Rodzina Państwa Bille - cz.14

Rodzina Państwa Bille cz. 14

Emma nie mogła zasnąć. Składała dłonie. Przeżywała chwile ekstazy.

-Boże mój, przecież Ty możesz wszystko! Chcesz mi wyświadczyć łaskę i pozwolić na przyjęcie Twego ciała i krwi. Spraw, niech Zuzanna zechce mię pokochać. Mój Boże, Ty znasz Klementynę, Ty wiesz, że nie mogę jej kochać tak, jak kocham Zuzannę. Boże mój, nie chcesz chyba, żebym w jej towarzystwie przystąpiła do Twego Stołu! Najmilsza Panienko, natchnij Swego Syna! Zmiękcz serce Zuzanny! Panie mój, kochać Cię będę wiecznie!

Świt przyniósł jej sen. Ubierając się, Emma zdobyła się na niezwykłe postanowienie. Zimno dotknęła dłoni Klementyny. Podczas rekreacji podbiegła do Zuzanny Lievin. Tamta nie okazała najmniejszego wzruszenia. Palce jej biegły wzdłuż pnia platana. Machinalnie zatrzymywała się na każdej szczelinie kory.

Mówiła:

-Chętnie przyjmę cię za siostrę, ale do niczego nie chcę się mieszać. I  bez tego zarzucają mi lekkomyślność. To wywoła moc historyj. Urządzaj się, jak chcesz.

Emma nie zniechęciła się. Brała wszystko na swoje barki. Przedewszystkim uprzedziła Genię Chantevielle. Ta zdawała się nie rozumieć. Powieki jej drżały, jak skrzydła motyla, gotowego do lotu. Nagle policzki Geni pociemniały.

-Dam ci kapelusz dla lalki - obiecywała Emma.

Genia została przekupiona. Klementyna jednak okazała więcej oporu. Wylewała potoki łez i nie kryła się z zamiarem opowiedzenia wszystkiego pannie Armandine. Powstał ładny hałas. Panna Armandine pośpieszyła z pomocą. Emma nie chciała ustąpić. Daremnie ukarano ją odebraniem wstęgi Świętego Anioła. Obojętnym wzrokiem przypatrywała się temu pohańbieniu. Zwrócono się do Zuzanny Lievin, by zechciała dokonać wyboru. Zachowała neutralność. Patrzyła z góry, jak królowa. Odrzekła:

-Przecież nie mogę rozerwać się na cztery części.

Za co zasłużyła sobie na uwagę:

-Moje dziecko, powinnaś zastanowić się nad pokorą!

Incydent komplikował się coraz bardziej. Klementyna odrzuciła propozycję Geni Chantevieille. Panna Armandine biegała od jednej gromadki do drugiej. Na szczęście, wśród dziewczynek nie brakowało elementów zgodnych. Panna Armandine hojnie rozdawała obrazki, tkliwe wyrazy, pocałunki. Dzięki jej usiłowaniom, około dziesiątej spokój został przywrócony. Dziewczynki mogły ze skupieniem brać udział w ceremonji. Emma poznała wreszcie dobroć Boga. Zuzanna Lievin stała obok niej. Jej czarny fartuszek, wesołe oczy, palce poplamione atramentem, towarzyszyły jej zarówno w kaplicy jak podczas godzin medytacji. Mówiła wiele, ale to, co mówiła, zawsze było interesujące. Naprzykład:

-Siostra Aniela przywdziała habit z powodu nieszczęśliwej miłości.

-Matka Monika była rozwódką. Dzieci wysłała do Ameryki.

Przeczem prosiła Emmę, by ta nie wątpiła w prawdziwość jej słów. Emma nie wątpiła w nic z tego, co mówiła Zuzanna. Czuła się nieskończenie szczęśliwą. Uwielbiała każdy gest Zuzanny. Zuzanna ostrzyła ołówek, aż stał się niemożliwie krótki. Wtedy rzuciła go, mówiąc:

-Nie jest wart nawet pół sous!

Podarła sukienkę. Ale i w tym wypadku nie okazywała najmniejszego zakłopotania. Gdy Emmę zaniepokoił ten wypadek, zawołała:

- Przynajmniej mama Lievin będzie miała robotę! I dodała z powagą: -Bo mnie nikt nogdy nie robi uwagi!

Co za wspaniały charakter!

Dzień był nadzwyczaj miły. Emma pławiła się w szczęściu. A jednak i ona miała chwilę smutku. Siostra w niebieskich okularach weszła na katedrę. Opowiadała o swojej Pierwszej Komunji. Mówiąc, ukazywała osiem spróchniałych zębów. Głowa jej na tle płóciennego baldachimu podobna była do jakiejś starożytnej rzeźby. Z trudem można było sobie wyobrazić jej dzieciństwo i swawole, które opisywała z takiem wzruszeniem. Potem opowiedziała historję o pewnym szlachetnym młodzieńcu. Nazywał się Jerzy Lancelot. Uczynił on ślub, że nigdy nie zaśnie w grzechu śmiertelnym. Pewnego wieczora, “robiąc rachunek sumienia”, “szlachetny młodzieniec” przypomniał sobie jakieś ważne przewinienie. Noc była ciemna; wicher dął; wilki wyły. Mniejsza o to. “Szlachetny młodzieniec” wstaje, idzie na poszukiwanie spowiednika. Ten go rozgrzesza. Nazajutrz ktoś stuka do drzwi “szlachetnego młodzieńca”. Cisza. wyłamują drzwi. I cóż za obraz przedstawia się oczom wchodzących? Jerzy Lancelot - leży bez ruchu, martwy, już zimny. Siostra w okularach składa dłonie. Słychać szum platanów. Siostra kończy:

-Pomyślcie, coby to było, gdyby ów młodzieniec nie poszedł się wyspowiadać?!

Emma zastanawia się nad przeżytym dniem. Ma pewne wątpliwości co do swojego zachowania. Postanawia powierzyć je ojcu Teotymowi. Między dziewczynkami znajduje się kilka myślących podobnie. Ojciec Teotym wznosi dłoń nad małą gromadką skruszonych. Jest to ogólna absolucja. Poleca wykonanie jakiegoś aktu pokory. Emma myśli o tem bez entuzjazmu… Jednak postanawia się nań zdobyć. W godzinę później rzuca się w ramionach pani Bille.

-Matko, wybacz mi wszystko, czem zgrzeszyłem przeciw tobie!

-Kochanie moje - mówi pani Bille głosem wzruszonym.

Emma zwraca się do ojca:

-Tatusiu…

-Zrobione - odpowiada pan Bille.

Głos jego brzmi ponuro.

Pani Bille nie ukrywa swego oburzenia.

-Niezdaro! Nigdy nie nabierzesz taktu! Mała zwraca się do ciebie pieszczotliwie…

Piotr Villetard

Przekład autoryzowany Zofji Popławskiej

“Kobieta współczesna” maj 1927, nr 9, str. 10-11.

mlodociani2

Młodociani w przemyśle i rzemiośle

Nadmiernie wydłużony dzień pracy młodocianego w przemyśle i rzemiośle świadczy już samo przez się o obciążeniu pracą nadnaturalnem, młodocianego organizmu, o przeciążeniu pracą.

Naprawdę, jeżeli u robotników dorosłych przedłużony dzień pracy powoduje wyczerpanie, niedokrwistość, łatwe zapadanie na gruźlicę, to cóż dopiero u młodziutkich istot w wieku najintensywniejszego rozwoju, - pomiędzy 11-tu a 18-tu laty!

Poza przedłużeniem godzin pracy jest jeszcze inne zjawisko w pracy młodocianych, z którem pragniemy zapoznać naszych czytelników.

Jest to charakter pracy młodocianych na fabryce i w warsztacie. Wiemy, że w czasach bardzo  odległych, w średniowieczu (XVIII wiek), w dobie ustroju cechowego, dzieci pracowały w charakterze terminatorów. Zależnie od woli rodziców, skłonności i zdolności, od rozwoju i sił fizycznych, dzieci szły do pracy w tym lub innym cechu i odpowiednio były szkolone. Później, wraz ze stopniowym zanikiem cechów, rozwojem techniki i przemysłu, w stuleciu 18-tym - dzieci zostały wyrzucone na wielki rynek pracy i odtąd datuje wyzysk pracy dziecinnej straszliwy, nie powstrzymany. W kopalniach, cegielniach, przędzelniach pracowały dzieci, poczynając od piątego roku życia, a siedmioletnie pracowały powszechnie na fabrykach. Przemysł pochłaniał setki tysięcy tych maleństw, bo był to robotnik prawie bezpłatny, posłuszny, zupełnie bezbronny.

Mały ten rzut oka wstecz potrzebny jest nam, ażeby zdać sobie sprawę z tego, co się dziś dzieje z pracą dziecinną. Robotnik-dziecko, robotnik-młodociany (jak najmłodszy!) jest bardzo pożądany, bo bardzo mało płatny lub bezpłatny, potulny i bezbronny. To też młodociani pracują powszechnie - w fabrykach wielkich, średnich i małych, a również w warsztatach, w charakterze zwyczajnych robotników niekwalifikowanych, stopniowo, w ciągu pracy, przyuczają się do szeregu czynności w danej fabryce. Ażeby usprawiedliwić fakt, że taki zwyczajny pracownik młodociany płatny jest cztery, pięć razy mniej od takiegoż robotnika dorosłego niekwalifikowanego, korzysta się z dawnych tradycyj i reminiscencyj cechowych, nadaje się takim młodocianym nazwy “uczni, praktykantów, terminatorów”, płaci się im przez trzy - cztery lata parę, kilka do kilkunastu najwyżej złotych tygodniowo, bierze się od nich całą pełnię pracy zwyczajnego wytwórcy, a po skończonej “praktyce” bardzo często zwalnia się ich, ażeby nie płacić im wyżej stawki. Te pozory “szkolenia” zawodowego młodocianych, niejednokrotnie bardzo opłacają się fabrykom. Rzadki wprawdzie, ale jaskrawy przykład przedstawia olbrzymia fabryka bawełniana Manufaktura Widzewska w Łodzi, gdzie cały pierwszy rok pracy t. zw. terminatora (do ostatniego czasu przynajmniej) bywał bezpłatny.

W żadnej grupie produkcji niema dziś szkolenia w tym sensie, ażeby po 3-ch czy 4-ch latach "praktyki" w fabryce, młodociany mógł być uważany za ostatecznie wykwalifikowanego w danym zawodzie rzemieślnika. Są duże fabryki metalowe w Warszawie, gdzie chłopak piętnastoletni staje z miejsca do pewnej maszyny, po krótkim czasie (do paru miesięcy) wyucza się pracować przy niej i obsłużyć ją całkowicie, a do końca "praktyki" (3-4 lata) nic prócz tej maszyny nie pozna. Są inne, gdzie taki sam chłopak, po pół roku zapozna się ze wszelkimi rodzajami pracy w danym oddziale, podług opinji majstra pracuje samodzielnie, ale pobiera stawki płacy "ucznia" jeszcze przez 2,5 lata. Są jeszcze inne fabryki (np. amunicji, bagnetów), gdzie chłopak z miejsca pracuje samodzielnie, ponieważ czynności są bardzo proste, a jednak przez trzy - cztery lata jest "uczniem" i odpowiednio do tego ma płacę. Można sobie wyobrazić, jak odżywia się taki chłopak, zarabiając od 1,5 do 2 zł. dziennie.

Jeszcze większy, straszniejszy wyzysk pracy dziecinnej znajdujemy w małych warsztatach rzemieślniczych. Tu bardzo często praca jest całkiem bezpłatna, za "utrzymanie", a czasem rodzice jeszcze dopłacają za t.zw. "naukę". Tymczasem chłopak zdolny po krótkim czasie wytwarza już samodzielne wartości, za które majster odbiera zapłatę.

Są warsztaty w Warszawie, gdzie pracują tylko młodociani i niepłatni (lub płatni 5, 6zł. tygodniowo) robotnicy; warsztaty te wykonywują często duże, czasem nawet rządowe obstalunki. Właściciele warsztatów takich dorabiają się pieniędzy na tej prawie bezpłatnej pracy dzieci, a gdy te "praktykę" skończą, zwalnia się je, a przyjmuje nowy zastęp dzieciaków.

Krótki ten zarys warunków pracy młodocianych wystarczy, aby pojąć, że pod pozorem "dobrodziejstwa nauki" praktykuje się w tej dziedzinie bezprzykładny zaiste wyzysk pracy młodocianych.

Młodociani robotnicy, przeciążeni pracą nadmierną, głodni, marnują szereg lat na t. zw. "terminowaniu", nie wynosząc stąd żadnych skończonych kwalifikacyj.

Że po dniu ciężkiej pracy i przy tak złych warunkach egzystencji nie mogą być należycie wykorzystywane godziny przepisanej ustawowo wieczorowej nauki w szkołach dokształcających, jest już chyba zupełnie jasnem. Niejednokrotnie wykładowcy stwierdzają, że uczniowie ich (robotnicy) są wieczorem tak znużeni, iż śpią siedząc, a czasem zasypiają urywając w połowie rozpoczęte zdanie.

Częstokroć przedsiębiorcy usprawiedliwiają ten wyzysk pracy dziecinnej, to masowe "jechanie na dzieciach" - tem, że przedsiębiorstwo może istnieć tylko dzięki korzystaniu z taniej pracy młodocianych.

Możemy dopuścić, że pewna część przedsiębiorstw znalazła by się rzeczywiście w trudnej sytuacji, gdyby pozbawić je tak taniego robotnika.

Ale jeżeli względy państwowe nakazują dbałość o rozwój i rozkwit zakładów przemysłowych, to przecież nie mniej winno być państwo zainteresowane rozwojem i rozkwitem młodego pokolenia obywateli i wytwórców w Polsce, nie mniej winno dbać o zabezpieczenie im lepszych warunków pracy, o ochronę od nadmiernego wyzyskiwania ich sił.

Nim zaś zainteresują się tem sfery rządzące, należy społeczeństwu pilnie wejrzeć w tę dziedzinę i zabrać głos.

Istnieją i powstają wciąż organizacje społeczne, mające na celu opiekę nad dziećmi i młodzieżą.

Organizacje te winny się zainteresować losem licznych zastępów dzieci i młodzieży dorastającej robotniczej, poznać warunki ich pracy zarobkowej, i nauki w szkole, pomyśleć o wielkiej szkodzie, jaką im przynosi nadmierne przeciążenie pracą w złych warunkach, - zrzeszyć w swych szeregach jaknajwięcej ludzi, zdolnych do trzeźwego wejrzenia w przyszłość i pojmujących konieczność obrony dzieci prze wyzyskiem.

Józef Leszczyc.

"Kobieta współczesna" kwiecień 1927, nr 2, str. 3-4.

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved