fim Boże Ciało

4 powody, dla których koniecznie musicie obejrzeć "Boże ciało" w reżyserii Jana Komasy

To film idealny na początek listopada. Film o życiu i śmierci, stygmatyzowaniu, przebaczeniu, pozorach, powołaniu i niszczących go zasadach. Absolutna perełka najnowszego polskiego kina. Tegoroczny polski kandydad do Oscara, za którego wyjątkowo będę mocno trzymała kciuki.

1. W końcu film nie o byle czym

Scenariusz do tego filmu napisał młody absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, Mateusz Pacewicz. Pomijając mały skandalik, który związany jest z nie poinformowaniem prawdziwego bohatera o tym, że historia jego życia jest właśnie nagrywana (jest to bowiem film oparty na faktach), scenariusz nie ma w zasadzie żadnych minusów. To z jednej strony bardzo kameralny dramat, ale z drugiej dotykający niezwykle uniwersalnych problemów. Po krótce: jest to historia chłopaka z poprawczka, który przez przypadek zaczyna udawać księdza na podkarpackim odludziu. Przybysz znikąd pomaga małej społeczności w uporaniu się z traumami. Tyle jeżeli chodzi o podstawową fabularną warstwę filmu. Kryje się za nią jednak znacznie więcej. Wielu krytyków twierdzi, że to najdojrzalszy film Jana Komasy, który dotyka wielu, wileu ważnych kwestii. Przede wszystkim jednak reżyser w bardzo wymowny sposób pokazuje nam, jaką rolę mógliby i powinni spełniać księża w społeczeństwie, jednak ze względu na instytucjonalny charakter Kościoła, a co za tym idzie niesprawiedliwe, utarte schematy i zasady, jej nie spełnia. Wręcz przeciwnie - sprawia, że wiara ludzi staje się fasadowa i na pokaz, fałszywa, a wręcz służy za pretekst do czynienia krzywdy. Brawo, bo historia, która mogła zostać przestawiona w sposób banalny, nadęty, wpisujący się w ostatnio modną strategię walenia czym się da w polski kościół, taka nie jest. Jest prawdziwa, skomplikowana, zróżnicowana, obiektywna, kolorowa i wzruszająca.

2. Cudna rola pierwszoplanowa

Fot.: materiały prasowe Kina Świat

Jan Komasa ma talent nie tylko do kręcenia dobrych filmów, ale i do szlifowania młodych aktorskich talentów. Wcześniej odkrył Jakuba Gierszała w "Sali samobójców", potem Zofię Wichłacz w "Mieście 44", a teraz prezentuje fenomenalnego Bartosza Bielenię. Ten młody aktor Teatru Starego w Krakowie wciela się w swoją główną rolę całkowicie. Dzięki jego naturalnej grze postać Daniela jest przekonywująco prawdziwa. To charakter z krwi i kości. Bartosz Bielenia wygrywa ten film całkowicie swoją dziwną, z jednej strony dziecięcą, z drugiej nieco demoniczną urodą; raz za pomocą aktorskiej powściągliwości, za chwilę za pomocą gwałtownej ekspresji. Wraz z aktorem wchodzimy w odgrywanie roli księdza i wciśnięci w kinowy fotel szczerze mu kibicujemy. Za oceanem okrzyknięto Bielenię aktorkim objawieniem. Nie ma się co dziwić. Oby udało mu się łapać teraz same dobre propozycje fimowe, bo zdecydowanie na nie zasługuje!

3. Mistrzowie mikroekspresji

Bielenia to diament tego filmu, ale okalają go liczne perełki. Praca, jaką wykonał szeroko pojęty drugi plan, zasługuje na długie owacje. I mam tu na myśli nie tylko bardzo dobrą pracę kamerą, piękne na swój charakterystyczy sposób zdjęcia Piotra Sobocińskiego Jra, ale przede wszystkim drugoplanowe kreacje aktorskie. Chapeau bas dla Aleksandry Koniecznej. To, co, jak i czym zagrała w tym filmie, w zasadzie nie mając za wiele tekstu... bajka! Podobnie bardzo dobra Eliza Rycembel! No i postacie męskie - Łukasz Simlat i Leszek Lichota, i Zdzisław Wardejn! I Tomasz Ziętek! Wszyscy, każdą sceną, gestem i ekspresją, zapracowali na sukces tego filmu.

4. Ktoś przyłożył się do napisania dialogów

Przeciętny widz nie zdaje sobie sprawy z roli dialogów w filmie, ale de facto to dzięki nim aktorzy mogą faktycznie grać, a cały film staje się prawdziwą opowieścią. W tym przypadku, znowu, brawo! Dialogi są całkowicie naturalne, prawdziwe, wyjęte z naszego dnia codziennego. Jednocześnie proste, ale oddające pełną dramatyczność chwili. Albo komediowość, bo i tej w tym filmie nie brak. Jak w prawdziwym życiu. Tragedia miesza się z uśmiechem. Łzy z przyjemnością. Zabawa z bólem.

Ten film jest aktorskim popisem. Nie tylko ze względu na obsadę, ale także dlatego, że w bolesny sposób pokazuje nam, jak każdy z nas w codziennym życiu gra, odgrywa jakąś rolę. Przed sobą i przed innymi. Lepiej lub gorzej. Z bardziej pozytywnymi skutkami lub tylko krzywdząc siebie i innych. "Boże ciało" to jeszcze jeden theatrum mundi. Rodem z zapyziałego Podkarpacia, które w wymiarze uniwersalnych problemów ludzkich niczym nie różni się od każdego innego miejsca na ziemi.

10/10

Fleabag

Alkohol, ironia, brytyjski humor - "Fleabag" idealny na październikowe wieczory!

Ekscentryczny, do bólu brytyjski, obsypany nagrodami Emmy. Jeden z najgłośniej komentowanych seriali tego roku w Europie. Idealny na aktualną aurę za oknem, kocyk i kieliszek wina/gorące kakao pod ręką. Fleabag - nie możesz go przegapić!

W klasycznym pojmowaniu narracji oraz koncepcji kina widz jest podglądaczem. Bohaterowie nie zdają sobie sprawy, że są nieustannie podglądani i oceniani przez nas - widzów. Zastanawialiście się kiedyś jakby to było, gdyby główny bohater patrzył z ekranu nie o tyle w Waszym kierunku, ale na Was? Odbierając w pewnym stopniu komfortową pozycję widza, który jest ukryty w sali kinowej lub w zaciszu domowego ekranu. Brytyjska produkcja Fleabag (2016) zupełnie niweluje „czwartą ścianę” i już w pierwszych minutach pierwszego odcinka widz wie, że nie będzie mógł przewidzieć, co wydarzy się dalej.

Emitowany na kanale BBC Three serial Fleabag to dwa sezony przejażdżki roller coasterem. Phoebe Waller-Bridge wcielająca się w główną rolę aktorka, równocześnie odpowiedzialna za scenariusz, podarowała publiczności słodko-gorzki prezent w postaci każdorazowo dopracowanego odcinka, który trwa zaledwie 20 minut. Ten serial to terapia szokowa o życiu każdego z nas. Prowokuje nas do śmiechu i płaczu jednocześnie. Serial otrzymał w tym roku 6 statuetek Emmy (w tym za najlepszy serial komediowy i najlepszą aktorkę w serialu komediowym) oraz zebrał na planie takie niesamowite nazwiska jak: Olivia Colman, Hugh Skinner czy Andrew Scott, który najbardziej kojarzy się z wybitną kreacją Moriartiego w serialu Sherlock.

źródło: amazon.co.uk

To serial ciepły, szczery, który z jednej strony pokazuje absurdy naszej codzienności, a z drugiej przytula i mówi, że każdy tak ma. Fleabag to poczucie humoru, które wprawia w zakłopotanie, jest nieprzeciętnie inteligentne i po prostu bawi, ale stanowi zaledwie maskę dla rozpaczy i beznadziei. Bohaterka bezustannie pozostaje z widzem w kontakcie. Wiemy, co myśli i czuje naprawdę. Mówi do nas z ekranu (nawet w czasie intymnych sytuacji), robi miny czy przesyła porozumiewawcze spojrzenia, dając nam szanse na bycie jej najlepszymi przyjaciółmi.

W skrócie - o czym jest ten serial? Tytułowa Fleabag prowadzi bardzo ekscentryczną kawiarnię, której motywem przewodnim jest świnka morska. Straciła matkę, a jej ojciec zaręczył się ze znienawidzoną przyjaciółką rodziny (w tej roli wspaniała Olivia Colman). Ma idealną siostrę Claire, która jest kobietą sukcesu i chłopaka Harrego, z którym bezustannie się rozstaje. Jest szalona, pije dużo alkoholu i ciągle myśli o seksie. Nie możecie jej nie polubić. Ten serial często przegina i jest niegrzeczny, może nawet ordynarny, ale to właśnie dodaje mu charakteru i sprawia, że ma się ochotę na więcej i więcej. To mozaika o charyzmatycznej bohaterce, złożona z trafnych komentarzy na temat ludzkiej natury i seksualności. Tylko na pierwszy rzut oka serial wydaje się być komediowy, ponieważ tak naprawdę zagląda pod zewnętrzną warstę, pod którą ludzie ukrywają każdego dnia: ból, niepewność, samotność, zagubienie...

To genialna produkacja ze świetnymi postaciami, dialogami, zabawą montażem, dosadnym humorem, ale i z bardzo mocnym przesłaniem. Wyznaję otwarcie, że to jeden z najlepszych seriali, jakie widziałam w przeciągu ostatnich lat i z czystym sumieniem oceniam go na 9/10 gwiazdek.

sharp objects

Pierwszy sezon serialu "Sharp Objects" ostry jak brzytwa

Dramat o kobietach, kryminał trzymający w napięciu oraz rewelacyjna obsada. Tak w skrócie można opisać serial „Ostre przedmioty” (2018) produkcji HBO z Amy Adams w roli głównej.

Po sukcesie innej produkcji HBO „Wielkie Kłamstewka” (którego 2 sezon już 9 czerwca!) stacja telewizyjna postanowiła powierzyć Jean-Marcowi Valléemu kolejny kobiecy dramat psychologiczny. 8 odcinków, do których scenariusz powstał na podstawie literackiego debiutu Gillan Flynn o tym samym tytule. Czołówka serialu daje wyraźnie do zrozumienia, że będziemy mieć styczność z serialem jakościowym. Serialem, który ma bardzo specyficzny klimat: wszechogarniający półmrok, skomplikowane psychologiczne postaci, gra prowadzona z widzem, w której z każdym odcinkiem wszystko komplikuje się coraz bardziej.

Powrót do korzeni

Camille Parker (Amy Adams) to dziennikarka, która zostaje wysłana do swojego rodzinnego miasteczka w stanie Missouri, by zająć się sprawą morderstwa dwóch młodych dziewczyn. Powrót do korzeni okaże się nie tylko wyzwaniem zawodowym, ale również skonfrontowaniem z traumami i z ludźmi, którzy do tych traum doprowadzili. Camille niewiele zdradza o sobie samej. Widz wie jedynie na początku, że główna bohaterka za pomocą alkoholu i samookaleczania usiłuje rozwiązać swoje problemy, a raczej o nich zapomnieć.

Gęsta, gorąca, ciasna i wręcz klaustrofobiczna atmosfera miasteczka swoje apogeum znajduje w napięciu pomiędzy Camille a jej matką (Patricia Clarkson). Ta dwójka nie potrafi znaleźć porozumienia ze względu na wydarzenia z przeszłości i ogromny żal do siebie nawzajem. Duet okazuje się być trójkątem, ponieważ młodsza siostra Camille- Amma (Eliza Scanlen) buntuje się przeciwko nadopiekuńczej matce, a tym samym zbliża się do dawno niewidzianej siostry. Morderstwo i próba odnalezienia sprawcy stanowi jedynie szkielet całości, a prawdziwe sedno serialu ukryte jest znacznie głębiej.

Przeszłość, przeszłość, przeszłość

Od pierwszego odcinka atmosfera serialu jest bardzo tajemnicza i poruszająca. Zbrodnia i śledztwo schodzą na drugi plan, a całą akcję napędzają bardzo umiejętnie wprowadzane retrospekcje Camille. To dzięki jej powrotom do wydarzeń z przeszłości, które ściśle związane są z jej rodzinnym miasteczkiem i matką dowiadujemy się prawdy.

Ten serial to mozaika, która wymaga cierpliwości w układaniu. Nic nie jest oczywiste, nic nie jest takim, na jakie wygląda na pierwszy rzut oka. Migawki, które otrzymuje widz tylko utwierdzają nas w przekonaniu, jak trudne jest przebywanie w tym hermetycznym środowisku, w którym każdy zna Camille lepiej niż ona sama.

Muzyka, której słucha główna bohaterka tworzy niezwykłe tło i staje się osobnym narratorem (po serialu ścieżka dźwiękowa zostanie z Wami na dłużej, gwarantuję;). Analiza Camille jest stopniowa, ale z drugiej strony drastyczna i skomplikowana. Aktorskie trio kobiece gra pierwsze skrzypce, a każda z nich jest tak przekonująca, że czasem trudno uwierzyć w nauczony na pamięć scenariusz. Są to postaci totalne - każda bardzo przemyślana, połączona z drugą, kreowane konsekwentne, ale nie oczywiste. Dialogi pomiędzy matką a córkami trzymają w napięciu do ostatnich linijek.

Tylko nie mów mamie

Niektórzy zarzucają serialowi zbyt banalną konstrukcję. Dziennikarka wraca do małego, zapomnianego miasteczka, puka od drzwi do drzwi, na światło dzienne wychodzą tajemnice innych mieszkańców - no niby klasyk. Pomimo tego dzięki rozbudowaniu warstwy psychologicznej, pięknym, klimatycznym, oddającym doskonale aurę tego miejsca zdjęciom, serial tworzy spójną, wciągającą historię. Otrzymujemy niezwykle naturalistyczne obrazy śmierci i cierpienia (chociażby motyw rzeźni, który przewija się przez cały serial, jest niezwykle realistyczny i okrutny).

Serial charakteryzuje również wzmożona ilość detali, które dzięki szybkim cięciom montażowym są na ekranie jedynie przez ułamek sekundy. Potrzeba sporej uwagi, by wyłapywać „smaczki’ poddawane przez twórców. Trudno o tym serialu mówić dokładniej, nie zdradzając jego wydarzeń. Jest to na pewno pozycja godna uwagi, która powinna zatrzymać Was w fotelu, a może nawet pozwoli spojrzeć na siebie inaczej? Jakiekolwiek będą Wasze powody, by zapoznać się z „Ostrymi przedmiotami”, pamiętajcie o jednym- nie zawsze wszystko kończy się po napisach.

kafarnaum1

Kafarnaum - piekło na ziemi

Recenzje filmów, które są trudne, nie dają prostych odpowiedzi, komplikują bezpieczną codzienność, to zadanie niezwykle złożone, ponieważ nie ma szansy na zupełnie obiektywną ocenę. To jednak filmy ważne, o których trzeba mówić głośno. Jednym z nich zdecydowanie jest „Kafarnaum” (2018) autorstwa Nadine Labaki. Libańska reżyserka znana dotąd m.in. z „Dokąd teraz” czy „Karmel” prezentuje widzom historię 12-letniego Zaina (w tej roli genialny Zain Al Rafeea).

Zain decyduje się oskarżyć swoich rodziców o to, że go urodzili. Proces sądowy stanowi punkt wyjściowy dla całego filmu, natomiast narracja skonstruowana na zasadzie retrospekcji, pozwala na zrozumienie drastycznych motywacji chłopca. Klaustrofobiczne, brudne, ciasne zdjęcia autorstwa Christophera Aouna pozwalają widzowi wniknąć w świat bejruckich slumsów. Świat „nadmiaru”, rzeczy, ludzi, chaosu oraz niesprawiedliwości. Okrucieństwo świata przedstawionego wybrzmiewa znacznie bardziej właśnie przez to, że brutalną codzienność oglądamy oczami 12-letniego chłopca, którego największym marzeniem jest pójście do szkoły. Główny bohater ma życie, o jakim wiele osób myśli w kategoriach tak przerażających, że aż nierealnych. Chłopiec nie posiada własnej prawnej tożsamości, ponieważ rodzice nie zarejestrowali go w urzędzie, a od rana do nocy pracuje na ulicy, by poprawić byt swojej wieloosobowej rodziny. Zain odważa się jednak zabrać głos w ważnej sprawie…

źródło: filmweb.pl

Brak perspektyw młodego pokolenia w Libanie, nieplanowane ciąże i rosnącą liczba dzieci, którymi nikt nie ma zamiaru się zaopiekować, skazując je na całkowitą nędze. Ten film to zobrazowanie braku dostępu do podstawowych dóbr takich jak jedzenie czy mieszkanie. W obrazie rozpaczy, my widzowie, kibicujemy głównemu bohaterowi, by udało mu się wyrwać z okrutnej rzeczywistości. Zain decyduje się uciec z domu (po tym jak jego młodsza siostra zostaje sprzedana za kilka kur, by stać się żoną starszego od siebie sklepikarza). Desperacki krok chłopca zaprowadza go do wesołego miasteczka. Poznaje pracującą tam Rahil, etiopską imigrantkę, która w obawie przed deportacją ukrywa fakt, iż posiada malutkie dziecko.

Reżyserka umiejętnie oddaje głos tym najsłabszym i zapomnianym, nie kreując moralizatorskiej opowieści, ale historię najszczerszą z możliwych. Zain otrzymuje pomoc od Rahil, która przygarnia go pod swój dach. Jego zadaniem staje się opieka nad rocznym Yonasem. Film wywołuje łzy wzruszenia i niezgody, zwłaszcza, gdy główny bohater zamiast bawić się z rówieśnikami i żyć beztrosko, dostosowuje się do brutalnego świata, przesiąka bólem, cynizmem i agresją. Rahil któregoś dnia nie wraca z pracy (widz wie, że trafiła w ręce imigranckiej policji), a Zain i roczny Yonas zostają pozostawieni sami sobie. Zain zaczyna sprzedawać płynne narkotyki zrobione z leków, by kupić jedzenie (nauczył się tego w swoim rodzinnym domu), a w najbardziej desperackiej chwili głodu chłopcy jedzą kostki lodu posypane cukrem. 12-letni chłopiec przejmuje rolę głowy rodziny, a przeciwności losu mnoży się coraz więcej.

źródło: kinonh.pl

Na szczególną uwagę zasługuje tu aktorski geniusz młodego naturszczyka Zain Al Rafeea. Reżyserka zdecydowała się nazwać głównego bohatera imieniem odtwórcy tej roli. Kreacja tej postaci wynikała w znaczącej mierze z osobistych doświadczeń Zaina, który przez 8 lat mieszkał w Libanie, a jego codziennością była ulica i walka o przetrwanie. Reżyserka nie podejmuje próby emocjonalnego szantażu, ponieważ doskonale wyważa emocje. Nie ma w tym filmie ideologicznego gniewu, jest za to ogromny żal i niezgoda. Niewątpliwie otwiera on oczy w sposób brutalny.

Mimo to jest to przede wszystkim film o miłości. Miłości pięknej, czystej, szczerej, odnalezionej w najmniej oczekiwanym momencie. Historie Zaina i Rahil stają się jedną opowieścią, nieustannie trzymają w napięciu. Oczami Zaina widz doświadcza skrajnej autentyczności, konfrontuje się z realizmem, który kruszy serca, wyzwala niezgodę i uświadamia bezsilność. „Kafarnaum” jest filmem wielkim, pięknym i niezwykle trudnym. Nominowany w tegorocznych Oscarach, w kategorii film nieanglojęzyczny jest obowiązkową pozycją do nadrobienia. Poruszające dzieło, które zostaje w świadomości na dłużej i nie pozwala o sobie zapomnieć. Reżyserka daje głos tym pozbawionym prawu do dzieciństwa, opieki, rozwoju, pokazując palcem w stronę dorosłych, którzy są za to wszystko odpowiedzialni.

greenbookmain

Sposób na "Green Book"

Najlepszym filmem roku został „Green Book” w reżyserii Petera Farrelly. Czy słusznie? Przyjrzyjmy się temu oscarowemu już filmowi nieco bliżej.

Peter Farrelly znany z tworzenia luźnych, niezobowiązujących komedii, takich jak „Głupi i głupszy” czy „Sposób na blondynkę”, został już w Hollywood zaszufladkowany jako autor dzieł, które do tych najwybitniejszych nie należą. Można więc szczerze powiedzieć, że nikt nie spodziewał się po nim najlepszego filmu tego roku. Szczerze też trzeba przyznać, że “Green Book” idealnie wpisał się w klucz Akademii.

Film opowiada historię Tonego „Warga” (Viggo Mortensen) - mieszkającego na Bronksie w Nowym Jorku, typowego Włocha, który ma dużą rodzinę, żadnej pracy się nie boi (to chyba amerykańska odmiana Włochów, bo Ci włoscy Włosi z prawdziwych Włoch z tą pracą mają jednak różnie:) Tony ma dość spory problem z ludźmi o ciemnym kolorze skóry. Wydarza się więc oczywiście sytuacja, gdy będzie musiał spotkać się twarzą w twarz ze swoimi uprzedzeniami - ponieważ pilnie potrzebuje pracy, zgadza się zostać kierowcą Dr Donego Shirleya (Mahershala Ali) - ekstrawaganckiego, niezwykle zdolnego muzyka, który ściśle trzyma się swoich zasad. Żeby było zabawniej, tych dwoje nie będzie na siebie skazanych jedynie na odległość kilku dzielnic Nowego Jorku, ale na wielotygodniowe tournée. Nietypowe narodziny przyjaźni, pozytywna energia, zabawne i wartościowe dialogi, czyli feel good movie w pełnej okazałości.

źródło: filmweb.pl

Ten film oparty na faktach został okrzyknięty nową, odwróconą wersją „Nietykalnych” z 2011 roku. Dawno nie było w kinach czegoś, co na taką skalę wywoływałoby uśmiech od ucha do ucha, roztapiało serca, wpędzało w zadumę, a jednocześnie dodawało otuchy, że życie jest jednak takie dobijające. Obserwujemy rozwijającą się relację pomiędzy dwoma różnymi światami. Reprezentant jednego świata pozbywa się szklanek, z których pili wodę czarnoskórzy pracownicy, reprezentant drugiego jest zdystansowanym, zachowawczym artystą. Cała historia odziana w dobrze znany historii kinematografii motyw kina drogi. Ponieważ akcja filmu rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych lat 60-tych, gdy dyskryminacja rasowa była czymś normalnie obecnym w ówczesnym społeczeństwie, każda sytuacja, z jaką spotykają się bohaterowie staje się wybrzmiewać mocniej i dosadniej.

Temat rasizmu sprowadzony jest tutaj przede wszystkim do poziomu relacji międzyludzkich. Tony oraz Don wyruszają w trasę koncertową po najbardziej rasistowskiej części Stanów, przemierzają Południe, a tytułowa zielona książka ma się okazać pomocą dla przemieszczających się po kraju Afroamerykanów. Mimo przewodnika, który podsuwa im, gdzie mogą bez wytykania palcami zjeść i spać, naszych bohaterów czeka sporo przeciwności. Podróż staje się symboliczną wędrówką w głąb każdego z nich (i być może także w głąb nas samych - widzów). Obydwaj zaczną dostrzegać coś wcześniej dla nich obcego. Tony zobaczy w Doktorze po prostu pełnoprawnego człowieka, a Doktor uświadomi sobie, że jego poczucie samotności jest większe niż do tej pory myślał

źródło: moviesroom.com

Film niezwykle poprawny politycznie przekazuje szlachetne wartości z humorem i wdziękiem. Przewidywalne elementy aż tak nie przeszkadzają, ponieważ dajemy się porwać klimatowi lat 60-tych, w tym świetnej muzyce i roztaczających się przed bohaterami podróżniczych krajobrazach.

“Green book” to umiejętna żonglerka pomiędzy humorem a poważną tematyką. Świetnie napisane dialogi dodają historii dynamizmu, ale i głębi, wyrafinowanej prostoty. Nie dziwi, więc fakt, że film otrzymał również Oscara w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny. Świetnie rozpisane, uzupełniające się postaci, które stanowią swoje zupełne przeciwieństwa, a w tym gdzieś obecność widza, który śledzi proces oswajania. Aktorzy stanowią crème de la crème całego filmu i trudno osądzić, który wypadł lepiej. Jakimś cudem Akademia potrafiła o tym zadecydować i przyznać statuetkę Mahershalemu Aliemu w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy. Co ciekawe, nie jest to pierwsza statuetka aktora, ponieważ w 2017 roku, jako jeden z niewielu w historii, otrzymał tę samą nagrodę za kreację stworzoną w “Moonlight” (najlepszy oscarowy film 2017 roku). Oglądanie tej dwójki na ekranie to czysta przyjemność. “Green Book” to uniwersalny film z duszą i sercem, który bawi i uczy, a dzięki temu zyskuje tytuł tego najlepszego. W tym przypadku zdecydowanie „mniej znaczy więcej”.

emma stone w Faworycie

"Faworyta" w niełasce Amerykańskiej Akademii Filmowej

Ten barokowy projekt, jakim jest najnowszy film uznanego, choć hermetycznie tworzącego Lanthimosa, powstawał przez 9 lat! Niemal dekada filmowych starań o każdy scenograficzny detal, zdecydowanie zasłużenie dała „Faworycie” aż 10 nominacji do Oscara. Obok „Romy”, „Czarnej pantery”, „Vice” i „Narodzin gwiazdy” to największy oscarowy faworyt. Na ile statuetek zasłuży według Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, dowiemy się już w nocy z 24 na 25 lutego.

Po dość spektakularnym ostatnim wypadku przy pracy - „Zabiciu świętego jelenia”, szokującym horrorze odzianym w płaszczyk klasycznego dramatu zemsty – Lanthimos zabrał się za historyczną opowieść o wczesnej XVIII-wiecznej Anglii targanej wojennym konfliktem z Francją. I wyszło fenomenalnie! „Faworyta” to opowieść o mechanizmach władzy, trudnej miłości, konwenansach i ich fałszywości, zasadach i ich łamaniu. Lanthimos, twórca „Kła” i „Lobstera” nie byłby sobą, gdyby z obrazu panowania schorowanej królowej Anny Stuart nie wyciągnął na pierwszy plan odpruwających się z głównego ściegu historii pojedynczych nici i szwów.

Miłościwie nam nie-panująca

Nie bez powodu na warsztat zostaje wzięta postać królowej Anny. Na podstawie losów jej postaci Lanthimos znakomicie pokazuje, że władza to nie tylko przywileje, ale i wyrzeczenia. To nie tylko podręcznikowe fakty, ale przede wszystkim jednostkowe emocje, ambicje, słabości i pragnienia. To igranie z wrogami i maskowanie się przed przyjaciółmi.

źródło: charlie.pl

Anna, pomimo że dzierży berło Anglii i tytułowana jest z bożej łaski Wielkiej Brytanii, Francji i Irlandii królową tak naprawdę nie panuje nad niczym, nawet nad swoimi licznymi królikami, które zastępują jej stracone w przeszłości dzieci. Jest zagubioną i cierpiącą z powodu podagry kobietą, o której względy bezwzględnie zaczynają rywalizować dwie pociągające, ambitne i  cynicznie bezwzględne kobiety. Okazuje się, że władzę nad królestwem sprawuje de facto księżna Marborough, żona Johna Churchilla, jednego z najwybitniejszych dowódców wojskowych w historii świata jak uznają później historycy. Jednak do czasu. Na pierwszy plan walki o emocjonalne uzależnienie królowej wysuwa się kolejna postać. Uboga kuzynka księżnej, Abigail Hill, przypadkowo odkrywa łączący dwie najważniejsze kobiety w państwie sekret, który pomoże jej w zdobyciu (!) królowej, a tym samym w odzyskaniu szlacheckiego tytułu, pieniędzy i pozycji na dworze.

W oparach orzeźwiającej satyry

Fałszywe uśmiechy i łzy, wzajemne kopanie pod sobą dołków, samookaleczanie, nie-rzucanie się z okna, otrucie – Lanthimos fenomenalnie za pomocą teatralnej ironii i groteski rozgrywa relacje między bohaterami, pokazując jak bardzo władza potrafi być czymś iluzorycznym i krótkotrwałym. Świat „Faworyty” to istne theatrum mundi. W sensie głębszym, ale i dosłownym, ten film to bowiem mistrzostwo jeżeli chodzi o scenografię i kostiumy. Na pierwszy plan wysuwają się tu teatralne zainteresowania Lanthimosa, którymi zajmował się jeszcze przed „Kłem”. Niesamowite wnętrza i bogate stroje na poważnie wiernie obrazują epokę, lecz jednocześnie panujący ówcześnie klimat perukowej przesady zostaje przez Greka ironicznie obśmiany. Sceny gonitwy gęsi, obrzucania pomidorami czy tańca na balu to cudne ironiczne perełki. Za pomocą tak charakterystycznych filmowych narzędzi swojego stylu jak surowość, wręcz surrealistyczność obrazu, wyolbrzymienie jak w soczewce fragmentów rzeczywistości, kontrastowanie oraz fenomenalne granie światłem i muzyką, Lanthimos na swój nowatorski sposób pokazuje XVIII-wieczny angielski świat rozsypujących się konwenansów i triumfujących ułomności.

źródło: filmweb.pl

And the Oscar goes to…

Kobiece trio Olivia Colman (królowa Anna) – Rachel Weisz (lady Sarah) – Emma Stone (Abigail) to aktorski popis, obok którego nie da się przejść obojętnie. Ich celowa sztuczność, teatralność, manieryczność przerywane wybuchami prawdziwych emocji tłumionymi przez etykietę i ukrywaniem swoich prawdziwych motywacji czarują tak samo jak świat, w którym ich gra musi się opłacić. Panowie w tym filmie zakładają peruki, panie – co chwila nową maskę. Każda z trzech głównych bohaterek z jednej strony gra zupełnie inaczej i zupełnie kogo innego, z drugiej strony okazuje się, że są kobietami ulepionymi z jednej gliny. Poniżają i są poniżane, wykorzystują i są wykorzystywane, w jednym momencie grają rolę ofiary, by zaraz później przeistoczyć się w kata. U Lanthimosa nie ma postaci czarno-białych, nie ma też wygranych, wszyscy przegrywają.

„Faworyta” to pierwszy film greckiego reżysera, do którego nie napisał samodzielnie scenariusza. To też jego pierwsza kreacja hollywoodzka. Pierwszy film oparty na historycznym podłożu. Pierwszy tak współcześnie opowiadający o dawnych kobietach, które nie były wolne od kwestii głośno dziś omawianych dotyczących orientacji seksualnej, niespełnionego macierzyństwa, wpływu poronień na psychikę kobiety czy polityki. Jednym słowem - barokowe szaleństwo godne nie jednego Oscara!

roma_main

"Roma" - wielka wygrana tegorocznych Oscarów!

Alfonso Cuarón powraca do kin ze swoim nowym dziełem. "Roma" to film, który porównany został do dzieł geniusza włoskiego neorealizmu - Federica Felliniego. Reżyser trzeciej filmowej części Harrego Pottera i "Grawitacji" popisuje się teraz wyraziście i w pełni. Zabiera widza w nostalgiczną podróż ku własnemu dzieciństwu, przenosi do swojej ojczyzny - pełnego kontrastów Meksyku. Odpowiedzialny za reżyserię, scenariusz oraz zdjęcia Cuarón gwarantuje widzowi wizualne doznania i ich poseansową kontemplację.

Przez "Romę" prowadzi nas główna bohaterka - Cleo. Skromna, nieśmiała służąca, która pracuje dla rodziny z klasy średniej. Wydarzenia rozgrywające się w jej życiu nadają tempa fabule, natomiast punkty kulminacyjne sprowadzają się do wydarzeń w Meksyku lat 70-tych. Reżyser portretuje meksykańską klasę średnią, stopniowo zacierając granice między bohaterami.

Cuarón stworzył obraz wyrafinowany, elegancki, estetyczny, kameralny, a jednocześnie z wielkim rozmachem. Emocjonalną podróż w głąb tragicznych wydarzeń narodowych połączył z jednostkową historią o kobietach. Cleo i jej pracodawczyni - Sofi, w sposób wyjątkowy i subtelny zbliżają się do siebie, odkrywając siebie na nowo.  Ich wspólny ból po utracie ukochanych mężczyzn (którzy sami odeszli) jednoczy je. Reżyser stworzył bohaterki, które emanują szczerością i autentyzmem, co najmocniej przejawia się w zdjęciach. Każdy kadr jest osobnym obrazem, który nacechowany jest wyjątkowością detali. Długie ujęcia kręcone jedną kamerą, 360-stopniowe panoramy i ogrom przestrzeni, ani na chwilę nie dają poczucia wyobcowania, choć takie ogranie miejsca sprawia, że film staje się enigmatyczny.

Monochromatyczne barwy, które zastosował reżyser dają wybrzmieć głębi i emocjom. Pomimo szerokości obrazu, reżyser skupia naszą uwagę na detalach i nawet w najbardziej prozaicznej czynności odnajduje piękno. Scena inicjalna, w której Cleo zmywa podłogę, a wylewana woda łączy się w artystyczną mozaikę, nakreśla styl i klimat filmu.

gigazine.net

Motyw roli kobiety i jej pozycji w społeczeństwie wybrzmiewa tak wyraźnie również dlatego, że Cuarón umieścił w swoim filmie niewielu mężczyzn. Powodują problemy, unikają odpowiedzialności, chowają się za papierosowym dymem w nowym samochodzie.

Historyczne tło filmu oddaje dynamiczną sytuację w Meksyku tamtego czasu. Postrzegany w szerszym kontekście film staje się szczerym wyrazem relacji międzyludzkich, gdzie nie ma narodowych i klasowych podziałów, a jedynie wzajemna akceptacja i bliskość. Z filmu emanuje szczera nadzieja budowania wspólnoty opartej na solidarności. Empatyczny i czysty wizualnie obraz to głęboki oddech i chwila analizy własnego wnętrza oraz próba odnalezienia indywidualnej wrażliwości.

Warto zwrócić uwagę na przewijający się w całym filmie motyw wody, która staje się symbolem oczyszczenia; najbardziej wymowny wyraz ma tutaj zarówno scena inicjalna, jak i końcowa. Początkowo Cleo tylko zmywa podłogę i mimo poczucia bliskości i akceptacji przez pracodawczynię oraz dzieci, cały czas jest jedynie służącą. Relacje Cleo oraz rodziny stają się jednak coraz silniejsze, by doprowadzić do niesamowicie emocjonującej sceny końcowej. Główna bohaterka przełamuje swoje lęki, zapomina o własnej sferze komfortu, biegnie w wzburzone morze pełne spienionych fal, by uratować dwoje ze swoich podopiecznych. Film w sposób wyjątkowy i nienachalny staje się obrazem o kobiecości, miłości, bólu, trudzie życia codziennego, a to wszystko w przepięknej estetyce.

culturewhisper.com

Kino zaangażowane, które przez skromność wyrazu daje przestrzeń do indywidualnej wędrówki. Dopieszczona estetyka, wrażliwość na szczegóły, kameralne i oszczędne środki wyrazu, ale bogactwo treści i symboliki składają się na poczucie wszechogarniającego piękna i siły, jaką ma kino.

grafika-glowna

Mały krok dla Damiena Chazelle, ale wielki w stronę Oscara

Uznanie widowni Damien Chazelle zyskał dzięki osławionymi już "La La Land" oraz "Whiplash". Reżyser ten już jakiś czas temu wypracował sobie swój własny styl, można się więc było spodziewać, że najnowszy film będzie kolejnym dziełem muzycznym. Młody reżyser zdecydował się odbić w innym kierunku. "Pierwszy człowiek" przedstawia historie Neila Armstronga - pierwszego człowieka, który swój ślad zostawił na księżycu i nie jest to na pewno musical czy opera rockowa.

www.kino.krakow.pl

Można było się spodziewać patetycznej historii z podniosłą muzyką o genialności ludzkiego umysłu; o tym jak nasz gatunek jest wybitny, a właściwie - jak Amerykanie sprawili, że ludzkość stała się wielka. Końcowy efekt (na jego korzyść) okazuje się minimalistyczny, dogłębny i w pewien sposób metafizyczny. Film przedstawia irracjonalność podjętego przez NASA eksperymentu, ale i ukazuje siłę ludzkiej determinacji. W latach 60-tych technologia, doświadczenie i wiedza nie były na najbardziej zaawansowanym poziomie, a naukowcy i astronauci, mimo ogromnego ryzyka wierzyli, że uda im się spełnić ich kosmiczny sen. Chazelle dobrze oddaje nieprzemyślanie tych działań, zwłaszcza w scenach poświęconych próbom wzniesienia się poza atmosferę ziemską. Jednocześnie daje widzowi poczucie pasji i zaangażowania. Naukowcy z NASA przypominają małych chłopców, którzy bawią się na drzewie i za wszelką cenę chcą wejść na najwyższa gałąź, nie myśląc o tym, że mogą spaść, ani tym bardziej o tym w jaki sposób zejdą na ziemie. W historii tej najbardziej fascynująca i zastanawiająca zdaje się być kwestia, jak przy pomocy niewielu narzędzi zdołali oni obliczyć praktycznie niemożliwe założenia, a później wcielili je w życie.

www.wyborcza.pl

"Pierwszy człowiek" to minimalistyczny w swojej formie i obrazie hołd dla astronautów, którzy próbowali, ale ponieśli klęskę. Opowiadając historię Armstronga, reżyser daje widzowi poznać historie innych bohaterów, podkreślając, że na ogromny sukces w skali świata, złożyło się kilka istnień i na pewno nie był to sukces jednostkowy.

Ryan Gosling, który zazwyczaj nie próżnuje w przedstawianiu emocji, w roli spokojnego Neila Armstronga odnalazł się bardzo dobrze. Pierwszego człowieka na księżycu poznajemy od strony całkiem normalnego człowieka, który ma dom w uroczej dzielnicy z zielonym trawnikiem, piękną żonę i dzieci. Poza tym wszystkim Chazelle decyduje się oprzeć historię wielkiego astronauty na traumie po utracie ukochanej córeczki, a funkcjonowanie w kosmosie staje się próbą radzenia sobie z tragicznym doświadczeniem. 

Wielkie plany podbicia galaktyki zestawione zostają z scenami jedzeniem płatków na śniadanie, zabawą z dziećmi, podlewaniem trawnika czy kłótniami z żoną. Przesłanie o zwykłości Neila Armstronga wydaje się być szlachetne, niestety wątki melodramatyczne przeważają na tyle, że pod koniec mogą wydawać się sztuczne i przerysowane. Relacja z żoną Janet Shearon (Claire Foy) jest przedstawiona bardzo wyjątkowo i subtelnie. Okazuje się ona największym wsparciem we wszystkich trudnościach, a co najważniejsze -posiada własną osobowość i wyrazisty charakter (mimo umiejscowienia jej w domu, by opiekowała się dziećmi, gdy mąż podbija galaktykę). Gosling jest Armstrongiem nieco wycofanym, zamkniętym w sobie i właściwie bez emocji. Mimo różnic w wyglądzie fizjonomicznym, charakterowo jest to jednak kreacja wiarygodna.

www.multikino.pl

W "Pierwszym człowieku" wyróżniają się muzyka (Justin Hurwitz) oraz zdjęcia. Metafizyczne, z pierwiastkiem magii, ale jednocześnie minimalistyczne i chłodne. Kosmos nie jest przedstawiony jako rozgwieżdżona, lśniąca przestrzeń, ale jako ciemna pustka. Księżyc to szara, podziurawiona kula, a jednak wszystko to w swej prostocie staje się majestatyczne i dodatkowo podkreślone przez motywy muzyczne. Muzyka pozwala tej prostocie wybrzmieć.

"Pierwszy człowiek" nie jest najlepszym filmem Damiena Chazelle. To raczej niewielki podskok niż krok do przodu w jego karierze. Jednakże wątki melodramatyczne, podniosły temat oraz Ryan Gosling mogą zapowiadać, że Akademia Filmowa przyzna nominacje przynajmniej w kilku kategoriach. Miejmy nadzieje, że wyników "Pierwszego człowieka" nie przyćmi inny "Moonlight".

grafika-glowna-1

Danse Macabre

Podobno wszystko już było. Nie ma dzisiaj takiego artysty, który wymyśliłby cokolwiek innowacyjnego. Na przestrzeni setek lat rozwoju muzyki, sztuki, kinematografii wszystkiego, co tylko można sobie wyobrazić. Nawet twierdzenie, że nie da się stworzyć czegoś nowego, bo wszystko już było, zostało w sztuce przerobione. W kinie mieliśmy już Hitchcocka, Polańskiego, "Drogę bez powrotu", Tarantino, Kubricka, Nolana, Dolana, Finchera, "Krąg"...

A propos. Wielu dzisiejszych twórców postanawia sięgnąć po produkcje sprzed lat, aby przerobić je na swoją modłę. Wspomniany "Krąg" jest amerykańską wersją japońskiego dzieła. Szwedzki horror "Pozwól mi wejść" również doczekał się duplikatu. A tym razem po czyjś twór sięgnął Luca Guadagnino. I tak powstała tegoroczna "Suspiria". 

Najnowszy film włoskiego reżysera to przeróbka słynnego horroru Daria Argienta o tym samym tytule (polska nazwa to ?Odgłosy?) z 1977 roku. Podobnie jak w oryginale, amerykańska baletnica przyjeżdża do słynnej Akademii, aby się w niej uczyć  (u Daria jest to wiedeńska szkoła, u Luci Guadagnino ? berlińska). Szybko okazuje się, że dzieją się w niej przedziwne i przerażające rzeczy. Szczególnie intrygujące jest zaginięcie Patricii ? dziewczyny, którą główna bohaterka Susanna ma zastąpić. Okazuje się, iż zaginiona była pacjentką miejscowego psychiatry, który pragnie dowiedzieć się prawdy o zaginięciu podpopiecznej.

źródło: filmweb.pl

Co się przytrafiło Patricii? Co kryją mury szkoły baletowej? Co odkryje lekarz? Kim tak naprawdę jest Susie ? amerykańską baletnicą z ogromnym talentem czy kimś innym odgrywającym dużo bardziej znaczącą rolę?

?Suspiria? jest filmem bardzo niejednoznacznym. Wywołuje szereg emocji ? od ciekawości przez obrzydzenie i niepokój, po strach i niedowierzanie. Z jednej strony jest wulgarna i przesadzona, innym razem ? głównie za sprawą scen tańca ? zmysłowa i intrygująca. Sama tajemnica i motyw sabatu czarownic bardzo wciągają i nie odpuszczają do samego końca.

Jeżeli zaś chodzi o postacie, najbardziej przyciągające są Madame Blanc (Tilda Swinton) oraz Susanne (Dakota Johnson). Ta druga gra według mnie bardzo szablonowo i bez emocji. Nie ma tego ?czegoś?. A Tilda zdecydowanie to ma.

źródło: filmweb.pl

Zdobyła ona rozgłos rolą Złej Czarownicy w ?Opowieściach z Narnii?, czyniąc ją na pewien sposób kultową. Jednak z takimi postaciami jest pewien problem ? widząc twarz aktora/aktorki, którzy ją odgrywają, najczęściej widzimy właśnie tę postać. Tak jest z Danielem Radcliffe?em, znanym głównie z roli Harry?ego Pottera ? ciężko aktorowi pozbyć się łatki ?czarodzieja z blizną?. Jego koleżanka, Emma Watson poradziła sobie z etykietką Hermiony, grając m.in. w ?Bling Ring?; przestając być ?grzeczną uczennicą w szkole magii?. Miley Cyrus też wzbudziła mnóstwo kontrowersji, zrywając z wizerunkiem dziewczynki Disneya i słynnej Hannah Montany. Przykłady można by mnożyć.

Z panią Swinton natomiast jest tak, iż widząc ją w pierwszej chwili, widzi się Złą Czarownicę. Ale wystarczy chwilę pośledzić jej postać na ekranie, by dostrzec kompletnie inne wcielenie. W tym przypadku ? bezwzględną, zimną, wyrachowaną Madame Blanc. Aktorka ma niebywały talent do odgrywania negatywnych postaci ? w ?Suspirii? dała tego kolejny popis.

źródło: filmweb.pl

Sam film jest pełen kontrastów i pozostawia mieszane uczucia. Dla mnie jest produkcją zrobioną z rozmachem i mającą w sobie pewien urok. Wiem, że nie każdemu się spodoba. Jednak, jeśli lubisz krwawe horrory, skomplikowane intrygi, sabaty czarownic, a przy tym szukasz czegoś nieoczywistego, to ?Suspiria? jest dla ciebie!

grafika-glowna-godziny

Współczesne panie Dalloway

Odpowiadając na pytanie, a raczej próbując zdefiniować zbiór cech, jakie posiada ?kobieta z klasą?, pojawia się zwątpienie. Kim właściwie jest kobieta z klasą? Mieć klasę to być człowiekiem szlachetnym, który z podniesioną głową stawia czoła wszelkim przeciwnościom. Kobieta z klasą rozumie mechanizm poszukiwania swojej głębi, ale jednocześnie jest świadoma własnego (zupełnie normalnego) braku perfekcyjności. Film na ten tydzień to propozycja, która przedstawia bohaterki skomplikowane. Ich głębia i problemy zmusza widza do refleksji. Jest to film wybrzmiewający feministycznym (w najlepszym tego słowa znaczeniu) przesłaniem: jaka jest kobieta i gdzie jest jej miejsce w świecie?

 ?Godziny? (2002) reż. Stephen Daldry

Reżyser takich dzieł jak ?Billy Elliot? czy ?Lektor? zdecydował się wziąć na warsztat już dobrą dekadę temu temat kobiet i ich roli w społeczeństwie na przestrzeni epok. Film stanowi adaptację książki amerykańskiego pisarza Michaela Cunninghama z 1998 roku, który za tę właśnie powieść otrzymał Nagrodę Pulitzera w rok później.

Źródło: https://themovierat.com/2013/01/04/bam-awards-best-supporting-actress-winners/2003_the_hours_014/

?Godziny? są przedstawieniem trzech różnych kobiet, w różnym czasie i otoczeniu, ale mających te same wątpliwości. Czy moje życie, to co mam, to wszystko, czy to wystarcza, czy daje mi poczucie szczęścia, komfortu, zrozumienia? Każda z trzech bohaterek ma w sobie lęk przed prawdziwym byciem. Byciem poza stereotypami i oczekiwaniami. Łącznikiem pomiędzy bohaterkami jest książka autorstwa Virgini Woolf ?Pani Dalloway?. W rolę autorki szukającej ucieczki od swoich lęków i emocji wcieliła się Nicole Kidman (w 2003 roku za tę role otrzymała Oscara). Żyjąca w Stanach Zjednoczonych lat 50-tych Laura Brown (Julian Moore) czyta powieść o Pani Dalloway, co będzie stopniowo zmieniało jej życie. Ostatnią bohaterką jest żyjąca w Nowym Jorku Clarissa (w tej roli genialna Meryl Streep), która jest wydawcą książek i która przez swojego przyjaciela nazywana jest Panią Dalloway właśnie).

Źródło: https://pl.pinterest.com/pin/321585229633565320/

Virginia Woolf, pisząc powieść o kobiecie, której oczekiwania względem życia nie zostały spełnione, uświadamia sobie, że jej własne życie to rutyna i bezsensowne czynności. Bezsilność względem choroby, która uniemożliwia jej powrót do Londynu, by móc zaistnieć w literackim świecie, całkowicie nią zawładnęła. Uosobienie, które nie chce sprostać narzuconym normom i schematom oraz otwarty umysł twórcy powoduje, że jej życie zakończy się w sposób tragiczny. Nicole Kidman stworzyła postać wielowymiarową, której psychologia i osobowość nie mogą zostać odczytane prostolinijnie. Mimo tego, że Wirginia Voolf żyła na przestrzeni XIX i XX wieku, wiele z jej tez i egzystencjalnych niepokoi są wciąż żywo aktualne i wykorzystywane na wielu polach nauki i sztuki.

Laura Brown wydaje się być najbardziej drastycznym przykładem. Żyjąca na przedmieściach wielkiego miasta, na cukierkowym osiedlu z idealnie przystrzyżonym trawnikiem, spędza całe dnie w domu gotując, sprzątając, opiekując się dziećmi i czekając na kochającego męża wracającego z pracy. Czytając ?Panią Dalloway?, odkrywa, że jej życie jest zupełnie inne od tego, którego pragnie. Jej bycie to jedynie puste tytułowe godziny, które mijają, bez żadnego wyrazu, emocji, poczucia sensu i spełnienia. 

Dzięki książce Laura poczuła pustkę, której wcześniej nie potrafiła nazwać.

Źródło: https://www.telemagazyn.pl/artykuly/godziny-trzy-kobiety-trzy-epoki-jeden-film-recenzja-62957.html?zdjecie=1

Wątek postaci granej przez Julian Moore nasuwa pytanie, czy wybór siebie i własnych pragnień jest ważniejszy niż wszystko inne?

Przecież w latach 50-tych kobieta była jedynie opiekunką ogniska domowego, nie powinna pragnąć niczego więcej, czegoś ponad ?to?. Druga bohaterka filmu przez długi czas zagłuszała w sobie pragnienie osiągnięcia czegoś więcej, wyjścia poza schemat. Jej decyzja wielu może wydać się drastyczna i niezrozumiała, ale jest przykładem na to, że kobieta ma w sobie siłę, by walczyć o siebie, o swoje pragnienia, o swój samorozwój; o to, czego chce, a nie tylko o co powinna.

Clarissa zdaje sobie sprawę, że wszystkie najszczęśliwsze chwile to przeszłość (którą nieustannie rozpamiętuje), że są już za nią, a otaczająca teraźniejszość jest dojmująco trywialna. Jest dojrzałą kobietą, wydawczynią książek, która żyje w Nowym Jorku na początku XXI wieku. ?Pani Dalloway powiedziała, że sama kupi kwiaty? ? to zdanie rozpoczynające powieść, w kontekście tej postaci nabiera znaczenia symbolicznego. Clarissa grana przez Meryl Streep, również sama kupuje sobie kwiaty, co stanowi bezpośrednie nawiązanie do powieści zarówno w kontekście dosłownym, jak i metaforycznym, ponieważ może być to odczytane jako rodzaj kobiecej niezależności. Bohaterka rozważa pustkę i poczucie wyobcowania oraz próbuje zrozumieć deterministyczną siłę, która kieruje ludzkim przeznaczeniem.

Źródło: https://film.org.pl/r/godziny-pani-dalloway-sama-wychodzi-kupic-kwiaty-102827

Bardzo istotnym czynnikiem, który przeprowadza widza przez wszystkie historie, jest muzyka Philipa Glassa. Sprawia ona, że trzy odrębne obrazy, postacie i wydarzenia stają się jednością. Muzyka stanowi łącznik pomiędzy osobnymi epokami, kulturą i rzeczywistością każdej z bohaterek. Ważnym elementem narracyjnym filmu jest też montaż. Scala on wspólnotę losów i odczuć, zwłaszcza na poziomie krótkich scen, w których kobiety wykonują podobne czynności. Nakładające się na siebie sceny i ich podobieństwo zwraca uwagę na silniejszy, wręcz metafizyczny związek pomiędzy bohaterkami. ?Godziny? pozostawiają na duszy ślad oraz prowokują do analizy własnej głębi. Jest to film pełen nostalgii, filozofii, odniesień do feminizmu i kobiecości. Jeśli ktoś gotowy jest na kino, które nie pozostawia dobrego samopoczucia, ale zmusza do wartościowych przemyśleń, to serdecznie polecam dać ?Godzinom? szansę.

grafika 1 GŁÓWNE

Przewidywalne zwycięstwo i zaskakujące debiuty

Filmy z 43-ego Festiwalu Filmów Fabularnych  w Gdyni, które koniecznie musisz obejrzeć!

Emocje związane z 5-dniową ucztą dla pożeraczy kina powoli opadają, a więc nadszedł czas podsumowań. Gdynia przyjęła słoneczną pogodą najważniejszych polskich twórców filmowych, z których część mogła wrócić do pofestiwalowego życia z prestiżowym wyróżnieniem. Najważniejszą nagrodą Festiwalu Filmowego w Gdyni jest Złoty Lew, którego otrzymuje jeden spośród 16-stu filmów zakwalifikowanych w konkursie głównym. W tym roku bez większego zaskoczenia nagrodę otrzymała "Zimna Wojna" w reżyserii Pawła Pawlikowskiego. Historia o przeciwnościach losu, burzliwym rozstaniu, trudnej i pięknej miłości, ale i pustce, osadzona w ramach lat 50-tych i 60-tych XX wieku. Przepiękne, klimatyczne, czarno-białe zdjęcia w wykonaniu Łukasza Żala nadają filmu uduchowionego i estetycznego charakteru. Film otrzymał statuetki również za dźwięk i montaż, które zdecydowanie mu się należały.

Srebrny Lew trafił do Filipa Bajona za film "Kamerdyner".   Liryczno-dramatyczna opowieść o wymagającym uczuciu i trudnej relacji, czasie wojny, trudnych wyborach, kwestii przynależności i tożsamości - w tym wypadku do społeczności kaszubskiej. W rolach głównych aktorzy młodego pokolenia tacy jak Sebastian Fabijański czy Marianna Zydek, jednak to jednak Janusz Gajos oraz Adam Woronowicz (nagroda za najlepszą pierwszoplanową rolę męską) skupiają na sobie uwagę. Gajos w roli kaszuba Bazyliego Miotke skrada każdą scenę, w której występuje. Ciekawą kreację aktorską zaprezentował też Łukasz Simlat. Wcielił się w rolę zamkniętego nauczyciela muzyki przeistaczającego się w okrutnego i oschłego SS-mana, który zapomina o wyznawanych wcześniej wartościach.

Decyzja jury o przyznaniu nagrody za reżyserię Adrianowi Pankowi - który w tej kategorii mierzył się z tak uznanymi nazwiskami jak Smarzowski czy Koterski -  spotkała się z bardzo entuzjastyczną reakcją publiczności. Jego film "Wilkołak"  to produkcja w stylu horroru, czyli gatunku, który w Polsce realizuje się niezwykle rzadko. Czy było strasznie? To musicie ocenić sami, wybierając się do kina. Warto jednak zaznaczyć, nie zdradzając fabularnych smaczków, że głównymi bohaterami jest grupa dzieci, która zostaje wyzwolona z obozu koncentracyjnego i od tej pory musi polegać tylko na samych sobie.

43-cia edycja Festiwalu była czasem debiutów i wielkich powrotów. Na pewno uwagę widzów powinien przykuć "Eter" w reżyserii Krzysztofa Zanussiego. Twórca decyduje się przedstawić w nim kostiumową historię doktora z wielkimi ambicjami i potężna bronią, którą stara się opatentować - tytułowy tajemniczy eter. Kolejny interesujący powrót to Marek Koterski i jego "7 uczuć". Reżyser po raz kolejny przywołuje kultową już postać Adasia Miauczyńskiego (w tej roli syn reżysera - Michał Koterski) i przedstawia jego perypetie w szkole podstawowej. Klasa Adasia to aktorska śmietanka, ponieważ zobaczymy tam m.in; Marcina Dorocińskiego, Gabriele Muskałę, Andrzeja Mastalerza czy Katarzynę Figurę. Jeśli więc macie ochotę na styl Koterskiego, który zaskakuje i bawi przez łzy oraz chcecie zobaczyć niemal dwumetrowego Karolaka skaczącego na skakance, polecam wybrać się do kina właśnie na to.

Interesującym debiutem tegorocznego festiwalu był "Juliusz"  w reżyserii Aleksandra Pietrzaka. Stylowa komedia w stylu stand-upu o nauczycielu plastyki, mieszanka dobrze napisanych dialogów, żartów z puentą i świetnych aktorów. Niezwykle interesującą pozycją, do której zachęcam wszystkich z naciskiem na bardziej wymagającego widza, jest film w reżyserii Jagody Szelc "Monumen". Jest to filmowy dyplom studentów wydziału aktorskiego łódzkiej filmówki, który swoim klimatem, niepokojącym stylem, brakiem jakichkolwiek barier narracyjnych sprawia, że po wyjściu z tego filmu widz spogląda na świat w bardziej metafizyczny i podejrzliwy sposób. Zanim jednak wybierzecie się na "Monument" zachęcam do zapoznania się z  "Wieżą. Jasnym dniem" z poprzedniego roku, którym to Jagoda Szelc nakreśliła swój bardzo konkretny, autorski styl.

No i nadeszła chwila na koniec na największą kontrowersję tegorocznego festiwalu - nowy film Wojciecha Smarzowskiego "Kler". Na czele z nazwiskami takimi jak Braciak, Jakubik oraz Gajos widz otrzymuje ważny społecznie głos o tym, co z człowiekiem robi władza, pieniądze i pożądanie. To nie jest film, który rozważa kwestię istnienia Boga lub który obraża ludzi wierzących. Jest to film o ludziach i społeczeństwie, które pozwoliło, by księża zyskali status "boskości". Niezależnie od poglądów bardzo polecam wybrać się, zobaczyć i wtedy dopiero samemu ocenić. Film otrzymał tegoroczną nagrodę publiczności. Ten werdykt również nie był zaskoczeniem, biorąc pod uwagę tłumy jakie przybywały do kina podczas całego trwania festiwalu. Zainteresowanie było tak duże, że organizatorzy zmuszeni byli zorganizować dodatkowe pokazy.

Koniec festiwalu zbiegł się z końcem lata. Wierni fani polskiego kina zobaczyli najważniejsze, niezwykle ciekawe i kontrowersyjne pod wieloma względami premiery najbliższych miesięcy. Kilka dni po zakończeniu festiwalu dowiedzieliśmy się o tym, że "Zimna Wojna" stała się polskim kandydatem do najbardziej prestiżowej i rozpoznawalnej nagrody filmowej na świecie, do lutowych Oscarów. Znów - nie jest to wielkie zaskoczenie, na pewno jednak radość i ogromna nadzieja. Mocno trzymamy kciuki, by po raz kolejny Paweł Pawlikowski mógł wygłosić przemówienie w Dolby Theatre w Hollywood. Kibicuję zarówno "Zimnej Wojnie", jak i kolejnemu sukcesowi przyszłorocznego festiwalu. Gdynio, widzimy się za rok! Ahoj!

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved