Nie można tak sobie wyjść z rodziny. Więzy krwi pozostają. I nie tylko. Trudno się jednak dziwić książętom Sussex, których poufale określa się jako Harry i Meghan, że zdecydowali się uniezależnić. Książę Henryk założył rodzinę, czuje się odpowiedzialny za żonę i syna. W dotychczasowych warunkach, będąc następcą tronu w świecie wszechobecnych mediów, nie był w stanie zapewnić żonie i dziecku podstawowej wartości, jaką jest bezpieczeństwo.

Księżna Meghan, jeszcze przed ślubem, była uprzedzana przed trudnościami, jakie spotykają członków rodziny królewskiej. Mimo że w dużym stopniu była na to przygotowana psychicznie, to rzeczywistość przekroczyła wszelkie oczekiwania. Informatorzy z brukowców (nie użyję określenia dziennikarze) ośmielili się nawet złamać prawo do tajemnicy korespondencji. Książę, mając w pamięci straszne doświadczenia z dzieciństwa, bał się o los swojej żony. Porównanie nowej sytuacji do losu matki miało poważne podstawy. W swojej mocnej wypowiedzi książę ośmielił się wyrazić opinię, że jego żona traktowana jest nie jak człowiek, a towar.

Para książęca pozbawiona została jakiejkolwiek prywatności. Można sobie tylko wyobrazić skalę problemów, skoro księżna przed ślubem była znaną aktorką i na co dzień miała do czynienia z mediami, a nowym wyzwaniom nie była w stanie sprostać.  

Ostatnich 6 tygodni książęta spędzili w Kanadzie. Wypoczęli psychicznie i zaraz po powrocie obwieścili światu, że zamierzają wykuć nową ścieżkę w swym życiu, bardziej niezależną. Być może nie powinni tego robić za pośrednictwem mediów społecznościowych. Z punku widzenia etykiety dworskiej – na pewno nie powinni. Ale z drugiej strony, skoro postanowili rozpocząć nowy rozdział w życiu, ta forma jest jak najbardziej odpowiednia.

Na razie to tylko obwieszczenie. Teraz zaczną się dyskusje, negocjacje z królową, księciem Karolem i Księciem Wilhelmem dotyczące szczegółów odejścia. Nie wątpię, że będą satysfakcjonujące dla obu stron, bo to przecież rodzina.