profilowe

Jowita Michalska o tym, jak odnalazła się w męskim świecie, zachowując 100% kobiecości

Wstaje przed godziną 5:00 - to jej czas wyłącznie dla siebie. Na co dzień businesswoman, zawsze w dobrym humorze i z masą pomysłów na kolejne projekty. W weekendy odpoczywa, bo w życiu warto być człowiekiem, nie robotem. W życiu zawodowym oswaja nas z nowymi technologiami i sztuczną inteligencją. W tym świecie czuje się jak ryba w wodzie, a Dolina Krzemowa stoi przed nią otworem. Jowita Michalska - człowiek do zadań specjalnych, prezes Fundacji Digital University.

Dagmara Kowalska: Wolisz, kiedy mówią do Ciebie "Pani Prezes" czy "Prezesko"?

Jowita Michalska: Ani jedno, ani drugie. Nie przepadam za tytułowaniem. Najbardziej lubię jak do mnie mówią po prostu Jowita. Nie lubię oficjalnych sformułowań typu "proszę pani", bo to stwarza niepotrzebny dystans, a wydaje mi się, że dystans przeszkadza w życiu. Nie lubię tych słów, bo przepracowałam wiele lat w korporacji i doskonale rozumiem mechanizm chowania się za swoją wizytówką. Są osoby, które uważają się za ważne, ponieważ mają dany tytuł. Ja jednak myślę, że człowiek powinien być rozpoznawalny na podstawie tego, jaki jest i co w życiu zrobił, a niekoniecznie poprzez tytuły.

D.K: Czyli w Fundacji Digital University wszyscy mówią siebie po imieniu?

J.M.: No jasne! To jest oczywiste (śmiech). Niezależnie od wieku czy stanowiska mówimy sobie po imieniu. Nie patrzę z punktu widzenia ani wieku ani płci, patrzę przez prymat misyjności, bo dla nas jest istotne, żeby dogadywać się na tej płaszczyźnie, że wszyscy chcemy zrobić coś fajnego. Część zespołu ma doświadczenie pracy w dużych korporacjach i biznesach. Odeszli ze względu na wysoki poziom odhumanizowania, jaki panuje w korporacjach albo ze względu na brak większego celu, brak misyjności w życiu. Te wszystkie cechy w naszej fundacji łączą ludzi i dzięki temu znikają bariery.

D.K. Zapytałam o tę żeńską odmianę "prezeska" nie bez powodu. Mnie jawisz się jako osoba działająca w przestrzeni, która jest sprofilowana pod mężczyzn. Ciekawa jestem, co robisz, by w tym świecie być zauważalną?

J.M.: Zawsze kiedy jestem na dużej konferencji technologicznej, występuję w różowej sukience (śmiech). Jak robią zdjęcia to mnie widać na mur beton. Oczywiście żartuję, chociaż czasami zdarza mi się tak robić. Myślę, że ta przestrzeń technologii od strony strategicznego podejścia, zmiany modeli biznesowych, wprowadzania nowego, innego podejścia do organizacji nie ma płci. Tak samo mężczyźni, jak i kobiety mamy problem ze zrozumieniem, jaki świat na nas czeka za kilka, kilkanaście lat. Mamy też kłopot z pojęciem jak do tego świata przejść "suchą nogą". Żyjemy w świecie, który doskonale znamy, bo wykonujemy te czynności od wielu lat. Ten obszar nie ma płci głównie dlatego, że to jest nowe i wszyscy się trochę tego boimy. Dokładnie takie same problemy ze zrozumieniem, jaką firmę będę prowadzić albo w jakiej firmie będę pracować za 8 czy 10 lat ma czarnogarniturowy, elegancki prezes z branży usługowej, jak i przedsiębiorczyni sprzedająca sukienki, z kobiecym targetem i małą firmą. Wszyscy mamy dzisiaj duży krok do zrobienia i duży dyskomfort w związku z tym, że wkraczamy już jedną nogą w świat, który jest kompletnie nieprzewidywalny i prawdopodobnie jeszcze wielokrotnie się zmieni. W Polsce, co jest ciekawe, to jeszcze bardzo mało widać. Dużo teoretyzujemy, dużo opieramy się o książki, wszyscy cytujemy teraz Yuvala Noaha Harariego. Kiedyś na każdym spotkaniu cytowano biografię Steve'a Jobsa, teraz na fali jest Harari i jego książka "Homo Deus" i nowa o predykcjach na XXI wiek, ale de facto mało z tego rozumiemy. Jak popatrzymy od strony konkretnych przykładów wdrożeń tych technologii, o których sobie rozmawiamy, to u nas ich nie ma. Wydaje mi się, że każda płeć, każdy zawód musi się tego nauczyć od strony praktycznej, najchętniej analizując przeróżne przykłady takich działań ze świata. Weryfikacja w pewnym momencie będzie błyskawiczna.

D.K.: Działasz na rynku ponad 20 lat, ale zaczynałaś swoją przygodę z marketingiem i dużą sprzedażą. To był moment kiedy trzeba było umościć sobie miejsce wśród tych wszystkich mężczyzn. Jaką strategię obrałaś wtedy?

J.M.: Świadomość, że trzeba walczyć o kobiety w biznesie, mam od jakiegoś czasu, nie od samego początku. Zresztą z całym szacunkiem 20 lat temu nie było żadnej dyskusji na ten temat. Zaczynałam karierę od branży reklamowej, w której nie było dominacji którejś z płci. Kiedy wchodziłam na imprezy i mówiłam, że jestem z agencji reklamowej, to wszyscy chcieli ze mną pogadać i to było coś bardzo fajnego, najmodniejsza wtedy branża. Poza tym szybko wchodziliśmy do świata międzynarodowego, wszyscy byli na "Ty", obowiązywały standardy amerykańskie, więc my tam pracowaliśmy godzinami, czasem mieszkaliśmy, łącząc życie prywatne z zawodowym i z zabawą. Tam nie było takich problemów. Trzeba było dużo i szybko pracować, chcieć się tego uczyć. Ja w ogóle podchodzę do życia z entuzjazmem - wiesz to, już trochę mnie znasz. Jak mnie coś nie kręci to odpadam, a jeśli mnie coś zaciekawi, to zazwyczaj wchodzę w to na 120%. Zresztą mnie dość dużo tematów interesuje i oddaję dużo pozytywnej energii rzeczom, w które się angażuję. Wydaje mi się, że to jest kluczem. Dopiero z perspektywy czasu zobaczyłam, że kobiety są gorzej wynagradzane na podobnych stanowiskach. Ostatnio miałam spotkanie ze znajomym z początków mojej drogi zawodowej i ten człowiek powiedział mi tak: "No Jowita, powiem Ci szczerze, że jestem zaskoczony, że tak się wybiłaś, stałaś się samodzielna, robisz niesamowite rzeczy. Kiedyś Twojego partnera biznesowego postrzegałem jako dojrzalszego, bardziej wartościowego w biznesie, a dzisiaj patrzę na to inaczej".

Nie miałam też przypadku jawnej dyskryminacji kobiet, ale czasem kobiety dyskryminowały inne kobiety i uważam, że naszą misją jest nie tylko ośmielanie kobiet, żeby rywalizowały z mężczyznami o takie same stanowiska i wierzyły w to, że są równie dobre, ale też nauczenie kobiet, że powinny się nawzajem wspierać. Sprawić, żeby kobiety nie eliminowały innych kobiet z tego wyścigu. To się często zdarza. Kobiety walczą ze sobą, a mężczyźni się dogadują. Mam taki przypadek znajomej, która była bardzo zadowolona, że jest jedyną kobietą w zarządzie, bo otrzymywała masę komplementów. Dlatego z Fundacją Sukces Pisany Szminką przygotowujemy projekt dla dziewczyn opuszczających domy dziecka. Chcemy pokazać, że kobiety mogą współpracować. Żadna nie jest ważniejsza lub mniej ważna. Robimy razem daną rzecz i pokazujemy też takie wzorce. Chciałabym, żeby jak najwięcej kobiet pokazywało wzorce wspierania się w biznesie, bo wydaje mi się, że kobiece organizacje, które powstały wiele lat temu na początku opierały swoją działalność na opowiadaniu o tym, jaka dyskryminacja spotkała te kobiety i na wzajemnej empatii.: "Och, Ty też zostałaś wykorzystana i niedoceniona?" To okropne! Mało tam było biznesowego pomagania sobie, co generalnie popycha nas na kolejny poziom. Moja ukochana nowojorska mentorka Tess Mateo zaczyna swoje wystąpienie od pytania, kto jest projektantem twojej torebki i czy jest to kobieta? Bo kobiety trzeba wspierać na poziomie biznesowym, i Tess ciągle mi to mówi. Wsparcie biznesowe da nam skalę, pieniądze i wpływy, a emocjonalna bliskość i empatyczność jest ważna, natomiast nie zaprowadzi nas do rozwiązania wszystkich problemów, nie da nam skali, której potrzebujemy. Mam menteeiski (podopieczne mentorek), które umawiają się ze mną kawę, opowiadają o swoim biznesie i zaznaczają z góry: "Jowita ja Cię strasznie przepraszam, ja nie chcę Ci nic sprzedać". A ja na to: "Ale dlaczego nie?". Przecież to jest normalna rzecz. Nie powinnyśmy się wstydzić tego, że chcemy zarobić, chcemy kontaktów. Jeśli Ty reprezentujesz daną firmę czy produkt, to ja wiem, że Ty w to wierzysz. W takiej sytuacji powinnaś mi powiedzieć: "Jowita, czy mogłabyś mi spróbować załatwić kontakt do takiej osoby albo podpowiedzieć, co powinnam zrobić, żeby mój biznes szedł lepiej?". Ja na to mówię: "Jasne, że tak". Pytanie nic nie kosztuje. Jeśli będę mogła pomóc, pomogę, jeśli nie, nie pomogę. Jak się nie zapytasz, nie będzie opcji, żeby móc coś w tej kwestii zdziałać. Dziewczyny zazwyczaj przepraszają, że żyją, krygują się, żeby się wzajemnie wesprzeć, kiszą swoje kontakty, żeby się nie podzielić. To jest głupie i niedojrzałe. Faceci współpracują i fantastycznie na tym wychodzą. Powinnyśmy się od nich uczyć. Trzeba wzajemnie podpatrywać swoje najlepsze cechy.

D.K.: Co Cię popchnęło w kierunku świata nowych technologii? To jest oczywiste, że przechodzisz płynnie z marketingu do nowych technologii?  

J.M.: Nie było to oczywiste, bo nie zawsze jest tak, że od razu wiemy co chcemy dalej robić. To było bardzo burzliwe przejście, nawet nie do końca jest moje. Mówią, że powinnaś mieć w życiu pasję i ją realizować, co jest cudowne, ale moja ścieżka była inna. Wiedziałam, że chce zmiany, ale nie wiedziałam jakiej. Po 20 latach w korporacji byłam zmęczona i potrzebowałam roku odpoczynku, ale przy okazji chciałam też coś jednak robić. Przyszła moja koleżanka, która zaproponowała by założyć wspólnie fundację, bo dużo się dzieje w świecie nowych technologii, a Polska bardzo słabo absorbuje te wszystkie zmiany i ja powiedziałam robimy, nie do końca rozumiejąc na co się zgadzam. Ale pomyślałam sobie, że to jest dobry pomysł, a przy okazji nauczę się czegoś nowego, nauczą się też inni. Kręciło mnie zrobienie czegoś zupełnie innego, bo wydawało mi się, że w marketingu robię ciągle to samo. Poza tym przy stanowiskach dyrektorskich jeździsz po świecie, chodzisz na zarządy, bronisz raczej koncepcji, a większość fajnych, kreatywnych rzeczy robi team. Bardziej już reprezentowałam, a zatęskniłam za ubrudzeniem sobie rąk pracą ☺. Nigdy wcześniej nie pracowałam w fundacji, chciałam poznać ten obszar. Rozpoczęłyśmy przygodę wspólnie, a po roku dziewczyny wróciły do biznesu korporacyjnego, ja zostałam. Pojawiały się co prawda różne propozycje powrotu do dużego biznesu, które powodowały, że wskakiwałam jedną nogą do korporacji, ale cały czas jednocześnie prowadziłam fundację. Praca w korporacji uczy innych kompetencji, niż praca u siebie . Tam jest duża skala, tu mała i trzeba zrobić wszystko, żeby ta skala urosła, a to wymaga wiele odwagi. Biznes trzeba rozwijać systematycznie, ale raczej stabilnie. W korporacji robisz przegląd, przygotowanie kadry, jesteś liderem, motywujesz zespół, wprowadzasz nowe tematy. We własnej firmie musisz szybko wiedzieć czy ktoś się sprawdza czy nie, zbudować zespół i całą jego filozofię oraz misję. To są rzeczy, które ja robię pierwszy raz, ale pierwsze trzy lata zajęło mi dojście do tego, że to jest właśnie to, co ja chcę robić w życiu. Już nie tęsknię za wszystkimi fajnymi pracami, u kogoś. Mam 12 osób w zespole i pracujemy razem nad czymś co zmienia świat na lepsze w naszej małej skali. Wymyślamy coś nowego i od razu sprawdzamy czy to działa, czy daje efekty, czy ludzi to interesuje. Jest to fajna przygoda.

D.K.: Jak wywalczyć miejsce na rynku nowych technologii na świecie? Twoja fundacja pojawia się na wielu międzynarodowych konferencjach, super projektach. Ten świat zdaje się być bardzo zamknięty.

J.M.: Praca u siebie nauczyła mnie tego, że nie ma opcji pt. "czegoś nie wypada albo nie da się zrobić". Ja chce robić dobre rzeczy, staram się być dobrym człowiekiem i nie mam też kompleksów. My od początku uważałyśmy, że musimy się w Polsce nauczyć świata nowych technologii od bardziej rozwiniętych krajów. Pierwszym naszym projektem w fundacji było zaproszenie do Polski profesorów z Harvardu. To się wydawało niemożliwym i nieosiągalnym. Potem okazało się, że wysłałyśmy maile, oni odpowiedzieli, zażyczyli sobie dużo pieniędzy za wzięcie udziału w konferencji, ale można było negocjować. Znaleźliśmy także partnerów, którzy zapłacili za przylot ekspertów. Udało nam się rozpocząć działalność i od początku miałam wizję powołania organizacji międzynarodowej. Wiele robimy w Polsce, ale mamy też partnerów w Czechach, Estonii, Singapurze, Izraelu, USA i ciągle znajdujemy innych. Chcemy pokazywać ciekawych ludzi nie tylko z Polski, także ze świata. Jedną z misji naszej działalności jest mieszanie tych światów ze sobą, żeby polscy przedsiębiorcy mieli łatwiejszy dostęp na rynki zagraniczne. Estonia ma 2,5 mln ludności, nie ma szans zarobienia pieniędzy na rynku lokalnym. Ci ludzie mówią po angielsku, myślą o swojej firmie jako o globalnej, a u nas tego trochę brakuje. My się boimy, choć marzymy o tej przysłowiowej Dolinie Krzemowej, ale jak my zrobiliśmy konkurs, gdzie nagrodą było 10 tygodni w NASA w Dolinie Krzemowej na programie akceleracyjnym to wiele startupów uznało, że są za słabi żeby nawet wziąć udział w konkursie.

Drugą taką rzeczą, którą zrobiliśmy, by być globalni, było wyszukanie partnera międzynarodowego, który dostarczy nam "know how", czyli silną nogę strategiczną. Dlatego wyszukaliśmy Singularity University. I widzisz, tu można było powiedzieć, że za wysokie progi, a my wysłaliśmy maila, wstąpiliśmy o partnerstwo i okazało się, że można nawiązać współpracę. W tym roku jestem dumna, bo dostaliśmy główną nagrodę, jako Polska, za najlepsze przygotowanie i przeprowadzenie oraz wybór najciekawszych zwycięzców w programie Global Impact Challenge. Odebrałam nagrodę w San Francisco, Polska była najlepsza wśród 40 krajów, które też przygotowały to samo wydarzenie. Wygraliśmy rywalizację, mimo, że robiliśmy tę imprezę pierwszy raz. Warto próbować.

Wczoraj dosłownie, zostałam wybrana do zespołu strategicznego Singularity University jako jedna z 5 osób  z całego świata i jedyna z Europy!

Wiesz, kiedyś bałam się matury, potem bałam się pójść na zarząd w korporacji itp. Zawsze jak się coś robi pierwszy raz jest jakiś stres, że się nie uda. Dziś wiem, że nie wolno się bać, trzeba się rozwijać. Poza tym myślę, że my kobiety długo nie wiemy czego chcemy, ale w pewnym momencie dojrzewamy, zaczynamy siebie lepiej rozumieć i podejmujemy decyzję, że teraz jest czas żeby zrobić coś dla siebie. Miałam świetną rozmowę z moim przyjacielem, facetem po 50-tce, osiągającym sukcesy prezesem, który sobie zrobił sabbatical, czyli roczną przerwę. Przyszedł do mnie kiedyś na wino i mówi tak: "Powiedz mi jak to jest, że Ty wiesz, że to chcesz właśnie robić. Jak do tego dojść?". Odpowiedziałam, że nie ma jednej metodologii, która jest fenomenalna i u wszystkich się sprawdza. On na to: "Mnie się wydaje, że wszystkie ćwiczenia opisane w książkach o sukcesie to jest bullshit."  Ja mówię: "Masz rację to jest bullshit, musisz wziąć jeden z tych bullshitów i przetestować go na sobie, a jeśli będziesz konsekwentny to zadziała." Moja metoda polega na tym, że zaczęłam wstawać o 5:00 rano, kiedy mój umysł był w dużo lepszej formie niż o 23:30 po położeniu dziecka spać. Brałam zeszyt i po prostu wyobrażałam sobie, że jestem 12 miesięcy do przodu. Miałam potężną wizualizację, że siedzę oto przy biurku, pije kawę i wspominam 12 miesięcy wstecz. Pisałam o tym, o czym marzę. Zderzyłam się z tym, że na początku w ogóle nie wiedziałam, o czym ja marzę. Codziennie pisałam w zeszycie, coś skreślałam, coś wyrzucałam. Mój mózg zaczął się przyzwyczajać do tego, że te zapisane zadania trzeba zrobić, czyli strefę totalnie niezorganizowaną przekuć w zorganizowaną. Potem zaczęły się dziać cuda. Zgłaszały się do mnie odpowiednie osoby. W wieku, w którym sama mogłabym być mentorką, poszukałam mentora, ponieważ jestem bardzo kreatywna, mam dużo pomysłów, ale niekoniecznie potrafię je dobrze uziemić. Moim mentorem zgodził się zostać prezes dużej firmy konsultingowej, podpowiedział mi, jak wybierać pomysły, jak je selekcjonować, czyli wybierać to, co mi pasuje i z czego będzie efekt społeczny lub biznes. Kiedyś mi się wydawało, że moim obowiązkiem jest spotkanie z każdym, który chce się ze mną spotkać. W pewnym momencie nauczyłam się myśleć pragmatycznie. Jeśli ja chcę zrobić coś dobrego, to muszę mieć na to czas. Zapamiętałam, że jeśli komuś mówisz tak, komuś innemu jednocześnie mówisz nie. I musisz wiedzieć, które "tak" jest najważniejsze. Nauczyłam się wszystkiego od podstaw, wiem w czym jestem dobra, bo trochę już siebie znam, ale wiem też, w których obszarach muszę się pilnować i się pilnuję.

D.K.: Pięknie powiedziane, inspirujące dla innych. Zastanawiam się nad tym czy Ty masz czas na życie prywatne? Co lubisz robić najbardziej kiedy niczego nie musisz robić?

J.M.: To jest mega nudne, ale ja najbardziej na świecie lubię czytać książki mojej córeczce Jagodzie. Latem czytamy w ogródku, a zimą na kanapie, pod kocem, z fistaszkami. Czytamy jedną książkę razem albo ja swoją i Jagoda swoją. To jest najfajniejsze. Rzeczywiście dużo rzeczy robię, ale wolę "work life integration's" niż "work life balance", czyli tam gdzie mogę zabrać moją córkę, to ją zabieram, staram się ją angażować we wszystkie rzeczy, które robię. Staram się zabierać ją ze sobą na konferencje, żeby potem mieć czas dla siebie. W fundacji mamy mnóstwo zajęć dla dzieci, w których ona też uczestniczy i też jest pierwszym testerem. Pilnuję, by weekendy mieć wolne. Czasem w niedzielę coś piszę, ale staram się nadrabiać zaległości w tygodniu o 5 rano. Między 5 a 9 rano w sobotę i niedzielę mam swój czas kiedy albo słucham podcastów, albo coś czytam lub piszę. Singularity University nasza organizacja matka produkuje mnóstwo materiałów, a ja muszę być na bieżąco więc tym się zajmuję. W weekend chce odkręcić głowę, pozbierać kasztany, usiąść na trawie. My bardzo łatwo możemy się sami skrzywdzić. Pracoholizm jest niedobry. My kobiety często idziemy w pracoholizm, bo wydaje się nam, że tego się od nas wymaga, że musimy innym udowadniać, że jesteśmy czegoś warte. Ja mówię do koleżanki, że widać, że jest przemęczona, a w odpowiedzi słyszę, że wszystko musi sama zrobić, bo jest niezastąpiona. To nie jest dobry kierunek. Dziewczyny mają w sobie autodestrukcję, ale ja jestem trochę inna. Powierzam pracę swoim ludziom, nie boję się tego, bo nie jestem od wszystkiego. Oni są w wielu sprawach dużo lepsi ode mnie, mają niesamowite pomysły, są bardzo pracowici. Dziewczyny nie jest prawdą, że wszystko musicie same zrobić. Nie sztuką jest się zajechać na śmierć, nic z tego nie będzie.

D.K.: Każde spotkanie z Tobą powoduje, że w mojej głowie otwierają się drzwi, o których zapomniałam. To o pracoholizmie zapamiętam, cenna uwaga. Faktycznie nie wszystko trzeba zrobić samemu. I to także Twoja działka, bo nowe technologie są po to, żeby nas odciążyć, ułatwić nam życie.

J.M.: Poza tym nowe technologie będą nas w dłuższej perspektywie uczyły jak być bardziej człowiekiem. Niektórzy z moich znajomych dziwią się, że tak huraoptymistycznie patrzę na nowinki, bo przecież one zabiorą nam pracę, bliskość, interakcje bezpośrednie. A ja mówię, że my żyjemy w trudnych czasach, bo jesteśmy w procesie zmiany, a w takim momencie wszystko się burzy, żeby zbudować od początku. Będzie się burzył nasz sposób pracy, system pracy, nasze relacje, biznesy, korporacje, systemy wartości, bo technologia wprowadza dyzrupcję. To słowo jest specjalnie takie chropowate i brzydkie, bo ono będzie powodowało zmianę, która nie będzie miła, ale w dłuższej perspektywie nauczy nas nowego świata. Świat dużych organizacji zbudował w nas potrzebę bycia w pewnym sensie robotami, bo wiele powtarzalnych czynności wykonujemy każdego dnia. Nie mamy też możliwości tworzenia czegoś od początku do końca, najczęściej robimy jedno z zadań, które tworzą całość. Z drugiej strony świat zrobił nam psikusa, bo powstały roboty, które te wszystkie powtarzalne rzeczy będą wykonywać i musimy się zastanowić co my mamy ze sobą zrobić? Musimy przejść ten bolesny proces z powrotem stać się ludźmi. Spotkałam w San Francisco chińskiego eksperta od technologii ? Kai Fu Lee, który zrobił na Uniwersytecie Berkley doktorat ze sztucznej inteligencji, jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w Dolinie Krzemowej, napisał świetną książkę "A.I. Superpowers" mówiącą o tym, że Chiny technologicznie zdominują świat. Ten człowiek uspokaja, że nieprawdą jest, iż roboty przejmą wszystkie funkcje. Nie przejmą funkcji, w których będzie potrzebna ludzka empatia, zwykła rozmowa, emocje. Robot zmierzy Ci ciśnienie, pobierze krew, zaniesie do łazienki jeśli jesteś niepełnosprawna, umyje, bo tu jest potrzebna siła fizyczna. Natomiast nie będziesz chciała rozmawiać z robotem, będziesz chciała rozmawiać z człowiekiem, opiekunem, empatycznym stworzeniem, który cię zrozumie, wysłucha i zareaguje po ludzku. Ludzkie odruchy: empatia, miłość, kreatywność, to przetrwa. Są obszary, w których nie wygramy ze sztuczną inteligencją, ale taki przykład: AlphaGo - program komputerowy do gry w go stworzony przez firmę DeepMind  wygrał z mistrzem świata Lee Sedolem i dla człowieka to był dramatyczny moment. Zwyczajnie płakał, ponieważ on kocha tą grę, od dziecka się w niej specjalizował i stał się w niej mistrzem, a sztuczna inteligencja ani się nie ucieszyła, ani nie zasmuciła faktem wygrania rywalizacji. My musimy wrócić do swoich korzeni.

D.K.: Na co Ty czekasz w dziedzinie nowych technologii. Ty już wiesz co będzie się działo w najbliższych latach. W jakich obszarach będziemy musieli odpuścić sobie działalność, a które będą do zagospodarowania przez ludzi?

J.M.: Cieszę się, że w obszarze zdrowia jest gigantyczna zmiana. Jeśli sobie wyobrażasz, mając w Polsce wciąż tradycyjną służbę zdrowia, poranne kolejki do zapisów po numerek, to wiedz, że gdzieś na świecie drukują się organy, które za chwilę będziemy przeszczepiać, to jest gigantyczna zmiana. Mamy już  tzw. "wearables", które mierzą puls, ciśnienie i dostarczają w czasie rzeczywistym dane do bazy. Algorytm porównuje wyniki i sprawdza czy nie ma odchyleń, anomalii, czy na przykład nie czeka nas wkrótce zawał serca. Fascynuje mnie ten obszar, bo uwielbiam medycynę chińską i przed nami jest taki moment, w którym będziemy płacić lekarzowi dopóki jesteśmy zdrowi. Druga sprawa: algorytmy i roboty przejmą tak dużo różnych funkcji, że lekarz w końcu będzie mógł skupić się na swoim pacjencie. Dużo więcej osób przeżyje, nie będzie błędów lekarskich, to jest super ważne. Teraz można kupić rodzicom urządzenie, które jest programem wczesnego ostrzegania w trudnych, niespodziewanych przypadkach. To już się dzieje. To jest tanie, dostępne i można dzięki temu uratować ludzkie życie.

D.K.: A ja osobiście czekam na słuchawki, które tłumaczą w czasie rzeczywistym obce języki. Sztuczna inteligencja się szalenie rozwija w obszarach rozpoznawania mowy - jest prototyp takich słuchawek. Dwa tygodnie temu widziałam ten sprzęt, który będzie w użyciu w ciągu najbliższych lat. Będziemy mieli słuchawkę w uchu, która będzie tłumaczyła nam z dowolnego języka na dowolny język. Zniknie dzięki temu mnóstwo barier i podróżowanie oraz robienie biznesu za granicą stanie się dużo łatwiejsze. Kilka tygodni temu w Hiszpanii dron, który patrolował linię brzegową, uratował tonącego człowieka. Zaalarmował, podleciał szybciej, rzucił koło ratunkowe. Tego jest cała masa, codziennie powstaje jakiś przełom. Co ważne: jeśli ktoś się będzie bał i zamknie przed nowymi technologiami, będzie mu bardzo trudno przetrwać na rynku. W wielu zawodach zostaną tylko wybitni, twórczy ludzie. Firma Moley Robotics stworzyła robota, który jest w stanie przygotować dwa tysiące różnych posiłków, ale nie zastąpi on Gordona Ramseya, który jest artystą w kuchni. Tam gdzie jest kreatywność, jest miejsce dla człowieka. Wszystkie powtarzalne czynności będzie wykonywał robot.

D.K.: W tym męskim świecie sztucznej inteligencji, nowinek technologicznych zachowujesz klasę i reprezentujesz 100 procent kobiecości. Masz jakiś przepis na ten świat, na zachowanie w nim kobiecości?

J.M.: Trochę mam. Po prostu nie ma się czego bać, technologia jest dla wszystkich. Po prostu opowiadam jak świat się zmieni. Przekonujemy w fundacji kobiety do rozpoczynania pracy w dziedzinie nowych technologii, bo świetnie się tam sprawdzają. Ja teoretycznie jestem humanistką, pracowałam 20 lat w marketingu, a dziś zajmuję się nowymi technologiami od strony ich strategicznego wpływu na rozwój biznesu, nowych modeli biznesowych, wpływu technologii na zmiany. Nauczyłam się programować, bo uważam, że to jest potrzebne zajęcie. Nie jest to trudne. Nie wierzę też w zakładanie z góry, że ktoś może być matematykiem, ktoś inny humanistą - to jest bzdura. Jeśli się otworzymy, w każdym obszarze znajdziemy dla siebie coś dobrego. Dziś jest czas dla ludzi renesansu.

Zostaję kobietą w swojej branży, bo o kobiecość należy dbać. Nie mam modelu męskiego, nie chodzę  w garniturach, nie przeklinam i nie piję wódki, bo to szkodzi na rozwój duchowy. Nowe technologie są moim planem na drugą część mojego życia, a w trzeciej części będę podróżować i rozwijać się duchowo.

D.K.: Marzenia skrojone zupełnie pod Ciebie. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że się spełnią. Dziękuję za rozmowę.

bille12

Rodzina Państwa Bille cz. 12

Rozdział VI.

PIERWSZA KOMUNIA

Pani Bille trzymała Emmę za rękę. Dziewczynka nie miała ochoty biegać. Zachowywała się grzecznie i, wbrew zwyczajowi, idąc, nie podnosiła końcem bucików tumanów kurzu. Pan Bille wyrzynał jakąś witkę. Spytano go:

-Która godzina?

Natychmiast sięgnął do kieszonki w kamizelce. Zabłysnął piękny, złoty zegarek. Powiedział:

-Kwadrans po czwartej.

-Idziemy! - zawołała pani Bille.  - Nie wypada się spóźnić.

Emma milczała. Pan Bille wzruszył ramionami. Zmonitowano go za to.

-Proszę cię, zostaw swoje uwagi dla siebie!

Cała rodzina ruszyła w drogę. O jakie piętnaście kroków spotkano państwa Severin. Pan Severin poklepał Emmę po policzku.

-Ha, ha, nasze djablęta idą się wyświęcać!

-Sza! - zawołała pani Bille.

Pani Bille była wzruszona. Przyśpieszyła kroku. Po drodze spotykali gromady dzieci. Wszystkie miały ten sam wyraz twarzy. Rodziny wymieniały uroczyste uśmiechy. zadzwoniono do drzwi klasztoru. Emmę oddano pod opiekę siostrze odźwiernej. Pan Bille trzymał się zdaleka. Uderzał laską w odłamek cegły. Emma spytała:

-Czy mogę uściskać Tatusia?

-Obejdzie się - powiedziała pani Bille.

Nagle Emmę ogarnęła chęć płaczu. Jedna z sióstr podeszła do niej, podała jej rękę:

-Chodźmy na drugie piętro - powiedziała z uśmiechem.

Mówiąc, zwróciła się do Emmy. Była młoda. Miała ładną twarz. Emma nabrała otuchy. Szły po wąskich, czysto wymytych schodach, które nagle rozszerzyły się w wielką salę, pełną małych dziewczynek. Nad katedrą z czarnego drzewa unosił się Chrystus z wyrazem cierpienia na twarzy. Dziewczynki miały wzrok wlepiony w podłogę. Niektóre z nich trzymały różańce. Wargi ich drżały. Emma usiadła. Jakaś zakonnica w niebieskich okularach mówiła o ciszy i skupieniu. Jedna z sąsiadek trąciła Emmę w łokieć. Szepnęła przez palce:

-Siostra, która cię przyprowadziła, nazywa się siostrą Anielą.  Jest dobra. Siostra Aniela gra w kaplicy.

W sali słychać było nieustanny szmer. Wszystkie dziewczynki zdawały się modlić. Usiłowały też nie rozglądać się wokoło.

Młoda siostra była na sali. Uśmiechała się ciągle i bardzo łagodnie. Dziewczynki powstały, by udać się na nabożeństwo.

W kaplicy panował mrok, nieomal ciemność. Było w niej mnóstwo bibułkowych kwiatów. Witraże podobe były do kalejdoskopu. Na zdobnych  w cokoły kolumnach opierały się posągi świętych, których twarze trudne były do rozpoznania. Rozległ się dźwięk fisharmonji. Jakis głos zawołał: “Śpiewnik, strona 167”. Emmę ogarnął niewymowny zapał. Chciała śpiewać wraz z innemi. Nie umiała słów, ale była przekonana, że głos jej nie pasuje do chóru. Nagle fisharmonja zamilkła. Drzwi kazalnicy zaskrzypiały. Z pod baldachimu wynurzyła się głowa o gęstej czarnej czuprynie.

-Ojciec Teotym - szepnęła strasza.

Ojciec Teotym milczał chwilę. Znał swoją wartość. Palce jego bawiły się sznurem. Powiedział: “O marności rzeczy doczesnych”, następnie rzucił głosem grzmiącym: “Vanitas vanitatum”...

Emma nie rozumiała całego kazania. Chwilami odczywała lekkie ukłucie w źrenicy - coś jak zbliżający się sen.

Ale ojciec Teotym umiał kreślić wzruszające obrazy. Mówił o gołębiach i owieczkach. Głos jego pieścił skórę, jak delikatna, jedwabista szczotka. Ale nagle głos ten stał się straszny. Głos ten ogłaszał koniec świata. Zabrzmią trąby, gwiazdy posypią się, jak grad...Zaledwie uczynił znak krzyża, a znowu rozległy się słodkie tony fisharmonji. Wszystkie dziewczynki drżały. Otworzono drzwi kaplicy. Słońce złociło wysoką, miękką trawę. Była ta pora rekreacji.

Emma milczała. Była głęboko wzruszona. Spotkała parę przyjaciółek: Jankę Sorel, Martę Dupin, Klementynę Jacquot. Wszystkie one miały spuszczone głowy, mówiły przyciszonemi głosami, poruszały się z pobożną powolnością.

W jednym rogu, w gromadzie zwierząt, kręciła się jakaś nieznajoma dziewczynka. Była to śniada, żywa osóbka, śmiejąca się głośno i co chwila potrząsająca bransoletką. Od czasu do czasu podciągała podwiązkę ruchem, który bynajmniej nie raził Emmy. Janka Sorel objaśniła Emmie, że dziewczynka nazywa się Zuzanna Lievin. Jest córką woźnicy.

Piotr Villetard

Przekład autoryzowany Zofji Popławskiej

“Kobieta współczesna” maj 1927, nr 8, str. 12.

O nas

Kobieta z klasą to miejsce dla nieidealnych kobiet, które chcą prawdziwie i szczęśliwie żyć, ciesząc się najdrobniejszymi rzeczami. Pokazujemy Wam inspirujące książki, filmy, publikacje i inne „babskie zajęcia', które być może skłonią was do wyjścia, z często pozornej, strefy komfortu i rozpoczęcia życia na własnych warunkach. Bo w życiu nie zawsze chodzi o to by było stabilnie. Ważne żeby żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym ja.

Kontakt

Kontakt:
Joanna Wenecka-Golik
kontakt@kobietazklasa.pl
+48 600 326 398

Copyright 2019 WebSystems ©  All Rights Reserved