Jakiś czas temu zamieszkałam z chłopakiem. Dobrym człowiekiem, bardzo czułym, inteligentnym, delikatnym, zwracającym uwagę na moje potrzeby. I wszystko fajnie, tylko po jakimś czasie zaczęłam mieć wrażenie, że gdybym nie była praczką, sprzątaczką i kucharką na pełen etat, to utonęlibyśmy w śmieciach, kurzu, brudnych naczyniach i ciuchach. Oboje pracujemy, to nasza wspólna przestrzeń, więc dlaczego tylko ja mam wypełniać obowiązki domowe, czy raczej DLACZEGO 30-LATEK NIE JEST NAUCZONY PODSTAWOWYCH ZASAD WSPÓŁŻYCIA?!

"Przecież nikt Ci nie każe tego robić" albo jeszcze gorsze "odpocznij sobie"

Fajnie, jasne, że zmęczona po pracy w tygodniu chętnie bym usiadła i siedziała i pachniała. Z książką w ręce albo przed jakimś serialem. Tylko że potem w któreś rano i tak muszę wyprasować mu jakąś koszulę do pracy, bo on robi to 40 minut i jeszcze nie daj Boże zapomni wyłączyć żelazko albo ja sama nie będę miała się w co ubrać, bo nikt za mnie prania nie postawi (prawidłowo nie postawi dodajmy, bo to dość istotne), nie powiesi i nie wyprasuje. Z chęcią, naprawdę ogromną, chciałabym nie przypominać, że po zjedzonym posiłku "talerz do zmywarki, bo sam się tam nie dostanie", śmieci również nie dostaną nóżek i same do śmietnika nie trafią, wniesienie zakupów to dopiero połowa sukcesu, bo od ich przetrzymywania w domu jest lodówka. Która swoją drogą też się sama nie umyje. Nie wspominając o prysznicu, podłodze, oknach.

Ale nie przesadzajmy, wiadomo, że jakiś podstawowy podział obowiązków musi być. Ja jeszcze jestem z tego starego rozumienia świata, gdzie podział na obowiązki męskie i kobiece nie uwłacza żadnej ze stron i nikt nie ma z nim problemu. Tak więc te okna spokojnie zostawiam dla siebie, ale skręcenie stołu i wykaszanie trawnika pozostawiam mojemu mężczyźnie. Tylko że o stół dopraszałam się trzy tygodnie, a trawa dalej reprezentuje sobą niewykoszony obraz nędzy i rozpaczy, bo już przecież koniec listopada.

Kwestia zaczęła mnie mocno frapować. Czy to tylko mój chłopak jest taki... nie do życia? Zaczęłam podpytywać koleżanki. Czego się nie dowiedziałam! Że dokładnie to samo, albo i jeszcze gorzej. Nie dość, że całej tej domowej krzątaniny trzeba skrupulatnie pilnować i się kilka razy dziennie dopominać, bo mężczyzna nie widzi, że kosz pełny, że trzeba odkurzyć, może mokre pranie rozwiesić, to jeszcze trzeba go nauczyć płacić rachunki, oszczędzać i robić zakupy. Bo to nie sztuka wejść do pierwszego lepszego sklepu i zrobić podstawowe zakupy za 100zł. I ten telefon! Wiecznie wpatrzeni w telefon. Już nie potrafią normalnie porozmawiać, i u swoich rodziców, i u teściów, i ze znajomymi - ciągle wpatrzeni w ekran... Ciągle groźnym spojrzeniem trzeba przypominać, że NIE WYPADA!

"Babskie sztuczki, czyli jak wychować mężczyznę?"

Wpisałam zagadnienie w internet. Wyskoczyło mnóstwo artykułów pt."Jak wychować sobie faceta?". Radzi się w nich przede wszystkim, żeby nie wiedział, że jest wychowywany. Potem, żeby się przymilać i stawiać warunki. I takie tam inne. Ale co to ma być? Mam się "przymilać", bo trzeba wykonać podstawową rzecz w domu, to jest wynieść śmieci? Bo trzeba zrobić zakupy? Bo trzeba oszczędzać? Bo trzeba ugotować? Bo nie tylko ja mam dwie rączki i nóżki w tym domu? Bo ja też pracuję i zarabiam i fajnie by było podzielić się obowiązkami domowymi? Bo dlaczego tylko ja mam to robić? I dlaczego to ja mam wychowywać faceta? Co on z księżyca spadł, że nie umie podstawowych domowych rzeczy?

Babcia mówiła...

Babcia zawsze mi mówiła (zresztą siedzący obok dziadek potakiwał), jak dochodziło do jakiś poważnych, wychowawczych tematów, że to kobieta jest odpowiedzialna za dom, to ona nim rządzi. To od kobiety zależy, jak się w domu powodzi, jak wychowywane są dzieci, czy wszyscy są szczęśliwi. Babci chodziło raczej o kontekst wychowania w wierze, bo wiedziała, że u mnie z tym to tak raczej kiepsko, a u moich chłopaków jeszcze gorzej, ale odnosiła swoje słowa także do ogólnego kontekstu. I tak, to oczywiste, że takie myślenie mamy bardzo mocno zakorzenione w naszej kulturze. Wiadomo, te wszystkie "mężczyzna jest głową, a kobieta szyją" i tak dalej. Ale naprawdę dlaczego? Dlaczego to my mamy mieć to na głowie? Każdy z nas przechodził proces socjalizacji, wychowywania, uczyliśmy się w podobnych szkołach, mamy mniej więcej podobną historię naszego 30-letniego życia i dlaczego? Dlaczego ja mam bardziej ogarniać, dlaczego mam marnować czas i energię na jakieś "przymilania", na zwracanie uwagi, że śmieci do śmieci, skarpetki nie na dywanie tylko do kosza na pranie, a brudne naczynia do mycia?

Znam niestety odpowiedź. A raczej odpowiedzi. Pierwsza brzmi po prostu: dlatego, żeby to było zrobione. Druga: dlatego, że jeżeli chcesz z nim spędzić życie albo jakiś jego fragment, to musicie ustalić zasady gry. I najwyraźniej to Ty musisz za to odpowiadać, bo będziesz wiecznie zbierała brudne skarpetki z ziemi i się wkurzała. Trzy: bo jak powiada jeden z największych serwisów internetowych dla kobiet: "Rolą kobiety jest socjalizowanie faceta w taki sposób, aby dojrzał do roli życiowego partnera. Proces ten nazywamy związkiem, a w późniejszej fazie - małżeństwem." Nie pogadasz, trzeba przyjąć na klatę i socjalizować dalej. W zasadzie to od razu wypadałoby mieć dzieci. Wtedy można się nie rozdrabniać i wychowywać hurtem;p