Czasami mieszkamy w jakimś miejscu, w ogóle nie znając jego zakątków, a które zdecydowanie warto odwiedzić i poznać. Wiadomo, że Kraków jako miasto królewskie, wiekowe i zabytkowe, a równocześnie wciąż tętniące życiem i rozwijające się w szybkim wielkomiejskim tempie, ma takich urokliwych zakamarków mnóstwo. Jednym z nich jest miejsce gdzieś pomiędzy Starym Miastem a Kazimierzem, które sprawia, że odbywamy podróż w czasie. Przekraczając próg Klubu Cabaret, przenosimy się do czasów międzywojnia, które olśniewa blaskiem kandelabrów przyćmionych dymem z cygaretek i ulatniających się z kieliszków bąbelków szampana.

Z bogatej oferty wydarzeń Cabaretu udało mi się jeszcze przed Świętami załapać na program Retromania, który zdecydowanie przenosi w rytmy lat 50-tych ubiegłego wieku. Dzięki  kameralnemu towarzystwu i fenomenalnej oprawie na godzinę można zanurzyć się w zupełnie innym świecie. Wyobraźcie sobie wnętrze w stylu lat 20. XX wieku. Na ścianach lustra w złoconych oprawach, wiszące epokowe abażury z charakterystycznymi frędzlami, czerwone i czarne zasłony. Przyciemnione światło, lecący w tle chrypiący głos Louisa Armstronga, sala ze stolikami nakrytymi obrusami. Nic tylko, zamówić wino i usiąść z pojawiającym się samoistnie na ustach uśmiechem.

Wtem stare, wyglądające na pamiętające czasy Zielonego Balonika, reflektory zostają skierowane na wyznaczone miejsce na sali, muzyka zaczyna grać głośniej. Zza kurtyny wyłania się młoda dziewczyna, która czaruje głosem. I robi się coraz milej, coraz bardziej epokowo, co piosenka to inny absolutnie urzekający strój i głos – to błyszczące cekiny i kokarda we włosach, to czarny kapelusz i opinająca sukienka. Serduszko zaczyna mi pukać w rytmie cza-cza, by zaraz potem melancholijnie rozmyślić się nad tym, że „był kiedyś w naszym życiu taki ktoś, kogo już nigdy nie zapomnimy”, pomimo że czas jesieni i pokoju numer osiem, o którym śpiewała Sława Przybylska już dawno minął. Przyznam się Wam, że nie spodziewałam się takiego poziomu śpiewania. Piękne, czyste głosy Małgorzaty Śliwy, Diany Kaczor, Magdaleny Różowicz i Barbary Lorenzetti bez problemu poradziły sobie z oryginałem Marii Koterbskiej czy śpiewającej o miłości w Portofino Anny German. Jedyny z występujących panów, Grzegorz Brus, męski głos-perełka z iście kabaretowym zacięciem, piosenką „Wio, koniku!...” wywołał u gości jakimś cudem jeszcze szerszy uśmiech na twarzy.

Wisienką na torcie tego cudnego wieczoru stało się zdarzenie losowe, lecz z szatańskim rozmysłem zaplanowane przez zacnego kawalera, który postanowił w tym dniu i w tym miejscu się… oświadczyć! Okazało się, że siedząca obok przy stoliku elegancko ubrana para młodych ludzi i czający się gdzieś po kątach fotograf-widmo nie byli tacy odświętni bez przyczyny. Wyobraźcie więc sobie teraz cały entourage ze świecami, wspaniałą oprawą muzyczną, strojami, przepyszną kolacją, winem i czerwonymi kwiatami i jedyne słowo na świecie, jakie ten młody mężczyzna chciał wtedy usłyszeć. Uwaga, spoiler, tak, dziewczyna oczywiście powiedziała upragnione przez dwoje: „Tak!” i popłakała się ze wzruszenia. Czemu zdecydowanie nie ma się co dziwić, każdemu obecnemu wtedy gościowi i ekipie scenicznej zakręciła się w oku łezka.

Nie opowiadam Wam więcej. Bo szkoda języka. Mówiąc po naszemu - weźcież i chodźcież! Cabaret to wyjątkowe miejsce na mapie tego krakowskiego grodu. Troszkę nasze krakowskie, ale i bardzo francuskie, cudne i fantastyczne! Rzadko zachwalam, ale ten lokal to perełka. Ma bogatą ofertę spektakli i programów wokalnych, więc zdecydowanie jest w czym przebierać. Jeżeli nie wiecie, co zrobić ze sobą w jeden z noworocznych styczniowych i lutowych wieczorów, już wiecie – przenieście się w zupełnie inny, zaczarowany świat!

Klub Cabaret

Kraków, ul. Krakowska 5