woman-2609115_1280

Intymne wyznania i trudne wyzwania - rozmowa z bulimiczką

BOHATERKA STYCZNIA

Regina: A no dzień dobry, dzień dobry! W końcu się udało zobaczyć! I to tylko dzięki sprawom służbowym, bo tak to człowiek Cię nigdzie nie wyciągnie!

Aleksandra: Straszne to nasze młode, niepoważnie przez naszych rodziców traktowane życie, nie?  Oni myślą, że non stop tylko się spotykasz ze znajomymi albo śpisz, a ty biegasz i biegasz, a tak naprawdę to nie wiesz po co... i ani chwili dla siebie!

Regina: A weź! O tym za chwilę. To co zamawiamy?

Aleksandra: Dziś chwila rozpusty i skoro wybrałyśmy pizzę, to ja wszystkie warzywa po kolei. A dla Ciebie?

Regina: Hmmm, ciężko wybrać… Szynka parmeńska, rukola, pomidorki cherry. I parmezan!

A: Widzę, że rozpusta na całego! Ale wolno Ci takie rzeczy jeść? Kiedyś to przecież pamiętam, że nawet margherity się wystrzegałaś! Czyżby się udało i całkiem sobie z tym wszystkim poradziłaś, czy rzutuje Ci to jeszcze jakoś na codzienne życie?

R: No, niestety to zostaje na całe życie. Ogólnie to przecież uwielbiam jeść, gotować, przyprawiać, kombinować ze smakami, więc jestem też trochę przy kości. No i ogólnie to lubię to u siebie. Kryzys zaczyna się jak na przykład moja wychudzona kuzynka albo szwagier zaczynają mi dogadywać. Bardzo chętnie bym poszła wtedy wymiotować, żeby im pokazać, że mogę być szczupła, z czystej przekory. Ćwiczyć się okazało, że nie mogę, bo stan zdrowia mi nie pozwala. Więc ostatecznie to dla mnie najprostsze wyjście. Tylko jedna rzecz mnie w sumie powstrzymuje, a mianowicie moje zdrowie. Cały czas jestem na lekach. I w tym miejscu cieszę się, że muszę brać leki, bo żeby działały muszę normalnie jeść. Są okresy, kiedy trzymam dietę i wszystko jest w porządku, ale nagle mam atak obżarstwa i jem wszystko, WSZYSTKO!

A.: Wiesz jak to trochę brzmi, że tylko leki Cię powstrzymują przed takimi rzeczami?! Jakbyś cały czas się z tym czynnie zmagała! Z dnia na dzień… A Twoja kuzynka wciąż Ci tak dogaduje? Ona w ogóle wie, jaką walkę stoczyłaś z bulimią?

R.: Ogólnie zdarzają mi się jakieś napady raz na około 8 miesięcy, takie jednorazowe. Ale najczęściej jest mi wtedy niedobrze albo podejrzewam, że coś mi zaszkodziło. A ona nic nie wie. Jest w stanie za każdym razem wypominać mi: „Jezu, jakaś Ty gruba!”. A ona sama chuda jak kościotrup bez żadnego wysiłku.

A.: A nie myślałaś, żeby jej o tym powiedzieć? W końcu raz, że jesteście bliskimi kuzynkami, przyjaźnicie się (choć wiem, że różnie między Wami bywało, ale jak wydoroślałyście przyszedł chyba lepszy czas), więc dwa byłoby Ci chyba łatwiej jakby wiedziała, no bo chyba przecież nie komentowałaby w taki sposób, tego jak wyglądasz.

R.: Myślę, że niczego by to nie zmieniło. Tym bardziej, że kiedyś miałam dowody na to, że robi to samo. I jeśli siedzimy (siedziałyśmy) w tym razem i zna to od podszewki, więc wątpię, żeby przestała po jakiejkolwiek rozmowie.

A.: Naprawdę?! Nie wiedziałam, że też tak miała! To jest niewiarygodne, jak bardzo człowiek się zamyka sam w sobie z takim problemem, jak nie potrafi o nim rozmawiać! Nawet z jedną z bliższych Ci osób… i to jeszcze mającą ten sam problem…

R.: To jest normalne uzależnienie, jak narkotyki, nie mówi się nikomu, nawet jak się już przestało brać.

A.: Nazwałaś się kiedykolwiek wprost bulimiczką? Przyznałaś się sama przed sobą, że naprawdę nią jesteś?

R.: Wtedy bardzo trudno było mi się do tego przyznać, bo jak byłam młodsza nie rozumiałam takich osób. W ogóle po czasie, trochę pod wpływem osób wtajemniczonych, przyznałam, że mam problem. I dopiero po kilku latach byłam/jestem w stanie podejść do tego obiektywnie i teraz uważam i przyznaję, że jestem. Jestem bulimiczką, bo z tego jak i z alkoholizmu się nie wyrasta, to gdzieś siedzi w Tobie i pilnujesz się, żeby nie spróbować po raz kolejny.

A.: A nie miałaś nigdy takiej pokusy, żeby wszystkim w domu i wszystkim, którzy Ci tak mówią, wykrzyczeć w twarz, że to jest choroba, zaburzenie, że bulimia nie jest Twoją winą i że powinni Cię w tym wspierać, a nie jeszcze bardziej dołować.

R.: Miałam nie raz. Ale to nie jest mentalność, która by to zrozumiała. Według nich to jest wymyślanie. Choroba to rak, grypa, a nie wymiotowanie, bo chce się być chudym.

A.: Zgodzę się i jednocześnie totalnie nie zgodzę z tą małomiasteczkową mentalnością, o której mówisz, bo bulimia to jest wydumany problem.Ale „wydumany” w tym sensie, że jej przyczyny są wydumane. Chodzi mi o to, że zwykle bulimia bierze się stąd, że dziewczyny UWAŻAJĄ, że są za grube, za brzydkie, za mało atrakcyjne, a dla wszystkich innych wcale tak nie jest! Przecież jak Cię pamiętam z końca gimnazjum byłaś normalną, zgrabną dziewczyną!

R.: Zaczęłam tyć początkiem liceum. Ale zgodzę się, że to siedzi w głowie, to przede wszystkim choroba umysłu, dopiero potem ciała. Jak zaczynałam tę „przygodę” to ważyłam 65kg. Teraz ważę około70/73 i jest mi z tym dobrze i nie uważam się za grubą. Po prostu krąglejszą, ale jeszcze w normie. Tylko w wyjątkowych przypadkach czuję się źle, jak gdzieś jestem na przykład na weselu, chrzcinach, urodzinach, jakiejś imprezie i wszystkie kobiety są wystrojone i szczupłe i wiem, że jestem porównywana. I to jest przekora z mojej strony, bo wiem, że mogłabym być równie szczupła, ale z drugiej strony żal mi takich osób, że ich życie kręci się wyłącznie wokół tego, kto jest szczupły a kto gruby. Tak jakby tłuszcz zaprzeczał temu, że ktoś jest wartościową osobą. Czy jakby Skłodowska-Curie miała dodatkowe 30 kilogramów niczego by nie odkryła? Albo jakby przytyła już po ich odkryciu to co, to by znaczyło, że mózg jej proporcjonalnie zanikł kosztem tłuszczu?!

A.: No wiadomo, że nie. Ale w ogóle pamiętasz skąd to się wzięło, jakie były wymierne przyczyny Twojej bulimii? Że niby liceum, zmiana środowiska i ten beznadziejny czas, kiedy do końca jeszcze nie wiesz, kim jesteś, kim chcesz być i dlatego porównujesz się ze wszystkimi? A każde słowo krytyki boli wielokrotnie więcej niż teraz?

R.: Dokładnie. Poza tym ludzie w wieku 16-18 są niesamowicie podatni na wpływy. I moim zdaniem nie mają wypracowanego poczucia własnej wartości. To się dopiero rozwija w miarę kształtowania się osobowości i charakteru, z wiekiem. Jakby mi ktoś teraz powiedział coś,  przez co załamywałam się w liceum, to bym go wyśmiała. Bo niby jakim prawem i dlaczego? Czy zna mnie aż tak niesamowicie dobrze, żeby się wypowiadać na mój temat? A jeśli nie, to znaczy, że to co mówi, to bujdy na resorach.

A.: Ale pamiętasz dokładnie dlaczego rzuciłaś się w bulimię? Jakiś komentarz, spojrzenie Cię do tego sprowokowały? Bo coś z tego musiałaś mieć w głowie wchodząc do łazienki i po raz pierwszy prowokując wymioty.

R.: Chyba nikt mi nic nie powiedział, albo nie zapamiętałam. Raczej to było właśnie to porównywanie się do innych, poznałam masę nowych osób, dziesiątki dziewczyn. One wszystkie były ładne, szczupłe i faceci się za nimi oglądali. Chyba to było takie decydujące, żeby jakiś chłopak się za mną obejrzał. Strasznie mi brakowało miłości, przytulania, bliskości. Chciałam być taka jak te „sławne dziewczyny z liceum”. Potem się okazało, że jedna z nich, do której szczególnie się porównywałam, miała to samo co ja, bo spotykałyśmy się w łazience. Takie błędne koło.

A.: Serio? Ale tak w łazience w szkole?

R.: Tak, bo jak się nie zje nic cały dzień, to się wygląda podejrzanie, ktoś zwróci uwagę, że może coś jest nie tak, więc lepiej zjeść i w tajemnicy zwymiotować. Jesz normalnie, jesteś szczupła, to pewnie po prostu masz dobre geny. A jak nie jesz i jesteś szczupła to od razu jest podejrzenie o głodówkę i anoreksję.

A.: A jeszcze szczególnie w liceum! Moja ciocia jest nauczycielką wychowania fizycznego właśnie  w liceum i opowiadała, że od lat panuje jakaś epidemia mdlejących, słabowitych dziewcząt, które nie radzą sobie z przeróżnymi presjami i uciekają się do tego typu praktyk.

R.: No, organizm jest wtedy strasznie osłabiony. Ja miałam problemy nawet ze wstawaniem z łóżka, spacerem czy sprzątaniem.

A.: Ale świetnie nauczyłaś się kryć! To Ci trzeba przyznać… ja nic a nic bym nie zauważyła, gdybyś się kiedyś pokątnie nie przyznała później.

R.: Bo tak trzeba! Jakbyś zauważyła to byś mi nie dała żyć. Więc dla świętego spokoju…

A.: A nie uważasz, że ukrywanie przez bliskimi osobami takich ważnych spraw powoduje, że w sumie nie dajesz im się poznać, pomóc, no jakby nie było, te doświadczenia i problemy, to ważna część Ciebie i Twojej małej historii?

R.: Trudne pytanie. Chyba nie uważam, żeby ta jedna sprawa zmieniała obraz mojej osoby w oczach bliskich. To też ma trochę taki intymny wydźwięk. Dla mnie to też był jakiś rytuał. Oczyszczenie, jakbym pozbywała się nagromadzonego stresu. Coś jak medytacja dla niektórych, chwila dla siebie. Wiem, jak to brzmi, ale tak się właśnie czułam. Jakbym o tym opowiadała wszystkim, to czułabym się przytłoczona, jakbym to robiła na pokaz.

A.: Brzmi dla mnie – osoby, która nigdy osobiście nie miała z tym do czynienia – przedziwnie. Że to jakby medytacja. Ale mieści mi się to w głowie, że można to tak traktować. Jak rytuał. Tym bardziej oczyszczający. I zgodzę się, że ta jedna sprawa nie zmienia Twojego obrazu w oczach bliskich, ale trochę go modyfikuje. Tym bardziej, że masz w swoim życiorysie więcej takich perełek, które ukrywasz… Co było najpierw bulimia czy samookaleczanie?

R.: Mniej więcej w tym samym czasie, z różnicą chyba kilku tygodni. Ale bulimia wcześniej. I w sumie jak zaczęłam się okaleczać, to przestałam tak często wymiotować. Brrr, do tej pory jak myślę o okaleczeniu, to czuję zimno żyletki pod skórą. Teraz to uczucie wydaje mi się obrzydliwe, a wtedy działało oczyszczająco. Psychicznie oczywiście.

A.: Ale czemu? To niby akt oczyszczenia, ale jakiego, skoro doskonale wiesz, że po cięciu nic się nie zmieni… będzie dokładnie to samo, DOKŁADNIE, dopóki FAKTYCZNIE czegoś się nie zmieni.

R.: Życie mnie wtedy wyjątkowo przytłaczało. Miałam wtedy drugi raz w życiu epizod z molestowaniem, tata zaczynał pić, mama się na mnie darła o wszystko, bo sama była sfrustrowana, byłam niechcianym, nie takim dzieckiem, jakiego chcieli, bo nosiłam glany, zaczęłam farbować włosy… A cięcie się… było jakbym zamykała to życie w jednej chwili i przenosiła się gdzieindziej. Było na tyle nierealne, że pozwalało mi oderwać się od rzeczywistości. A ból fizyczny pozwalał oderwać się od bólu psychicznego.

A.: Epizody z molestowaniem?!

R.: Aha, pierwszy jak miałam 12 lat, drugi jak miałam 16/17.

A.: Dasz radę mi tak tu przy pizzy opowiedzieć?

R..: Pierwszy raz jak grałam z kolegami w jakąś grę podwórkową na drodze, było już koło 21 i zrobiło się ciemno. Pobiegłam gdzieś szukać patyka do gry i zaszedł mi drogę sąsiad babci, taki podstarzały alkoholik i zaczął mnie łapać za piersi z głupim uśmieszkiem i pytaniem, czy trzeba było tak daleko samej uciekać. Drugi raz byłam u babci, a ona spała. Siedziałam przy stole z wujkiem, a on nagle zaczął mi wkładać rękę w spodnie. A jak mu powiedziałam, żeby przestał, to mi odpowiedział: „Proszę, Reginko, tylko trochę”. Wyjęłam mu te ręce, ale siedziałam dalej, bo byłam w szoku, nie wiedziałam, jak mam się dalej zachować. Wtedy na wakacjach była tam moja kuzynka, która miała 8 lat. Wzięłam ją do nas do domu do końca wakacji, bo się o nią bałam. Wujek ostatecznie się stoczył, pije non stop i jest już całkiem oderwany od rzeczywistości. Nic nie pamięta. Na szczęście nic wielkiego się nie stało, ale mam uraz do mężczyzn. Jadę autobusem i jeżeli jakiś za mną stoi, to mam atak paniki.

A.: Dzięki Bogu, Ci stereotypowi wujkowie, podpici i rubaszni, chyba się wykruszają.  Mam nadzieję, że nasze pokolenie wujków i cioć będzie już miłe i serdeczne, dużo mniej o ile nie w ogóle niepatologiczne w taki sposób.

R.: Ja jestem ciocią od 8 miesięcy przecież i w głowie mi się nie mieści, jak można traktować tak swoją rodzinę. Dzieci! Molestować nieletnich! Robić im taką krzywdę! Najlepsze z tego jest to, że ja o tym nie pamiętałam w ogóle do pewnego momentu! Dopiero po około trzech latach sobie przypomniałam. Jak rozmawiałam z przyjaciółką i wspomniała o jakimś wydarzeniu z udziałem starszego faceta, które wzbudziło w niej obrzydzenie. I mi to wróciło, uderzyło jakby dostała obuchem w głowę. Po 7 latach od pierwszego razu i po trzech od drugiego przypomniałam sobie.

A.: Oczywiście nie powiedziałaś wtedy ani później rodzicom?

R.: Nigdy. Mój tata jest bardzo nerwowy i jeśli powiem, że pobiłby ich na śmierć, albo przynajmniej tak, że miałby potem poważne problemy, to nie przesadzę.

A.: A nie wpłynęło to jakoś drastycznie na Twoje związki, relacje z mężczyznami już w dorosłym życiu? Bo mówisz, że w autobusie masz czasem atak paniki jak jakiś mężczyzna za Tobą stanie. A nie masz tak, że przez te złe doświadczenia w ogóle odsunęłaś się od chłopaków albo masz jakieś problemy w relacjach?

R.: Właśnie może to dziwne, ale nie. W liceum nie miałam żadnych chłopaków, dopiero jak poszłam na studia. I w sumie ani w długich związkach nie miałam problemów ani w jakichś bardziej krótkotrwałych relacjach. Tylko jedną taką sytuację pamiętam. Jak mój drugi chłopak trochę więcej wypił i zapalił, to miał bardzo podobne oczy do tego wujka. I raz się o to bardzo pokłóciliśmy, bo mu to powiedziałam.

A.: No a rodzice? Tata od pewnego momentu pił i wiem, że nie było z nim łatwo i trudno by Ci było z czymkolwiek takim do niego iść, ale mama? Czemu z tym do niej nie poszłaś? Z tym wszystkim po kolei, począwszy od tego „wydarzenia”, kiedy miałaś 12 lat.

R.: Bo moi rodzice, zarówno tata jak i mama są bardzo konserwatywni. Do tego mama jest w stu procentach podległa tacie, jak to bywa w małżeństwie na wsi i wszystko, co wie mama, od razu wie też tata. A biorąc pod uwagę to, że miałam piekło w domu za pierwszy tatuaż, to po takiej akcji jak molestowanie czy bulimia musiałabym się chyba z domu wyprowadzić. Jasne, że by mnie nie wyrzucili, ale byłabym TĄ. Jak mówiłyśmy -  mentalność wsi i małych miasteczek, wszystko jakimś cudem się rozchodzi i wszyscy wiedzą. No i z mamą mam kontakt dopiero od trzech lat.

A.: W sumie to czemu dopiero od tego czasu? Ona była inna, Ty byłaś inna – obie bardziej emocjonalne, mniej wyrozumiałe dla siebie nawzajem?

R.: Wszystko na raz. Ja byłam niedojrzała, nie szanowałam zdania matki, a ona – Matka – chciała mieć pełną kontrolę. Dopiero jak dorosłam – mam na myśli moje 22 lata – zrozumiałam, że mama miała rację, a ona z kolei, że jestem już dorosła i będę sama decydować o swoim życiu. Chociaż dalej zdarza się jej mnie sprawdzać! Ale to już jak chyba każdej matce!

A.: Smutne to… że nie była w stanie Ci pomóc. I z drugiej strony, że też tej pomocy wcale u niej nie szukałaś. Że ma córkę, o której tak wiele nie wie. I to istotnych rzeczy. I pewnie vice versa.

R.: Wiesz, nie mam jej za złe. Już nie. Już inaczej na to patrzę niż wtedy. W końcu nikt nie dostaje instrukcji na bycie dobrą matką, taka instrukcja nie istnieje, a każde dziecko też jest inne… Dobra! Już po 21! Muszę uciekać!

A.: Minęły dwie godziny, a  dopiero dotknęłyśmy wierzchołka góry lodowej…

R.: No jak znajdziesz jeszcze w najbliższym czasie i dla mnie chwilę, to może dokończymy, znowu zaczynając coraz to nowe i nowe tematy!

zdjęcie główne

Czy znasz zasady dress code'u?

W tym tygodniu w jednym z butików moją uwagę przyciągnęła biała bawełniana szmizjerka na lato w drobniutkie błękitne prążki. Ekspedientka podeszła i zapytała, czy nie zechciałabym jej przymierzyć. Oceniła tę sukienkę jako casualową i dodała, że będzie "poza dress code'em". Uśmiechnęłam się i poszłam do przymierzalni, myśląc sobie, że pani, która mnie obsługiwała, niewiele wiedziała na temat zasad dress code'u.

Żeby było wszystko jasne: ta konkretna szmizjerka, czyli sukienka koszulowa, była faktycznie na najniższym szczeblu dress code'u, czyli typu casual. Ekspedientka wcale się tutaj nie pomyliła. Jej błąd polegał na czymś innym - na stwierdzeniu, że ta sukienka jest poza dress code'em.

Prowadząc zajęcia z wizerunku, niejednokrotnie spotkałam się z podobnym myśleniem, to znaczy z utożsamianiem zasad dress code'u ze strojami z wyższych szczebli hierarchii ubiorów, takimi jak garsonka, spodnium czy sukienka wizytowa. A przecież odzieżowy kanon dotyczy wszelkich ubiorów: od koszulki trykotowej po suknię wieczorową. Czy zatem może być cokolwiek spoza dress code'u? Owszem, może, ale to już zależy od konkretnej osoby, która łamie zasady dostosowania stroju do okazji. Na przykładzie wspomnianej sytuacji - ta bawełniana casualowa sukienka będzie poza zasadami tam, gdzie będzie niestosowna; gdybym założyła ją na przykład na uroczystą galę albo na wesele. Natomiast zakładając ją na spacer czy do sklepu, nie popełniam błędu, gdyż byłoby to zgodne z regułami odzieżowej etykiety.

Ostatnio spotkałam się też z problemem dostosowania stroju do okoliczności. Słyszałam, że goście mieli dylemat, co założyć na przyjęcie, ponieważ informacja na zaproszeniu mówiła o strojach "wieczorowych casual". Nie dziwią mnie dręczące ich wątpliwości, bo formalnie takiego określenia nie ma. Strój jest bowiem albo casual albo wieczorowy. Może być jeszcze ewentualnie casual smart albo wieczorowa wersja stroju wizytowego. Ciekawe, co też w tym wypadku gospodarze mieli na myśli? Przecież różnica między ubraniem wieczorowym a casual jest kolosalna.

Strój wieczorowy (black tie/czarna mucha/smoking/półformalny) to dla kobiety długa suknia lub kostium ze szlachetnych materiałów, gustowna biżuteria i czółenka najlepiej na obcasie. Casual dla rzucającej się w oczy odmiany to przykładowo dżinsy i T-shirt. Oczywiście nie musi to być ten zestaw; może to być trykotowa sukienka albo sweterek plus sportowa spódnica itp. Najistotniejsze jest tutaj to, że strój wieczorowy i casual to dwa różne światy.

Jeśli gospodarze nie mają pojęcia na temat dress code'u, już lepiej zrobią, gdy pominą na zaproszeniu informację o stroju. To mimo wszystko jakiś konkret dla gości, ponieważ wtedy znając ogólne zasady ubioru, założą stroje wizytowe i przy większej uważności dostosują je jeszcze do pory dnia. Ale jeśli nawet tego nie uczynią, to różnice w typach ubiorów nie będą aż tak wielkie. I wszyscy będą się dobrze czuli, a na przyjęciach chyba przecież o to właśnie chodzi.

 

Dr Irena Kamińska-Radomska

ból brzucha

"W ponad 75% jest to już choroba zaawansowana, gdzie powodzenie skutecznego wyleczenia jest niewielkie"

Co trzy minuty gdzieś na świecie umiera jedna kobieta z powodu raka jajnika. Co roku na tego jednego z najczęściej występujących nowotworów umiera około 2,5 tysiąca Polek. A i tak kobiety niewiele o nim wiedzą, nie badają się, nie znają objawów ani czynników ryzyka?

Dr n. med. Tadeusz Oleszczuk: Strach przed rakiem często paraliżuje. Kobiety boją się wykonać określone badania od razu, jak tylko pojawią się niepokojące objawy. Część z nich wcale nie jest rakiem i zwykle szybko mija, jednak niebezpieczne jest utrzymywanie się dolegliwości ze strony jamy brzusznej dłużej niż dwa-trzy miesiące. Trudno jest też wychwycić wczesną postać raka jajnika, ponieważ nie dysponujemy skutecznymi metodami profilaktycznych badań. Nie tak jak w przypadku raka szyjki, gdzie mamy cytologię, a w przypadku raka piersi mammografię. Przy wykrywaniu raka jajnika nie ma takiej metody. Można jedynie w grupach zwiększonego ryzyka rodzinnego występowania nowotworów częściej wykonywać badania USG czy określić poziom markerów, jeśli stwierdzi się guz. W jamie brzusznej jest dużo miejsca i powiększający się jajnik często bardzo długo nie daje żadnych objawów. Nawet jeśli pojawiają się objawy, to są one zwykle związane z przewodem pokarmowym: wzdęcia, nudności, biegunki, zaparcia, niestrawność. To utrudnia szybkie wczesne rozpoznanie.

Stąd jak rozumiem tytuł tegorocznej kampanii - Rewolucje w brzuchu, może to nie to, co myślisz?

dr T.O: Tak. Skoro jedyne objawy mogące sugerować guz jajnika, występują ze strony jamy brzusznej, to "rewolucje w brzuchu" zawsze powinny być skonsultowane przez ginekologa i poparte wykonaniem badania USG. Należy tak postępować szczególnie u kobiet po okresie menopauzy i tam, gdzie ryzyko pojawienia się nowotworu jest wysokie.

Właśnie! Jakie czynniki zwiększonego ryzyka zachorowania na raka jajnika pojawiają się najczęściej u kobiet?

dr T.O.: Dzięki ostatniej konferencji poświęconej diagnostykajajnika.pl mogliśmy usłyszeć, że optymalizacja poziomu we krwi określonych pierwiastków ma ogromne znaczenie w ryzyku zachorowania na każdy nowotwór. W połączeniu z badaniami genetycznymi możemy z dużym prawdopodobieństwem określić, które osoby bezwzględnie powinny poddawać się regularnym badaniom, a nawet zaproponować profilaktyczne usunięcie jajników i jajowodów, jeśli ryzyko pojawienia się raka jajnika będzie bardzo wysokie. Tymi badanymi pierwiastkami są cynk, selen, arsen i kadm. Okazuje się, że nie może być ich ani za dużo ani za mało. Zmiany poza poziomem optymalnym działają niekorzystnie na sprawne działanie układu immunologicznego, zwiększając ryzyko zachorowania na nowotwór. Dodatkowo wiek powyżej 50-60 roku życia statystycznie jest czynnikiem ryzyka. W tym okresie jajniki powinny zmniejszać swoją objętość.

To ze względu na to wszystko, o czym Pan mówi, raka jajnika nazywany "cichym zabójcą"?

dr T.O.: Dokładnie to brak objawów sugerujących zmiany na powiększającym się jajniku powoduje, że rak ten nazywany jest "cichym zabójcą". W ponad 75% rozpoznań jest to już choroba zaawansowana, gdzie powodzenie skutecznego wyleczenia jest niewielkie. Pięcioletnie przeżycia są w granicach 35-40 procent. Dużo też zależy od kompleksowego leczenia w ośrodkach specjalistycznych od samego początku rozpoznania choroby.

Podobno jajnik jest jedynym miejscem w naszym ciele, które zawiera w swojej budowie komórki posiadające materiał genetyczny wszystkich komórek człowieka. Stąd też w głównej mierze wynika problem z diagnozą jego choroby?

dr T.O.: Problem z diagnozą wynika z braku metody przesiewowych badań profilaktycznych. Jedynie świadomy wysokiego ryzyka, czujny lekarz może zaproponować wykonanie określonych badań. Często są to bowiem pacjentki oddziałów internistycznych hospitalizowane właśnie z powodu objawów zaburzeń pracy przewodu pokarmowego. Same kobiety świadome występowania nowotrorów w historii rodziny również powinny częściej wykonywać badanie ginekologiczne USG, badania genetyczne czy kolejne specjalistyczne w ramach zwiększonego ryzyka.

Mówi Pan, że tak naprawdę jedynie świadomy wysokiego ryzyka, czujny lekarz może zaproponować wykonanie określonych badań. Czy nie jest zatem trochę tak, że problem z rakiem jajnika jest tak duży również dlatego, że sami lekarze nie są wyczuleni na możliwość jego występowania i że tak naprawdę kobieta już w momencie pójścia do lekarza musi być niezwykle świadoma i poniekąd bardziej zorientowana w objawach i ich skutkach niż lekarz?

dr T.O.: Generalnie niestety tak to nie działa. Sam jestem jak najbardziej po stronie pacjentki, ale wiedza i doświadczenie medyczne jest nieporównywalnie większe u lekarza. Często spotkamy się ze zirytowaniem pacjenta, kiedy przychodzi z postawioną przez siebie diagnozą i listą potrzebnych badań, a okazuje się, że lekarz stwierdza coś innego. Po prostu przyczyn poszczególnych objawów jest kilkadziesiąt, a dodatkowo mogą występować "maski" innych chorób. Przykładowo duszności. Pacjentka rozpozna chorobę płuc, a mogą one wynikać z niewydolności serca. Podobnie przyczyn bólu brzucha jest ponad trzysta i łatwo nawet na siłę sobie dopowiedzieć inne, aby "się zgadzało". Medycyna to nie matematyka i tu 2 + 2 nie zawsze da taki sam wynik. Każdy też ma inne uwarunkowania, inną mikroflorę jelitową, inne środowisko wewnętrzne i zewnętrzne. Tak samo jest ze zmianami w piersiach, szczególnie torbielach. Uważam, że można i powinno się je leczyć? Kto jednak ma się tym niby zająć? Ginekolog? Onkolog? Chirurg? Lekarz rodzinny? Nie do końca wiadomo i pacjentka najprędzej dowie się, że "czasem tak jest" i zostanie jej zlecone kolejne coroczne badanie USG. Problem jednak dotyczy zaburzeń hormonalnych, często związanych z tarczycą, dlatego czasem lepiej poszukać innego lekarza, porównać diagnozy i zalecenia niż przyjść z listą badań i domagać się zrobienia wszystkich. Część badań bowiem się wyklucza, lepiej iść zatem po nitce do kłębka niż pruć od razu wszystko na oślep.

Mimo licznych starań lekarzy i edukatorów na całym świecie skuteczność leczenia raka jajnika wciąż jest jednak bardzo niska?

dr T.O.: Problem raka jajnika dotyczy tego, że w większości jest rozpoznawany w chwili wysokiego zaawansowania. Postaci niskiego zaawansowania często są wykrywane przypadkowo. Niestety to stopień zaawansowania w chwili rozpoznania ma największy wpływ na rokowanie. Najważniejsze są objawy ze strony przewodu pokarmowego, które jeżeli pomimo leczenia (przez różnych lekarzy, różnymi metodami) nadal się pojawiają i trwa to więcej niż trzy miesiące, to należy wykluczyć guz jajnika. Niestety czasem pacjentki dalej leczone są objawowo, zamiast wykonać USG ginekologiczne sondą dopochwową, na której widać więcej szczegółów. Generalnie, dla mnie jako praktyka nie da się rozpatrywać jakichkolwiek zaburzeń bez oceny sposobu odżywiania, pracy przewodu pokarmowego, wywiadu położniczego: ile ważyły noworodki, ile przybyło masy ciała w ciąży, czy ktoś w rodzinie choruje na tarczycę, czy stolec jest codziennie (bo jeśli nie, to mamy problem), czy poród był dokładnie w terminie, czy są zmiany w piersiach, w badaniu USG tarczycy itd. To wszystko osobno i razem jest niezwykle istotne. A teraz jeszcze doszło oznaczenie poziomu selenu (norma 98-108) i cynku (poniżej 60 roku życia - norma powyżej 6800, potem po 60-tce 5600- 6000). Te minerały są potrzebne pracy tarczycy i sprawnemu układowi immunologicznemu. Do tego dochodzi jeszcze w związku z objawami ryzyko rodzinne nowotworów (maksymalnie 15-20%), a reszta to środowiskowe czynniki ryzyka, czyli dieta i tym podobne sprawy.

Dlatego ze względu na swoje wieloletnie doświadczenie na oddziale ginekologicznym twierdzi Pan, że to dociekanie przyczyn dolegliwości, a nie leczenie objawów jest największym wyzwaniem w pracy z pacjentami?

dr T.O.: Tak. Leczenie objawów nie przybliża do wyeliminowania problemu wywołującego dolegliwości. Często istnieje ryzyko genetyczne zachorowania na raka. Ogromne, żeby nie powiedzieć największe znaczenie ma codzienna dieta i warunki środowiskowe, używki, alkohol. Mogą one wpływać na sprawność działania układu immunologicznego. Osłabiony po wielu latach nie jest w stanie wyszukać i zniszczyć komórek nowotworowych. Dlatego 80% wszystkich nowotworów pojawia się po 50 roku życia.

Gdyby jako specjalista miał Pan zrobić małe kompendium wiedzy, dosłownie kilka punktów, których każda kobieta powinna być świadoma, jeżeli chodzi o raka jajnika, co by się w nim znalazło?

dr T.O.: Na pewno określenie, czy w rodzinie występują nowotwory. Zbadanie, czy mam mutacje genetyczne zwiększające ryzyko zachorowania. Dobrze jest zbadać poziom selenu, cynku, arsenu i kadmu we krwi. Raz w roku wykonać badanie ginekologiczne z USG narządu rodnego sondą dopochwową oraz we wszystkich przypadkach nieprawidłowości ze strony przewodu pokarmowego. W razie wątpliwości określić poziom markerów ryzyka raka jajnika, takich jak test ROMA.

Serdecznie dziękuję za niezwykle pouczający wywiad!

dr n. med. Tadeusz Oleszczuk - 30 lat pracy zawodowej od asystenta do ordynatora oddziału położniczo-ginekologicznego nauczyły mnie zadawania pytań o przyczyny dolegliwości. Obrona pracy doktorskiej w Centrum Onkologii-Instytut w Warszawie w 2001 roku obudziła we mnie pasje naukowe i odkrywanie zależności stanu zdrowia od sposobu odżywiania. Od ponad dziesięciu lat z powodzeniem dzielę się tą wiedzą z pacjentkami i z przyjemnością słyszę kiedy mówią, że "teraz mają apetyt na życie, a nie na jedzenie". Wykorzystując zmianę sposobu odżywiania u ciężarnych, pokazuję jak w bezpieczny sposób unikać powikłań w ciąży. Od dziesięciu lat jestem wykładowcą na Wydziale Nauk o Zdrowiu, gdzie prowadzę zajęcia ze studentami pielęgniarstwa, kosmetologii, dietetyki oraz fizjoterapii. Obecnie pracuję w centrum medycznym POLMED w Warszawie. Swoje doświadczenie zawodowe i naukowe staram się przekazywać w ogólnopolskiej prasie adresowanej do kobiet oraz częściowo na swojej stronie internetowej i Facebooku (fb.com/drtadeusz). Związane jest to też z tym, że podjąłem się napisania książki wyjaśniającej mechanizmy powstawania zaburzeń oraz postępowania z korzyścią dla zdrowia. Ogromne zainteresowanie moimi live chat-ami z mamotoja.pl potwierdza duże zapotrzebowanie na praktyczną wiedzę wśród kobiet.

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved