Tytuł bardziej pasuje do starej książki sensacyjnej, ale przynajmniej na razie jest tylko zapowiedzią tekstu z savoir-vivre’u. Zresztą… dlaczego tylko? Przecież savoir-vivre to sztuka życia, coś niezwykle ważnego.

Kiedyś spotkałam się z pytaniem, czy dama może mieć tatuaż. Odpowiedź jest bardzo prosta: tak. Przypuszczam, że tu zaskoczyłam niejednego czytelnika, dlatego pośpieszę z wyjaśnieniem, dlaczego odpowiedź jest taka, a nie inna.

Otóż ani damą, ani dżentelmenem nikt się nie rodzi. Człowiekiem szlachetnym trzeba się stać. I nie wystarczy dobre pochodzenie. W literaturze pięknej i w życiu mamy mnóstwo przykładów osób z rodów arystokratycznych, które charakter miały podły i prostacki. Decyzję o tym, żeby zostać damą można podjąć w każdym momencie życia. Trudność jednak polega na tym, że damą się jest, a nie bywa, więc kiedy już zaczynamy pracować nad sobą, nad charakterem, manierami i wizerunkiem, nie powinno być odwrotu.

Natomiast przeszłość można pozostawić za sobą. Na nią nie mamy już wpływu. To, co możemy z nią zrobić, to wyciągnąć wnioski i naukę na przyszłość. Jeśli ktoś ma tak nieprzyjemne doświadczenia, że nie może spojrzeć w lustro, to trzeba stworzyć przesłonę-filtr ze zmian, które można stopniowo wprowadzać w życie i każdego dnia własny wizerunek staje się bardziej znośny. Robienie sobie tatuaży to akurat takie doświadczenia, które trzeba zostawić w przeszłości i skończyć z nimi raz na zawsze.

Osoby, które mają tatuaże, często twierdzą, że są one wyrazem ich osobowości, przedstawiają jakieś ważne myśli, przesłania, mają wyjątkowe znaczenie. Ale przecież dama ma tak silną osobowość, że nie potrzebuje jej manifestować rysunkami czy napisami na własnym ciele. Wyraża ją przez swoją pracę, cierpliwość, wytrwałość, pogodę ducha, poczucie humoru, gościnność czy styl. Nie musi tego na sobie rysować. A poza tym tatuaże się nudzą, z czasem deformują, są często kaprysem chwili. Potem głupio przyznać, że nie miało to specjalnego sensu i dobudowuje się do tego filozofię, żeby chociaż troszkę oszukać siebie i otoczenie.

Żeby zbytnio nie teoretyzować, zapytałam trzydziestokilkuletniego znajomego, dlaczego zrobił sobie tatuaż. Odpowiedź była pełna sprzeczności. Z jednej strony znajomy stwierdził, że tatuaże podobają mu się, ale z drugiej – że zrobił sobie to z tyłu i nie musi na to patrzeć. Dodał, że kiedy się wytatuował, był bardzo młody, słuchał wtedy różnych „szarpidrutów” i to było impulsem. Kiedy zapytałam, czy to robienie tatuaży uzależnia, odpowiedź brzmiała, że chyba tak, ale mój rozmówca stwierdził, że akurat sam jest wyjątkiem, ponieważ wytatuował się tylko raz w życiu. Zaraz potem dodał jednak, że jak „mu odbije” za jakichś dziesięć lat, to zrobi to jeszcze raz. Więc czegoś tu nie rozumiem: jest wyjątkiem czy nie? Jednak najbardziej podobało mi się w tej wypowiedzi stwierdzenie „jak mi coś odbije”.

Myślę, że dama to taka osoba, której nic „nie odbije”, a jeśli ma tatuaże z przeszłości, to będą niezbitym dowodem na to, że zawsze można się zmienić.