„Ach, co za brednie opowiadasz, kobieto! Jakie kochanie siebie? Jak życie daje ci po tyłku, to o miłości nie myślisz. Tylko jak przeżyć!”

A to racja. Jak jest trudno, to kombinujesz tylko jak przetrwać i nie dać się sytuacji wykończyć…

Pierwszym podstawowym zadaniem żywego organizmu jest przeżyć. Potem dopiero zapewnić sobie byt. Jak być bezpieczną. O tzw. „majonezach” nikt wtedy nie myśli. I to jest normalne.

Tylko, że taki stan, aby przeżyć, nie może trwać wiecznie. W końcu nie żyjemy w czasach, gdy za każdym krzakiem czai się dzikie zwierzę. Od czasu do czasu można wziąć głęboki oddech i zwyczajnie po ludzku się odstresować.

Stan napięcia, bycia gotowym do skoku, do ataku, jest dla człowieka wyczerpujący. Jeśli trwa w miarę krótko, to organizm łatwo sobie z takim wyczerpaniem poradzi. Jeśli jednak jest to Twój standardowy stan, to gratuluję rychłego zawału…

Dlaczego tak  podkreślam to wyczerpanie?

Otóż utrzymywanie swojego ciała, umysłu i ducha w ciągłym napięciu jest brakiem szacunku dla samej siebie. Znęcałabyś się tak nad dzieckiem albo psem? Nad kotem nie, bo one mają wszystko w szanownym poważaniu… 

Trwanie w takim stanie, to tzw. zablokowanie się na to, co otacza Cię wokoło. Na piękno, na rozwiązania problemu, który tak Cię spina.

No i wtedy, gdy słyszysz taką panią od miłości, która „każe Ci się pokochać”, to pukasz się w głowę. I myślisz sobie albo nawet na głos powiesz: „Co ty wiesz o życiu, jeśli nie przeżyłaś tego, co ja…”

I wiesz co? To bardzo dobrze, że tak sobie pomyślałaś. Bo już pierwsze ziarno zostało zasiane. Za jakiś czas wróci do Ciebie ta myśl, że miłość do siebie jest najważniejsza. I wtedy zaczniesz zastanawiać się, że może faktycznie jesteś dla siebie za surowa? Może warto pobyć egoistką. Może warto pogonić innych do roboty, a samej poleżeć na leżaczku z kawą…?

Ach, gdy widzę to przerażenie w oczach.. Jak to? Mam być egoistką? Tylko o sobie myśleć? Ach, ach… A kto będzie zbawiał świat jak nie ja?

Jestem przekonana, że przynajmniej raz tak o sobie pomyślałaś.

Miłość i szacunek do siebie, to nie zadzieranie nosa. 

No, a teraz popatrz, o ile łatwiej i wygodniej jest przeżyć, gdy człowiek jest przygotowany. Czyli zna swoje możliwości, docenia i wierzy w siebie. Gdy ma wokół siebie życzliwe osoby. Gdy wie, co robić. A gdy, nie wie, co robić, to przynajmniej nie panikuje…

Miłość do siebie masz w sobie od zawsze. Czasem tylko o niej zapominasz. 

No bo jak może być inaczej, gdy całe życie ktoś mówi Ci, że nic nie jesteś warta, że powinnaś dbać tylko o innych. Masz czuć się winna, gdy robisz to, co kochasz, a nie to, co wypada. Gdy masz „pasować” do kogoś lub czegoś...?

I wtedy oczywistym jest, że uważasz kochanie siebie za niemożliwe. Bo tak naprawdę to nie wiesz, na czym ono polega.

Z brakiem wiary w miłość, wiąże się to, iż oczekujesz tej miłości od kogoś. Czyli, że przyjedzie ten rycerz na koniu i Cię uratuje… 

A on wcale nie przyjedzie, dopóki sama nie nauczysz się, czym jest Miłość.

Na zachętę i aby Ci pokazać, że można, zrób małe ćwiczenie. Nazwałam je Nauka Głaskania.

Przez 7 dni, codziennie rano, stojąc przed lustrem, np. w łazience, (ważne jest patrzenie na swoją twarz, a najlepiej w oczy), odpowiadaj głośno na pytania: 

1. Jestem z siebie dumna, bo… 

2. Lubię u siebie…

3. Moja cecha charakteru, z której jestem dumna, to…

4. Dzisiaj dziękuję sobie za… 

5. Mam silną wiarę w Siebie i dziś zrobię...

6. Za dzisiejszy dzień daję sobie w nagrodę… 

7. Jestem kobietą, która…

Pamiętaj o zasadzie Konfucjusza: „Powiedz mi, a zapomnę! Pokaż mi, a zapamiętam! Pozwól mi zrobić, a zrozumiem!”