BOHATERKA STYCZNIA

Regina: A no dzień dobry, dzień dobry! W końcu się udało zobaczyć! I to tylko dzięki sprawom służbowym, bo tak to człowiek Cię nigdzie nie wyciągnie!

Aleksandra: Straszne to nasze młode, niepoważnie przez naszych rodziców traktowane życie, nie?  Oni myślą, że non stop tylko się spotykasz ze znajomymi albo śpisz, a ty biegasz i biegasz, a tak naprawdę to nie wiesz po co... i ani chwili dla siebie!

Regina: A weź! O tym za chwilę. To co zamawiamy?

Aleksandra: Dziś chwila rozpusty i skoro wybrałyśmy pizzę, to ja wszystkie warzywa po kolei. A dla Ciebie?

Regina: Hmmm, ciężko wybrać… Szynka parmeńska, rukola, pomidorki cherry. I parmezan!

A: Widzę, że rozpusta na całego! Ale wolno Ci takie rzeczy jeść? Kiedyś to przecież pamiętam, że nawet margherity się wystrzegałaś! Czyżby się udało i całkiem sobie z tym wszystkim poradziłaś, czy rzutuje Ci to jeszcze jakoś na codzienne życie?

R: No, niestety to zostaje na całe życie. Ogólnie to przecież uwielbiam jeść, gotować, przyprawiać, kombinować ze smakami, więc jestem też trochę przy kości. No i ogólnie to lubię to u siebie. Kryzys zaczyna się jak na przykład moja wychudzona kuzynka albo szwagier zaczynają mi dogadywać. Bardzo chętnie bym poszła wtedy wymiotować, żeby im pokazać, że mogę być szczupła, z czystej przekory. Ćwiczyć się okazało, że nie mogę, bo stan zdrowia mi nie pozwala. Więc ostatecznie to dla mnie najprostsze wyjście. Tylko jedna rzecz mnie w sumie powstrzymuje, a mianowicie moje zdrowie. Cały czas jestem na lekach. I w tym miejscu cieszę się, że muszę brać leki, bo żeby działały muszę normalnie jeść. Są okresy, kiedy trzymam dietę i wszystko jest w porządku, ale nagle mam atak obżarstwa i jem wszystko, WSZYSTKO!

A.: Wiesz jak to trochę brzmi, że tylko leki Cię powstrzymują przed takimi rzeczami?! Jakbyś cały czas się z tym czynnie zmagała! Z dnia na dzień… A Twoja kuzynka wciąż Ci tak dogaduje? Ona w ogóle wie, jaką walkę stoczyłaś z bulimią?

R.: Ogólnie zdarzają mi się jakieś napady raz na około 8 miesięcy, takie jednorazowe. Ale najczęściej jest mi wtedy niedobrze albo podejrzewam, że coś mi zaszkodziło. A ona nic nie wie. Jest w stanie za każdym razem wypominać mi: „Jezu, jakaś Ty gruba!”. A ona sama chuda jak kościotrup bez żadnego wysiłku.

A.: A nie myślałaś, żeby jej o tym powiedzieć? W końcu raz, że jesteście bliskimi kuzynkami, przyjaźnicie się (choć wiem, że różnie między Wami bywało, ale jak wydoroślałyście przyszedł chyba lepszy czas), więc dwa byłoby Ci chyba łatwiej jakby wiedziała, no bo chyba przecież nie komentowałaby w taki sposób, tego jak wyglądasz.

R.: Myślę, że niczego by to nie zmieniło. Tym bardziej, że kiedyś miałam dowody na to, że robi to samo. I jeśli siedzimy (siedziałyśmy) w tym razem i zna to od podszewki, więc wątpię, żeby przestała po jakiejkolwiek rozmowie.

A.: Naprawdę?! Nie wiedziałam, że też tak miała! To jest niewiarygodne, jak bardzo człowiek się zamyka sam w sobie z takim problemem, jak nie potrafi o nim rozmawiać! Nawet z jedną z bliższych Ci osób… i to jeszcze mającą ten sam problem…

R.: To jest normalne uzależnienie, jak narkotyki, nie mówi się nikomu, nawet jak się już przestało brać.

A.: Nazwałaś się kiedykolwiek wprost bulimiczką? Przyznałaś się sama przed sobą, że naprawdę nią jesteś?

R.: Wtedy bardzo trudno było mi się do tego przyznać, bo jak byłam młodsza nie rozumiałam takich osób. W ogóle po czasie, trochę pod wpływem osób wtajemniczonych, przyznałam, że mam problem. I dopiero po kilku latach byłam/jestem w stanie podejść do tego obiektywnie i teraz uważam i przyznaję, że jestem. Jestem bulimiczką, bo z tego jak i z alkoholizmu się nie wyrasta, to gdzieś siedzi w Tobie i pilnujesz się, żeby nie spróbować po raz kolejny.

A.: A nie miałaś nigdy takiej pokusy, żeby wszystkim w domu i wszystkim, którzy Ci tak mówią, wykrzyczeć w twarz, że to jest choroba, zaburzenie, że bulimia nie jest Twoją winą i że powinni Cię w tym wspierać, a nie jeszcze bardziej dołować.

R.: Miałam nie raz. Ale to nie jest mentalność, która by to zrozumiała. Według nich to jest wymyślanie. Choroba to rak, grypa, a nie wymiotowanie, bo chce się być chudym.

A.: Zgodzę się i jednocześnie totalnie nie zgodzę z tą małomiasteczkową mentalnością, o której mówisz, bo bulimia to jest wydumany problem.Ale „wydumany” w tym sensie, że jej przyczyny są wydumane. Chodzi mi o to, że zwykle bulimia bierze się stąd, że dziewczyny UWAŻAJĄ, że są za grube, za brzydkie, za mało atrakcyjne, a dla wszystkich innych wcale tak nie jest! Przecież jak Cię pamiętam z końca gimnazjum byłaś normalną, zgrabną dziewczyną!

R.: Zaczęłam tyć początkiem liceum. Ale zgodzę się, że to siedzi w głowie, to przede wszystkim choroba umysłu, dopiero potem ciała. Jak zaczynałam tę „przygodę” to ważyłam 65kg. Teraz ważę około70/73 i jest mi z tym dobrze i nie uważam się za grubą. Po prostu krąglejszą, ale jeszcze w normie. Tylko w wyjątkowych przypadkach czuję się źle, jak gdzieś jestem na przykład na weselu, chrzcinach, urodzinach, jakiejś imprezie i wszystkie kobiety są wystrojone i szczupłe i wiem, że jestem porównywana. I to jest przekora z mojej strony, bo wiem, że mogłabym być równie szczupła, ale z drugiej strony żal mi takich osób, że ich życie kręci się wyłącznie wokół tego, kto jest szczupły a kto gruby. Tak jakby tłuszcz zaprzeczał temu, że ktoś jest wartościową osobą. Czy jakby Skłodowska-Curie miała dodatkowe 30 kilogramów niczego by nie odkryła? Albo jakby przytyła już po ich odkryciu to co, to by znaczyło, że mózg jej proporcjonalnie zanikł kosztem tłuszczu?!

A.: No wiadomo, że nie. Ale w ogóle pamiętasz skąd to się wzięło, jakie były wymierne przyczyny Twojej bulimii? Że niby liceum, zmiana środowiska i ten beznadziejny czas, kiedy do końca jeszcze nie wiesz, kim jesteś, kim chcesz być i dlatego porównujesz się ze wszystkimi? A każde słowo krytyki boli wielokrotnie więcej niż teraz?

R.: Dokładnie. Poza tym ludzie w wieku 16-18 są niesamowicie podatni na wpływy. I moim zdaniem nie mają wypracowanego poczucia własnej wartości. To się dopiero rozwija w miarę kształtowania się osobowości i charakteru, z wiekiem. Jakby mi ktoś teraz powiedział coś,  przez co załamywałam się w liceum, to bym go wyśmiała. Bo niby jakim prawem i dlaczego? Czy zna mnie aż tak niesamowicie dobrze, żeby się wypowiadać na mój temat? A jeśli nie, to znaczy, że to co mówi, to bujdy na resorach.

A.: Ale pamiętasz dokładnie dlaczego rzuciłaś się w bulimię? Jakiś komentarz, spojrzenie Cię do tego sprowokowały? Bo coś z tego musiałaś mieć w głowie wchodząc do łazienki i po raz pierwszy prowokując wymioty.

R.: Chyba nikt mi nic nie powiedział, albo nie zapamiętałam. Raczej to było właśnie to porównywanie się do innych, poznałam masę nowych osób, dziesiątki dziewczyn. One wszystkie były ładne, szczupłe i faceci się za nimi oglądali. Chyba to było takie decydujące, żeby jakiś chłopak się za mną obejrzał. Strasznie mi brakowało miłości, przytulania, bliskości. Chciałam być taka jak te „sławne dziewczyny z liceum”. Potem się okazało, że jedna z nich, do której szczególnie się porównywałam, miała to samo co ja, bo spotykałyśmy się w łazience. Takie błędne koło.

A.: Serio? Ale tak w łazience w szkole?

R.: Tak, bo jak się nie zje nic cały dzień, to się wygląda podejrzanie, ktoś zwróci uwagę, że może coś jest nie tak, więc lepiej zjeść i w tajemnicy zwymiotować. Jesz normalnie, jesteś szczupła, to pewnie po prostu masz dobre geny. A jak nie jesz i jesteś szczupła to od razu jest podejrzenie o głodówkę i anoreksję.

A.: A jeszcze szczególnie w liceum! Moja ciocia jest nauczycielką wychowania fizycznego właśnie  w liceum i opowiadała, że od lat panuje jakaś epidemia mdlejących, słabowitych dziewcząt, które nie radzą sobie z przeróżnymi presjami i uciekają się do tego typu praktyk.

R.: No, organizm jest wtedy strasznie osłabiony. Ja miałam problemy nawet ze wstawaniem z łóżka, spacerem czy sprzątaniem.

A.: Ale świetnie nauczyłaś się kryć! To Ci trzeba przyznać… ja nic a nic bym nie zauważyła, gdybyś się kiedyś pokątnie nie przyznała później.

R.: Bo tak trzeba! Jakbyś zauważyła to byś mi nie dała żyć. Więc dla świętego spokoju…

A.: A nie uważasz, że ukrywanie przez bliskimi osobami takich ważnych spraw powoduje, że w sumie nie dajesz im się poznać, pomóc, no jakby nie było, te doświadczenia i problemy, to ważna część Ciebie i Twojej małej historii?

R.: Trudne pytanie. Chyba nie uważam, żeby ta jedna sprawa zmieniała obraz mojej osoby w oczach bliskich. To też ma trochę taki intymny wydźwięk. Dla mnie to też był jakiś rytuał. Oczyszczenie, jakbym pozbywała się nagromadzonego stresu. Coś jak medytacja dla niektórych, chwila dla siebie. Wiem, jak to brzmi, ale tak się właśnie czułam. Jakbym o tym opowiadała wszystkim, to czułabym się przytłoczona, jakbym to robiła na pokaz.

A.: Brzmi dla mnie – osoby, która nigdy osobiście nie miała z tym do czynienia – przedziwnie. Że to jakby medytacja. Ale mieści mi się to w głowie, że można to tak traktować. Jak rytuał. Tym bardziej oczyszczający. I zgodzę się, że ta jedna sprawa nie zmienia Twojego obrazu w oczach bliskich, ale trochę go modyfikuje. Tym bardziej, że masz w swoim życiorysie więcej takich perełek, które ukrywasz… Co było najpierw bulimia czy samookaleczanie?

R.: Mniej więcej w tym samym czasie, z różnicą chyba kilku tygodni. Ale bulimia wcześniej. I w sumie jak zaczęłam się okaleczać, to przestałam tak często wymiotować. Brrr, do tej pory jak myślę o okaleczeniu, to czuję zimno żyletki pod skórą. Teraz to uczucie wydaje mi się obrzydliwe, a wtedy działało oczyszczająco. Psychicznie oczywiście.

A.: Ale czemu? To niby akt oczyszczenia, ale jakiego, skoro doskonale wiesz, że po cięciu nic się nie zmieni… będzie dokładnie to samo, DOKŁADNIE, dopóki FAKTYCZNIE czegoś się nie zmieni.

R.: Życie mnie wtedy wyjątkowo przytłaczało. Miałam wtedy drugi raz w życiu epizod z molestowaniem, tata zaczynał pić, mama się na mnie darła o wszystko, bo sama była sfrustrowana, byłam niechcianym, nie takim dzieckiem, jakiego chcieli, bo nosiłam glany, zaczęłam farbować włosy… A cięcie się… było jakbym zamykała to życie w jednej chwili i przenosiła się gdzieindziej. Było na tyle nierealne, że pozwalało mi oderwać się od rzeczywistości. A ból fizyczny pozwalał oderwać się od bólu psychicznego.

A.: Epizody z molestowaniem?!

R.: Aha, pierwszy jak miałam 12 lat, drugi jak miałam 16/17.

A.: Dasz radę mi tak tu przy pizzy opowiedzieć?

R..: Pierwszy raz jak grałam z kolegami w jakąś grę podwórkową na drodze, było już koło 21 i zrobiło się ciemno. Pobiegłam gdzieś szukać patyka do gry i zaszedł mi drogę sąsiad babci, taki podstarzały alkoholik i zaczął mnie łapać za piersi z głupim uśmieszkiem i pytaniem, czy trzeba było tak daleko samej uciekać. Drugi raz byłam u babci, a ona spała. Siedziałam przy stole z wujkiem, a on nagle zaczął mi wkładać rękę w spodnie. A jak mu powiedziałam, żeby przestał, to mi odpowiedział: „Proszę, Reginko, tylko trochę”. Wyjęłam mu te ręce, ale siedziałam dalej, bo byłam w szoku, nie wiedziałam, jak mam się dalej zachować. Wtedy na wakacjach była tam moja kuzynka, która miała 8 lat. Wzięłam ją do nas do domu do końca wakacji, bo się o nią bałam. Wujek ostatecznie się stoczył, pije non stop i jest już całkiem oderwany od rzeczywistości. Nic nie pamięta. Na szczęście nic wielkiego się nie stało, ale mam uraz do mężczyzn. Jadę autobusem i jeżeli jakiś za mną stoi, to mam atak paniki.

A.: Dzięki Bogu, Ci stereotypowi wujkowie, podpici i rubaszni, chyba się wykruszają.  Mam nadzieję, że nasze pokolenie wujków i cioć będzie już miłe i serdeczne, dużo mniej o ile nie w ogóle niepatologiczne w taki sposób.

R.: Ja jestem ciocią od 8 miesięcy przecież i w głowie mi się nie mieści, jak można traktować tak swoją rodzinę. Dzieci! Molestować nieletnich! Robić im taką krzywdę! Najlepsze z tego jest to, że ja o tym nie pamiętałam w ogóle do pewnego momentu! Dopiero po około trzech latach sobie przypomniałam. Jak rozmawiałam z przyjaciółką i wspomniała o jakimś wydarzeniu z udziałem starszego faceta, które wzbudziło w niej obrzydzenie. I mi to wróciło, uderzyło jakby dostała obuchem w głowę. Po 7 latach od pierwszego razu i po trzech od drugiego przypomniałam sobie.

A.: Oczywiście nie powiedziałaś wtedy ani później rodzicom?

R.: Nigdy. Mój tata jest bardzo nerwowy i jeśli powiem, że pobiłby ich na śmierć, albo przynajmniej tak, że miałby potem poważne problemy, to nie przesadzę.

A.: A nie wpłynęło to jakoś drastycznie na Twoje związki, relacje z mężczyznami już w dorosłym życiu? Bo mówisz, że w autobusie masz czasem atak paniki jak jakiś mężczyzna za Tobą stanie. A nie masz tak, że przez te złe doświadczenia w ogóle odsunęłaś się od chłopaków albo masz jakieś problemy w relacjach?

R.: Właśnie może to dziwne, ale nie. W liceum nie miałam żadnych chłopaków, dopiero jak poszłam na studia. I w sumie ani w długich związkach nie miałam problemów ani w jakichś bardziej krótkotrwałych relacjach. Tylko jedną taką sytuację pamiętam. Jak mój drugi chłopak trochę więcej wypił i zapalił, to miał bardzo podobne oczy do tego wujka. I raz się o to bardzo pokłóciliśmy, bo mu to powiedziałam.

A.: No a rodzice? Tata od pewnego momentu pił i wiem, że nie było z nim łatwo i trudno by Ci było z czymkolwiek takim do niego iść, ale mama? Czemu z tym do niej nie poszłaś? Z tym wszystkim po kolei, począwszy od tego „wydarzenia”, kiedy miałaś 12 lat.

R.: Bo moi rodzice, zarówno tata jak i mama są bardzo konserwatywni. Do tego mama jest w stu procentach podległa tacie, jak to bywa w małżeństwie na wsi i wszystko, co wie mama, od razu wie też tata. A biorąc pod uwagę to, że miałam piekło w domu za pierwszy tatuaż, to po takiej akcji jak molestowanie czy bulimia musiałabym się chyba z domu wyprowadzić. Jasne, że by mnie nie wyrzucili, ale byłabym TĄ. Jak mówiłyśmy -  mentalność wsi i małych miasteczek, wszystko jakimś cudem się rozchodzi i wszyscy wiedzą. No i z mamą mam kontakt dopiero od trzech lat.

A.: W sumie to czemu dopiero od tego czasu? Ona była inna, Ty byłaś inna – obie bardziej emocjonalne, mniej wyrozumiałe dla siebie nawzajem?

R.: Wszystko na raz. Ja byłam niedojrzała, nie szanowałam zdania matki, a ona – Matka – chciała mieć pełną kontrolę. Dopiero jak dorosłam – mam na myśli moje 22 lata – zrozumiałam, że mama miała rację, a ona z kolei, że jestem już dorosła i będę sama decydować o swoim życiu. Chociaż dalej zdarza się jej mnie sprawdzać! Ale to już jak chyba każdej matce!

A.: Smutne to… że nie była w stanie Ci pomóc. I z drugiej strony, że też tej pomocy wcale u niej nie szukałaś. Że ma córkę, o której tak wiele nie wie. I to istotnych rzeczy. I pewnie vice versa.

R.: Wiesz, nie mam jej za złe. Już nie. Już inaczej na to patrzę niż wtedy. W końcu nikt nie dostaje instrukcji na bycie dobrą matką, taka instrukcja nie istnieje, a każde dziecko też jest inne… Dobra! Już po 21! Muszę uciekać!

A.: Minęły dwie godziny, a  dopiero dotknęłyśmy wierzchołka góry lodowej…

R.: No jak znajdziesz jeszcze w najbliższym czasie i dla mnie chwilę, to może dokończymy, znowu zaczynając coraz to nowe i nowe tematy!