza się do metrażu mieszkania. Najciekawsze jest to, że nie dowiadujesz się o tym nagle. Proces „udomowienia” jest czasochłonny. I nim się spostrzeżesz, snujesz się po domu w przydeptanych kapciach, poplamionej koszuli i z brudnymi włosami… A najważniejszym wyzwaniem staje się np. posprzątać albo ogarnąć dzieci. Podróżujesz do sklepu. Książki widziałaś ostatnio w księgarni albo u dzieci podczas odrabiania lekcji, a kino masz w domu… Z ciekawych ludzi pozostają znajomi, z którymi czasem porozmawiasz kilka minut przez telefon.

Jeśli widzisz, że Twój świat wygląda podobnie i nijak się ma do dawnych planów, to coś nie gra. Dałaś się wkręcić w nie swoje życie. Chyba że ono Ci odpowiada, to nie mam nic do dodania. Jeśli jednak czujesz, że Cię przytłacza, to uciekaj z tej wersji, nim będzie za późno! Tutaj nie musisz wyrzucać kogoś. Tutaj sama możesz się wyrzucić z kiepskiego życia.

Barbara Piasecka-Johnson

Barbara Piasecka Johnson - najbogatszy polski Kopciuszek w historii

W 2001 roku "Forbes" zaliczył ją do 20 najbogatszych kobiet na świecie. W 2011 według tego samego czasopisma znalazła się na 393. miejscu wśród najbogatszych ludzi na świecie tuż obok Stevena Spielberga czy Ronalda Laudera, właściciela ekskluzywnej marki Estee Lauder. Jej majątek szacowano wtedy na 2,9 miliarda dolarów. Kim była pochodząca ze Staniewicz, obecnie należących do Białorusi, polska imigrantka, która postawiła amerykańskiemu bogaczowi ultimatum - ślub albo koniec romansu?

Czeka mnie wielka przygoda!

Barbara Piasecka urodziła się w 1937 roku w Staniewiczach, które w wyniku powojennej zawieruchy znalazły się w granicach Związku Radzieckiego. Jak znaczna część przesiedleńców, rodzice Barbary wraz z dziećmi przenieśli się do dolnośląskiego. W domu się nie przelewa. Barbara zdaje jednak maturę i po dwóch latach przerwy zaczyna studiować najpierw polonistykę, potem rolnictwo, aż w końcu historię sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim. Rozpoczęła też pracę we wrocławskim oddziale Muzeum Narodowego, co pozwoliło jej na bliskie obcowanie ze sztuką. Jak przystało na każdego porządnego historyka sztuki, pobyt naukowy na studiach doktoranckich spędziła w Rzymie. Jej życiowa przygoda rozpoczyna się jednak jesienią 1967 roku. W wieku 30 lat podejmuje wyzwanie i udaje jej się przedostać za ocean.

Sławomir Koper, autor książki „Najbogatsze”, na podstawie dokumentów IPN dowiódł, że Barbara odziedziczyła spadek po wujku w Brazylii. Ponoć dzięki pobytowi we Włoszech, a potem w USA, miała zarobić na podróż do Ameryki Południowej i prawników, którzy mieli jej pomóc w uzyskaniu spadku w wysokości nawet 300 tysięcy ówczesnych dolarów,
źródło: Keith Meyers, The New York Times

Od zera do milionera

Od zera, a w zasadzie podobno od 100 dolarów, bo tyle miała w kieszeni, kiedy przybyła na Manhattan. Nie znała tam nikogo, po angielsku też jakoś świetnie nie mówiła. Nie mogła znaleźć pracy, w Stanach jej europejskie wykształcenie nikogo nie obchodziło. Nawiązała znajomość z Zofią Kowerdan, która w 1969 roku poleciła ją do pracy u swoich pracodawców, państwa Johnsonów. Tym sposobem Barbara została kucharką u jednego z najbogatszych ludzi Ameryki, współwłaściciela wielkiego koncernu farmaceutycznego, nie umiejąc nawet dobrze gotować. Dlatego po przypaleniu kolejnego obiadu, zmieniono jej stanowisko na pokojówkę.

U Johnsonów przepracowała niecały rok, odkładając pieniądze na kolejne studia, które podjęła na Uniwersytecie Nowojorskim. Nie wiadomo, czy już wtedy piękna Polka urzekła milionera na tyle, że rozpoczął się ich romans. Pewne w amerykańskim epizodzie Barbary jest to, iż po jakimś czasie zawiesiła naukę, by wrócić do rezydencji Johnsona jako kurator zbiorów sztuki, które zamierzał zacząć kolekcjonować. Podobno stracił dla niej głowę. Zapraszał ją na rejsy po Morzu Karaibskim, które rozpoczynały się od wręczenia bukietu róż.

źródło: East News

Instytucja małżeństwa chyba niezbyt wiele znaczyła dla postarzałego już Johna Sewarda, który miał duże doświadczenie i w oświadczynach, i w zakańczaniu małżeństw, bo gdy tylko Barbara postawiła jasne ultimatum, po rozwodzie z Esther, w 1971 roku została jego trzecią żoną.

Na bogato

Pan młody na dobry początek wniósł do kolejnego małżeństwa 330 milionów dolarów, jacht i kilka domów, między innymi posiadłość w Toskanii, do której świeżo upieczeni małżonkowie często podróżowali. Odwiedzali liczne galerie i muzea. Wzbogacili swoją kolekcję o dzieła Tintoretta, Rembrandta, El Greca i Tycjana, a także Witkacego, Moneta i Gauguina.

Krótko po ślubie Barbara zaczęła realizować swoje marzenie - budowę dworu, najdroższego domu prywatnego w tamtych czasach. Nazwała go Jasną Polaną. 36 łazienek, marmur z Carrary, podgrzewana podłoga, kominki z francuskich pałaców, kuta brama przed wjazdem do okalającego rezydencję parku, no i dzieła sztuki zakupione podczas podróży po Europie. Najpierw amerykańska socjeta traktowała Barbarę jako parweniuszkę, która zachłysnęła się milionami. Potem jednak przyznali, że zna się na sztuce, a sposób jej bycia całkowicie licuje z wydawanymi sumami. Jasna Polana nie była powiem martwym muzeum, a żywo używanym domem. Barbara nie miała żadnego problemu z tym, żeby na przykład pić kawę przy stoliku za 4 miliony. Prace nad budową rezydencji trwały siedem lat, a ich koszt szacuje się na 30 milionów dolarów. 

Sielanka?

Związek Polki i jej starszego o 40 lat amerykańskiego męża był burzliwy. Choć podobno zawsze stawiali na pierwszym miejscu tę drugą osobę ze związku i dbali o siebie. Spędzili razem 12 lat szczęśliwego małżeństwa. Basia przyjęta została jednak przez rodzinę męża bardzo zimno. Na początku traktowali ją jak maskotkę Sewarda. Doceniali, że dobrze na niego wpływa, że chce gromadzić wokół niego rodzinę, bo jak pisze w swojej książce o amerykańskim Kopciuszku z Polski Ewa Winnicka, to właśnie "z polskiego wychowania wyniosła przekonanie, że rodzina powinna być razem.

Nigdy jednak nie uznali emigrantki kaleczącej język angielski za równą sobie". I o ile o trzecim ślubie nie zjawiło się żadne z sześciorga dzieci Johnsona, a o ceremonii nie było nawet wzmianki w kronikach towarzyskich New Jersey, o tyle o procesie podziału majątku po zmarłym w 1983 roku Sewardzie, usłyszał cały świat. Było to najbrutalniejsze tego rodzaju widowisko w amerykańskiej popkulturze. Pierwszy raz wyprano publicznie brudy bogaczy.

500 milionów dla przybłędy z Polski, dla dzieci raptem resztki

Zaraz przed śmiercią milioner zmienił testament i zapisał wszystko ukochanej trzeciej żonie. Spośród dzieci wyróżnił tylko syna Sewarda Juniora, któremu zostawił przystań jachtową i milion dolarów. Takiej zniewagi i takiego majątku rodzina nie mogła puścić płazem. Wytoczyła Barbarze proces, który był największym w historii USA pojedynkiem firm prawniczych. Trwał 2,5 roku i żyła nim cała Ameryka. 75 świadków usiłowało udowodnić, że Barbara Piasecka była oszustką, służbistką, która nie kochała męża. Ostatecznie strony doszły do porozumienia. Barbara zatrzymała blisko 350 milionów dolarów, a dzieci 42,5 mln do podziału. Honoraria adwokatów wyniosły 24 mln dolarów.

Okazała się, że Barbara zna się nie tylko na sztuce (w jej kolekcji dzieł sztuki znalazł się m.in. obraz Święta Prakseda przypisywany Vermeerowi, obrazy Artemisji Gentileschi i Fra Filippo Lippiego), ale ma też głowę do interesów. Zostawiony jej przez męża majątek pomnożyła prawie dziesięciokrotnie! W 1998 roku przebudowała Jasną Polanę na ekskluzywny klub golfowy. Kupowała i sprzedawała dzieła sztuki, zakładała fundacje wspierające artystów.

Barbara Piasecka- Johnson wraz z mężem ufundowała wiele stypendiów, m.in. młodemu Krystianowi Zimermanowi, wybitnemu pianiście i dyrygentowi.
źródło: East News

Łączcie mnie z Barbarą Piasecką-Johnson

Ameryka ją rozczarowała. Po śmierci męża i batalii sądowej z jego dziećmi miała dość, pomimo że była bardzo mocnym charakterem. Żywo zaangażowała się w sprawy odradzającej się Polski, za którą tęskniła. Miała bardzo bliskie kontakty z ludźmi "Solidarności", chciała ratować Stocznię Gdańską. 1 czerwca 1989 roku wzięła udział w słynnej mszy w kościele św. Brygidy, gdzie dała na tacę 100 000 złotych! Jak mówi Ewa Winnicka, miała ambicje, żeby być "dobrą wróżką" Polski. Nie wyszło, bo cała polska transformacja się nie udała. Do dziś jej niedogadanie się z wierchuszką Solidarności i władzami polskimi owiewa aura tajemniczości.

Już w 1974 roku założyła „The Barbara Piasecka Johnson Foundation”, która fundowała stypendia dla naukowców i artystów, zbudowała m.in. gdański Instytut Wspomagania Rozwoju Dziecka oraz była fundatorką Domu Matki i Dziecka w Gnieźnie. Kiedy w 1992 roku Zbigniew Religa dowiedział się o problemach z organizacją charytatywnego koncertu Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu, po krótkiej chwili zastanowienia rzucił do swoich współpracowników: "Łączcie mnie z Barbarą Piasecką-Johnson. Tylko najpierw sprawdźcie, która w Jasnej Polanie jest godzina!". Załatwiła Placida Dominga, wybitnego tenora, który miał wypełniony koncertami kalendarz na najbliższe 4 lata.

źródło: East News

W 2003 roku Barbara Piasecka-Johnson udzieliła jedynego wywiadu, w którym odniosła się do swoich biznesowo-filantropijnych doświadczeń: „Wiele stypendiów przyznałam nieodpowiednim osobom, które zmarnowały moją pomoc, nie doceniły jej. Przepadło dziewięćdziesiąt procent stypendiów, a wielu stypendystów nie widziałam na oczy. Powinnam bardziej się zastanowić, komu daję pieniądze. Inwestycje mojego dobrego serca zostały zmarnowane, nie przeze mnie, ja chciałam dobrze. Dlatego obraliśmy jeden cel: leczenie autyzmu. To najlepszy wybór”.

W 1995 roku przeprowadziła się do Monte Carlo, gdzie kupiła dom. Zaczęła coraz mocniej wierzyć w Boga, co zaskutkowało przenosinami do Asyżu, miejsca związanego ze św. Franciszkiem. W 2009 roku zachorowała na raka. Na cztery lata przed śmiercią przeprowadziła się do Sobótki, pod Wrocławiem, o czym niewiele osób wiedziało. Zmarła 1 kwietnia 2013 w wieku 76 lat.

Nie miała dzieci, a część majątku zapisała fundacji swojego imienia, którą zarządzają jej bratankowie.

rozebrana kobieta z ananasem w ręku

12 ciekawostek o seksie

Seks wydaje się czynnością całkowicie naturalną i nieskomplikowaną. Rozmowa o nim nigdy się nie nudzi. Każdy uważa, że ma na ten temat coś do powiedzenia. Żeby jeszcze bardziej zabłysnąć w trakcie rozmowy o intymnych zbliżeniach, zapamiętajcie 12 ciekawostek o seksie;)

1. Średnia ilość nasienia z jednego wytrysku to 1-2 łyżeczki. Szacuje się, że mężczyzna w ciągu swojego życia produkuje aż 53 litry spermy.

2. Archeolodzy natrafili na rysunki na skałach z okresu paleolitu, które powstały około 30 000 lat temu, przedstawiające kobiety używające dildo. Znaczy to, że ludzki gatunek wynalazł zabawki erotyczne wcześniej niż koło.

3. W USA 70% badanych przyznaje, że fantazjowało w którymś momencie swojego życia o seksie grupowym. W Polsce o takiej aktywności myślało 34% mężczyzn i 15% kobiet.

4. Narodem, który statystycznie uprawia najwięcej seksu, są Grecy. Ich średnia to 164 razy w ciągu roku. Za nimi - Brazylijczycy, z wynikiem 145 stosunków rocznie. Ogólna średnia światowa wynosi zaś 103 razy na rok, a wynik Polaków to 110.

5. Statystyki mówią jasno, że im więcej mężczyzna wykonuje prac w domu, tym więcej seksu uprawia. Czyli jednak opłaca się raz na jakiś czas uprać swoje gacie, panowie 😀

6. Gwiazda porno Lisa Straxx ustanowiła w 2004 roku rekord Guinessa, odbywając stosunek płciowy z 919 mężczyznami w ciągu... 24 godzin. To dopiero wyczyn!

7. Przeciętna osoba spędza 20 160 minut swego życia na całowaniu się. To odpowiednik około 14 dni.

8. 70% ankietowanych mężczyzn odmawia kochania się z kobietą, gdy ma ona okres. 36% facetów zaś przyznało się, że miewa problemy z erekcją. 51% zapytanych osób uważa, że wytrzymałoby dłużej bez seksu, niż bez kawy.

9. Przeciętny orgazm mężczyzny trwa 6 sekund, z kolei orgazm kobiety - 20 sekund. Wśród sposobów na przedłużenie orgazmu wymienia się - dobre nawodnienie organizmu, spożywanie imbiru, chili, kakao, czy orzechów brazylijskich, a także oczywiście uprawianie sportu. Niektórzy są zdania, że na haju po zapaleniu trawki orgazm trwa nawet 3 razy dłużej.

10. Niektóre kobiety uważają, iż penis ich partnera ma średnicę 7 cm...To tyle, ile wynosi średnica butelki wody^^.

11. Ze statystyk wynika, że średnio na 100 stosunków jedynie 35 kończy się orgazmem. Panowie dużo rzadziej mają z tym problem niż panie. Jeśli chcesz zwiększyć szansę swojej partnerki na szczytowanie, zafunduj jej przed stosunkiem relaksujący masaż stóp lub pleców. Znacząco obniży to poziom hormonów stresu, a tym samym pomoże jej się rozluźnić i skoncentrować na doświadczaniu przyjemności. Co ciekawe, kobiety, które kochają się w skarpetkach, częściej osiągają orgazm.

12. Kobiety noszące bardzo wysokie szpilki mają intensywniejsze orgazmy.

kieliszki z czerwonym winem

8 powodów, dla których warto pić czerwone wino

Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jutrzejszy ciepły, letni wieczór spędzany na tarasie, czy w zaciszu swojego domu. Aromatyczna kolacja na stole, blask świec, w tle łagodna muzyka relaksacyjna. Wielu za Was z pewnością zauważyło, że w tym romantycznym obrazku, stanowiącym doskonałą receptę na relaks po męczącym dniu, brakuje jednego elementu.

Wino, bo o nim oczywiście mowa, od niepamiętnych czasów pozostaje jednym z naszych ulubionych trunków. Podczas gdy jedni upatrują w nim najkrótszej drogi do rozwoju choroby alkoholowej i marskości wątroby, inni przekonują, że kieliszek wina ma zbawienny wpływ na nasze zdrowie. Prawda leży oczywiście pośrodku. Okazuje się bowiem, że umiarkowane spożycie wina może przedłużyć młodość i sprawić, że dłużej będziemy cieszyć się doskonałym wyglądem i świetną kondycją.

Umiarkowanie, czyli jak?

Umiarkowane spożycie – co to dokładnie oznacza? Każdy z nas posiada oczywiście własny próg tolerancji na napoje wysokoprocentowe. Z medycznego punktu widzenia istnieje jednak granica, której nie powinniśmy przekraczać, jeśli chcemy czerpać z wina korzyści i uniknąć negatywnych skutków zdrowotnych. Według zaleceń lekarzy i naukowców badających wpływ wina na nasze zdrowie, kobiety powinny spożywać od 100 do 150 ml trunku dziennie. Dla mężczyzn, norma ta waha się w granicach od 300 do 350 ml. Przekroczenie wskazanej normy może skutkować efektem zupełnie odwrotnym do zamierzonego. Warto przy tym pamiętać, że z wina i innych napojów alkoholowych powinny bezwzględnie zrezygnować kobiety w ciąży. Ograniczenie konsumpcji trunku dotyczy także par starających się o dziecko.

Znając reguły rozważnego spożywania wina, przejdźmy zatem do korzyści, jakie możemy czerpać z codziennego raczenia się kieliszkiem trunku. Gotowi? A więc zaczynamy!

1. Młodość

Szukacie sposobu na wieczną młodość? Właśnie go znaleźliście! Wino co prawda nie zapewni Wam nieśmiertelności, ale pozwoli dłużej cieszyć się młodzieńczym wyglądem. Wszystko za sprawą zawartych w nim antyoksydantów, które niszczą wolne rodniki. To właśnie one sprawiają, że komórki naszego ciała wolniej się starzeją. Ich działanie można zauważyć przede wszystkim na skórze, która mimo upływu lat pozostaje jędrna i elastyczna. Wino ogranicza też tworzenie się zmarszczek, szczególnie tych wokół oczu i ust.

Naukowcy ze Stanów Zjednoczonych odkryli ponadto, że resweratrol zawarty z skórce winogron i, co za tym idzie, w winie, stymuluje gen długowieczności, przez co nie tylko odmładza, ale także wydłuża życie. Ten silny antyoksydant można znaleźć także pod postacią leku. Badania pokazują, że resweratrol zawarty w winie wykazuje większą skuteczność niż ten dostępny w medykamentach. Pamiętajcie jednak, że zdecydowanie większe stężenie tej niezwykłej substancji znajdziecie w czerwonym winie. Szczególnie bogate w nią są trunki ze szczepów pinot noir zawierające pięciokrotnie więcej resweratrolu niż ich popularni konkurenci wyprodukowani z winogron cabernet sauvignon.

2. Dobry wzrok

Skoro mowa o długowieczności i młodości, warto wspomnieć też o pozytywnym wpływie wina na nasz wzrok. Jak przekonują naukowcy z Islandii, umiarkowane spożycie czerwonego trunku może nawet o połowę obniżyć ryzyko wystąpienia zaćmy, czyli choroby, która w pierwszym stadium powoduje zmętnienie soczewki, w kolejnym zaś prowadzi do całkowitej ślepoty. Zawarte w winie przeciwutleniacze obniżają kruchość naczyń krwionośnych, również tych występujących w gałce ocznej. W konsekwencji obniżają ciśnienie i zapobiegają starzeniu się plamki żółtej. Hamują także procesy zwyrodnieniowe siatkówki, dzięki czemu nawet osoby pracujące przez długi czas przy komputerze mogą do późnej starości cieszyć się doskonałym wzrokiem.

3. Piękny uśmiech

Wspomnieliśmy o oczach, przejdźmy więc do… jamy ustnej. Czy wiecie, że czerwone wino zapobiega powstawaniu chorób dziąseł oraz tworzeniu się ubytków w zębach? To bardzo ważna kwestia, biorąc pod uwagę fakt, że według statystyk od 60 do 90% populacji boryka się z problemami zdrowotnymi dziąseł i zębów. W jamie ustnej bytują bowiem bakterie, które prowadzą do odkładania się kamienia nazębnego i dodatkowo produkują kwasy niszczące zęby. Szczotkowanie, płukanie, nitkowanie – okazuje się, że zabiegi te w wielu przypadkach nie są wystarczające, by skutecznie pozbyć się drobnoustrojów. Naukowcy z Madrytu i Zurychu odkryli jednak, że najbardziej efektywne w zabijaniu zarazków jamy ustnej jest czerwone wino. Dodajmy, że zawartość alkoholu nie ma tutaj znaczenia. Bez względu na to czy gustujecie w mocniejszych czy słabszych, a nawet bezalkoholowych trunkach, możecie być pewni, że wino zagwarantuje Wam promienny uśmiech.

4. Zdrowy układ krwionośny

Poświęciliśmy sporo uwagi względom estetycznym, przejdźmy więc do konkretnych korzyści zdrowotnych płynących z wypijania umiarkowanej ilości wina. Jak być może już wiecie, czerwony trunek jest bardzo przyjazny dla serca. Zawarte w nim procyjanidyny unieczynniają tak zwaną endotelinę, odpowiedzialną za przekształcanie cholesterolu w jego twardszą postać gromadzącą się w naczyniach krwionośnych pod postacią złogów. Badania prowadzone w londyńskiej Queen Mary’s School of Medicine dowodzą, że najwięcej procyjanidyny zawierają trunki pochodzące z prowincji Nuoro na Sardynii. Ciekawostką jest z kolei fakt, że właśnie tam żyje najwięcej mężczyzn, którzy przekroczyli wiek 100 lat. Czerwone wino jest ponadto bogate we flawonoidy. Substancje te zapobiegają uszkodzeniom powstającym w śródbłonku naczyń, chroniąc organizm przez miażdżycą i chorobami zakrzepowymi.

5. Doskonała pamięć i koncentracja

Czerwone wino jest także prawdziwym sprzymierzeńcem naszego mózgu. Poprawiając krążenie krwi, powoduje, że komórki nerwowe są lepiej odżywione. Naukowcy z Nowego Jorku udowodnili, że spożycie umiarkowanej ilości cabernet sauvignon znacząco ogranicza ryzyko odkładania się w mózgu tak zwanych blaszek amyloidowych, których obecność powoduje rozwój choroby Alzheimera. Wino skutecznie usprawnia pamięć oraz koncentrację również u osób w podeszłym wieku. Naukowcy z Johns Hopkins University przekonują ponadto, że zawarty w trunku resweratrol podwyższa stężenie oksygenazy hemowej, dzięki czemu chroni przed uszkodzeniami neuronów i warunkuje skuteczniejszy przepływ impulsów pomiędzy komórkami nerwowymi budującymi mózg. Obecne w winie antocyjany zapobiegają też powstawaniu schorzeń neurodegeneracyjnych, wśród których najbardziej popularna jest choroba Parkinsona. Substancje te potrafią ograniczyć ryzyko jej wystąpienia nawet o 40%.

6. Broń przeciwko nowotworom

W ostatnich dziesięcioleciach prawdziwym wyzwaniem dla medycyny są choroby nowotworowe. Badania prowadzone w rozmaitych zakątkach świata jednoznacznie pokazują, że czerwone wino pomaga walczyć z rakiem. Zawarta w nim apigenina należąca do grupy flawonoidów skutecznie hamuje wzrost nowotworów. Pozbawia je mechanizmu chroniącego przed naturalnym usuwaniem przez organizm zużytych i wadliwych komórek. Naukowcy z Uniwersytetu w Missouri przekonują, że czerwone wino jest świetnym lekarstwem wspomagającym kurację antynowotworową. Resweratrol zawarty w trunku, świetnie sprawdza się przy leczeniu raka prostaty oraz czerniaka, powodując, że komórki nowotworowe nie wykazują oporności na radioterapię. Co więcej, badacze z Uniwersytetu Stanu Nowy Jork w Stony Brook udowodnili, że osoby regularnie spożywające umiarkowane ilości wina są obarczone blisko 70% mniejszym ryzykiem rozwoju złośliwego raka jelita grubego w porównaniu z abstynentami. Zawarte w czerwonym winie pozostałe antyoksydanty, niszcząc wolne rodniki, przeciwdziałają mutacjom komórek, co sprawia, że doskonale sprawdzają się w profilaktyce raka.

7. Odchudzanie

Kieliszek czerwonego wina do kolacji sprzyja także osobom, które kontrolują swoją wagę. Naukowcy przekonują, że zawarty w trunku piceatannol, czyli metabolit wspominanego już wielokrotnie resweratrolu, ogranicza rozwój komórek tłuszczowych. Wspomaga też naturalne redukcję tkanki tłuszczowej obecnej w organizmie. Dietetycy wysnuli także teorię, która mówi, że wino pomaga wypracować mechanizm w wątrobie, który pozwala przekształcać napoje alkoholowe w ciepło, zamiast magazynować energię w postaci tłuszczu. Potwierdzeniem ich przypuszczeń jest fakt, że kobiety żyjące we Francji czy we Włoszech, pomimo nieograniczonej niczym diety, cieszą się zazwyczaj doskonałą figurą. Nie ma oczywiście wątpliwości co do tego, że czerwone wino jest napojem, bez którego trudno wyobrazić sobie udany francuski obiad czy romantyczną włoską kolację.

8. Lepsze życie seksualne

Na koniec przygotowaliśmy jeszcze jedną ciekawostkę. Czy wiecie, że wino wzmaga libido? Przyspiesza krążenie krwi we wszystkich narządach ciała, również tych strategicznych z punktu widzenia życia erotycznego. Seksuolodzy z Uniwersytetu we Florencji dowiedli, że zawarte w nim antyoksydanty dbają o dobry stan wyściółki naczyń krwionośnych i rozszerzają naczynia, zapobiegając w ten sposób powstawaniu miażdżycy. Sprawiają w ten sposób, że mężczyźni cieszą się lepszą kondycją seksualną i zdecydowanie rzadziej zapadają na problemy z erekcją. Z kolei naukowcy z Uniwersytetu w Kalifornii doszli do wniosków, że czerwone wino wyzwala także endorfiny w mózgu. Hormony szczęścia powodują, że jesteśmy bardziej rozluźnieni, mamy lepszy humor i większą ochotę na seks.

bizneswoman

5 rzeczy, których kobiety nie robią - a szkoda!

Już 10 lat pracuję jako coach menedżerski, więc wiem, co pewnie i Was nie zdziwi, że częściej z potrzebą rozwoju umiejętności menedżerskich zgłaszają się do mnie kobiety. Mężczyźni jako klienci przychodzą na tzw. szybkie piłki: przygotowanie do negocjacji,  występ na konferencji czy też nowe perspektywy biznesowe. Podchodzą do rozwoju swoich umiejętności bardziej zadaniowo, a więc raczej jednorazowo. Kobiety mają zupełnie inne motywacje i zgłaszają potrzebę rozwoju, doskonalenia czy wzmocnienia w obszarach swoich kompetencji menedżerskich bardziej długofalowo i metodycznie. Podkreślam jednak, że to tylko moja subiektywna perspektywa i obserwacja.

I piszę to jako wstęp do bardzo ważnych wniosków dla wszystkich kobiet na stanowiskach menedżerskich, które, mam nadzieję, zainspirują Was do refleksji i przyjrzenia się swoim zachowaniom, postawie i reakcjom w pracy. A wiecie, co jest najlepsze? Wszystkie te 5 rzeczy, którymi chcę się z Wami podzielić, kompletnie nie dotyczy mężczyzn. Mężczyźni nie mają z tym problemu i podane działania czy sposób myślenia, podejście do spraw, zupełnie ich nie dotyczą. Oni to po prostu robią. Różnice płci w zarządzaniu?  Życzyłabym sobie, żeby w biznesie nie było podziału płci, że tu liczą się tylko twarde kompetencje, fakty, wzrosty, liczby, sukcesy lub porażki. Ale jednak… jako kobiety miewamy po prostu inne podejście, wynikające z wielu aspektów, oczywiście również uwarunkowań biologicznych i społecznych. Zatem, przyjrzyjmy się, czego kobiety nie robią w pracy na stanowiskach kierowniczych, a co być może ułatwiłoby nam i pracę i sukcesy. Jesteście gotowe?

1. Kobiety nie budują swojego zewnętrznego i wewnętrznego PR (lub robią to w zbyt małym zakresie)

Co to oznacza? Kobiety chętniej „dzielą się” sukcesem z zespołem, lub też usatysfakcjonowane zakończeniem projektu czy wypracowaniem nowego rozwiązania, uważają, że tak trzeba i że to wystarczy. Nie chodzą po całej firmie, wspominając o sobie, swoim udziale, swoim sukcesie: „A ja to, a ja tamto, a ja, a ja...” Nie mają zwyczaju chodzić ze sztandarem, który wszystkich bije po oczach z daleka. Uznają zadanie za wykonane i nie oczekują ni glorii ni chwały. Nie ma pochodu sukcesu, ponieważ głową i całą sobą są już w następnych planach, zadaniach. Za mało podkreślają swoje znaczenie, swój udział, swoje pomysły.

W moim odczuciu, to bierze się m.in. z naszego wychowania. Wymyśliłam dla Was metaforę z obiadem: w domu obiad musi być, obiad z surówką i kompotem musi być, i jest. Nic nadzwyczajnego.  Żadna z nas nie trajkota o tym godzinami, że zrobiła obiad. Przenosimy to niestety do pracy. Po prostu kobiety wykonują to, co uważają, że do nich należy, nie świętują sukcesu, nie chwalą się nim, nie domagają się uznania. I podkreślam, to nie dotyczy codziennej pracy na tabelkach czy prezentacjach, a rzeczy wyjątkowych, wyróżniających osiągnięć czy spektakularnych sukcesów. A warto pamiętać symboliczną scenę z filmu „Bogowie”, kiedy Tomasz Kot jako prof. Religa po skończonej operacji mówi do kolegi: „Leć po media. (…) Kura, która zniesie jajko, gdacze.” Uczmy się mówić o sobie dobrze, doceniać własne sukcesy, umiejętności, osiągnięcia.

2. Nie budują swojej sieci połączeń

Co to znaczy? Każdy szef ma swoją grupę wsparcia czy poparcia w pracy, w organizacji, w innych działach czy regionach. I to jest ta znacząca różnica, bo mam wrażenie, że kobiety oczywiście je budują, ale często poza pracą. Warto, by każda z nas w swojej firmie czy organizacji, mimo osamotnienia na kierowniczym stanowisku, pamiętała o budowaniu tzw. „holy net” czyli jak mówili Indianie swoją jasną, świętą sieć, zbudowaną z życzliwych ludzi. Sieć, która Cię wesprze, złapie, kiedy masz potknięcia czy słabszy czas, która zna Twoje mocne strony i na którą możesz liczyć. Oczywiście mam świadomość, że nie chodzi tu o układ koleżeński w dosłownym znaczeniu, lecz o budowanie pozytywnych, wspierających relacji dla siebie wewnątrz i na zewnątrz organizacji. Takich przykładów jest sporo i mają różne oblicza. Od nieformalnych grup do tych bardziej zaawansowanych typu stowarzyszenie SHOXO w Deloitte, które działa jako klub wsparcia dla kobiet na stanowiskach zarządzających.

3. Mają problem z wyceną swoich umiejętności

A co za tym idzie, często odczuwają opór, by podnosić temat podwyżki czy premii. Krygują się, boją, wstydzą (sic!), nie przygotowują merytorycznych argumentów, unikają konfrontacji. Uważają, że nie zasługują… Przyczyną bywa zaniżona samoocena czy dawno nieuaktualnione poczucie własnej wartości. Patrz punkt 5.

4. Komunikują się pod wpływem emocji

Komunikują się czasem wbrew sobie, w reakcji, pod wpływem chwili i za mało „kalkulują”, co się im opłaca, nie patrzą perspektywicznie na skutki swoich czasem zbyt emocjonalnych wystąpień, nie patrzą na swój wizerunek. Koszty braku umiejętności opanowania tzw. trudnych emocji w sytuacjach konfliktowych w pracy okazują się dużo bardziej dojmujące dla kobiet niż dla mężczyzn. I tu wchodzą uwarunkowania społeczne, mnóstwo krzywdzących stereotypów, które nam kobietom utrudniają funkcjonowanie w biznesie. Czy zatem warto podejmować walkę ze stereotypami, czy też raczej skupiać się na sobie, swoich umiejętnościach radzenia sobie ze stresem i komunikacji opartej na wartościach? Odpowiedź zawarta jest w pytaniu, a ja tylko podpowiem: zajmujmy się tym, na co mamy wpływ. Na swoje reakcje mamy go niewątpliwie.

Nie wierzą w siebie i swoją osobistą moc

Najbardziej doskwiera im brak asertywności, tej pozytywnej, której punktem startowym jest poczucie własnej wartości. To klucz i początek do budowania zarówno postawy menedżerskiej, jak i wypracowania swojego własnego stylu zarządzania. Samoocena, uznanie swoich atutów, znajomość swoich ograniczeń, wiara w siebie, zaufanie do siebie, szacunek dla swojej drogi życiowej. Poczucie własnej wartości to bardzo szerokie pojęcie, i co ważne, pracujemy nad nim całe życie. A w związku z tym, że jest poczuciem, czyli uczuciem, to możemy je w sobie budować, pielęgnować, rozwijać.

Monika Chodyra-

kobieta z pasją do życia i rozwoju. Współautorka książki „Energia Kobiet”. Doświadczony coach, trener i menedżer.

Specjalizacja: coaching menedżerski. 

www.coachdlabiznesu.pl

kobiety-sztuki-grafika-glowna

Kobiety, które wstrząsnęły światem sztuki

Świat sztuki nie był nigdy szczególnie łaskawy dla płci pięknej. Na przestrzeni wieków, patriarchalna rzeczywistość skazywała kobiety na odgrywanie mniej znaczących ról w życiu artystów - mężów, ojców, przyjaciół.  To właśnie im społeczeństwo przyznawało prawo do zdobywania wykształcenia, ułatwiało godzenie działalności artystycznej z życiem prywatnym, umożliwiało liczne podróże.

Wyraźna nierówność płci zmuszała artystki do stawiania czoła licznym wyzwaniom i barierom, których nie napotykali mężczyźni. Niezrażone trudnymi realiami kobiety walczyły ze stereotypami, tworząc znaczące i przełomowe dzieła, które na trwałe zaznaczyły ich obecność w świecie sztuki. Historia jest bowiem przesiąknięta śladami tych, które odważnymi pociągnięciami pędzla czy kontrowersyjnymi rolami, wpłynęły na wyobraźnię całych społeczeństw.

Pochodziły z różnych środowisk. Jedne kochały światło reflektorów i wielką scenę, inne pędzel i domowe zacisze. Te, pozornie tak różne kobiety, mają jednak wiele wspólnego, łączy je bowiem temperament, wrażliwość artystyczna i potężny wkład w świat sztuki. Niełatwo sklasyfikować na jednej liście artystki, odnoszące sukcesy w tak różnych dziedzinach - od fotografii przez malarstwo aż po kinematografię. W poniższym zestawieniu przedstawiamy kilka inspirujących osobowości, które swoją działalnością przekraczały granice i zasłużyły na szczególne uznanie.

SOFONISBA ANGUISSOLA

Choć to nie chronologia odgrywa tu główną rolę, trudno nie rozpocząć zestawienia od kobiety okrzykniętej przez badaczy "pierwszą damą malarstwa". Sofonisba to artystka tworząca w dobie renesansu, którą od wielu kobiet epoki odróżniało sporo szczęścia - udało jej się zdobyć doskonałe wykształcenie, które w przypadku płci pięknej nie było w XVI wieku rzeczą powszechną. W rozwoju talentu wspierał ją ojciec, który choć sam artystą nie był, umożliwiał córce naukę u innych malarzy. Przez wiele lat czuwał on nad jej pracami i wierzył, że zapewni jej sławę i uznanie. Doskonała edukacja artystki była zatem bez wątpienia historycznym precedensem.

Anguissola to przede wszystkim wybitna portrecistka, której dzieła mylono nawet z Tycjanem. Talent Włoszki docenił sam mistrz Michał Anioł, a nieco później została ona zaproszona na królewski dwór hiszpański króla Filipa II. Namalowała co najmniej 12 autoportretów - w czasach, kiedy nie była to  najczęściej podejmowana przez malarzy forma artystyczna.

Co zatem wyjątkowego kryje w sobie ta postać? Udało jej się osiągnąć w świecie sztuki tyle, ile w XVI wieku mógł osiągnąć jedynie mężczyzna. Jest jedną z niewielu przedstawicielek renesansu, których spuścizna przetrwała do dziś i które pokonały patriarchalne ramy świata sztuki. Co ciekawe, dzieła Włoszki można podziwiać również w Polsce - w Muzeum Narodowym w Poznaniu oraz na Zamku w Łańcucie.

FRIDA KAHLO

Nie sposób nie kojarzyć jej niezwykle charakterystycznej twarzy i jeszcze bardziej charakterystycznych dzieł. Sławę przyniosły jej przede wszystkim liczne autoportrety, charakteryzujące się jaskrawymi kolorami i doskonale obrazujące jej niezwykle złożoną osobowość. Na płótno przelewała wszelkie tragiczne wydarzenia, których doświadczyła, a tych nie brakowało.

Jako dziecko Frida cierpiała na polio - jej jedna noga była znacznie chudsza i słabsza. Niedługo później los zadał jej kolejny cios w postaci poważnego wypadku autobusowego. Malarka doznała licznych obrażeń, takich jak uszkodzenie kręgosłupa, miednicy i narządów rodnych. To tragiczne wydarzenie pozbawiło ją możliwości posiadania potomstwa. Skrajne emocje oraz nieustannie towarzyszące cierpienie fizyczne, Frida postanowiła przelewać na płótno. Studia medyczne, które pochłaniały ją przed wypadkiem, porzuciła na rzecz malarstwa.

Jej twórczość, w znacznej części naznaczona bólem fizycznym, frustracją i silnymi uczuciami, niezwykle mocno odzwierciedlała również kulturę meksykańską, prezentując nieco dziwne, przejaskrawione wizje. Frida była bez wątpienia kobietą mocno dotkniętą przez los. Być może jednak to właśnie dzięki tym doświadczeniom jej prace są tak niesamowicie autentyczne i realne, a jej charyzmatyczna i oryginalna osobowość mocno zakorzeniła się w kulturze popularnej. 

MARINA ABRAMOVIĆ

Babcia performance'u - to pod tą nazwą możecie często spotkać publikacje na temat tej niezwykłej artystki urodzonej w Jugosławii. Jej działalność skupiona jest bowiem wokół działań intermedialnych i to one właśnie stanowią jej podstawową formę wypowiedzi artystycznej. Kontrowersyjna, sprzeciwiająca się barierom między artystą a widzem, a przede wszystkim całkowicie autentyczna.

Sztuka pochłaniała ją od najmłodszych lat. I to właśnie za sprawą wnikliwych obserwacji i doświadczeń z tego okresu, Marina doszła do wniosku, że to sam proces twórczy jest ważniejszy od rezultatu. Silny wpływ na jej późniejszą działalność miała również ówczesna sytuacja polityczna na Bałkanach i tło kulturowe, które czyniły ją jeszcze bardziej niepowtarzalną i tak bardzo różną od amerykańskich standardów sztuki.

Podstawowym materiałem artystycznych wyrażeń jest zazwyczaj jej własne ciało, które bez wahania poddaje wielu kontrowersyjnym i ryzykownym działaniom, doprowadzającym ją często do granic wytrzymałości. Swój najbardziej głośny i jednocześnie niezwykle wymagający performance pokazała światu w 2010 roku, pod nazwą The Artist Is Present. Dziewięć i pół godziny dziennie przez trzy miesiące - tyle właśnie Abramović spędziła siedząc na drewnianym krześle, znajdującym się w nowojorskim Museum of Modern Art. Każdy z odwiedzających muzeum mógł usiąść twarzą w twarz z artystką, skupioną w całkowitym milczeniu. Z możliwości tej skorzystało niemalże 850 tysięcy osób, doświadczając niezwykle silnych i skrajnych emocji, które doskonale potwierdza komentarz artystki: "Kiedy wstałam z krzesła nie byłam tą samą osobą". Marina to nie tylko artystka niepokorna i chodząca własnymi ścieżkami - to artystka wytyczająca nowe szlaki na mapie świata sztuki.

KATHARINE HEPBURN

Porywająca i ekscentryczna. Postać, którą bez cienia wątpliwości nazwać można ikoną kina i jedną z największych aktorek. Na koncie Hepburn nie bez powodu znajdują się bowiem cztery Oscary oraz dwanaście nominacji. Żadnej z tych nagród nie odebrała jednak osobiście, gdyż nie zjawiła się na ceremonii.

Katharine swoje wstępne aktorskie kroki stawiała na Broadwayu. Pierwszy film z jej udziałem, w którym wystąpiła u boku Johna Barrymore'a, okazał się ogromnym sukcesem i zapewnił jej solidny awans w świecie kinematografii. Przez ponad sześć dekad kariery aktorskiej, nasycała swoje postaci pięknem i inteligencją.

To, co wyróżniało Katharine, przynosiło jej nierzadko kłopoty. Odważnie sprzeciwiała się zasadom panującym w Hollywood. Była niepokorna i nieustępliwa. Z silną osobowością i niekonwencjonalną postawą mocno stroniła od mediów, wywiadów i błysku fleszy. Kiedy w garderobie skradziono jej spodnie, uznawane za niekobiece i nieodpowiednie dla gwiazdy kina, postanowiła chodzić w bieliźnie aż do momentu, kiedy odzyska je z powrotem. Jednak to jej wybitny talent aktorski jest tym, co na trwałe zapisało ją na kartach historii sztuki i co pozwala nam umieścić Hepburn wśród bezprecedensowych i ponadprzeciętnych artystek.

ANNIE LEIBOVITZ

Trudno wskazać współcześnie bardziej wpływową i znaczącą kobietę w świecie fotografii. Annie Leibovitz rozpoczynała karierę w latach 70. w magazynie Rolling Stone. Szybko zdobyła sławę, głównie za sprawą swojego spostrzegawczego oka i niezwykłej umiejętności uchwycenia znanych twarzy z bardziej osobistej i intymnej strony.

Wśród bohaterów jej fotografii można wymienić takie postaci jak John Lennon, Elżbieta II czy Demi Moore. Jej ujmujące zdjęcia to z pewnością coś więcej niż zwykłe portrety. Nie każdy artysta jest bowiem w stanie w tak świeży i nieszablonowy sposób uchwycić wszechobecne w mediach twarze. Nie sposób nie zetknąć się z jej pracami, które śmiało można nazwać swoistą kroniką współczesnej kultury popularnej.

W roku 1991 jako pierwsza kobieta zaprezentowała indywidualną wystawę w Narodowej Galerii Portretów w Waszyngtonie. Jej najbardziej popularnym dziełem jest prawdopodobnie zdjęcie Johna Lennona i Yoko Ono, które ukazało się na okładce Rolling Stone 21 stycznia 1971 roku. Kontrowersyjne podwójnie, bowiem nagi artysta kilka godzin później zginął zastrzelony przed swoją posiadłością. Nieprzeciętną czyni ją to, że potrafi ukazać znacznie więcej, uchwycić to, co niewidoczne i zaskoczyć tym, co dyskusyjne i niejednoznaczne. W jej fotografiach najważniejszym elementem jest bowiem zawsze człowiek.

Nie sposób stworzyć listy, na której udałoby się umieścić wszystkie kobiety, których twórczość i odważne postawy wpłynęły na świat sztuki. Wymienione artystki to jedynie kropla w oceanie nieustraszonych, wpływowych i bezkompromisowych postaci, które warto znać. Najważniejszą spuścizną są jednak ich dzieła - inspirujące i ponadczasowe.

zdjęcie 1

Zobacz, co ulubiona kawa mówi o Twoim charakterze

Kawa budzi do życia, doskonale smakuje, jej picie to rytuał uwielbiany na całym świecie. Okazuje się, że ten czarny napój, jak mało który, może sporo powiedzieć o Twoim charakterze. Preferujesz szybkie i mocne espresso? Wolisz delektować się zmysłowym i lekkim cappuccino, a może Twoim faworytem jest jednak americano? Zobacz, co Twoja ulubiona kawa mówi o Tobie!

Jaka kawa pasuje do Twojego charakteru?

Zebraliśmy wyjątkowo ciekawe informacje i opisaliśmy najpopularniejsze rodzaje kaw - sprawdź, czy rzeczywiście napój, który pijesz codziennie rano, opisuje to, jaka jesteś!

Espresso - pobudzenie dla lidera

Ten rodzaj kawy ma przede wszystkim pobudzić. Espresso jest podawane w małych porcjach - standardowa filiżanka ma pojemność zaledwie 70 ml, a i tak jest przecież wypełniana zaledwie do połowy. Espresso jest wybierane przede wszystkim przez osoby dynamiczne, bystre oraz ambitne. Potrzebują one solidnej dawki kofeiny,  a nie mają czasu na powolne sączenie dużej kawy. Często tę szalenie popularną we Włoszech kawę wybierają też urodzeni liderzy - szybko podejmujący decyzję, wypowiadający się konkretnie i nie bojący się wzbudzania kontrowersji. Espresso to napój dla tych, którzy żyją szybko, wymagają sporo od innych, ale przede wszystkim - wymagają też od siebie. Jednym słowem - to kawa dla ludzi, którzy potrafią pociągnąć za sobą innych. Zresztą wskazuje na to sama nazwa, która wbrew pozorom zupełnie nie sugeruje tego, że kawę szybko się przygotowuje czy też pije. Włoski przymiotnik espressivo oznacza "wyrazisty", właśnie taki, jak smak tej małej niepozornej kawy.

Kto zatem pije podwójne czy potrójne espresso?

Sporą popularnością cieszy się też espresso doppio, czyli podwójne espresso. To dokładnie taka sama kawa, tylko podawana w podwójnej ilości i w nieco większej szklance. ?Jeśli pije taką kawę, to mój charakter jest dwa razy bardziej wyrazisty od tego, kto preferuje standardowe espresso!? - można by  pomyśleć. Czy jest tak jednak w rzeczywistości? Jest w tym część prawdy - espresso doppio wybierają osoby, które potrzebują podwójnej dawki kofeiny, są więc są jeszcze bardziej żywiołowe, ambitne i ?wyraziste?. A są też tacy, którym nawet doppio nie wystarczy i sięgają po potrójne espresso. W tym przypadku nie zawsze musi to być kwestia charakteru. Pojedyncze espresso to po prostu bardzo mała porcja, a niektórzy kawosze chcą się zwyczajnie dłużej delektować wyśmienitym smakiem tej kawy rodem z Włoch. Nie zawsze wybieranie podwójnego espresso mówi więc o charakterze - czasem po prostu to oznaka miłości do kawy i jej smaku.

Cappuccino - uwielbiany spóźnialski

Przez wiele lat to właśnie cappuccino było ulubioną kawą Polek i Polaków, choć ostatnio ten napój pozostaje nieco w cieniu latte. Co oznacza miłość do tej kawy? Najczęściej jest ona kojarzona z pozytywnymi, serdecznymi i optymistycznymi charakterami. Cappuccino często wybierają dusze towarzystwa, bez których nie sposób zorganizować dobrej imprezy czy spotkania towarzyskiego. Jest jednak spora szansa, że osoba preferująca kawę cappuccino na takie spotkanie się?spóźni. Miłośnicy tej odmiany są bowiem znacznie bardziej towarzyscy od tych, którzy lubią chociażby espresso, ale równocześnie są też znacznie mniej zorganizowani. Dlatego jeśli uwielbiasz właśnie ten rodzaj kawy, to punktualność nie jest raczej Twoją najmocniejszą stroną.

Latte - zdecydowany wybór dla niezdecydowanych

Kawa latte podbiła klientów na całym świecie dzięki popularnym sieciom kawiarni. Dziś ten typ kawy można zamówić dosłownie wszędzie. Latte to kawa w nieco złagodzonej wersji, w której dominującym składnikiem jest mleko. Amatorzy tego napoju zdecydowanie różnią się od miłośników espresso. Bywają niezdecydowani, by nie powiedzieć bujający w obłokach. To kawa dla romantyków, którzy nade wszystko przedkładają walory smakowe. W końcu kawa latte nie daje takiej energii, natomiast z pewnością świetnie smakuje i można się nią bardzo długo rozkoszować. Czasem ten typ napoju kojarzony jest również z rozwagą i z ostrożnością przy podejmowaniu decyzji.

Kawa czarna - coś dla tradycjonalisty. Albo minimalisty

Dla niektórych kawoszy wszystkie skomplikowane odmiany, są po prostu udziwnieniami. Dla nich kawa powinna być kawą. Oni sięgają właśnie po tradycyjną znaną od wieków kawę czarną. A co można powiedzieć o charakterze ludzi, którzy najchętniej ją wybierają? Często są to tradycjonaliści, którzy preferują stare i dobre rozwiązania. Ta kawa jest również wybierana przez minimalistów, którzy nie lubią otaczać się zbyt wieloma przedmiotami i ponad wszystko cenią konkret. Miłośnicy czarnej kawy miewają humorki, ale zwykle nawet w najtrudniejszych sytuacjach potrafią zachować spokój i zimną krew. Są nieco nieufni i raczej starannie nawiązują nowe znajomości. Za to jak się już do kogoś przekonają, to jest duża szansa, że będzie to prawdziwa przyjaźń na całe życie. Osoby pijące tę kawę są raczej ciche i nie zwracają na siebie uwagi. Mówią mało, co jednak bynajmniej nie oznacza, że nie mają dużo do powiedzenia. Taki charakter cechuje się bowiem bardzo często ponadprzeciętną wiedzą i inteligencją.

Frappuccino - dla kochających nowinki

Kawa przez wieki była znana jako gorący napój, jednak z czasem producenci napoju zaczęli eksperymentować również z napojami lodowymi. Niezwykle popularna odmiana frappuccino powstała dopiero w połowie lat 90. XX wieku. Nazwa tego typu to złożenie słów frappe oraz cappuccino. To pierwsze słowo oznacza po prostu, że napój jest mrożony. Czego można się zatem spodziewać po koneserach takich kaw? Takie osoby starają się żyć w zgodzie z najnowszymi trendami. Uwielbiają się dobrze ubrać, lubią też chwalić się swoimi zakupami na serwisach społecznościowych. Miłośniczki tej kawy to osoby pełne energii, którą zarażają wszystkich dookoła. Jednak w przeciwieństwie do amatorów innych odmian, zwolennicy frappucino nie są takimi entuzjastami kofeiny i raczej nie będą godzinami dyskutować nad tym, z których krajów pochodzą najlepsze ziarenka. Fanki frappucino chcą po prostu najzwyczajniej się czymś orzeźwić w ciepłe dni. Kawa i kofeina to miłe dodatki, ale nie są one dla nich aż tak istotne.

Americano - dla sumiennych i opanowanych

Ta kawa powstaje z połączenia espresso z dużą ilością wrzątku. Smakuje podobnie jak zwykła kawa czarna, choć są również odmiany z mlekiem. Zazwyczaj upodobanie do americano łączy się ze spokojem, dojrzałością i opanowaniem. Nie jest to napój dla zbuntowanych nastolatek czy miłośniczek rock'n'rollowego stylu życia. To raczej kawa dla statecznych matek czy osób, które zajmują wysokie stanowiska. Z drugiej strony uważa się, że miłośnicy americano potrafią cieszyć się z małych oraz prostych rzeczy ? z nowej książki, płyty czy spaceru po parku. Koneserzy tej odmiany należą zatem do najszczęśliwszych kawoszy.

Kawa bez kofeiny - dla urodzonych dyplomatów

Jaka kawa jest najczęściej wybierana przez osoby uparte, ale jednocześnie bardzo koncyliacyjne? Odpowiedź brzmi: kawa bez kofeiny. To ulubiony napój dyplomatów. Osoby preferujące takie napoje kawowe dążą mocno i stanowczo do celu i poddają się jako ostatnie. Jednocześnie szybko zjednują sobie ludzi i nie używają dosadnego słownictwa. Picie bezkofeinowej kawy jest jednak czasem również kojarzone z perfekcjonizmem a nawet z potrzebą kontrolowania innych.

Mokka - dla kreatywnych i niespokojnych duchów

Mokka to odmiana kawy latte zawierająca czekoladę (są odmiany zarówno z czekoladą czarną, jak i białą) i pozbawiona dużej ilości piany. Jeśli jesteś artystką, pisarką, kompozytorką czy też pracujesz w agencji reklamowej, to jest duża szansa, że Twoją ulubioną kawą jest właśnie mokka. Smak tego napoju bardzo się różni od espresso, czasem więc mokkę uważa się za kawę dla tych, którzy tak naprawdę za kawą nie przepadają. Pewne jest natomiast, że miłośnicy tej odmiany mają tysiąc pomysłów na sekundę i mają w sobie mnóstwo optymizmu oraz energii. Mokka jest też popularna wśród tych, którzy kochają całonocne imprezy i którzy prowadzą wyjątkowo bujne życie towarzyskie.

Macchiato - kawa dla zdystansowanych

Bazą macchiato jest espresso, dlatego też często kawę tę nazywa się espresso macchiato. Od podstawowej wersji różni się jednak dodatkowym spienionym mlekiem. Amatorzy tego napoju są zdecydowani, choć nie tak bardzo jak ci, którzy piją espresso bez mleka. Są też nieco zdystansowani wobec świata i raczej z rezerwą podchodzą do wszelkich zmian. Są tradycjonalistami, a obietnica jest dla nich świętością, więc zawsze można im zaufać.

Amatorzy nietypowych kaw

Moda na kawę trwa nieprzerwanie od kilku stuleci, ale trzeba przyznać, że obecnie miłośnicy napoju mają do wyboru tyle rodzajów i gatunków, że nieraz naprawdę trudno się w tym wszystkim połapać. Są jednak kawosze, którzy wybierają swoją ulubioną odmianę i pozostają jej wierni. Lecz zdarzają się przecież i tacy, którzy ciągle chcą czegoś nowego. A mają w czym wybierać! Kawy na sojowym mleku, z dodatkiem wanilii, karmelu, cukrem trzcinowym, cynamonem czy syropem miętowym... Kawiarniane sieci prześcigają się w coraz to nowych pomysłach. Są zatem nawet i dyniowe latte, specjalnie przygotowywane z myślą o święcie Halloween. Kto sięga po takie nowinki? Oczywiście przede wszystkim te osoby, które nie boją się eksperymentów, nie znoszą nudy i uznają, że to zmiana jest jedyną stałą częścią życia.

Jednak jeśli do swojej kawy dobierasz wyjątkowo dużo dodatków, a więc przede wszystkim cukier, śmietankę czy też mleko, to psychologowie mogą mieć na to inne wytłumaczenie. Ich zdaniem w ten sposób swoje kawy wzbogacają ludzie nieszczęśliwi lub przeżywający chwilowe kłopoty. Dodatki pomagają im nieco osłodzić życie i uporać się z przeciwnościami losu. Są to więc często osoby z problemami, ale jednocześnie bardzo pomocne i szlachetne. Nikogo nie zostawią w potrzebie i zawsze wyciągną pomocną dłoń. Z kolei wybieranie sojowego mleka sugeruje najczęściej troskę o innych i o środowisko naturalne.

Katarzyna Dolak-Mazurek

"Z przyjacielem pijesz wino i gadasz do rana, z coachem pijesz wodę i gadasz godzinę" - wywiad z Katarzyną Dolak-Mazurek, pedagogiem i coachem od związków

Aleksandra Kałafut: Podtytuł Pani książki brzmi "Praktyczny poradnik dla złamanych serc". Według mnie to w ogóle świetny poradnik dla wszystkich chcących stworzyć związek i szczęśliwie w nim trwać.

Katarzyna Dolak-Mazurek: Ludzie tak już mają, że gdy jest im dobrze, to nie szukają pomocy, nie zmieniają. A wszystko to w myśl, po co zmieniać skoro działa. I ja to rozumiem. Sama tak robię! (śmiech) Podtytuł o złamanych sercach, wskazuje na sytuacje, które przymuszają nas do szukania pomysłu na lepszy związek. A dlaczego? Bo partner zrobił nam przykrość i zastanawiamy się dlaczego? Albo związek nie jest taki fajny jak dawniej. Albo osoba ma złe doświadczenia w szukaniu partnera. I to są wszystko osoby, których serce zostało zranione, a w książce znajdą sposób na wyleczenie.

A.K.: Mówi Pani o sytuacjach przymuszających nas do myślenia o lepszym starym czy nowym związku? Bo to że partner zrobił nam przykrość, nie jest jeszcze chyba powodem, żeby myśleć o rozstaniu?

K. D.-M.: Lepszy związek, to taki, w którym się dobrze się czujemy. Ja i partner. Może to być nowy związek, jeśli sytuacja wymaga. Ja jednak namawiam do naprawiania tego co już mamy. Jeśli chodzi o przykrość ze strony partnera, to wszystko zależy, co to dla nas oznacza. Dla kogoś rękoczyny mogą być tylko nieporozumieniem, a dla innej osoby powodem do rozwodu.  Tutaj należy zastanowić się, co dla nas jest przykrością, którą można wyjaśnić i dogadać się, a co jest zachowaniem niedopuszczalnym. Bywa, że również w stałym związku, ludzie łamią sobie serca. A kiedy tak się dzieje? Gdy mówią sobie przykrości, gdy dochodzi do przemocy, gdy nie mają dla siebie szacunku. Są osoby, które przy najmniejszym niepowodzeniu w związku, chcą się wyprowadzać, grożą rozstaniem lub rozwodem. Tylko, że to już jest opowieść o pracy z wewnętrznym dzieckiem.

A.K.: Bardzo często podkreśla Pani, że w związku, przede wszystkim na początku, trzeba być czujnym. To chyba niezbyt popularna teoria. Na początku to raczej motyle w brzuchu, porywy serca...

K. D.-M.: Porywy serca i te motyle, to jeden z piękniejszych stanów, w jakich człowiek ma okazję się znaleźć. I ja bardzo namawiam, aby poddać się temu, bo to coś unikatowego. Nawet poeci mają trudność z oddaniem towarzyszących temu emocji. To trzeba przeżyć!

Pisząc o tym, że trzeba być czujnym, chcę zwrócić uwagę, aby w czasie „latania pod sufitem”, nie podejmować tzw. życiowych decyzji. Zwłaszcza tych dotyczących związku. Nie deklarować miłości do grobowej deski, bo od motyli do miłości droga jest zaskakująco daleka. Mam na myśli czujność dotyczącą partnera, jego zachowania, tego czy jesteśmy z nim bezpieczni. Czy traktuje nas należycie. I jak my sami postępujemy w nowo tworzącym się związku. Zadbanie o powyższe już na początku, pozwoli na długo cieszyć się motylami (śmiech).

A.K.: Pisze Pani też o tym, że presja społeczna potrafi zatruć życie i że tak naprawdę jedynymi osobami, które dadzą odpowiednie wsparcie bazujące na potrzebach osoby, która go potrzebuje, są psycholog, coach, terapeuta. Nie rodzina, nie znajomi... To chyba opinia znowu idąca całkowicie pod prąd powszechnego myślenia?

K. D.-M.: Na tym właśnie polega coaching. Uczy jak myśleć po swojemu 🙂 Otoczenie, w jakim się wychowujemy, zazwyczaj w dobrej intencji, daje nam swoje dobre rady. Rady, które wcale u nas nie muszą działać. Jestem zdania, że jeśli komuś odpowiada taki sposób na życie, dobrze mu z tymi radami i jest szczęśliwy, to jest w porządku. Jeśli jednak złości nas wścibstwo i wtrącanie się, to najlepiej poszukać pomocy u specjalisty.

Zapytano mnie kiedyś jak to jest, że wmawia się ludziom, że powinni pytać obcego (czyt. coacha) o zdanie? Jeszcze zanim zostały zebrane i nazwane metody coachingowe i terapeutyczne, ludzie zawsze szukali pomocy u tych, co wiedzą więcej i mówią inaczej… Był to zazwyczaj ktoś ze starszyzny. Ci odważniejsi lub w większej potrzebie szli do zielarek mieszkających w lesie. Duchowni również pełnili rolę doradców i powierników. A różnica między coachem i przyjacielem jest zasadnicza:

  • z przyjacielem pijesz wino i gadasz do rana, z coachem pijesz wodę i gadasz max godzinę;
  • przyjaciel chce dla Ciebie najlepiej i doradza Ci najlepiej jak umie, ze swojego punktu widzenia, coach wyciąga z Ciebie to jak możesz sobie pomóc, nie doradza, aczkolwiek może podzielić się opinią;
  • rozmowa z przyjacielem jest przyjemnością, rozmowa z coachem jest przyjemnością doprawioną wysiłkiem znalezienia rozwiązań;
  • coach nie obrazi się na Ciebie, gdy będziesz mówił tylko o sobie;
  • łatwiej zniesiesz informację o tym, że robisz coś ze szkodą dla siebie, od coacha niż od przyjaciela;
  • przyjaciel może być zakłopotany tym, że nie umie Ci pomóc, coach jeśli sam nie jest w stanie, to znajdzie Ci pomoc;
  • coach powie Ci to, czego nie chcesz usłyszeć od przyjaciela i nie obrazisz się za to, no i zawsze po skończonym procesie coachingowym, możesz udawać, że nie znasz człowieka (śmiech).

A.K: Posłużę się tytułem podrozdziału Pani książki - jak zakochują się kobiety a jak mężczyźni? 

K. D.-M.: Panie zakochują się w tym, co słyszą. Panowie w tym, co widzą. Potem obie strony weryfikują, jak słowa i wygląd mają się do czynów. Jeśli wszystko lub większość się zgadza, to ludzie chętnie ze sobą zostają. Bywa tak, że zakochujemy się w naszym wyobrażeniu osoby. Dlatego tak ważnym jest, aby z decyzjami o wspólnym życiu poczekać do momentu, gdy już ochłoniemy z pierwszych emocji.

A czasem jest jeszcze inaczej. Ludzie są ze sobą, bo się lubią, bo są przyjaciółmi, bo mają fajny seks. I to jest wystarczająca więź, żeby stworzyć udany związek. Stan zakochania jest pięknym uczuciem. Jednak nie należy odrzucać osoby, do której nie czujemy mięty i nie ma motyli w brzuchu. Porywy serca zaskakują i mogą przyjść później.

A.K.: A co jeżeli nie przyjdą? Przyjaźń to jednak nie miłość, fajny seks to jednak nie wszystko, więc czy aby na pewno wystarczą?

K. D.-M.: Wg mnie miłość to przyjaźń doprawiona namiętnością. Namiętność bywa kapryśna, a przyjaźń jest tym, co ludziom pozwala utrzymać związek. Jeśli porywy miłości nie przyjdą same, to można samemu sprawić, że się pojawią. Wszystko zależy od tego, jak bardzo chcemy być ze sobą:)

A.K.: Pani poradnik jest dość nietypowy jeszcze pod jednym względem. Mówi Pani wprost,  dosadnie i bez pardonu: Jesteś sam, nie potrafisz się zakochać, stworzyć dobrego związku? To Twoja... może nie wina, ale to Ty jesteś za to odpowiedzialny, bo to od Ciebie wszystko zależy! Przestań siedzieć w kącie, zajmij się sobą, odpowiedź sobie na kilka najważniejszych pytań i do dzieła, nikt za Ciebie niczego nie zrobi!

K. D.-M.: Jestem daleka od obwiniania kogokolwiek. Jednak źródła niepowodzeń, moim zdaniem, należy szukać najpierw u siebie, a później u innych. A z doświadczenia wiem, że u innych znaleźć jest… łatwiej. Chodzi o to, aby mieć świadomość swojej mocy sprawczej. Czyli to co się przysłowiowo mówi, że człowiek jest kowalem swojego losu, działa i ma sens. Gdy nie wychodzi nam w miłości, to oznacza, że za bardzo chcemy, aby nas kochano. Jesteśmy zaborczy albo pozwalamy na pomiatanie naszymi uczuciami. To, jak kochamy albo jak bronimy się przed miłością, jest w nas. I dlatego na początku każdej pracy na sesjach, zaczynam od budowania miłości do siebie. Dzięki temu, wiadomo jakiego partnera szukać i jak dbać o związek, żeby być szczęśliwym. Tak po prostu.

A.K.: Miałam taką koleżankę, która po bardzo rozczarowującym rozstaniu stworzyła sobie listę, której punkty odliczała zaraz po przyjściu z kolejnych randek: czy mężczyzna jest przystojny, czy ma stałą pracę, czy ma rodzeństwo, czy jest dowcipny, wykształcony, czy uprawia sporty i słucha podobnej muzyki. Czy o to chodzi? Czy nie odbieramy czasem zakochaniu, a potem miłości i związkowi tego, co w tym wszystkim najtrudniejsze, czyli pracy nad sobą, ale w tym kontekście, żeby właśnie dostosować się do drugiej osoby pod pewnymi względami? Pod pewnymi dostosować, ale też umieć się pięknie różnić?

K. D.-M.: Robienie listy, jest ciekawym sposobem na sprawdzenie na kim nam zależy. Jakie mamy oczekiwania. Często jest tak, że ludzie chcą partnera, ale nie wiedzą jaki ma być. A to wbrew pozorom ważne. Czy jest przystojny lub bogaty? No właśnie. Dla niektórych osób to istotne, dla innych nie. Listę warto zrobić również dla siebie. Taką, która będzie odpowiadała na pytanie: Co ja dam partnerowi?

Jest jeszcze jedna kluczowa zasada, która rządzi naszymi wyborami partnera. Otóż są to przekonania i opinie jakie mamy na temat związków. Te, które możemy umieścić na liście, to są te, których jesteśmy świadomi. Pozostałe są ukryte lub nie chcemy o nich pamiętać. Chodzi o wzorce wyniesione z domu. I jeśli ich nie zmienimy, to zawsze będziemy trafiać na partnera, jakiego „znamy”.  Różnorodność w związku jest rozwojowym wyzwaniem. I faktycznie wpływa korzystnie na związek. Dzieje się tak jednak dopiero, gdy jesteśmy w zgodzie z samym/ samą sobą. I tego uczę na sesjach – miłości do siebie.

A.K.: A portale randkowe? Dobro czy zło dla poszukujących miłości?

K. D.-M.: Tutaj opinie są bardzo podzielone. Niektórzy z moich klientów chwalą sobie taką możliwość. Inni natomiast mają złe doświadczenia. Moim zdaniem portale randkowe są dobrym miejscem na poznanie nowych osób. Są ciekawą propozycją dla nieśmiałych, którzy na początku wolą być mniej widoczni. Jednak portale randkowe mogą być także źródłem frustracji. Dzieje się tak dlatego, że zdarzają się osoby oczekujące, że portal znajdzie miłość ich życia za nich. Należy więc pamiętać, że portal randkowy jest opcją, a nie jedyną możliwością.  

A. K.: A o co chodzi z postępowaniem kota?

K. D.- M.: W zachowaniu kota lubię jego dążenie do celu. Nieważne, że dostanie po głowie, gdy wejdzie na stół i ukradnie jedzenie. Nieważne, że właściciel wścieka się, gdy futrzak „śpiewa pieśń ludu swego”, bo akurat o trzeciej nad ranem chce pokazać, że ma pustą miskę. On zawsze próbuje dopiąć swego. Używam określenia „metoda na kota”, aby pokazać, w jaki sposób osiągnąć sukces w sprawie. Proszę sobie wyobrazić związek, w którym kobieta nie zawsze ma ochotę na seks. Natomiast partner owszem, ochotę ma zawsze. I jak tu elegancko namówić panią? Otóż próbowaniem i namawianiem. To nic, że za pierwszym razem powie, że boli ją głowa, a za drugim coś innego. Nie należy się zrażać i za jakiś czas spróbować znowu. Ale nie na zasadzie chamskiej odzywki, tylko z taktem. Gwarantuję, że w końcu się zgodzi.  Sposób można wykorzystać również w innych sytuacjach.  

A.K.: "Jak jeden raz to nie zdrada, jak chłop w wojsku nie zdrada, na delegacji nie zdrada, na wczasach i po francusku nie zdrada, po pijaku to już w ogóle" - wielu wyznawców takiej "teorii" spotkała Pani w swoim życiu?

K.D.-M.: Niestety tak. I prywatnie i zawodowo. Wszystko zależy od dorobienia swojej filozofii do działania. Takie podejście w filmach pokazywane w zabawny sposób, jest wzorem wyniesionym ze środowiska, w jakim się wychowywaliśmy.

A.K.: Serdecznie dziękuję za rozmowę;)

meghan-markle

Hollywoodzki Kopciuszek czy przebojowa feministka - czego nie wiecie o Meghan Markle?

Podobno już dziś lub jutro poznamy potomka księcia Harry'ego i księżnej Meghan oraz jego imię. Odkąd obecna księżna Sussex i matka siódmego w kolejce następcy tronu zaczęła spotykać się z najbardziej imprezowym członkiem brytyjskiej rodziny królewskiej, naraziła się na momentami nawet agresywne zainteresowanie ze strony mediów. Życie Meghan prześwietlono pod każdym kątem, ale dopiero królewscy genealodzy dokopali się do ciekawego odkrycia!

Meghan Markle ma królewskie pochodzenie

Korzenie rodziny ojca Meghan sięgają aż XIV wieku! Okazuje się, że jej rodzina wywodzi się od króla Anglii Edwarda III Plantageneta, który do dziś pozostaje jednym z najdłużej panujących monarchów angielskich - całe pół wieku! Dokładne informacje o drzewie genealogicznym sobie darujmy, ale ciekawym szczególikiem jest to, że jeden z członków prerodziny Meghan opisany został przez Williama Shakespeare'a w Henryku IV. Mowa o rycerzu Henrym Percym. Co ważne z punktu widzenia wyboru imienia dla pierworodnego syna księcia Harry'ego w rodzinie jego żony najczęściej noszonymi imionami męskimi były: Edward, William, Abraham i Thomas. Może więc para książęca zdecyduje się na któreś z nich?

Księżna Meghan i książę Harry są ze sobą spokrewnieni

Z dokładnego prześledzenia genealogii rodzin wynika, że małżeńska para owszem jest ze sobą spokrewniona, ale... dopiero w 18-tym pokoleniu. Na takiej zasadzie jest ze sobą spokrewnione pół Europy i jedna trzecia Stanów Zjednoczonych:) Niemniej jednak po ślubie Meghan i Harry'ego dowiedziono, że ostatnimi wspólnymi przodkami książęcej pary byli żyjący XV wieku Philip i Mary Wentworth. Od ich potomstwa pokrewieństwo ulega zmianie - Meghan wywodzi się od ich córki Elizabeth, a Harry od ich syna Henry'ego.

Zapytacie, ale jak to? Przecież z jednej strony rodzina królewska, Buckingham Palace, splendor, tytuły, złota zastawa, a z drugiej amerykańskie wychowanie, Hollywood, urocza czarnoskóra karnacja, mama instruktorka jogi i ojciec operator filmowy, który pracował przy serialu Świat według Bundych? Wyjaśnienie jest bardzo proste i historycznie oczywiste. Jeden z przodków Meghan w XVII wieku wyemigrował do amerykańskiej ziemi obiecanej.

fot. Christopher Macsurak

Książę Harry jest drugim mężem Meghan

Żona księcia Sussex jest raczej lubiana przez większość członków królewskiej rodziny. Jej umiejętności aktorskie, wykształcenie, ułożenie i znajomość dobrych manier pomagają w utrzymaniu królewskiej etykiety. Z jednym faktem z życia hollywoodzkiej aktorki królowej Elżbiecie trudno przyszło się jednak pogodzić. W momencie poznania Harry'ego Meghan była bowiem rozwódką. Jej pierwszym mężem był Trevor Engelson, producent filmowy, z którym Meghan zaczęła spotykać się od 2004 roku. Sześć lat później para się zaręczyła i pobrała w 2010 roku na Jamajce. Pierwsze małżeństwo księżnej nie przetrwało zbyt długo, już po trzech latach zostało zakończone rozwodem z powodu "różnic nie do pogodzenia".

Księżna Sussex była blogerką lifestyle'ową

Meghan prowadziła swojego bloga o nazwie The Tig. Była to lifestyle'owa strona poświęcona podróżom, jedzeniu, modzie i urodzie. Dokumentowała na niej zarówno poważne aspekty swojego życia - zaangażowanie w United Nations, fundacji Myna Mahila i innych charytatywnych organizacjach, jak i te bardziej przyjemne np. autorski przewodnik po Brazylii i Malcie. Ze względu na książęce obowiązki i wizerunek musiała zakończyć publikowanie bloga w kwietniu 2017 roku, lecz po sieci wciąż krążą pojedyncze wpisy Meghan, między innymi te zawierające jej kulinarne przepisy.

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved